PROLOG
Z Beskidami, zresztą podobnie jak z Pieninami, mam jeden zasadniczy problem. Znajdują się zbyt blisko Tatr. I kiedy wyrywam się raz na jakiś czas (chyba nie muszę dodawać, iż zbyt rzadko?) ku upragnionemu południu, to w zupełnie naturalny sposób moje myśli krążą nad ukochanymi Tatrami. Oj ciężko zatrzymać się w krainie pagórów, kiedy strzeliste turnie są na wyciągnięcie ręki.
A gdyby tak popatrzeć na te Tatry z daleka? Beskidy wręcz upstrzone są miejscami widokowymi na najwyższe pasmo w tej części Europy, do tego wiele schronisk leży na tyle blisko szczytów, że można te panoramy podczas wschodów tudzież zachodów słońca podziwiać bez przeszkód… Hmm, coraz bardziej kuszące…
No dobra, szczerze? Grzałam się na Tatry jak kornik na szafę, ale prognozy pogody na mój termin były mało przekonujące. Burze, ulewy, śniegi. Samo zło! Nie uśmiechało mi się ugrzęznąć na kwaterze albo po raz „setny” zaliczyć Nosala. A na to się właśnie zapowiadało. Pogoda w Beskidach miała prezentować się trochę lepiej, nawet były spore szanse na widoki, więc po przeanalizowaniu plusów i minusów postawiłam na Beskidy.
Tylko który Beskid wybrać? Najwyższy of kors! Niech no uszczknę nieco wysokogórskiej atmosfery i pomacam klamerki na Perci Akademików. A więc Babia Góra…
I nie myślcie sobie, że przejechałam pół Polski, wlazłam na Babią i wróciłam. Nie, nie nie. Do Królowej Beskidów opracowałam nieco okrężną trasę, z punktem początkowym w Zwardoniu.
DZIEŃ I: ZWARDOŃ – WIELKA RACZA szlak czerwony, 5 h według mapy, 5 h 45 min w terenie (chociaż wydawało mi się, że całe wieki…)
8 godzin w PKS-ie, 3 godziny w pociągu i rychło stawiłam się na zwardońskim dworcu (686 m). No dobra, przyznam, że wymęczona i wymięta po całonocnej podróży ledwie wytoczyłam się z przedziału, a grymas na mojej twarzy mówił jedno: ależ mi się nie chce! Nikogo nie zdołałam odstraszyć, tylko dlatego, że wiatr wokół hulał swobodnie. Zresztą podobne „tłumy” okupywały obraną przeze mnie trasę, tego dnia spotkałam aż 1 (słownie: jedną) osobę na szlaku. Fajnie, co nie?

Dobicie się na maksa, czyli zakup prowiantu na dwa i pół dnia. Część z Was może parsknie śmiechem, że to nic, ale dla mnie i mojego 24-litrowego plecaczka to była miazga! 😛
Po zaprowiantowaniu w lokalnym sklepiku wbiłam się na czerwony szlak prowadzący na Wielką Raczę. Plan był minimalistyczny – dotrzeć na wieczór do schroniska. Chociaż wziąwszy pod uwagę, iż noclegownia znajduje się kilka metrów od szczytu, to plan nie wyglądał aż tak skromnie. Szczerze przyznam, że grzałam się na zachód słońca, no ale jak tu się nie grzać, gdy na szczyt można wyjść ze schroniska dosłownie w kapciach!
Z początku bita droga prowadzi osiedlami i oferuje sympatyczne widoczki na lokalne dolinki i pagórki. Okolica nawet dość solidnie przywodzi mi na myśl szwarcwaldzkie góry, choć tam lasy zdają się zdecydowanie bujniejsze i mroczniejsze.
Z czasem szlak zmienia charakter i z bitej dróżki dość kontrastowo przemienia się w bezwzględną breję. Błoto na błocie, a wokół błoto poganiane błotem. Widać, że ostatnio porządnie lało, a co gorsza zanosiło się na kolejne opady. Chmurki bezlitośnie obniżyły swój pułap, przysłaniając wszelkie panoramy. Aczkolwiek nie do końca – widoki na grzęzawiska i wszelkiej maści chlapaniny lansowały się konkursowo.

Jak zapakować się do małego plecaczka na 5 dni? Pokrowiec od śpiwora wypełnić mini kosmetykami oraz prowiantem i przytroczyć. 😀
Na domiar złego poczęło kropić. Phi! Cóż tam kapuśniaczek, gorsze rzeczy się znosiło podczas wędrówki. Nerw przyszedł dopiero z solidnym deszczem, który śmiał wzmagał się wraz z wysokością. Nie dość, że trzeba było pokonać różnicy wzniesień ok. 550 metrów (z przeciążonym plecakiem!), to jeszcze to cholerstwo!
W Beskidach, oprócz przerośniętego ponad miarę błota, denerwuje mnie jedna rzecz. Mało tam szlakowskazów, a tych pokazujących czas do celu jest jak na lekarstwo. W rezultacie idzie się i idzie i nie wiadomo czy jeszcze 20 minut do schroniska, czy może jeszcze półtorej godziny. A jam z tych gapciów, co to zapominają o której wleźli na szlak, nie wiedzą jakim tempem idą i denerwują się nie wiedząc przysłowiowego „ile jeszcze”.
No więc sapałam na podejściu taka niewyspana, zmęczona, zmoczona i już gotowa byłam handryczyć się, że schronisko nie istnieje, kiedy nagle wyrosło mi przed nosem. Skitrałam się do środka ekspresowo, by po chwili zdać sobie sprawę, że za 5 minut to nikt nawet siłą nie wyciągnie mnie ze schroniska, wróciłam więc na deszcz i trzasnęłam fotkę dowodową.

Schronisko na Wielkiej Raczy powinno zwać się Schroniskiem Mroźnym albo Lodówką – ze względu na panującą tam temperaturę… Brrrrr!
A w schronisku czekała mnie przygoda… Zaczęło się pięknie: trzech panów śpiewało, grało na gitarze, rozkręcało atmosferę, no sielanka myślę. Niestety za rzewnymi piosenkami stały litry, bynajmniej nie herbaty. I to one przemieniły współlokatorów w najprawdziwsze potwory. Zwłaszcza jednego z nich. Nie chce wdawać się w szczegóły, napomknę tylko o zwierzęcych rykach do rana, spadaniu z łoskotem z piętrowego łóżka, krzykach, smarkaniu w poduszkę kolegi, sikaniu w korytarzu (tylko dlatego, że delikwent zdołał być wyprowadzony z pokoju w ostatniej chwili) i podbitym oku. Było efektownie.
DZIEŃ II: WIELKA RACZA – PRZEGIBEK – BACÓWKA NA RYCERZOWEJ szlak czerwony, niebieski 4 h według mapy, 5 h w terenie (bardzo upierdliwe 5 h)
Z ulgą przywitałam poranek. Zupełnie na odwrót jak pierony z pokoju. 😉 Spakowałam klamoty i przeniosłam się do jadalni, gdzie czekałam aż regularna ulewa przemieni się w lekki deszczyk. Poczekałam sobie do 12.00.
Jeszcze przed wyjazdem wiedziałam, że ten dzień będzie można zapisać na straty: obiecali że cały dzień będzie deszczowy i dotrzymali słowa. Zaplanowałam zatem zaledwie transport do schroniska na Rycerzowej, co by troszkę zbliżyć się do tej Babiej Góry.
Spacer czerwonym szlakiem z Raczy na przełęcz Przegibek nie należał do tych z działu „Sielanka & Idylla”. A powinien był…

Spoko, nie złamałam nogi, ona tylko tak wygląda. 😉 Chciałam jeno zaprezentować czyściochy. 😛 Eh, przydałyby się stuptupy…
Tuż przed Przegibkiem rozwiało się, ale tylko tak delikatniutko, ujawniając najbliższe otoczenie. Okno pogodowe utrzymało się przez jakieś 2 minuty… Wow!
Z przełęczy do schroniska pozostało 10-minutowe przejście pod obstrzałem deszczu. Przejście katorżnicze, dokuczliwe, do cna wyczerpujące, wręcz patowe. Istne katusze. Dróżka zamieniła się w potężną mameję, która za punkt honoru obrała sobie uprzykrzanie życia wędrowcom. „A masz, przewróć się w szlamowisko! A tańcuj, tańcuj w błotku, zaraz padniesz i ugrzęźniesz tu na zawsze!” Eh, słowo honoru, że słyszałam te złowrogie podszepty… Nie pozostało mi nic innego, jak porzucić rozchlapaną ścieżkę na rzecz trawiastego poletka, które dla odmiany okazało się zakamuflowanym bajorem. Z deszczu pod rynnę? Sama już nie wiem, czy kąpiel hipopotama byłaby gorsza od przemoczonych butów. Jeśli nie mieliście okazji się przekonać, to powiadam Wam, iż mokre trawy to postrach wszystkich gore-texów, o czym przekonałam się już nie raz. Moje buty wpuściły wodę do środka, a ja wówczas wpadłam na genialny patent – gumiaki trekkingowe! Muszę dogadać się z Vibramem (markowa podeszwa to podstawa) i stworzyć niepowtarzalny produkt, idealny na ubłocone szlaki.
Koniec końców do schroniska dotarłam w jednym kawałku. Porozwieszałam przemoczony majdan i poczęłam ulegać rozleniwieniu. A gdyby tak zostać tu na noc? Schronisko wydało mi się sympatyczne, ale też puste i ewidentnie nieogrzewane. Po wczorajszym marznięciu miałam ochotę na cieplejsze klimaty, zresztą tego wymagały moje ciuchy. Postanowiłam trzymać się planu i przetrwać jeszcze półtorej godziny na deszczu – a nóż widelec Bacówka na Rycerzowej będzie bić ciepełkiem. A że na kolejny dzień zapowiadano poprawę pogody… Może jakiś wschodzik słońca by się wysmażył z Wielkiej Rycerzowej?
Póki co wschodziki zeszły na dalszy plan, bo wpierw musiałam pokonać niebiesko znakowany szlak. W lepszych warunkach spacerowy, w obecnych kłopotliwy.
Obsługa w tym schronisku jest przemiła, a przynajmniej taki był młodzieniec, który witał mnie w ciepłych progach bacówki. Słowo klucz: „CIEPŁYCH”. Yes! Cały dzień do d**y: moknięcie, taplanie w błotku, zerowe widoki, a okazuje się, że coś tak prostego jak ciepłe schronienie może rozradować ducha i rozpromienić lico.
Dzień skończyłam w przyjemnej atmosferze, popijając piwko za jutrzejszą wędrówkę. Zapowiadała się długa i całkiem widokowa wycieczka.
Pssst! Udało się!
Pozdrawiam,
Madzia / Wieczna Tułaczka
***
Tu też jest fajnie:
Bidulko szlakowa, nic tylko przytulić…
I grzańca dać 😀
Ech, szkoda, że się tak złożyło z tą pogodą i, chcąc nie chcąc, wywołała ona zniechęcenie, ale to są naprawdę ładne rejony, zwłaszcza Rycerzowa 🙂 Może nie ma tego efektu WOW co w Tatrach, ale jest naprawdę uroczo (zwłaszcza, kiedy nie pada).
Celina
Wierzę. Widziałam na internetach… Będę musiała koniecznie tam wrócić. 😀 I niech tylko spróbuje wtedy padać! 😛
Planując wyprawę sentymentalną po latach,trafiłem na tą stronę.Przeczytałem z przyjemnością;świetnie się czyta,podobnie z oglądaniem fotek.Może będę dziwakiem,ale ja właśnie taką pogodę w górach lubię najbardziej.I nie wyłącznie dlatego,że jest wtedy mało ludzi na szlakach,ale,że jest wyjątkowo.Mokre ciuchy i zabłocone buty wpisuję w koszt tej czystej przyjemności.Dziękuję Ci za opis tułaczki na Wlk Raczę i dalej.Wszystkiego Dobrego!
Piękna trasa. Pewnie trudno w to uwierzyć, gdy widoków brak… Uwielbiam (z małym wyjątkiem, o czym poniżej) wracać właśnie do Worka Raczańskiego.
Dodatkowo schronisko na Przegibku i bacówkę na Rycerzowej zaliczam do jednych z najlepszych, w jakich było mi spędzić trochę czasu i zjeść co nieco.
A czego nie lubię – szlaku ze Zwardonia na Wielką Raczę. Zawsze postrzegam go jako niekończącą się wędrówkę, której końca nie widać. Jak pogoda jest sprzyjająca, to nieraz można ulec złudzeniu, że schronisko jest już na najbliższym wzniesieniu, jednak prawda okazuje się jakże inna… Dlatego wchodząc na Raczę, przeważnie szukam innych szlaków.
Szlak na Raczę też mi się dłużył niemiłosiernie… Zwłaszcza, gdy zaczęło lać 😛 A co do widoków, to wierzę że urzekają i jeszcze to sprawdze na własnej skórze. 🙂
Jeżeli następnego dnia przechodziłaś przez Oszast to znaczy, że jednak możemy liczyć na fotki z zapasów w błocie 😉
Nie wiem co tam się działo, ale to nie byłam ja! 😀
Widzę, że odbijałaś do Glinki zamiast dalszej drogi niebieskim. Wzdłuż granicy idzie się wąską leśną przecinką, przez łany paproci. We mgle i deszczu droga trochę się dłuży, ale jest tam też sporo buków i całkiem ciekawy rezerwat przyrody.
Oszast to taka góra, na którą wchodząc po opadach robi się krok do góry po czym dwa się zjeżdża. Z kijkami jest się ciężko wygramolić, natomiast bez kijków jedyna metoda na skuteczny atak szczytowy to zacząć chrumkać i intensywnie myśleć o paszy 🙂
Pogoda zupełnie nie przypasowała, dobrze, że nie zgubiłaś się w tym mleku 😛
A te „błotne podszepty” całkowicie rozumiem. Marsz w takich warunkach jest tragiczny. Nigdy nie wiadomo, czy ten krok nie będzie ostatnim przed wpadnięciem do błota, lub czy but nie postanowi nam zostać w błocie ;P Co prawda tyczy się to bardziej niskich butów typu adidasy, ale po niskich górach w takich chodzę 😉
Czekam na zdjęcia ze wschodu, bo chyba był?
Taaa, w snach 😛 Zresztą sam zobaczysz. 😀
Siedziałam kiedyś w schronisku na Wielkiej Raczy zimą, chyba nie grzali, bo było jak w lodówce.
A Rycerzowa to Rycerzowa – jak dla mnie beskidzki nr 2 po Schronisku na Hali Rysiance. Szkoda, że pogoda Ci bardziej nie dopisała, szlaki nie zawsze są u nas takie błotniste 😉
W maju pizgało na Raczy pewnie nie gorzej jak zimą! 😛 A z tym błotem to kiedyś sprawdzę, czy mi nie kłamiesz. 😉
Schronisko na Wielkiej Raczy „słynie” z tego, że tam nie uznają ogrzewania. Nawet w zimie ciężko trafić na ciepło i tak jest od lat. Najwyraźniej PTTK to nie przeszkadza.
Na Przegibku pewno byłoby cieplej (przynajmniej w marcu grzali), a może i kulturalniej 😉
Zimno tam jak w psiarni, a że zimą nie grzeją to już według mnie czysty skandal. Gospodarz jest Eskimosem, czy co? 😉
A co do kultury… „Kulturalni” turyści mogą przywędrować i na Przegibek. Nie znasz dnia ani schroniska. 😉
Chyba przyjdę do Ciebie na kurs pakowania, jak zecydujesz się kiedyś takowy poprowadzić. Ja bez 50L plecaka na więcej niż dwa dni nie potrafię się wybrać.
Doniczka z butów wymiata 🙂 Fajne zdjęcie, lubię takie akcenty z gór. Pozdrawiam serdecznie 🙂
Póki co umiem spakować 24l na tydzień i 44l na 14 dni. PS. Gorzej z noszeniem. 😀
Wspaniała fotorelacja z wycieczki. Widoki tez raczej super z małymi wyjątkami, np. martwej natury pozostawianej przez turystów 🙂
Fotorelacja ładna, bo i Wasz rejon ładny. 🙂
Bacówka na Rycerzowej będzie zawsze kojarzyć mi się z imprezą integracyjną, na którą trafiliśmy przy mojej i chłopaka wycieczce w Beskidy (trasa i noclegi bardzo zbliżone do Ciebie 🙂 ). Po przekroczeniu progu Rycerzowej dowiedzieliśmy się, że gleba owszem, znajdzie się, ale nie pośpimy, bo będzie impreza polsko-słowacko-ukraińska i zarezerwowane jest na to całe schronisko. Oczywiście zostaliśmy w to wszystko włączeni, piliśmy nalewkę z rogu jednego Słowaka, a także jedliśmy jakieś kiełbaski marynowane w occie, idealne do tego alkoholu. To była jedyna impreza w schronisku, którą jestem w stanie zaakceptować, ponieważ wszyscy byli bardzo sympatyczni i kulturalni, nie darli się z byle powodu, choć głośno śpiewali, nie było też nadmiernego pijaństwa jak to się często zdarza. Dzięki temu wspomnienia są przyjemne, nawet jak się jest zmęczonym następnego dnia na szlaku.
Taką imprezę też rozumiem. 🙂 Przy okazji można kogoś fajnego poznać. 🙂
Wspaniała wyprawa. A te zamglone zdjęcia – aż mnie ciary przeszły. Zdecydowanie oglądam za dużo horrorów. Zapraszam ponownie w Beskidy, zwłaszcza piękny Beskid Śląski. Gwarantowane piękne pejzaże fotograficzne. Pozdrawiam http://beskid.bielsko.pl/