Zakochałam się… w Gorcach! To takie niepozorne pasmo oddzielone od ukochanych Tatr przez Pieniny i Podhale, zdaje się zdecydowanie rzadziej odwiedzane od słynnych sąsiadów. Mówię Tatry, mówicie: turnie, stawy, oscypki, owieczki i zapewne na jednym wdechu wymienicie bez problemu kilkanaście szczytów. Mówię Pieniny, a zaraz przed oczami stają Trzy Korony, charakterystyczna sosenka na Sokolicy, przełom Dunajca czy zamki nad Zalewem Czorszyńskim. No to lecimy z Gorcami. Yyyyyy, yyyyy. Spoko ja też tak miałam. Po chwili wymóżdżyłam Turbacz (najwyższy szczyt w paśmie) i nie żeby mi się jakiś konkretny obrazek zwizualizował w głowie. Nie, tylko sama nazwa. Na tym koniec moich skojarzeń z Gorcami. Aż jakiś czas temu trafiłam na internetowe relacje na forum Góry bez Granic. Patrzę i myślę: o kurna, ale sielanka!
No i tę sielankę zapragnęłam zweryfikować, koniecznie jesienią. Jako że w połowie października wylądowałam w Tatrach i do tego napatoczył się dzień niepewny pogodowo, bez wahania porzuciłam turnie na rzecz nieznanych pagórów, a na cel obrałam najwyższy z nich.
TRASA WYCIECZKI: ŁOPUSZNA – WYSZNIA – KICZORA – TURBACZ – CZOŁO TURBACZA – TURBACZ – BUKOWINA WAKSMUNDZKA – ZARĘBEK WYŻNI – ŁOPUSZNA

Tak wygląda parking w Łopusznej, przy rozstaju niebieskiego i czarnego szlaku. 😀 Można parkować pod płotem, miejsca starcza na kilka aut 😉
Skoro Gorce to pagóry, to zrazu wlała się we mnie nadzieja, iż czeka mnie lajtowy spacerek z tzw. „palcem w dupie”. Hmm, ociupinkę się przeliczyłam, bo po wgryzieniu się w z trudem zdobytą mapę (eh, długo by opowiadać) dotarło do mnie, iż na wstępie czeka mnie pokonanie stromego zbocza (jakieś 700 metrów przewyższenia). Cholera jasna, spocę się!
Właściwą wycieczkę rozpoczęłam w Łopusznej, wsi położonej nieopodal Nowego Targu, u podnóża Gorców. Na zwiedzanie nie było czasu, od razu wepchałam się na niebieski szlak, by po chwili przerzucić się na czarne oznakowania. Ścieżka okazała się szeroka, błotnista i faktycznie męcząca. Jak nigdzie wcześniej doceniłam wartość kijów trekkingowych: nie dość, że się na nich solidnie podpierałam, to jeszcze ratowałam tyłek przed błotną kąpielą.
Toporne podejście przestało mieć znaczenie, gdy doszłam do Pucołowskiego Stawku. Pal licho ten stawek (choć jest on uroczy, taki „kaczy dół”, jak mówię na niewielkie oczka wodne), ale ta polana tuż przy nim… Z widokiem na Tatry… W kolorach jesieni… Eh no SIELANKA! Co prawda widok na Tatry lekko kulał – chmury tego dnia były dosyć wredne, nie z tych najgorszych, co to bezlitośnie wszystko skrywają, ale jednak uprzykrzały się sumiennie.
Ciężko było porzucić cudną Polanę Srokówki, jednak trzeba było porwać się na dalszą wędrówkę po zboczach Wyszniej (1107 m). Na jej stokach znajduje się bowiem kolejna urocza polanka (Jankówka) i to z szałasem w pakiecie. Kilka lat temu ruiny szałasu pasterskiego zostały odremontowane i oddane do użytku dla turystów: jest stół, są ławy, nawet palenisko. Stoi to sobie bez opieki, zdane na łaskę przechodzących piechurów. No mam nadzieję, że nikt nierozważny nie zdemoluje, a co gorsza, nie puści chaty z dymem, bo mam co do niej poważne zamiary w przyszłości! Z Jankówki rozpościera się ponoć piękna panorama na Tatry, Pieniny, Zalew Czorsztyński, a nawet Babią Górę, ale z premedytacją użyłam słowa ponoć, bo ja to widziałam tylko te wredne chmury.
Wkrótce pożegnałam czarne znaki i za czerwoną farbą skierowałam się w stronę Kiczory (1282 m). Szlak się sporo wypłaszczył, więc spacer stał się tak lajtowy, jak to sobie wymarzyłam. Nawet pagóry wyłoniły się zza chmur, ledwo bo ledwo, ale na nowo uwierzyłam, że tam są.
Szlak na chwilę zboczył do lasu, by po krótkim, acz błotnistym odcinku wydostać się na Długą Halę. Skoro Hala, to i widoki. Te w błoto ziemię nie wbijały, ale nie można im odebrać uroku, ot sielankowe i zgrabne kadry, jak to w Gorcach!

Na Hali Długiej. W tyle widać bacówkę – Internety głoszą, że w sezonie jest czynna, a na Hali wypasane są łowiecki 😀

Polana Wolnica, pod schroniskiem na Turbaczu. Widok na Mostownicę, Kudłoń oraz Halę Długą. Na środku w tle Mogielica – najwyższy szczyt Beskidu Wyspowego.
Schronisko na Turbaczu z daleka wygląda jak wielki klocek, więc od razu przylazły mi na myśl karkonoskie pokraki (zwłaszcza te na Szrenicy, że już nie wspomnę o topornych czeskich boudach), natomiast przy bliskim poznaniu zyskuje, i to bardzo. Z drugiej mańki przypomina schronisko na Hali Ornak (w Dolinie Kościeliskiej), nosi nazwę Władysława Orkana, pisarza tworzącego w okresie Młodej Polski (był on związany z Gorcami oraz Tatrami, został pochowany na Pęksowym Brzyzku), ale to inny związek schroniska z Tatrami zwala z nóg. Otóż ze schroniskowego tarasu rozpościera się taka panorama na Tatry (i nie tylko), że ta już dupę urywa!
Co prawda wtedy mi nic nie urwało, ale to tylko i wyłącznie wina chmur. Natomiast w samym schronisku znajdziecie fotografie, przedstawiające panoramę w pełnej krasie. No i uważajcie na te zdjęcia przedstawiające góry podczas wschodów czy zachodów słońca przy pełnej widoczności, podtrzymujcie swoje cztery litery, bo jak Wam urwie… daleko potem nie zajdziecie! Stałam tak pod tą galerią i poprzysięgłam sobie, iż wrócę tam, choćbym miała wracać kilka razy, zobaczę to na własne oczy, porobię przekapitalne zdjęcia i dzięki nim będę siać spustoszenie na Internetach i opiewać uroki gorczańskich panoram.
Po odpoczynku w schronisku wypadało by jeszcze zdobyć ten Turbacz. Schronisko leży na Polanie Wolnica (na wysokości 1283 m), dokładnie 27 metrów poniżej wierzchołka. Nie ma co odpuszczać, w końcu to szczyt zaliczany do Korony Gór Polski (nie żebym się na nią jakoś szczególnie siliła, po prostu liczę, że kiedyś sama się zrobi), znajdujący się na wysokiej – szóstej pozycji z listy 28 szczytów. No więc, po zdaje się 5 minutach osiągnęłam najwyższy punkt w Gorcach i… się rozczarowałam, ale tylko leciutko, bo byłam świadoma tego co mnie czeka. Po prostu szczyt jest zalesiony i to schronisko oferuje bardziej efektowną panoramę. Przynajmniej w stronę Tatr.
Po pamiątkowej focie z napisem rozwiewającym wszelkie wątpliwości co do położenia, postanowiłam zdobyć jeszcze jeden szczyt tego dnia. Taki niewybitny może, ale był na to czas i przede wszystkim chęci, by ujrzeć coś nowego. Udałam się na sąsiedni pagór, zwany Czołem Turbacza (1231 m). Rekreacyjny wręcz spacerek w tę i nazad zajął niewiele czasu, godzinkę może. Nawet udało mi się na tym szlaku spotkać „człowieków”, co było wręcz zaskakujące – nie licząc ludków schroniskowych, byli to pierwsi napotkani wędrowcy tego dnia. Nie wiem czy zawsze tam tak pusto, czy to jednak kwestia posezonowego okresu, raczej to drugie, choć przecież w tym samym czasie w Tatrach kręciło się sporo ludzi. Kit z tym! Miałam góry do własnej dyspozycji. Wszak przez ostatnie dni niepodzielnie władałam na Świnicy, Kościelcu czy Rusinowej Polanie, ale jednak w ciągu dnia na jakichś turystów się nadziewałam – tutaj nie.

Hala Turbacz oraz Czoło Turbacza. Na pierwszym planie widnieje polowy ołtarz, stylizowany na wejście do szałasu, przy którym Karol Wojtyła w 1953 roku odprawił Mszę Św. dla gorczańskich pasterzy i turystów. Sam szałas do naszych czasów nie przetrwał, ale pamięć o tym wydarzeniu jak najbardziej.
Wróciłam do schroniska w sam raz na właśnie rozpoczynający się spektakl światła. Na pełny zachód słońca nie można było liczyć, ale chmurzyska nieco się podniosły, łaskawie pozwalając promieniom słońca polizać najwyższe tatrzańskie turnie. Udało się podejrzeć nawet Króla Karpat – Gerlacha.

Tatry od Gerlacha po Mięguszowiecki Szczyt Wielki. Mniej więcej na środku kadru rozpoznacie Wysoką oraz Rysy.
Chciałoby się dłużej popatrzeć, ale czas zaczynał mnie gonić. Do Łupusznej schodziłam szlakiem niebieskim, raczej śpiesznie, powoli zapadający zmierzch i coraz ciemniejsze chmury nie pozwalały na ociąganie się i focenie każdego zaułka (jak to miewam w zwyczaju). Niestety zaczęło padać, zrazu delikatnie, po chwili na tyle konkretnie, że w mój umysł wdarł się dziki strach: „Oj kurde (to elegantsza wersja moich myśli), błotniste ścieżki zaraz zamienią się w istną breję!”. Tak też się stało, ale zanim nadziałam się na błotnisty koszmar dotarłam na Bukowinę Waksmundzką (1105 m). Tam chyba nie szczytowałam, bowiem szczyt zajęty jest przez wielką polanę, zatem olałam jej najwyższy punkt i pofociłam gdzie mi było najwygodniej (czyli na środkeczku). Czmychnęłam szybko, bo tak w deszczu to jednak nieprzyjemnie się stoi. Zdążyłam jednak zaszczepić w sobie myśl, iż warto to miejsce obejrzeć w przyzwoitych warunkach.

W deszczu udało mi się tylko to pstryknąć. Ciepła poświata jest dziełem zachodzącego słoneczka, które na chwilę przebiło się zza chmur 🙂
Im niżej byłam, tym mniej padało, ale co z tego, gdy breja już się dokonała? Iść po tym? O nie! Człowiek grzęznął po kostki, tracił równowagę i stresował, czy zaraz nie potapla się na całego. Czasami dało się iść nieco twardszym skrajem drogi, czasami można było obejść błotko krzaczorami (co też było upierdliwe), czasami nic się nie dało i należało zmierzyć się z ciemną i szalenie śliską breją, w nadziei, że kijki poratują, a buty jakoś się potem doczyści. Kije poratowały, w niekonwencjonalny sposób również. Chcąc udokumentować dla Was ten zacny odcinek szlaku (spokojnie możecie tam zabrać osobę, co Wam podpadła i ją przeturlać z kilka metrów w akcie zemsty) wyjęłam aparat z plecaka, zrobiłam co należy i też coś czego robić się nie powinno. Udało mi się własnoręcznie strącić tulipan z obiektywu, ten zamiast grzecznie wylądować u mych stóp, pofrunął w sam środek błotnistego koszmarku. Zgubę wyłowić kijem, a że nie mam cierpliwości do takich precyzyjnych czynności, to upaskudziłam tulipana po całości – tylko pogratulować, że w plecaku znalazł się worek foliowy!
W końcu dotarłam do miejsca, w którym zaczęłam całą imprezę. Lajtowy spacerek okazał się całodzienną wycieczką, ale taką kameralną, naprawdę przesympatyczną (no może nie licząc błota), naszpikowaną idyllicznymi miejscówkami, które w teorii oferują fantastyczne panoramy na Tatry, Pieniny i Gorce. W praktyce nie wszystkie widoki były w 100 % klarowne, jednak zdecydowanie dały obietnicę na tyle silną, że obiecałam sobie tam wkrótce wrócić. Nie raz.
I teraz, gdy mówię Gorce, myślicie: malownicze polany, Tatry w tle, pełna paleta barw, cisza, sielanka oraz błotko!
CZY WARTO JECHAĆ NA WINTERCAMP NA TURBACZU?
Górskie pozdro,
Madzia / Wieczna Tułaczka
***
Tu też jest fajnie:
Wpis iście jesienny a tymczasem dzisiaj w Gorcach (na Turbaczu) było tak:
http://www.fotografie.nowytarg.pl/turbacz_narty
Tak więc błotko trzeba zamienić na śnieg 🙂
Pozdrowienia z Nowego Targu
Ten – tak słoneczno-jesiennie wyglądający – początek szlaku wydaje się być bardzo zachęcający.
A te tańce chmur i słońca w okolicach zachodu – piękne. No i widoczek od sasa do lasa, od Gerlacha po Mięguszowiecki, to zacna nagroda za wędrówkę!
Pozdrawiam!
Zdecydowanie warto się pofatygować w Gorce i Pieniny, jednak te pierwsze jakoś bardziej mnie urzekły 🙂 W lato też widzieliśmy Tatry, jednak nie tak dobrze jak u Ciebie (zazdrość…), a pod koniec tego roku musieliśmy zupełnie obejść się smakiem, a głównie po widoki jechaliśmy… Ale i tak trasa od Rabki przez Maciejową i Stare Wierchy na Turbacz jest świetna i dość spacerowa. Gorce <3
Szczęściara. My jak uderzyliśmy w Gorce to siąpiło cały czas, błocko było nieprzeciętne, mgła niczym zupa, a widoków tyle, co w wyobraźni, bo na żywo kiszka. Ale nic to, będziemy wracać. 🙂
„I teraz, gdy mówię Gorce, myślicie: malownicze polany, Tatry w tle, pełna paleta barw, cisza, sielanka oraz błotko” – zgadzam się, chociaż dodałabym (i z tego co słyszałam od kilku innych nie tylko ja) miejscami dość kiepsko oznakowane szlaki… Ale to na szczęście Cię ominęło 😉 Gorczańskie widoki na Tatry są przefantastyczne, marzą mi się szczególnie zimowo-wschodowe/zachodowe 🙂
Też mam właśnie wybrać się w Gorce i Pieniny, bo zawsze to gnałam w Tatry nie zboaczając na boki 😉
Te „bliżej niezidentyfikowane pagóry” z Czoła Turbacza i z Sielaneczki to Luboń Wielki i Szczebel. Tylko że to już B.Wyspowy 🙂
Gorce piękne! 🙂
Bardzo możliwe, na Beskidach się nie znam. 😀 Liczę, że będę miała okazję się podszkolić. 🙂
Nie zostaje nic innego, jak pakować plecak i ruszać w Gorce 🙂 Gdzieś tam szemrały w głowie, ale jak dotąd nie na tyle, by je przedsięwziąć 😀 Postawiłaś kropkę nad „i” w moich górskich planowaniach 🙂
Mnie Gorce uwiodły. Kiedyś wezmę plecak i puszczę się tak na kilkudniową wędrówkę. 🙂
Ten – tak słoneczno-jesiennie wyglądający – początek szlaku wydaje się być bardzo zachęcający.
A te tańce chmur i słońca w okolicach zachodu – piękne. No i widoczek od sasa do lasa, od Gerlacha po Mięguszowiecki, to zacna nagroda za wędrówkę!
Pozdrawiam!
Podobnie jak Ty kocham Gorce! Wychodzi na to, że jestem na Turbaczu minimum raz w roku. Zawsze wybierałam trasę z Koninek, ale Twój wpis natchnął mnie, aby kolejnym razem wystartować z Łopusznej. Pozdrawiam ciepło! 🙂