Budzik zadzwonił przed 5.00 rano. Nawet nie podeszłam do okna sprawdzić jak się mają warunki, deszcz walący o szyby było słychać aż nazbyt dobrze. Nastawiłam dzwonek na 7.00 i przewróciłam się na drugi boczek. Byłam nawet zadowolona z takiego obrotu sprawy, po wczorajszym znojnym dniu potrzebowałam snu i regeneracji. Niemniej jednak drugie przebudzenie wyglądało zdecydowanie bardziej energicznie, ponieważ tym razem wyjrzałam przez okno, a zastany warun okazał się zadowalający. No i nie padało, więc zebraliśmy się w tempie ekspresowym i po 30 minutach fociłam Mały Staw.
Na dzień dobry przyszło nam ponownie zrobić odcinek niebieskiego szlaku, od Samotni do Równi pod Śnieżką, tym razem w górę. Poszło szybko, zatem wkrótce pomykaliśmy szerokim, czerwono znakowanym traktem, prowadzącym ku królowej Sudetów – Śnieżce.
Królewna okazała się krnąbrna oraz chmurna i najwyraźniej nie miała ochoty na miłe powitanie. Na szczęście z pomocą przyleciał wiatr, który za nic miał poranne humory Śnieżki i przewiał na chwilkę chmurne kłębowisko. Ukazał nam się taki oto widoczek:
Po chwili wszystko zniknęło. Dosłownie. Widoczność spadła nagle do nędznych kilku metrów, toteż póki co nie było sensu pchać się wyżej. Za to był sens zaatakować schronisko i zrobić przerwę na małe co nieco.
W międzyczasie rozwiało się na tyle, że przynajmniej cel naszej wędrówki ukazał się w pełnej krasie. Na kilka minut…
Skiepściło się dokumentnie, gdy tylko doszliśmy do rozwidlenia szlaków, a więc niezbyt długo cieszyliśmy się przyzwoitą widocznością. Po tegorocznym lecie w Tatrach na tyle przywykłam do byle jakiej pogody w górach, że dwa poprzednie dni (kiedy to nawet zdarzało mi się zobaczyć słoneczko) uznałam za wypadek przy pracy. No bo jak tak… że niby słońce, że piękne widoki… i tak przez cały wyjazd? Przecież to nie przystoi! 😉 Biorę więc na klatę sporą pizgawicę, ewidentnie próbującą wywiać mnie ze szlaku, biorę chmury przysłaniające wszystko dookoła, biorę całe to zimnisko przenikające przez zmarznięte ciało i napieram ile sił w zmęczonych nóżkach. Napisałam wywód jakbym co najmniej atakowała Gerlach w zimowych warunkach 😉
Droga na Śnieżkę jest nieskomplikowana, wręcz dziecinnie prosta. Po lewej stronie biegnie szlak niebieski, będący równocześnie drogą dojazdową na szczyt, po prawej szlak czerwony, również nie wykazujący się wybitnie górskim charakterem. Byłam tu kilka lat temu i mam wyobrażenie, że czerwona ścieżka była jakby mniej wygodna i jakoś bardziej przystawała do najwyższego szczytu Sudetów. Zdaje mi się, że szlak został wyrównany, poszerzony i wyposażony w lśniące poręcze, towarzyszące na sam wierzchołek.
Wewnątrz największej góry Sudetów (Śnieżki, 1602 m n.p.m.) znajduje się siedziba Karkonosza – Ducha Gór. Pewnego razu dostrzegł on piękną pannę, córkę księcia ze Świdnicy i postanowił zabrać ją do swojej kamiennej twierdzy. Przemienił się w wiatr, pognał do zamku, gdzie akurat odbywała się uczta i porwał Dobrogniewę na oczach gości oraz ukochanego księcia Mieszka. Po chwili postawił dziewczynę u wrót siedziby i rzecze: „Tu będzie dom Twój. Ze mną zostaniesz!”. Lecz księżniczka u progu zaczyna narzekać: „Jakże mam tu zostać skoro dwór Twój pusty, ponury. Sługi żadnego nie masz. któż zadba o moje wygody?”. Na te słowa Karkonosz wyleciał na pola i rzepy nazbierał. Po chwili powrócił i odprawiwszy czary przemienił rzepy w sługi, a skrzatom górskim nakazał wybić wielkie okna, by w twierdzy zrobiło się przytulniej. Jednak dziewczyna nie próżnowała w czasie nieobecności Karkonosza: znalazła wśród dzikich zwierząt posłańców i wysłała listy do Mieszka. Ten rychło przybył pod Śnieżkę i wnet wywiązała się bitka. Zarówno Karkonosz, jak i Mieszko byli biegli w walce, więc nie udało im się rozstrzygnąć pojedynku. Do akcji wkroczyła Dobrogniewa: „Niechaj wygra mądrzejszy. Ty Mieszku policzysz wszystkie skarby znajdujące się w komnacie, Karkonosz policzy zaś rzepy, które przyniósł z pól. Zostanę z tym, który zadanie wykona szybciej, lecz jeśli któryś pomyli się w rachunkach, to przegra.”. Gdy tylko Duch Gór zabrał się za zadanie, młodzi wymknęli się z twierdzy i popędzili do kościoła złączyć się przysięgą małżeńską. Kiedy Karkonosz zorientował się, że został przechytrzony, było za późno, nic nie mógł wskórać przeciw przysiędze miłości. Ze wstydem ukrył się we wnętrzu Śnieżki w swojej ponurej, kamiennej twierdzy. Od tego zdarzenia do dziś jest żartobliwie nazywany Liczyrzepą. Jeśli spotkacie Karkonosza podczas górskich wędrówek, to nie radzę Wam przezywać go w ten sposób – w sztuce walki możecie nie okazać się tak biegli jak Duch Gór 😛

Po lewej obserwatorium, pośrodku Wieczna Tułaczka, po prawej kaplica św. Wawrzyńca 😉

Kaplica została ufundowana w XVII wieku przez hr. Christofa Leopolda von Schaffgotscha jako wotum za zwrot dóbr cieplickich skonfiskowanych jego ojcu. Ponadto miała potwierdzać prawa hrabiego do Śnieżki.

Po czeskiej stronie granicy znajduje się pomnik, górna stacji kolejki (widoczne na zdjęciu) oraz… nowoczesny budynek poczty 😮 Śmiało możecie zwrócić zakupy z Zalando wprost ze Śnieżki 😉
Ze szczytu schodzimy dla odmiany „szlakiem” niebieskim. Wierzchołek nadal tonie w „mleku”, ale niżej wiatr przewiewa chmurki, a zatem można pocieszyć oczy ładnymi pejzażami. Jakaś nagroda musi być, w końcu Królowa Sudetów uległa mi po raz trzeci 😛
Po chwili znów znaleźliśmy się na Przełęczy pod Śnieżką, ale do Śląskiego Domu nie było po co wchodzić, ograniczyliśmy się do mini przerwy na ławeczkach przed schronem. Godzina była wczesna (11.00), jednakże zdecydowaliśmy się już zejść do miasta. Pierwotnie planowałam przemaszerować ze Śnieżki do Pecu i powrócić przez Śląski Dom do Karpacza, ale pomysł zdechł uśmiercony prognozowanym załamaniem pogody. Może wstyd się przyznać, ale ucieszył mnie taki obrót sprawy. Jak wspominałam, poprzedni dzień dał mi w kość, byłam zmęczona i nie miałam najmniejszej ochoty jwszcze zmoknąć jak kura. Bez żalu za czeską pętelką (co do Terminatorzycy przecież niepodobne) poczęliśmy schodzić Kotłem Łomniczki. Czerwony szlak początkowo obniża się dość stromymi zakosami, jednak z czasem łagodnieje. Po drodze mijamy symboliczny Cmentarz Ofiar Gór. To wyjątkowe miejsce powstało ku pamięci martwym i ku przestrodze żywym. Zatrzymujemy się na dłuższą chwilę, czytamy pamiątkowe tablice, myślimy o tych co z gór nigdy nie powrócili…
Kolejne partie chmur, które nagle nadciągnęły nad Kocioł Łomniczki, wyrwały nas z zadumy i pogoniły w niższe partie doliny. Szybko przekroczyliśmy kaskady Łomniczki i poczęliśmy wypatrywać schroniska, które według mapy powinno znajdować się tuż tuż. nie zaznaczono jednak na niej pewnej schroniskowej zjawy 😛 A tak się złożyło, że zarówno Tomkowi, jak i mnie stanęła przed oczami sylwetka schroniska. I nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby po chwili nie rozmyła się między drzewami! Ustalamy szczegóły: zgadza się kształt, kolor, wielkość. Doszliśmy do wniosku, że musiał to być duch jakiegoś schroniska, które najpewniej dawno, dawno temu sczezło w płomieniach 😉
Tak więc, gdy po raz kolejny naszym oczętom ukazało się schronisko, to podeszliśmy do niego z głęboką rezerwą. Głupio byłoby zakończyć wycieczkę w psychiatryku 😉 Podejrzliwie obejrzeliśmy budynek pod różnymi kątami – wyglądało na to, że faktycznie tam stoi i nie wsiąknie jak poprzedni. Odważyłam się wejść do środka, całkiem niepotrzebnie, albowiem wnętrze nie przypadło mi do gustu: ciemno, duszno, cicho jak makiem zasiał. Wolałam schrupać kanapki na świeżym powietrzu.
Reszta szlaku do Karpacza (dokładnie do Białego Jaru) nie miała historii. Żadne schroniska już nas nie nawiedzały, więc zeszliśmy z gór ze zdrowymi zmysłami 😉 Niestety znów uaktywnił się we mnie terminator i wcielił w życie nadprogramowy punkt zwiedzania. Skoro byliśmy w Karpaczu, to wypadałoby zobaczyć norweską perełkę. Brzmi przewrotnie, ale tak nie jest, bowiem na zboczu Czarnej Góry znajduje się kościół Wang, żywcem przeniesiony z norweskiej osady. Świątynię wykupił król pruski Fryderyk Wilhelm IV i kazał ją przewieźć do Berlina. Dzięki staraniom hrabiny Fryderyki von Reden z Bukowca kościółek ostatecznie stanął w Karkonoszach. Dodam, że niebieski szlak prowadzący do świątyni okazał się stromy, bardzo stromy i bez litości dobił wymęczone nóżki.
Już w domu wygooglowałam, iż droga z Białego Jaru do kościoła Wang liczy sobie półtora kilometra, a pokonać trzeba 180 metrów przewyższeń. Niechcący niezłą górkę na koniec zdobyliśmy 😉 A wiecie co było najlepsze? Ledwo powróciliśmy do Białego Jaru, a lunęło tak, iż należało dziękować, że nie jest się gdzieś tam na górze…
I tak na kolanach pełzła, by na koniec krzyżem zalegnąć pod kościołem. 😀 A co do szlaku na królewnę, to fakt, ponaprawiali, „wyprasowali”, poszerzyli, ugładzili i jest, jak jest.
„Jeśli szukacie hulającego wiatru, to najpewniej znajdziecie go na Śnieżce ;)” Jakby tam nie wypaliło to zawsze jeszcze pozostaje Babia Góra.
http://www.wiecznatulaczka.pl/wp-content/uploads/2014/11/krolewna-sniezka-8.jpg – Fajne 😉
Droga Izo. Precyzyjniej ujmując to halny nie występuje w Karkonoszach. To jedynie regionalna nazwa wiatru fenowego, charakterystyczna dla Beskidów i Tatr. W Sudetach jest po prostu fen.
Świetne zdjęcia i bardzo ciekawy wpis. Bardzo lubię i polecam odwiedzić Karpacz tak samo jak całe Karkonosze.
Ale super relacja! 🙂
Lubię Śnieżkę, chociaż nie jest to dla mnie najbardziej ekscytujący szczyt 🙂
Śnieżka- niekwestionowana Królowa Wiatrów ma to do siebie, że nie każdego wita z otwartymi ramionami. Tym bardziej, że przez około 2/3 roku otoczona jest chmurami. Ale warto się tam wybrać, szczególnie jesienią. Wtedy karkonoski fen potrafi przyprawić swoim pięknem o zawrót głowy i jeśli nie zdmuchnie nas z wierzchołka, to mamy bagaż wrażeń na całe życie 🙂
A szlaki wokół Śnieżki- fakt, całkowicie zepsute przez włodarzy z KPN (i nie tylko, bo Czesi w tym względzie też nie błyszczą). Do dziś nie mogę przeboleć, że bardzo sympatyczną ścieżkę w Kotle Łomniczki zniszczono i zrobiono z niej jakiś deptak dla „trampkowiczów”. Cóż…znak czasów niestety.
Pozdrowienia
Świetne miejsce dla osób lubiących nie tylko góry, ale również w celu sprawdzenia siebie i swoich możliwości.
Świetna relacja i zdjęcia. W ubiegłym roku dotarłem na Śnieżkę przy okazji przejścia Głównego Szlaku Sudeckiego, jesli jeszcze nie pokonaliście tego szlaku to polecam 🙂
A no marzy mi się GSS. 🙂
Wow piękne zdjęcia! Aż mi sie przypominają czasy jak sama pierwszy raz szłam na Śnieżkę, co za wspomnienia! 😀
Wow, po przeczytaniu relacji i obejrzeniu Twoich zdjęć aż chce się jechać do Karpacza jeszcze w tym roku 🙂
Super zdjęcia! Karpacz i Śnieżka to miejsca, któe bardzo przypadły mi do gustu.
Zapraszam również do siebie na wpis z tegorocznego pobytu w Karpaczu -> Karpacz, czyli perełka na mapie Polski
Pozdrawiam ciepło!