„Zamarzyłam, aby kolejny dzień zacząć wschodem słońca na Pilsku…” Tymi słowami zakończyłam relację z trzeciego dnia wędrówki po Beskidzie Żywieckim. W końcu nadszedł czas na realizację szczwanego planu, a prezentował się on dokładnie tak:
- pobudka o nieludzkiej porze;
- ekspresowe zebranie klamotów połączone z przegryzaniem czegokolwiek w biegu (czegokolwiek jadalnego – żebyście zaraz nie pytali, czy biegałam ze skarpetą w papie) 😉
- ukradkowe wymknięcie się ze schroniska
- drałowanie na Pilsko
- dzika sesja zdjęciowa
- sponiewieranie się na niebieskim szlaku prowadzącym wzdłuż granicy przez Przełęcz Glinne, Beskid Korbielowski, Jaworzynę, Mędralową, Jałowcowy Garb, aż do schroniska Markowe Szczawiny;
- zejście do schroniska na nocleg;
- brawurowa akcja lansiarska bezlitośnie prowadzona na fanpejdżu (to już po powrocie, of kors).
Podliczyłam czasy na mapie i wyszło mi ok. 11 godzin tułaczki, z odpoczynkami jakieś 14, w porywach 15 godzin. W sam raz aby zacząć dzień wschodem słońca, a zakończyć kolacją w schronie. Przyznam się, że intensywnie brałam pod uwagę jeszcze jedną wariację, a mianowicie podejście z Jałowcowego Garbu na Małą Babią Górę, zupełnie przypadkowo na zachód słońca, a potem stoczenie się (nie przewidywałam już sił na schodzenie) przez Przełęcz Brona do Markowych Szczawin. Plan A prezentował się już efekciarsko i chytrze, ale to Plan B był tak szczwany, że jakby doczepić mu ogon, to mógłby uchodzić za lisa. Tylko nie brałam pod uwagę faktu, że los zna dalsze literki alfabetu…
Wczesna pobudka na nic się zdała. Władzę na zewnątrz schroniska wciąż dzierżyły ciemne gęste chmury, które poprzedniego wieczora spłynęły na Halę Miziową. Świata wokół widać nie było, perspektyw na widowiskowy wschód słońca tym bardziej. Nowa aktualizacja na meteo.pl niestety potwierdzała złą wróżbę – miało się wypogodzić i to nawet tak porządnie, a i owszem, ale dopiero o godzinie 8.00 – 9.00. Zawód to był sromotny. Nie widziałam sensu pchać się na szczyt, tylko po to by wbijać wzrok w swoje ubłocone buty. A skoro nie będzie świtania na Pilsku, nie będzie też wyjścia o tak wczesnej porze. Plan B natychmiast odbiegł świńskim truchtem w zapomnienie . Co gorsza, Plan A stawał się z każdą godziną mniej realny. A tych godzin trochę zmarnowałam, bo stwierdziwszy, że wschodu słońca nie będzie, wlazłam z powrotem pod kocyk i wstałam ponownie o 7.00 rano. Chciałam zdążyć na to prognozowane rozpogodzenie, ale z tego też g***o wyszło! Dla odmiany okolicę pożarło mleko, do tego stopnia, że wyciągów narciarskich nie było widać.
Uparłam się zobaczyć tą słynną panoramę z Pilska i postanowiłam czekać, aż mgły sobie odpłyną, a chmury się podniosą. O 10.00 musiałam się poddać, jeśli w jakikolwiek sposób chciałam dotrzeć na nocleg do Markowych Szczawin. A chciałam. Opracowałam Plan C, w teorii o 2 godziny krótszy od pierwotnego. Zakładał on olanie wędrówki szczytami, którymi biegnie granica, zdobycie Małej Babiej Góry od słowackiej strony (trochę po asfalcie, a trochę żółtym, niebieskim i czerwonym szlakiem), a potem zejście przez Przełęcz Brona do schroniska.
TRASA: HALA MIZIOWA – GÓRA PIĘCIU KOPCÓW – PILSKO szlak czarny, zielony 1 h
No to do dzieła. Tak czy siak należało zacząć od zdobycia tego wrednego Pilska. Wbiłam się więc na czarny szlak i zaczęłam mozolne podejście po rozjechanym zboczu. Szło mi się ciężko, bo nie lubię tak przeć w górę z samego rana, wolę się troszkę rozchodzić na wstępie. A może energia mi przyklapła z powodu tak rozczarowującego początku dnia?
Pilsko to znany ośrodek narciarski posiadający „bardzo dobre naturalne warunki śniegowe i unikalny mikroklimat”. Za chwilę miałam się o tym przekonać. 😛 Pierwsze sygnały pojawiły się gdzieś w połowie podejścia.
Sygnały te rozpleniły się tuż pod granicznym wierzchołkiem pilskiego masywu, o wdzięcznej nazwie Góra Pięciu Kopców (1543 m). Dla mnie góra okazała się niegościnna: pootwierała wszystkie okna na oścież tak, aby przenikliwy wiatr mógł się wyszaleć, jednocześnie szczelnie otuliła je chmurnymi zasłonami, by broń Boże żaden widoczek nie przedostał się przed oblicze nieproszonego gościa. W tych warunkach żeśmy się nie polubili. A nawet nawyzywali. Ja dość głośno i wyraźnie.

Kijem zdarłam warstwę śniegu, by dowiedzieć się, że do właściwego wierzchołka pozostało kilkanaście minut spaceru.
Z przekleństwem na ustach (a tak bardzo chciałam ze śpiewem…) ruszyłam w kierunku szczytu, który w całości leży po stronie słowackiej. Pilsko (1557 m) zdobyłam po 10 minutach i natychmiast przystąpiłam do akcji fotograficznej. Dłonie miałam już zmrożone do szpiku kości, ale wypadało zrobić zdjęcie dowodowe z kupą kamieni.

Na Pilsku coś sobie obiecałam. Zemstę!!! Ja Cię jeszcze obfocę zachmurzona cholero ty jedna! Zobaczysz!
PILSKO – PRZEŁĘCZ GLINNE szlak niebieski 1 h 30 min
Z błyskawicami w oczach powróciłam na Górę Pięciu Kopców i ruszyłam w dół niebieskim szlakiem. Czekało mnie pokonanie ponad 700 metrów różnicy wzniesień. Sporo. Totalnie skupiłam się na zejściu, które nie było trudne, ale miejscami naprawdę strome i śliskie (tak, tak, błotko nadal było aktualne). W sercu niosłam żal za utraconym wschodem słońca i złość na brak widoczności, a w głowie już snułam plany zemsty, gdy nagle z myśli wyrwał mnie męski głos:
-Cześć! Jak tam na górze?
-No niestety nijak. Nic nie widać, ale przynajmniej nie pada.
-W Tatarach to wczoraj nawet śnieg spadł.
-No wiem, widziałam na internetach. Tu też trochę białego jest.
-A Ty nie prowadzisz przypadkiem bloga o Tatrach?
-Prowadzę! 😀
-Tatry dla średniozaawansowanych, czy jakoś tak?
-Yyyyyyyyy, a nie. To koleżanka.
Fejm? Chyba jednak nie do końca… 😉 Nie powiedziałam panu nazwy mojego bloga. A niech sam wymóżdży, lepiej zapadnie mu w pamięć! Sympatyczny był, więc mam nadzieję, że teraz to czyta. Jakby co pozdrawiam serdecznie. Madzia jestem! 😀
Zejście z Pilska wlokło się i wlokło, a kolana dostały w kość. Im niżej, tym więcej błota czyhało na turystów, przy czym ostatni leśny odcinek był już wybitnie upierdliwy. W końcu dotarłam do Przełęczy Glinne (809 m), gdzie do 2007 funkcjonowało przejście graniczne na Słowację: Korbielów – Oravská Polhora. Dziś znajduje się tu jakaś buda z pamiątkami, mały sklepik i stragan z górskimi serkami. Tak się złożyło, że wiatr przywiał pod me nozdrza woń grillowanego „oscypka” i nie było rady. Uległam. To tylko wzmogło mój apetyt i poczułam się zmuszona wyciągnąć cały jadalny nabój z plecaka. Rozsiadłam się na ławce, rozłożyłam mapę i na ten widok zleciał się pan pracujący w jednej z bud. Zaczął wypytywać o trasę, sam poopowiadał o swoich wędrówkach i w ten sposób straciłam sporo cennego czasu.
Zaczęłam skrzętnie podliczać minuty podane na mapie oraz czas pozostały do końca dnia i tak jakoś mi wyszło, że mogę nie zdążyć przed zmrokiem. A i męczyły mnie słuchy, jakoby schronisko na Markowych Szczawinach wzbraniało się (na wzór tatrzańskiego Murowańca) przed udzielaniem noclegów nocnym markom. Podjęłam męską (z perspektywy czasu wiem, że błędną) decyzję i zaczęłam wprowadzać w życie plan D.
PRZEŁĘCZ GLINNE – ORAVSKÁ POLHORA – TABAKOWE SIODŁO droga nr 12, szlak żółty (też droga…) 3 h 30 min
Otóż zamiast podchodzić na Małą Babią Górę słowackim szlakiem czerwonym, postanowiłam przerzucić się na żółto znakowaną drogę wyprowadzająca na Tabakowe Siodło, czyli przełęcz Jałowiecką Północną i zejść czerwoną ścieżką do Markowych Szczawin. Ta opcja miała dwie wielkie zalety. Żółty szlak w teorii wyglądał łagodnie, a miałam już dość męczenia się w błocie po lasach, tylko po to by napawać się widokami na chmury. Poza tym (i to przesądziło sprawę) wciąż miałam wybór. Wychodząc na Jałowcowy Garb mogłam zadecydować, czy iść na Małą Babią Górę, czy skrócić trasę i zejść od razu do schroniska. Zatem Plan D dawał mi przede wszystkim spokój psychiczny, a że miał też dwie wady… Szło wywnioskować z mapy, że obrana trasa wiedzie głównie lasem i raczej nie zaoferuje żadnych widoków. Tym bardziej szło zobaczyć, że szlak został niemal na całej długości poprowadzony drogą jezdną… Jednak ta prawda dotarła do mnie znacznie później.
Najpierw musiałam pokonać odcinek drogi nr 12, odnaleźć początek żółtego szlaku i przebić się przez orawskie zabudowania. Poszło gładko. Na dodatek wyszło szydło z worka, tzn. Pilsko z chmur. Do obiecanego słońca było wciąż daleko, ale pogoda i tak wystarczająco ze mnie zakpiła.
Przy krzyżówce z niebieskim szlakiem przeżyłam spore zawahanie i ciągnęło mnie z powrotem do Planu C, ale zamiast wpakować się na szlak na Małą Babią, to poleciałam focić krowy i siebie na pomostku. 😛 Przez chwilę nawet myślałam, że to moje ostatnie lansiarskie zdjęcie. Kładka bujała się niemiłosiernie, była wybrakowana i nie wiedziałam, czy za chwile nie roztrzaska się o skałę…
Znacie mnie i wiecie, że w zasadzie to nie boję się przepaści i wysokości, ale tam, na tej kładeczce miałam serce w gardle! Straciłam trochę cennego czasu, więc grzecznie poszłam za żółtymi znakami.
I szłam. I szłam. I szłam. I szłam tym asfaltem. A on się ciągnął. I ciągnął. I ciągnął. Asfalt zmienił się w szuter, ale droga nadal wiodła niemal zupełnie płasko. I wiodła. I wiodła… W końcu nie wytrzymałam i skonfrontowałam zaistniałą sytuację z mapą. Wtedy dopiero dotarła do mnie groza sytuacji. Toż to istna Chochołowska, tyle że w Orawskim Beskidzie! Utwardzona droga prowadziła niemal pod samą przełęcz. No to pięknie się wpakowałam. Nie wytrzymałam presji i musiałam zajeść ten stres. W międzyczasie rozpogodziło się i nawet wylazło słońce. O kilka godzin za późno!
Dopiero końcówka szlaku, zajmująca bodaj 20 minut, to leśna ścieżynka wspinająca się na wspomniane Tabakowe Siodło (przełęcz Jałowiecką Północną, 998 m). A skąd taka dziwna tytoniowa nazwa w górach? Ano przełęcz znajdowała się niegdyś na szlaku przemytniczym, którym szmuglowano tabakę z Galicji na Węgry. Siodło przełęczy jest zalesione, ale spokojnie, wystarczy zejść dosłownie kilka kroków czarnym szlakiem, by cieszyć gały panoramą na masyw Babiej Góry.
TABAKOWE SIODŁO – JAŁOWCOWY GARB – ŻYWIECKIE ROZSTAJE – MAŁA BABIA GÓRA szlak zielony i niebieski 1 h 45 min
Generalnie to szlak przez Jałowcowy Garb (1017 m) nie jest ciekawy. Idzie się lasem, mija się Jałowcowe Siodło (przełęcz Jałowiecka Południowa, 993 m), gdzie notabene przekracza się granicę Babiogórskiego Parku Narodowego i dociera na Żywieckie Rozstaje. Tam właśnie musiałam zdecydować, czy kontynuować Plan D i trawersem dotrzeć do schroniska na Markowych Szczawinach, czy porwać się na Plan E, czyli zdobyć Małą Babią Górę. Zegar wybijał 19.00, do zachodu słońca półtorej godziny, szlakowskaz wskazywał 1 h na szczyt. EEEEEEEjże, jeszcze da się coś z tego dnia uratować!
Klamka zapadła. Szybko wykalkulowałam, że w schronisku powinnam się zameldować około godziny 21.30. Hmm, oby przyjmowali do 22.00 i nie odesłali do Markowej. Próbowałam się do nich dodzwonić (jakieś 25 razy) i uprzedzić o późnym przyjściu, ale nikt nie odbierał…
Podejście ma Małą Babią jest żmudne. Szlak zdecydowanie pnie się w górę i ani na chwilę nie daję wytchnąć. A ja leciałam tam z wywalonym ozorem, żeby zdążyć na świetlny spektakl!
I kiedy już myślałam, że wychodzę na upragniony wierzchołek, to moim oczom ukazał się widok na… Złote Siodło (1407 m).
Do Babiej pozostało jeszcze 110 metrów podejścia. No nic, trzeba było wypluć jeszcze kawałek płuc, by cieszyć się tym:

…i zdobywam Małą Babią Górę (1517 m), zwaną Cylem – trzeci co do wysokości szczyt w całych Beskidach (po Babiej Górze i Pilsku).
MAŁA BABIA GÓRA – PRZEŁĘCZ BRONA – SCHRONISKO MARKOWE SZCZAWINY szlak zielony i niebieski, czerwony 45 min
Ciężko było oderwać się od wpatrywania w zachodzące słonko, jednak musiałam zasuwać dalej. Na szczęście szlak do Przełęczy Brona (1408 m) wyłożony jest wygodnymi głazami, dzięki czemu można schodzić w ekspresowym tempie. Trzasnęłam pamiątkową panoramę z platformy widokowej i popędziłam do schroniska.
U wrót Markowych Szczawin stanęłam równo o 21.00. Ciemno wszędzie, głucho wszędzie, nigdzie żywej duszy. Pobiegałam po pięterkach i na nikogo nie trafiwszy udałam się do piwnicy. Zza uchylonych drzwi padało światło, może tam ktoś siedzi. Dotarłam do jakiejś kotłowni, gdzie znajdował się również telewizor, kanapa, a na tejże kanapie leżał facet. Przeprosiłam grzecznie, zapytałam o nocleg, a pan zaprowadził mnie do jednego z pokoi, w którym rezydował pracownik schroniska. Udało się załatwić nocleg, ba, nawet zakupić piwko!
Kolejny dzień wędrówki dobiegł końca. I może nie wypalił Plan A, ani Plan B, ani C i na szczęście D, ale Plan E udało się urzeczywistnić. Nie zawsze można podążać za ustalonym harmonogramem, a czasami co źle się zaczyna, dobrze się kończy. I tak, niedoszły wschód na Pilsku udało mi się zamienić na zachód na Małej Babiej Górze, a z tym pierwszym to ja się jeszcze policzę! Póki co cieszyłam się z kolejnego dnia. Królowa Beskidów czekała…
Pozdrawiam,
Madzia / Wieczna Tułaczka
***
Tu też jest fajnie:
Pięknie Madziu:-)
Dzięks 🙂
Jak zwykle świetna relacja i super fotki 🙂
Pozdrawiam i do zobaczenia może gdzieś na szlaku 🙂
Może kiedyś w jakichś „pagórach” się spotkamy. 😉 Albo gdzieś wyżej. 😛
Jest kilka miejsc które przyciągają mnie jak magnez ,jednym z nich jest Babia Góra (Diablak) przeszedłem go już wszystkimi szlakami i o każdej porze roku ale ciągle mnie woła i lubię tam wracać.
Dzięki za wspaniały opis ,świetnie się to czyta twojego bloga i będę tutaj wracał. W sobotę Tatry też już mnie wołają a ja nie mogę się doczekać wyjazdu. pozdrawiam i do zobaczenia na szlaku
Wracaj jak najcześciej! 🙂 I powodzenia z Tatrami, a raczej z pogodą. 😉
No to wschodu znowu nie było, ale chociaż zachód się udał 🙂
No to zawzięta byłaś w szukaniu recepcjonisty w tym schronisku, ja bym sobie pewnie odpuścił 😛 Następnego dnia w planie był wschód z Babiej? 😉
I spałbyś w zimnym holu? 😀 Planów na wschód już nie miałam. Miałam dosyć. 😉
Wizja Ciebie biegającej ze skarpetą w papie przesłoniła mi całą relację. 😀 Żart, bomba. Zachodowe kolorki miodzio.
Super przejście… Gratuluję zawziętości, gdyż pogoda dość często próbowała Cię zawrócić z trasy :).
Po niezbyt udanym zeszłorocznym wschodzie na Babiej, wschód na Pilsku stał się jednym z punktów mojego małego programu na ten rok. Zobaczymy, jak będzie.
Całkiem szczwany plan 😀
Piękny ten Beskid Żywiecki na Twoich zdjęciach 🙂
Wspaniała wyprawa. Mamy teraz lato, a ja czytając Twój wpis poczułam chłód na plecach przy oglądaniu zdjęć iglaków. Nie dziwię się, że niektórzy twierdzą, iż góry są ich życiem. Pozdrawiam.
Świetna wyprawa. My akurat bardziej zajmujemy się bezpieczeństwem takich wycieczek, ale jesteśmy pod wrażeniem recenzji. Bardzo fajnie, że prowadzisz również dokumentację fotograficzną. No i podróżujesz aktualnie stosunkowo blisko Nas (Bielsko-Biała)
Fajne zdjęcia! ps. gdzie można dostać taką wiatrówkę? 🙂
Wiatrówka to HiMountain Argenta 🙂
Zuch Dziewczyna;)
Lepiej gór mogą być tylko góry których jeszcze nie zwiedził.