Ostatniego dnia w Tatrach zostałam opętana. To zaczęło się dziać tuż po przebudzeniu. Ledwo oczka zarejestrowały czyste niebo, ledwo umysł zidentyfikował idealny warun, kiedy w duszę wlała się grzeszna podnieta, a w głowie zadźwięczało przejmujące: „Ave Satan”.
To było opętanie. Bo jak inaczej wytłumaczyć spontaniczne zboczenie ze szlaku, kiedy to w planie był zaledwie spacer Doliną Młynicką i wielogodzinna podróż do domu? Kierowca był jeden, nie mógł być piekielnie zmęczony, dlatego wymyśliłam lekką wędrówkę wzdłuż Młynicy, w celach dokumentacyjnych. Poprzednia wizyta w dolinie skończyła się ucieczką przed piorunami, a Szatan, którego wtedy planowaliśmy odwiedzić pokazał swe groźne oblicze. Teraz czuliśmy przed nim respekt, wymieszany pół na pół ze strachem. Informacja o słowackiej dziewczynie, która kilka dni wcześniej straciła życie podczas spotkania z Szatanem, nie dodawała skrzydeł. A jednak zaszczepiona we śnie fantazja zakiełkowała na szlaku i puchła z każdą godziną. Książkowe pokuszenie… Tylko jaki los zgotuje nam gospodarz?
Raz kozie śmierć! Otuchy dodał nam widok jakiegoś szarlatana, który właśnie wiązał dwójkę nieszczęśników i po chwili poprowadził ich ku górze. Widocznie trafią do kotła i zaspokoją szatańskie żądze, dzięki czemu nam się upiecze. Gdy ofiary zniknęły nam z oczu, odczekaliśmy jeszcze 15 minut – chcieliśmy mieć pewność, że tamci dotrą jako pierwsi.
Droga na szczyt nie jest jasna dla byle powsinogi. Natomiast ci pokuszeni prowadzeni są za pomocą Czarcich Kopców. Nie są one jednak gwarantem sukcesu, bo Diabeł, często rozeźlony, bezlitośnie rozwala kopce, usypuje mylne kupy, bądź te właściwe czaruje tak, by zlewały się z otoczeniem i stawały się niewidoczne dla wędrowców.
Ja miałam farta. Kilka dni wcześniej chciałam złożyć nieplanowaną wizytę Szatanowi, ale próba zakończyła się jatką pod Furkotem. Czy się wkurzył perspektywą nieproszonych gości, czy kto inny go zdenerwował, tego nie wiem. Faktem jest, że rozgniewany strzelał piorunami, zalał wszystkie drogi wodą i uwięził przebywających na grani wędrowców. Wtedy zwialiśmy z podkulonymi ogonami (szczęśliwie byliśmy po drugiej stronie doliny), ale z tej przygody została jedna ważna rzecz – wiedza. Wiedza wygrzebana w prastarych księgach, a dotycząca traktu prowadzącego w szatanie progi.
Teraz, wiedziona pokusą, mogłam skorzystać z przygotowanych wcześniej topograficznych wskazówek. Wiedziałam, że idąc załomem trafię na wielki, mamiący żleb, który bezwzględnie należało minąć. Szatan często dla zabawy rzuca tam kamieniami. Trzeba nieustępliwie iść do końca załomu, gdzie czeka „Próba Głazu”, dosyć zwodnicze miejsce i troszkę dla mnie problematyczne z racji wzrostu. Nie tak łatwo dać susa na wąskiej półce skalnej, kiedy pod nogami lufa, a w całym myku przeszkadza wypychający głaz. Problem w tym, że półka nie ciągnie się na całej długości, a właśnie pod felernym głazem zieje pustka, której moje krótkie nóżki nie ogarniały. Po prostu nie dosięgałam stałego gruntu i musiałam wykombinować alternatywny sposób na pokonanie przeszkody. Usiadłam na krawędzi, zjechałam po skale i obniżyłam nóżki ile się dało – troszkę niżej udało mi się w łatwy sposób dosięgnąć drugiej krawędzi półki. Tomek przeszedł „Próbę Głazu” w tradycyjny sposób.

Tuż przy głazie znajduje się tabliczka upamiętniająca młodą Słowaczkę… 🙁 Ku pamięci i ku przestrodze…

Do dupy kadr, ale mniej więcej widać, że pomiędzy jedną a drugą nóżką zieje dziura. Chciałam umościć się w lepszym miejscu i powtórzyć ujęcie, ale Tomek nie chciał powtarzać próby. 😛
Wkrótce dotarliśmy do sypkiego żlebu, który wyprowadza na przełączkę, tuż pod siedzibą Szatana. Tam już nie ma odwrotu. Już zajeżdża siarką, a z każdym metrem wzrasta temperatura.
Miejscami robi się stromo, ale warto dzielnie piąć się ku górze, bo Szatan nie lubi niekompetentnych trzęsidupków słabnących ze strachu. Takich sponiewiera z nieskrywaną przyjemnością. Zuchwałych i nieuważnych straci niżej. Tych spokojnych, pewnych siebie, acz rezolutnych i z odrobiną zadziorności chętnie ugości. Wyssie przy tym sporo życiodajnej energii, ale puści dalej.
Warto wytrwać na Czarcim Trakcie, bo widoki z Królestwa Szatana są wręcz boskie! Dane mi było obfotografować to miejsce bardzo dokładnie, także pozwolę sobie na publikację dużej ilości zdjęć. Zresztą nigdy nie wiadomo, czy kiedyś ja albo ktoś z Was zostanie przez Szatana pokuszony i nie zwiedziony przy tym na złą drogę.

Widziałam ten obrazek na internetach. Nie raz, nie dwa. Ok, ładny – myślę sobie – choć serducha nie kradnie. Otóż uważajcie, bo na żywo kradnie!!

Furkot oraz Hruby Wierch. Po prawej wyłania się dobrze nam znany Kominiarski Wierch oraz Czerwone Wierchy. Staw w dole Capi. 😉

W gościnie u Szatana. Nie ma bufetu, każdy musi skręcić żarło na własną rękę.
W cieniu samotnia Szatana, czyli wierzchołek północny.

Zadni Staw Polski w otoczeniu Świnicy, Gąsienicowej, Niebieskiej i Zawratowej Turni oraz Małego Koziego Wierchu.

Rogata Tułaczka, a po prawej Hińczowe Stawy, Cubryna, Mięguszowiecki Szczyt WIelki, Pośredni oraz Czarny.

Kadr cud, miód i malina. 😀 Od lewej: Niżnie Rysy, Rysy, Wysoka, a pod nią Popradzka Kopa. W dole Żabie Stawy Mięguszowieckie i widoczne zakosy szlaku na Rysy.

Od lewej: Kołowy Szczyt, Ciężki Szczyt, dwuwierzchołkowa Wysoka, i Smoczy Szczyt. Na pierwszym planie Wielka i Mała Popradzka Kopa.
Na powitanie nie było rejestracji, wypisywania swoich danych w księdze, jak tradycja nakazuje w innych tego typu przybytkach. Nie. Szatan zaserwował nam bezbożne deperszwance. Z jednej strony niekonwencjonalnie, ale jak się przyjrzeć gospodarzowi, to jak najbardziej konwencjonalnie. 😉 Za papieroska grzecznie podziękowaliśmy. Ostatniego się nie bierze.
Chyba rad z naszej decyzji, Szatan puścił nas wolno. Wskazał południową część Grani Baszt i kazał spływać w tamtym kierunku.

Go south! Tędy mamy się wynosić. Na pierwszym planie Szatania Turnia i Szatania Turniczka, dalej Pośrednia Baszta, Mała Baszta i Skrajna Baszta. W dole dwa siedliska turystów: Popradzki Staw po lewej i Szczyrbskie Jezioro po prawej.
Uff! Upiekło nam się. Całe szczęście, że nie dosłownie! Trochę wydawało nam się to podejrzane, że puszcza nas tak beztrosko i gładko. Czyżby zabawa jeszcze się dla niego nie skończyła? No przecież! Przed nami jeszcze dwie poważne próby – „Próba Pośredniej Baszty” oraz „Próba Kosówek”!
Na pierwszej z nich żeśmy polegli. Wyczytałam, że Pośrednią Basztę należy strawersować po stronie Doliny Młynickiej i zaatakować od południa. Obejście wytyczono dość nisko i nie mamy się zrażać. Ok. Ślad ścieżyny jest, kopce pojawiają się od czasu do czasu, idziemy dobrze.
Mijamy urwiste ściany Pośredniej Baszty i na sugestię, że z południowej strony da radę wejść bez większych problemów słyszę:
– Chyba ocipiałaś! Kawał drogi przed nami, a jeszcze mam prowadzić auto przez 10 godzin…
– No ale…
– Daruj sobie, albo podskocz sama. Mnie się nie chce.
Diabeł w niego wstąpił, czy co? Niby wiedziałam, że podejście nie jest trudne, ale wyglądało na kłopotliwe. Zwątpiłam w siebie i nie miałam ochoty sama podjąć wyzwania. Teraz odżałować nie mogę, znajdując w sieci sylwetkę Szatana z Pośredniej Baszty…

Na pierwszym planie strzelista turniczka, tuż po południowej stronie Pośredniej Baszty. Czort wie jak zwana… Zgodnie ze ścieżką omijamy ją dosyć nisko po stronie Młynickiej Doliny. Trawers tego diabelstwa zapoczątkował drobne kłopoty. ;P
W tle Mała i Skrajna Baszta.
Kurczę blade, coś nisko zeszliśmy… Baszty w grani zlały się w jeden niezidentyfikowany ciąg kamulców i skał.
– Ej, a te garby nad nami to Pośrednia i ta turniczka za nią?
– A bo ja wiem?
– Ja tym bardziej nie wiem. Ty tu dowodzisz.
– Wrrr. Tak to jest, kiedy sama ogarniam topo na kilkanaście szczytów. Już mi się plącze wszystko… – Burknęłam.
– A widzisz jakiś Czarci Kopiec?
– No właśnie nie widzę żadnego. Od jakiegoś czasu nie ma żadnych, ale idę tędy, bo ścieżka wygląda na delikatnie wydeptaną… Znając życie to kozia ścieżka, bo zamiast kopców wciąż mijamy bobki.
– Mnie się wydawało, że kopczyk był wcześniej, wysoko nad nami i dawno powinniśmy wracać na górę.
– Trzeba było odezwać japę. 😛 Teraz już mi się nie chce cofać… Chodźmy jeszcze kawałek tędy. Przejdziemy przez te garby i tam powinno być łatwe wejście na grań.

Staw nad Skokiem, a nad nim Skrajne Solisko (jedyny dostępny dla turystów szczyt w grani), Soliskowy Garb, Młynickie Solisko, Szczyrbskie Solisko, Furkotne Solisko i Małe Solisko.
Klasyczna skucha. Powinniśmy wrócić do ostatniego kopczyka i jeszcze raz uważnie rozejrzeć się za prawidłową drogą. Czort ogonem zakrył oznaczenia i łatwo wywiódł nas w pole. Podejrzewam, że niezły miał ubaw widząc, jak pokonujemy kolejne skalne grzędy i usiłujemy nie zjechać po stromym zboczu oraz śliskich trawkach. Nam do śmiechu nie było. Straciliśmy mnóstwo sił gramoląc się na te ścianki z nadzieją, że wyprowadzą nas w końcu na ostrze grani. Tere fere, wciąż okazywało się, iż to następna grzęda, z której trzeba jakoś zleść i wspiąć się na kolejną. Skały ponad nami nie wyglądały zachęcająco, wręcz odstraszały niedostępnością, więc nie pozostawało nic innego jak kontynuować bieg z przeszkodami.
W końcu wypatrzyłam łatwiejsze miejsce, gdzie można by spróbować wspinaczki ku grani. Trochę straszno było, bo niestabilnie – kilka głazów uciekło spod chwytu, ale udało się wdrapać na krawędź, gdzieś w pobliżu Małej Baszty.
Już mocno wymęczeni postanowiliśmy zorganizować dłuższy popas. Zupka, kanapkii czekolada poszły w ruch. Tomek zaległ na płaskim kawałku zbocza i kategorycznie zażądał sjesty dla pana kierowcy. Ja w tym czasie spenetrowałam Małą Basztę i porobiłam pamiątkowe fotki.
Miło było, ale wypadało ruszyć leniwe tyłki. Nikt ich nie zwlecze w naszym imieniu. Podejście na Skrajną Basztę to na szczęście tylko formalność. Widokowo, łatwo, lajtowo i przyjemnie.

Panorama ze Skrajnej Baszty po lewej Dolina Młynicka, Grań Soliska, Furkot, Hruby i Szczyrbski Szczyt. Na środku Grań Baszt. Po prawej Tatry Wysokie od Czarnego Mięgusza, poprzez Rysy, Wysoką, Gerlach po Kończystą. Ponad Popradzkim Stawem Tępa i Osterwa.
Nie wolno dać się zwieść pozorom, a bo w całej swojej przebiegłości Szatan zgotował najgorszą próbę na sam koniec. Początkowe zejście ze Skrajnej Baszty (tzw. Patrii) zdaje się niewinne, łagodne, wręcz śmiechu warte. Nie tracę jednak czujności, bo wiem, że poniżej czają się zbójeckie kosówki. Tylko wejście wraz z ledwo widoczną ścieżką daje szanse na przedarcie się przez kosówkowy labirynt.

Południowym stokiem Skrajnej Baszty i Dryganta przyjdzie nam schodzić do widocznego Szczyrbskiego Jezioro

Szpiegule biegną zaraportować, że udało nam się powrócić na grań i stoimy przed ostatnią przeszkodą – Próbą Kosówek.
Z początku ścieżka jest dosyć dobrze widoczna, ale z czasem to się zmienia na naszą niekorzyść. Ledwo co Tomek nabijał się, że nie zdjęłam kasku, teraz wyraźnie zazdrości, raz po raz dostając gałęzią w łeb. Idziemy zgięci w pół, uważnie. Jest stromo i bardzo nieprzyjemnie, z każdym metrem coraz gorzej. Ścieżka zarasta, dżungla rośnie w siłę i po godzinie walki oboje marzymy o ostrych ciupagach.

Tu jednak było jeszcze względnie luksusowo… Później nawet nie próbowałam wyciągać aparatu. Kto tędy szedł zrozumie… 😉
W połowie drogi napotykamy kamienną wysepkę. Wdrapujemy się na skały tylko po to, by zobaczyć „morze kosówek”. Cholerne diabelstwo ciągnie się po horyzont! Nadzieje na koniec udręki pękły niczym bańka mydlana. A na domiar złego zgubiłam ścieżkę. Zlazłam ze skał, tam gdzie zdawało mi się najwygodniej i po chwili zjechałam na śliskich liściach po stromym zboczu. Zeszłam trochę niżej, ale dalszą drogę zastopowała kosówkowa ściana. Nie do przejścia. Wycof na kamienną wysepkę okazał się karkołomny, ale w końcu jakoś się wygramoliłam. A tam pustka.
– Tooomeeeek! Gdzie jeeesteeeś! Cisza.
– Haaaalooo!
– Gdzie żeś polazł?Tooooomeeeek!
– Tu jestem. Znalazłem ścieżkę pomiędzy głazami. Myślałem, że idziesz za mną…
Ta jasne. Czort by go wziął…
Walka z kosówkami z piekła rodem trwała jeszcze długo. Z ulgą przywitaliśmy pojedyncze drzewa, z nadzieją, że w końcu wejdziemy do regularnego lasu. Tak się w końcu stało. Jakaż była nasza radość, gdy doszliśmy do czerwonego szlaku, łączącego Popradzki Staw ze Szczyrbskim Jeziorem! Zgodnie przytaknęliśmy, że nigdy więcej nie chcemy widzieć tych wstrętnych kosówek!! Zanim jednak wróciliśmy do cywilizacji, musieliśmy oczyścić się z igieł. Te oblazły nas wszędzie – egzemplarze wyciągałam nawet z włosów! Nie wiem jak się tam dostały pomimo kasku. Do plecaka też powłaziły. W ilościach hurtowych. Ale o tym przekonałam się w domu, dopiero podczas rozpakowywania. Wtedy już się nie denerwowałam na ich widok. Uśmiechnęłam się w duchu i pomyślałam: fajnie by było wrócić na Grań Baszt…
Z górskim pozdrowieniem
Madzia / Wieczna Tułaczka
***
Tu też jest fajnie:
Gratuluję zdobycia Szatana przy pięknej pogodzie. Widok ze szczytu jest rewelacyjny, warto na niego iść, nawet mimo tych kosówek 😛
Widzę, że wyposażenie puszki szczytowej zrobiło się bardzo szatański 😉
Dzięki! Tak mi się tam spodobało, że nie mogę się doczekać powrotu. Zresztą jednym z moich tatrzańskich marzeń jest cała Grań Baszt. 🙂
Też ją planuję w opcji całość. Tylko nie wiem, czy ponownie będę szedł też ten odcinek, czy tylko jej drugą część. Bo również przeszedłem to samo co Wy, tylko w drugą stronę.
Ale ja aż tak źle kosówek nie wspominam – cieszyłem się, że ścieżka cały czas jest widoczna,. a miejscami kosówka nawet przycięta 😉 Fakt, nie cały czas da się spokojnie iść, czasem trzeba się przedzierać, ale taki urok tego odcinka.
No pięknie powojowaliście. Widoki z Szatana rewelacyjne potwierdzam w całej rozciągłości. Nam było dane na nim być w ten feralny weekend gdy zginęła w jego otmętach Słowaczka. Szliśmy w odwrotnym kierunku. Tak, że na samym początku toczyliśmy nierówny bój z kosówką. A potem bajeczny nocleg pod gwiazdami na Skrajnej Baszcie. Troszkę się Wam dziwię, iż nie obraliście wariantu zimowego wariantu zejściowego. Ze skrajnej Baszty w dół na prawo patrząc w stronę Szczyrbskiego Plesa. Po rumowisko bardzo dobrze widocznym gdy dochodzimy do wodospadu Skok, ale za to bez tej cholernej kosówki. I jesteście na dole właśniena górnym progu wodospadu. Gdy będę tam jeszcze kiedyś to właśnie w ten sposób planuję zejście.
Troszkę się Wam dziwię, iż podchodziliście na Skrają Basztę kosówkami i nie obraliście do podejścia wariantu zimowego. 😉 Gdy będę tam jeszcze kiedyś to zapewne w ten sposób zaplanuję wejście albo zejście. 😛 Pozdrawiam 😀
W górę jest tam troszkę trudniej niż w dół. Duża stromizna… ;-)… poza tym nie wiedzieliśmy w co się pchamy. U nas częściej spontan bierze górę nad przeszukiwaniem internetu w pogoni za info o danej drodze.
Hahaha 😀 Tym bardziej nie wiem, czemu się tak dziwowałeś. 😉 😀
PS. Zastanawiałam się właśnie jak by to było w drugą stronę, ale jak mówisz, że w górę gorzej… W dół też nie było fajnie, stromo jak diadbli i nogi wpadały w pustkę nie raz i nie dwa. Przez korzenie nie było widać, że tam lufton. 😉
Ale mówiąc o zejściu miałem na myśli zejście po zboczu Patrii w stronę wodospadu Skok. Teren odkryty i bez kosówki z rumoszem skalnym. 😉
Tak wiem. Ale mój komentarz wyżej dotyczył kosówkowej trasy.
Cześć. Świetny opis i zdjęcia. Na Szatanie byłem raz w zimie. Wychodziłem z Doliny Młynickiej na P.n.C.Ż i granią na szczyt. Potem zszedłem na Szatanią Przełęcz i Szatanim Żlebem do Mięguszowieckiej. Poza tym w rejonie Baszt byłem też zimą dwa razy na Patrii, na Małej Baszcie, Pośredniej Baszcie i Hińczowej Turni. Pierwszy raz z Patrii schodziłem na pd. w stronę Sz.P. ok 300 m. a potem w dół w prawo żlebem do Młynickiej. Drugi raz też do Młynickiej (tak jak napisał Marco), w dole żlebem i usypiskiem pomiędzy Turnią nad Skokiem i Ścianą pod Skokiem.
Miałem jechać w ten weekend na Szatana ale pogoda nawaliła. Być może za tydzień spróbuję. W planie był wspin Czerwonym Żlebem i granią. Zejście z Szataniej Przełęczy do Młynickiej. Pozdrawiam
Zostawie komentarz,bo akurat tam mialem jaja z ta kosowka w zejsciu ze Skrajnej Baszty. Gratuluje znalezienia sciezki – ja tyle szczescia nie mialem i razem z kolega grzecznie dymalismy z powrotem na Skrajna Baszte,stamtad na przelaczke m-dzy Skrajna i Mala,a potem sciezka w dol do Mlynickiej ( w zejsciu nie dalo sie tej sciezki zgubic,nawet pomimo mgly miejscami). ..ale tu mala dygresja,bo owa sciezka szedlem pare lat wczesniej w gore – nie jest tak ewidentna;bladzilismy w stromej trawie z kamolami i w koncu nas wypchnelo na grzede ograniczajaca ten zleb z lewej strony ( idac z dolu ). Tu znowu bylo zaskoczenie, bo owa grzeda szedlem rok wczesniej w zimie ( nie pamietam numeru z WC,ale bylo zgodnie z opisem „0+/m.II” – opisane jako droga zimowa) i fajnie sie szlo tym zebrem w dobrym sniegu. W warunkach letnich… slabiej i na bank bym sie drugi raz w lato na ta grzede nie wybral – duze kamole sporo ruchomych – generalnie odczucia negatywne;)) ..w WC „Gran Baszt”jest fajnie opisane zejscie przez Dryganta: „Ewentualne zgubienie sciezki i pobladzenie grozi przynajmniej biwakiem w kosowce”:))
Wspaniałą przygodę przeżyliście ! 🙂 Ja w następnym roku planuje zdobyć Rysy 26 września, jak mi starczy czasu marzę aby zdobyć Szatana ! Co sądzicie o zdobyciu go w późniejszej połowie października ??? Góry <3