Zmęczenie w Tatrach jest nieuniknione. W końcu przychodzi taki dzień, że trzeba powiedzieć basta i dać szansę mięśniom na regenerację. Po męczącej nocce w Piątce, gonitwie za uciekającym świtem, Szpiglasowej Grani, emocjonującej (bo pierwszej) samotnej wycieczce na Świnicę przez Zawrat oraz po wietrznym Kościelcu przyszedł czas na zasłużoną odsapkę. Odpoczynek może i się należał, jednakże wcale nie było mi śpieszno, by tracić cenny czas na Podhalu leżąc „do góry kołami”. Nie zrozumcie mnie źle, ja jestem zwierzę kanapowe i uwielbiam, gdy moją jedyną aktywnością jest przewracanie się z boczku na bok, aczkolwiek na wyjazdach odpalam turbodoładowanie i zawsze, ale to zawsze żal mi dupę ściska z powodu zmarnowanego dnia. Coś pożytecznego należało zrobić, przynajmniej w pierwszą połową dnia, bo na 13.00-14.00 zapowiadano solidny deszcz. Postanowiłam po raz kolejny udać się na Rusinową Polanę. No co? To miejsce mi się nie nudzi. Jest na to za ładne!
Wyruszyłam z Zakopca pierwszym busem w kierunku Palenicy Białczańskiej i jako jedyna wysiadłam na Wierch Porońcu. Jako że urządziłam sobie dzień odpoczynku, to olałam szlak niebieski przez Wiktorówki, wszak jakaś różnica w poziomach tam występuje, a ja nie miałam zamiaru się przemęczać. Niemal płaska ścieżka, obmalowana zieloną farbą, bardziej przypadła mi do gustu, no i oferowała widoczki na Tatry.

Jagnięcy, Kołowy, Czarny Szczyt, Baranie Rogi, Lodowy Szczyt, Szeroka Jaworzyńska (najbardziej po prawej)
Turystów nie mijałam żadnych. Za to mnie mijało kilka ciężarówek, koparek, czy jak to tam się zwie fachowo (ja na te wszystkie machiny budowlane zwykłam mówić dewastatory). Co jest? Budują hotel Gołębiewski na Rusinowej?!? Na polanie wszystko okazał się jasne: miejscowi uskuteczniali remont szlaku na Gęsią Szyję. Dewastatory rozstawione na całej długości zbocza coś tam huczały, coś tam prykały i ewidentnie demolowały: wszystkie belki wytyczające szlak leżały porozrzucane gdzie popadnie (zdecydowanie nic nie wytyczały), świeże drewno czekało na zamontowanie. Kiepsko odpoczywało się w akompaniamencie warkotu maszyn i pokrzykiwaniu robotników. Na domiar złego bacówka była zamknięta na trzy spusty i nie mogłam zapchać brzuszka ciepłym oscypkiem. Szade, szade, szade… Na szczęście góry jak stały tak stały i jak zwykle pięknie do zdjęć pozowały.

Żabi Koń, Żabia Turnia Mięguszowiecka, Wołowa Turnia, Wołowy Grzbiet i Mięguszowieckie Szczyty (Czarny, Pośredni i Wielki)
W tych warunkach zdobywanie Gęsiej Szyi było kiepskim pomysłem: samiusieńka, wśród maszyn, budowlańców, hałasu – nie dziękuję! Trzeba było wykombinować plan zastępczy. Inspiracji poszukałam w ulubionym zestawie przekąskowym: herbatce i słodyczach. Voilá! Pomysł szybko wyklarował się w główce…
Zeszłam z powrotem do Wierch Porońca i udałam się drogą w kierunku Bukowiny Tatrzańskiej. Lubię tędy chodzić, cieszą mnie kadry szosy z Tatrami w tle.

W drodze znalazłam fotogeniczny pieniek na sesję dla Baziunowej Izby 🙂 Na zdjęciu moja pierwsza parzenica.
Po ok. 2 km dotarłam na Polanę Głodówka. Gęste chmury poczęły opierać się o turnie, jednak na deszcz póki co się nie zanosiło.
Głodówka również świeciła pustkami. Co by tu zbroić? Nie było do kogo głupot gadać, przed kim się popisywać, tak więc obfociłam sumiennie co było w zasięgu wzroku i grzecznie rozsiadłam się na skraju polanki.
Wtem podszedł (niezbyt pewnym krokiem) jakiś jegomość i począł zagadywać: „A co panienka tak sama tu siedzi? Bez narzeczonego?”. „Zdjęcia robię” – odburknęłam i wbiłam wzrok w Tatry. „Jakaś taka nierozmowna ta panienka”! No kurde, nieufna jestem do obcych, zwłaszcza gdy wokół pustki, nikt inny się nie kręci. No co? Może uznacie, że mało towarzyska jestem, ale gdyby ten góral był trzeźwy, dwa razy młodszy i przystojniejszy, to kto wie, czy nie okazałabym mu więcej zainteresowania. 😉 A tak, zebrałam manatki i po raz kolejny obrałam kurs na Wierch Poroniec.
Szybko złapałam busa i ok. 13.00 byłam już w Zakopcu. Diabeł mnie podkusił, by akurat wtedy zachciało mi się połazić po outdoorowych sklepach w poszukiwaniu spodni. Potężna ulewa złapała mnie na górnych Krupówkach i zanim dotarłam na kwaterę, wyglądałam co najmniej jak zmokła kura, zupełnie jakbym wróciła z dłuuuugiej, górskiej wyrypy! 😉
PS. Jeśli interesują Was praktyczne informacje oraz zdjęcia z podpisanymi szczytami to zapraszam Was na wcześniejszy post o Rusinowej Polanie oraz ten o Głodówce.
Górskie pozdro,
Madzia / Wieczna Tułaczka
***
Tu też jest fajnie:
Odpoczynek pierwsza klasa. Tak się można regenerować. Szosowa nitka z Taterkami w tle – lodzio, miodzio. 🙂
Z przyjemnością popatrzyłam znowu na Twoje foty. Od razu mi się lepiej leniuchuje na kanapie (bo mam jeszcze wolne z pracy). czekam na kolejną porcję zdjęć (najlepiej tych, które nieskromnie uznasz za dobre ;))
Buziaki!
Tułaczka, to teraz nowe wyzwanie – trawers Krupówek w ramach tatrzańskiego lenistwa 😀
Przepiękne krajobrazy byłem raz w życiu w tatrach, ale w przyszłym roku w wakacje mam zamiar tam wrócić.
Piękne widoki 🙂 Czilałt to istotny element, u nas zwykle występuje w Kościeliskiej albo Chochołowkiej, bo stacjonujemy w pobliżu. I zmarnowałaś szansę na tatrzańskiego konkubenta! 🙂
Pozdrawiam,
Celina
http://www.wiecznatulaczka.pl/wp-content/uploads/2014/12/lenistwo-w-tatrzanskim-stylu-26.jpg
Ryzykowna fotografia, ale ujęcie świetne- zresztą tak samo jak reszta. 🙂
Bardzo fajny sposób na odpoczynek 🙂
A i musiałem dowiedzieć się, co to jest parzenica 😉
Po południu było piwko – też fajny odpoczynek 😉 Parzenicy nie znałeś? No wiesz? 😀
Superowo czyta się i ogląda Twoje foty i opisy, na Głodówce byłem kilka razy, w karczmie znakomite dania
Pozdrawiam i czekam na dalsze opisy wojaży
Ps.
niżej knajpki stała zawsze p. Helenka ze świeżutkimi łoscypkami i buncem, zawsze kupuję na zapas bo u nas w centralnej podróby, za tydzień wyruszam w góry, niestety z grupą ale sierpień już solo
bużka
Nic mi nie mów o świeżutkich oscypkach…
#wygłodniała 😀
Przypomniałaś mi moje całodniowe polegiwanie na Rusinowej Polanie vel Gęsiej Szyi. Wrzesień, praktycznie sam, słoneczko paliło w czoło aż miło i cisza, to ostanie powtórzę – cisza. To jeden z najlepszych regeneracji jakie mogłem wykombinować. Po 30 minutach opuszczają człowieka wszystkie troski z poniżej 1000 m. n.p.m. a przed ludziem widoki jak z bajki. Wdrapałem się tam przed południem a schodziłem pod koniec z czołówką, wypoczęty jakby mnie uklepywało tuzin tajskich masażystek.
góry jesienią i zimą to jeden z piękniejszych widoków
Madziu, z ogromną przyjemnością przeczytałam Twoją relację. To świetny pomysł na odsap po bardziej intensywnym dniu na szczytach. Też obierałam Rusinową Polanę i Gęsią Szyję na aklimatyzację albo odsap. Ale nigdy nie wpadłam na taki jak Ty pomysł aby z Wierch Porońca powędrować na Głodówkę. A tam jest tak cudnie. Też uwielbiam panoramę stamtąd na Tatry Bielskie. Na pewno skorzystam z Twojej sugestii, bo WARTO !!! HEJ !!!!!