Tym razem miało być na spokojnie. Bez gonitwy z czasem, wzajemnego popędzania, wypluwania płuc na podejściu, bez stresu i nerwowego odliczania minut do zachodu słońca. Stawiliśmy się już (tu następuje zdziwienie rannych ptaszków) o 11.00 w Starym Smokowcu, tak aby dało radę zrealizować myśl przewodnią tej wycieczki (patrz: pierwsze zdanie). Wyprzedzając fakty: udało się połowicznie. Zarządzanie czasem kulało i delikatnie odbiegało od perfekcji, a leniwy początek wcale a wcale nie zapowiadał nerwowej końcówki
Początkowy etap wędrówki był niewinny jak nieobsrana łąka. A więc przejazd z Nowej Leśnej do Smokowca, a stamtąd spacerek przez kolejne punkty wycieczki, dobrze znane początkującym tatromaniakom po słowackiej stronie Tatr. Po kolei: Stary Smokowiec, Hrebienok, Schronisko Zamkowskiego, Łomnicki Staw i prawie Rakuski Przechód.
Ludzi było mnóstwo, jak to na południe i spacerowe ścieżki przystało. Wmieszaliśmy się pomiędzy rodzinki z wrzeszczącymi dziećmi, typowych wczasowiczów (chyba nie do końca zdających sobie sprawę z tego, iż nie są nad morzem) oraz bardziej tradycyjnych turystów. Nie powiem, tatrzańskie ego puchło, gdy co niektórym zaokrąglały się oczy na widok naszych wypakowanych plecaków, lekko przygarbionych pleców i zdeterminowanych min. Pełny oręż robił wrażenie! A może wywoływał współczucie lub wręcz radość, że oni sami nie muszą taszczyć tyle tobołów w upalny dzień? Tego się już nigdy nie dowiem.
Ten sierpniowy dzień był naprawdę gorący. Nie było lekko (byliśmy zapakowani na 3 dni wędrówki), a do tego upał (wredny typ) bez litości dokładał na barki kilka kilo więcej i podbierał rezerwy energii. Oj tak. Ale w nas była determinacja i wizja malowniczego zachodu słońca na Kieżmarskim Szczycie, więc nie było siły, która by nas powstrzymała. Tylko ciągle pić się chciało.
Harmider na Hrebienoku miał ambicję dorównać jazgotowi na Gubałówce. My nie lubimy takiej rywalizacji i szybko uciekamy w kierunku Chaty Zamkowskiego. Nie, żeby tam było spokojniej. Chwilę odpoczywamy na przedschroniskowym poletku i podglądamy innych turystów. Nic ciekawego się nie dzieje, zatem wio czerwoną Magistralą nad Łomnicki Staw.
Myślałam, że powyżej schroniska będzie luźniej. Tere fere. Ten odcinek Magistrali cieszy się dużym zainteresowaniem, bo przecież łączy dwa bardzo popularne miejsca: Hrebienok oraz Łomnicki Staw. Nie dość, że prowadzą nań banalne ścieżki, to jeszcze leniwców (pardon, zasobnych w euro turystów) wwożą kolejki. Szlak pomiędzy tymi przybytkami to spacer bez historii, po wygodnie wyłożonych głazach. W zależności od kierunku: trochę w górę bądź trochę w dół. Ja miałam trochę w górę.
Ciśnienie podnosi się dopiero w bliskiej okolicy Łomnickiego Stawu. Niestety negatywne. Właśnie tu hipokryzja TANAP-u sięga zenitu. W miejscu, które zostało zajechane, rozjeżdżone, zadeptane i do cna zabudowane, wmawia się turystom, iż piesze wejście na Łomnicę czy Kieżmarski szkodzi przyrodzie. Przy czym po sutej zapłacie przewodnikowi problem szkodzenia znika i można pomykać bez obaw o (zadeptanie granitu?) zamach na tatrzańską przyrodę. Pięknie doi się ludzi pod przykrywką ochrony przyrody, a tak naprawdę chroni się tu biznes kolejkowy i przewodnicki. Zapłać a będzie Ci dane. Klasyka gatunku.
Byłam tu po raz pierwszy i przyznaję bez bicia, że miejsce wprawiło mnie w prawdziwe osłupienie. Właśnie ze względu na ilość i gabaryty infrastruktury. Niestety góry stanowią tylko tło, nie istotę. Gospodarka pod Łomnicą wywołała poważną dyskusję i w rezultacie zamarudziliśmy na popasie, uszczuplając nasz szczwany plan o cenne kwadranse.
Rozleniwieni i troszkę nieświadomi późnej godziny wróciliśmy w końcu na czerwony szlak i nieśpiesznie podchodziliśmy w wyższe partie Doliny Łomnickiej.
Po chwili odbiliśmy w prawo, gdzie ścieżka trawersuje pokryte gołoborzem zbocza opadające z Huncowskiego Szczytu. Szło się całkiem przyjemnie, ale upał nadal dawał się we znaki usprawiedliwiając guzdralskie tempo.
Na sam Rakuski Przechód żeśmy nie dotarli, bo wcześniej napatoczyła się niepokolorowana ścieżka biegnąca w głąb Doliny Huncowskiej. I tu zaczyna się ta obsrana łąka, czyli wędrowanie na własną rękę.
Wspomniana ścieżka z czasem zginęła wśród głazowisk i teraz sama już nie wiem, czemuż to skierowaliśmy się na grań łączącą Mały Kieżmarski Szczyt i Rakuską Czubę, zamiast od razu pchać się w stronę Kieżmarskiego. Chyba grań była już bardzo blisko i chcieliśmy pofocić widoki po drugiej stronie, a może miałam nadzieję wypatrzyć zagubioną ścieżkę. Pewnie jedno i drugie.

Proces rozpuszczania tabsów, tym razem nie z Biedry. 😉
W tle ciekawsze rzeczy: Jagnięcy Szczyt oraz Tatry Bielskie.
Na grani zrobiliśmy krótki popas, odświeżyliśmy topo na Kieżmara i przeliczyliśmy czasy. Wtedy dotarło do nas, że nici ze spokojnego podejścia na szczyt. Do zachodu zostało mało czasu i trza napierać. Standard. Wrrr.

Świstówka Huncowska, czyli górne piętro niewielkiej Doliny Huncowskiej. Najniższe wcięcie w grani to Huncowska Przełęcz – tam idziemy.
Zgodnie z zaleceniem zeszliśmy w głąb Huncowskiej Doliny, starając się jednocześnie stracić jak najmniej wysokości. Wkrótce minęliśmy po prawej skośne i strome płyty, które wymuszają zejście niemal na samo dno. A niech to!

Kopczyków nie uraczyliśmy. Może szliśmy za nisko, może za wysoko. Nieważne. I tak całe pole przed nami usłane było głazowiskiem.
Żleb spadający spod Huncowskiej Przełęczy, w który mieliśmy się wpakować, był dobrze widoczny. Całkiem sprawnie dotarliśmy do jego wylotu i natychmiast zaczęła się zabawa. Tam to dopiero było nasrane! 😉 Owszem, czytałam, że to cholerstwo się sypie i szczęśliwy ten, co opuścił żlebowe pielesze. Spoko, myślałam, my tu tylko w górę. Na zejście opracowałam inną trasę, więc żleb miałam w poważaniu. Ha ha ha! Wtedy jeszcze nie przypuszczałam co nas czeka za kilka godzin…
Choć przyznam, że miałam złe przeczucia. Nie podobały mi się gęstniejące chmury i bałam się burzy. Z tego powodu nawet rozważaliśmy rezygnację z ataku szczytowego. Prognozy (również ta od ratownika HZS) wolne były od piorunów, ale to nie gwarantowało przecież w 100% spokojnego wieczoru i nocy. Zdecydowaliśmy się kontynuować wędrówkę, mimo że niepokój mnie nie opuszczał.
Darcie żlebu było wyzwaniem. Ło losie! Jak iść po czymś, co z gruntu się rusza i sypie? Toż to uciążliwe i do szpiku wkurzające zajęcie, bo jak tu stabilnie stanąć, gdy dosłownie wszystko ucieka spod stóp. Parafrazując dr House’a: „everything moves”. A im wyżej, tym gorzej.
W końcu dotarliśmy do Huncowskiej Przełęczy. Plan zakładał odbicie na Huncowski Szczyt, ale lekceważąco podeszliśmy do Tatrzańskiej Magistrali, urządzaliśmy za długie popasy i teraz przyszło nam obejść się smakiem. No nic, może kiedyś. Przede wszystkim trzeba było realizować główny cel tej wycieczki, a więc Kieżmarski Szczyt. Źródełko wieściło, że zajmie nam to około godzinę.
Miałam przy sobie dokładny opis drogi: tędy na Niżni Kieżmarski Przechód, tam omijamy Kieżmarską Czubę, tamtędy na Wyżni Kieżmarski Przechód. Yhm, tylko jak się stoi tuż pod granią, to te wszystkie przełączki i czubki zlewają się w oczach, wszystko zdaje się strome, nieprzystępne, a zbliżający się wieczór podnosi ciśnienie. Z początku ścieżka nie jest taka oczywista, ale pojawiające się co jakiś czas kopczyki potwierdzają słuszność obranych wariantów.
Generalnie grań obchodzimy po prawej stronie, nieco poniżej krawędzi. Trochę wspinaczki w stromej skale, trochę łatwiejszych trawersów, jakieś żeberka do pokonania i wychodzimy na Wyżni Kieżmarski Przechód.
Kolejny odcinek jest łatwy, bo prowadzi granią po blokach i piargach, bez trudności i niespodzianek orientacyjnych.
Po kilku minutach ścieżka odchyla się ukosem w prawo i prowadzi ku górze piarżystym zboczem. Bezproblemowo dochodzimy niemal pod sam wierzchołek Kieżmarskiego.
Trzeba jeszcze pokonać skałki broniące Kieżmara: przekroczyć grań przez małe wrótka (dopiero teraz odsłania się widok na wierzchołek) i przetrawersować strome głazy sąsiadujące z wierzchołkiem. To chyba najbardziej eksponowane miejsce, na szczęście nie jest tak trudne, jak to się może wydawać na zdjęciach.
Kieżmarski Szczyt (Kežmarský štít, 2558 m) zajmuje szóste miejsce na liście WKT, za takimi sławami jak Gerlach, Łomnica, Lodowy, Durny i Wysoka. Na szczyt nie prowadzi znakowany szlak, więc w świetle regulaminu TANAP turystyczne wejście możliwe jest wyłącznie w towarzystwie przewodnika. Samowolka grozi mandatem.

Kieżmarski Szczyt padł ponoć już w 1615 roku za sprawą Davida Frölicha, ale to wyprawa F. Herbicha w 1830 była dokładnie udokumentowana, zatem w pełni potwierdzona.
Ostatnio przez Internety przetoczyła się wielce oburzająca wiadomość o bosym przejściu Orlej Perci. Ależ się ludziom nudzi, ależ chcą się popisać, ależ wymyślają nowe głupoty, byleby zaszokować i zwrócić na siebie uwagę – pisali. Co ciekawe, już w XIX wieku takie „wariaty” kursowały po Tatrach. Eustachy Wołoszczak w 1858 roku zdobył Kieżmara – samotnie i boso.
Kieżmarski Szczyt położony jest pomiędzy Łomnicą i Granią Wideł a Małym Kieżmarskim Szczytem. Ze szczytu rozciąga się raczej kameralna panorama, w dużej mierze ograniczona przez masyw Łomnicy i Durnego Szczytu. Ponoć całkiem zgrabnie prezentuje się Kołowy oraz Jagnięcy, ale w pełnej weryfikacji tego stwierdzenia przeszkadzały gęste chmury.
Zachodzące słonko tym razem nie zrobiło wielkiej rewolucji na niebie. Na domiar złego, w bliskiej okolicy szczytu nie znaleźliśmy dobrego miejsca na wyrko. Może żeśmy gapy i zwyczajnie przeoczyliśmy płaszczyznę nadającą się na biwak, a może faktycznie nic sensownego tam nie ma.
Decyzja zapadła. Schodzimy. Jedno z nas szybko poniosło konsekwencje…
Ciąg dalszy w linku, będą nocne harce i wschód słońca na Rakuskiej Czubie.
Pozdrawiam,
Madzia / Wieczna Tułaczka
***
Tu też jest fajnie:
Ajajaj, a mnie ten Kieżmarski wciąż nie dopuszcza do siebie, a mi się tak marzy zobaczenie Wideł z bliska 🙂
Mnie wpuścił, ale nie był szczególnie gościnny. 😉
Z niecierpliwością czekam na resztę! :)))
Będę sukcesywnie nad tym pracować 🙂
Tułaczko a czy przypadkiem wyjście na Kieżmarski nie wymaga przewodnika? Szliście sami?
Według regulaminu TANAP Kieżmarski Szczyt jest dostępny dla turystów wyłącznie w towarzystwie przewodnika.
Niestety, wiele szczytów zamknięta jest dla turystów, pomimo, że nie są bardzo skomplikowane technicznie (sam się zastanawiam, jaka jest konsekwencja wejścia bez przewodnika :)).
Tułaczka bardzo trafnie to ujęła że często „chroni się w ten sposób biznes kolejkowy i przewodnicki” (oczywiście, są szczyty, drogi, które są znacznie trudniejsze, gdzie albo przewodnik, albo doświadczenia taternickie jest (byłoby) wymagane).
piękne foty jak zawsze zresztą 🙂 również czekam na ciąg dalszy.
Nawiązując jeszcze do Baranich Rogów to również plan na przyszły sezon 😉 Trafiliście ze świetną pogodą to trzeba przyznać. Szkoda tylko, że najłatwiejszą drogą, ale ważne, że zdobyte 🙂 Gratulacje !
Nie wspinam się, chodzę w Tatrach po drogach turystycznych i nie ukrywam tego – nie widzę też w tym żadnej szkody. 😉 Poza tym najłatwiejsza jest droga ze strony Spiskiej Piątki, a tam schodziłam. Wchodziłam Dziką Doliną, nadal turystycznie, ale ciut trudniej.
Ile godzin zajęło Wam w sumie przejście? Bo, że wyruszliscie o 11 to widzę ale o której staneliscie na szczycie?
Szliśmy nietypowo, dużo dłuuugich popasów, więc na szczycie byliśmy o 19.30. Z Łomnickiego Stawu wejście zajęło nam niecałe ok. 3 h nieśpiesznym tempem.
Darz Gad na Szlaku !
Fakt jest faktem – podejście żlebem przez Huncowską to wyższy poziom złośliwości przyrody … A jakie fajne jest zejście ; )
Magdaleno – jak do tej pory nie byłaś na Huncowskim to polecam Ci milsze wejście – prosto z Magistrali.
Pozdrawiam.