Ostatnio na Internetach zamieściłam zdjęcie z notką, iż miałam przyjemność niepodzielnego panowania na Kościelcu. Bardzo szybko pojawiła się riposta, że samotne wędrowanie to głupota, kuszenie losu i w ogóle nigdy nie można chodzić samemu, bo nie ma się limitu na życie. Czy aby na pewno? Przecież samotność nie jest synonimem zagrożenia!
O zimowych wycieczkach nie będę się wypowiadać zdaje się, że to całkiem inna para kaloszy, a doświadczenia w tej kwestii nie mam (póki co), więc zimę eliminujemy z tego wywodu. A co z pozostałymi okresami? Tak się poukładało, że w październiku 2014 wylądowałam w Tatrach zupełnie sama, zdobyłam wspomniany Kościelec, Świnicę, Czerwone Wierchy czy Giewont o zachodzie słońca. Kilka miesięcy później wędrowałam po pustych, majowo-deszczowych Beskidach. Samotnie włóczyłam się po Spiszu, w pojedynkę zdobywałam szczyty z Korony Beskidu Śląskiego. Doświadczenie jakieś wyniosłam, przemyślenia też posiadam i powiem Wam coś o samotności w górach. Tak od serca.
Ostrzeżenia: „Nie idź sam w góry!” napływają z wielu stron, z portali górskich, przewodników, od bliskich, od obcych z grup dyskusyjnych… Wędrowanie w pojedynkę uchodzi jak nie za skrajną głupotę, to przynajmniej za swawolne zlekceważenie górskiego kodeksu bezpieczeństwa. Z drugiej strony podziwiamy Marka Kamińskiego, który samotnie dotarł na biegun południowy, Krzysztofa Wielickiego za jego solowe wejścia na ośmiotysięczniki (choćby słynne I zimowe wejście na Lhotse), Łukasza Supergana za przejście 2200 km Łukiem Karpat, czy Ewelinę Domańską, która ni z gruchy, ni z pietruchy postanowiła przejść wszystkie pasma w Polsce. Czemu innym, bardziej znanym nazwiskom przyklaskujemy, a jeśli ktoś anonimowy opowie o samotnej wycieczce, to zawsze znajdzie się grono obrońców kodeksu, pogardzających tym typem podróżowania, moralizujących, wręcz ganiących za każdy samotnie wykonany krok w górach? Tak to wygląda, jakoby nazwisko czy przełomowa i nagłośniona wyprawa usprawiedliwiały samotność w górach, zaś w tym samym czasie anonimowi piechurzy bywają piętnowani. A nie zapominajcie, że i za wielkimi nazwiskami kryją się początkujący pasjonaci, którzy niegdyś, zupełnie tak jak my, zaczynali na sudeckich czy tatrzańskich szlakach i zapewne nie raz próbowali się sam na sam z górami.
Pewnie nadal są tu maruderzy, którzy samotnych piechurów uważają za szaleńców, istnych wariatów, którzy niepotrzebnie narażają swoje życie, ale żadna z tych osób nie szuka śmierci w górach. Każdy kto idzie w góry szuka życia. I to w najbardziej skondensowanym wydaniu.
Jeśli nie jesteś pewny, czy ta zabawa jest dla Ciebie, spójrz na zestawienie negatywnych i pozytywnych stron tego zagadnienia.
MINUSY SAMOTNEJ WĘDRÓWKI W GÓRACH
- Bezpieczeństwo – to główny argument przeciwników solowych wypadów. Przy niesprzyjających warunkach, czy w trakcie jakiegoś (odpukać) wypadku, zawsze lepiej, gdy ktoś znajduje się tuż obok. Kompan może udzielić pierwszej pomocy, wezwać wyspecjalizowane służby, wesprzeć psychicznie. Nie ulegaj jednak złudzeniu, iż to załatwia sprawę: niewykluczone, że towarzysz wpadnie w panikę i pomocy nie udzieli, komórka zdechnie, albo zasięg będzie niedysponowany. Niestety nie w każdym wypadku obecność drugiej osoby gwarantuje bezpieczeństwo.
- Brak powiernika – zaufana osoba to dla jednych absolutny wymóg, dla innych najmilszy dodatek. Często czujemy potrzebę wyżalenia się, wyładowania emocji lub natychmiastowego podzielenia się rozpierającym nas entuzjazmem. Niet, to opcja niedostępna, chyba że przez telefon. Brak towarzyszy doskwiera zwłaszcza przy niepogodzie, kiedy psie warunki demolują dobry nastrój. Taka prawda, że rozmowa, śmiech, głupawka mogą uratować niejedną wycieczkę lub wręcz sprawić, że stanie się jedną z najlepszych w życiu.
- Niepokój – to uczucie towarzyszy zwłaszcza początkującym solistom. Niepewność swoich umiejętności, brak wiary we własne siły, nieufność dokonanym wyborom. Mnie też drążyły sceptyczne myśli, obawiałam się nieznanego i na tę chwilę wiem, że samotnie mogę sobie iść, ale grzecznie znakowanym szlakiem (choćby i był bardzo trudny), jednak nie mam „jaj”, by w pojedynkę uskuteczniać „lewiznę”, że już nie wspomnę o miesięcznej wyprawie z wielkim plecakiem. Ale spokojnie, wiarę w siebie nabiera się ponoć wraz z doświadczeniem. 😉
- Strach – odbiegając od powyższego punktu, mam na myśli zwyczajny strach przed innymi ludźmi. Może powiesz, że w górach chodzą tylko fantastyczni ludzie, przepełnieni tą samą pasją, która wypełnia Ciebie, cóż, prawda taka, że nawet w ukochanych i często odwiedzanych Tatrach dochodzi do przestępstw. I tak, podczas noclegu w schroniskowej „Piątce” ktoś komuś buchnął czekan i zimowe buty… A zdawałoby się, że tam sami „prawdziwi turyści”. Na szlaku na Nosal została napadnięta kobieta. Komuś bardzo spodobał się jej aparat wiszący na szyi… No i najbardziej bulwersujące wydarzenie – morderstwo w Dolinie Chochołowskiej. Niestety, w tak popularnym i zdawałoby się bezpiecznym miejscu doszło do brutalnego gwałtu i zabójstwa… Podczas kilku samotnych wycieczek tylko raz zdarzyło mi się porządnie najeść strachu, ale przyznam się, że właśnie obawa przed złymi ludźmi najbardziej odstrasza mnie przed tą formą turystyki. Patrząc na statystyki, pewnie niewielki jest odsetek kryminalnych zdarzeń w górach, ale też nigdy nie wiadomo na kogo można natrafić.
- Noclegi – o ile samotny nocleg na kwaterze jest spoko (można walnąć się na łóżko i odpalić TV, albo zwyczajnie iść w kimono), o tyle wieczór w schronisku może okazać się trudny. Czasami największa samotność dokucza właśnie w tłumie, kiedy widzi się gaworzące i chichoczące grupki. Nie każdy jest tak otwarty i odważny, by dołączyć do toczącej się gdzieś obok dyskusji, nie każda klika ma ochotę na towarzystwo obcej osoby. Zdecydowanie fajniej jest, gdy w schronisku znajduje się niewiele osób, wtedy łatwiej nawiązać kontakt z innymi górołazami. Acha, zawsze nurtowała mnie jedna drobnostka. Otóż co zrobić z kasą, aparatem i innymi bajerami, kiedy chcemy się wykąpać, a bar i recepcja są już nieczynne? Prysznice w schroniskach często są wspólne, nie ma jak się zamknąć, więc zabranie klamotów ze sobą i upchanie ich w kącie odpada. Oddać komuś pod chwilową opiekę? Hmm, nie bardzo, ten ktoś może sobie wykalkulować, iż ucieczka ze schroniska nader mu się opłaca… Macie jakiś patent w tej kwestii?
PLUSY SAMOTNEJ WĘDRÓWKI W GÓRACH
- Tempo i popasy – idę tak szybko jak chcę, a więc nie zamęczam się nieustannie kogoś goniąc, sama też nie denerwuję się czyimś ociąganiem. Samowładnie ustalam zarówno ilość, jak i długość odpoczynków.
- Niezależność – nie ma dyskusji, kompromisów, przymusów, sporów o cel, szlak, trasę. Jak śpiewa Kazik:
Idę tam gdzie idę, nie idę gdzie nie idę
Idę tam gdzie lubię, nie idę gdzie nie lubię
Idę tam gdzie idę, nie idę gdzie nie
Idę, lubię, lubię, idę, ole!
- Zdjęcia – uczę się, więc ustawianie parametrów zajmuje mi trochę czasu. Relacjonuję wycieczki, opisuję szlaki, więc powinnam dokumentować wszystko co stanie mi na drodze. No i lubię to! Ale doprawdy ciężko się skupić, gdy ktoś zniecierpliwiony, a może znudzony chucha i dmucha w kark, popędza, nie chce się zatrzymywać co 5 metrów… Aż strach pomyśleć o rozstawianiu statywu! Podczas samotnej wędrówki miałam swobodę i to było piękne! 😀
- Cisza – potrafi całkowicie odmienić postrzeganie gór i potęgi natury. Jakby nie patrzeć, salwy śmiechu i gromkie rozmowy zabijają nieco ducha gór, ciężko w tak wesołej i luźnej atmosferze wykrzesać z siebie pełne zainteresowanie przyrodą. Stadne wędrowanie przeradza się w wycieczkę, podczas której skupiamy się na jej uczestnikach i relacjach panujących w grupie. Oprawa jest piękna, a krajobrazy nie uchodzą naszej uwadze, ale jednak schodzą na dalszy plan.
- Wyciszenie – tu chodzi mi o ciszę wewnętrzną, która pojawi się gdy tylko poskromisz chaos i wszelkie obawy w głowie. Podczas samotnej wędrówki będziesz mieć sposobność obcowania ze samym sobą, ze swoimi najgłębszymi myślami i emocjami, co w dzisiejszych czasach, wcale takie oczywiste nie jest. Można wtedy dojść do niesamowitych wniosków, do wielu spraw nabrać dystansu, wpaść na genialne pomysły i po prostu zwyczajnie w świecie się wyciszyć.
- Czas – nie znam się na teorii względności, ale jakimś cudem podczas samotnej wyrypy czas płynie wolniej. Nikt Cię nie zagaduje, nie rozpraszasz się czyjąś obecnością, nic nie musisz – to wszystko sprawia, że wycieczka staje się dłuższa (nie mylić z „dłuży się”).
- Nowe znajomości – tak to już jest, że często samemu łatwiej kogoś poznać, niż będąc w towarzystwie. Mając kompana (bądź kompanów) najczęściej jesteśmy pochłonięci jego towarzystwem, nie mamy ochoty na kontakty z obcymi osobami, a jeśli już, to z reguły kończy się na zdawkowej wymianie zdań. Wędrując samotnie bywamy czasem złaknieni kontaktu i jesteśmy bardziej otwarci na rozmowę.
- Bezpieczeństwo – wiem że to samo hasło padło w minusach, ale zauważyłam, iż tułając się samotnie po szlakach, byłam bardziej skoncentrowana i uważna niż zwykle. Świadomość, że jest się skazanym wyłącznie na siebie naprawdę uwalnia nowe pokłady ostrożności.
- Odpowiedzialność – w grupie odpowiedzialność rozkłada się na wszystkich i często dochodzi do sytuacji, kiedy wycofujesz się z myślą: „a niech ktoś inny zadecyduje”. Hmmm, może i wygodne to jest, ale nie do końca dojrzałe. Zrzucenie odpowiedzialności na kogoś innego jest łatwe, ale pamiętaj, że wtedy decyzja niekoniecznie Ciebie zadowoli, a może wręcz zirytuje. Kompromis wydaje się bezpieczniejszą opcją, ale w rzeczywistości nie zadowala nikogo. Za to podczas samotnych wędrówek będziesz odpowiedzialny za swoje wybory, co z początku jest trudne, ale wraz z doświadczeniem ufność we własne siły umacnia się, a to przekłada się pozytywnie również na życie codzienne.
Jak pewnie zauważyłeś sporo kwestii przemawia za samotną wędrówką. Jeśli czujesz, że to może być dla Ciebie, jeśli chcesz sprawdzić jak to jest:
- Nie bój się – jak mówią, strach ma wielkie oczy. Nie spróbujesz, nigdy się nie dowiesz.
- Przygotuj się – zanim rzucisz się na głęboką wodę przestudiuj mapy, przewodniki, skompletuj sprzęt, powiadom bkogoś o planowanej trasie, melduj się regularnie. Pamiętaj, że będziesz zdany tylko na siebie.
- Stopniuj trudności – zacznij od poznanych wcześniej albo łatwych i krótkich szlaków. Stopniowo zwiększaj trudności oraz dystans.
- Bądź odpowiedzialny – sam decydujesz o trasie, kontynuacji wycieczki w niepogodę, ewentualnym wycofie. Miej świadomość swoich umiejętności, słuchaj intuicji. Nikogo innego winą nie obarczysz, tylko Ty odpowiadasz za siebie.
- Ciesz się ciszą – otaczający nas świat jest głośny, nachalny, przytłaczający. Samotna wędrówka umożliwia oderwanie się od tego wszystkiego, wsłuchanie w siebie i rozwinięcie wrażliwości. Taka izolacja z początku przytłacza, ale z czasem strach oraz niepokój można odstawić na boczny tor i z wolną głową skupić się na otoczeniu.
Górskie wycieczki fajne są! Czy to w dużej zabawowej ferajnie, zwartej i sprawdzonej ekipie, czy w samotności. Osobiście preferuję kameralne 2-osobowe wypady, z osobą która dzieli moją pasję, co nie znaczy, że w stadzie źle się bawię. Natomiast solowa eskapada mnie zaskoczyła, otworzyła i dała do myślenia, nie każdemu jednak przypadnie do gustu wizja samotnej wycieczki. Są ludzie, którzy czerpią energię od innych, najlepiej czują się w grupach i nie znoszą polegać wyłącznie na sobie. Ale jest również grupa osób, która źródło mocy ma w sobie, dla nich sam na sam z potęgą gór nie stanowi problemu, co więcej, staje się przyczynkiem do pełniejszego odbioru górskiego świata i własnego wnętrza. Pozwól, aby każdy decydował za siebie.
Ciekawa jestem Waszych opinii, doświadczeń, uwag. Komentarze są Wasze.
Z górskim pozdrowieniem,
Madzia / Wieczna Tułaczka
***
Polub mnie na:
Lubię sama chodzić po górach, ale jedynie po znanych mi pasmach niższych niż w Tatry. W nieznane mi góry poza Polską, Słowacją czy Czechami nie poszłabym sama. Samotne wędrowanie po Tatrach też odpuszczam, czego jednak nie żałuję, bo Tatr i tak nie lubię. Niemniej jednak każdy ma swój rozum i decyduje o sobie, jeżeli chce iść w góry samotnie – niech idzie, przy zachowaniu odpowiednich zasad bezpieczeństwa. W końcu wszystko jest dla ludzi 😉
Kilkakrotnie zdarzało się, że wędrowałem sam i generalnie, stwierdzam, że wolę grupowe wędrowanie, bo należę do osób które bardzo lubią się dzielić emocjami 😀 Toteż samotne spacery trochę mnie przygnębiają 😉 Ale zgadzam się z Twoimi argumentami, że samotna wędrówka też ma swoje niepodważalne plusy, pozwala przemyśleć często kilka spraw, a czasem podsuwa nawet rozwiązanie nurtujących problemów, jeśli się jakieś oczywiście ma 🙂
podzielam twoje zdanie 🙂
Właśnie niedawno miałam okazję być samotnie na wypadzie w górach (narciarsko). Z początku było to dziwne uczucie, bo nie miałam możliwości podzielenia się swoimi emocjami/myślami z drugą osobą. Później doszłam do wniosku, że takie doświadczenia też potrafią być fajne. Móc rozkoszować się tą ciszą, mieć swój osobisty zachód słońca czy szczyt na własność itd, ale ostatecznie wolę jednak spędzać czas w górach z max 3 osobami 🙂
Byłam i polecam samotny wypad w Tatry. Można „wsłuchać się w siebie”, spotkać ludzi z pasją. Szacunek dla autorki za podzielenie się swoją historią z wypadu 🙂 choć jest duża grupa ludzi,która neguje takie wyprawy,ale to są ludzie którzy nie kochają gór tak jak My 🙂
Uważam, że wiele zależy od trasy, doświadczenia, warunków itp. Nie można generalizować. Zdarzyło mi się chodzić samej w góry i nie czuję się z tego powodu nieodpowiedzialną 🙂
Od lat chodzę samemu po Tatrach i bardzo to lubię. Pozwala mi to na swobodą co do tępa, przerw, albo ich braku. Na zachwycaniu się czymś i w spokoju nacieszeniu się tym co dają mi góry i wędrówki po nich. Też często słyszę, że to głupota, że to niebezpieczne, ale jak na razie nic się nie stało. Fakt, że zachowuje środki ostrożności w postaci omówienia wcześniej trasy z najbliższymi mi osobami, ewentualnego powiadomienia o jakichś zamianach na trasie czy telefonicznemu odmeldowywaniu się co jakiś czas.
Kocham samotne wędrówki po górach i nie chciałabym tego zmieniać 😀
tępa? Chyba tempa.
Przez 2 lata jeździłam sama w Tatry, i to poza sezonem, gdy żywej duszy na szlaku już nie było. Tak się wciągnęłam, że potem to już nawet wolałam w pojedynkę. Zachodnie, Wysokie… czasem na kolanach i drążych nogach (mam lęk przestrzeni), ale ostrożnie i z rozsądkiem. Cudownie można odpocząć i odciąć się od wszystkiego, i sprawdzić samą siebie:)
szczerze mówiąc też bardzo często wędruje samotnie po górach, dwukrotnie orlą wraz ze świnicą przeszedłem, do tego czerwone wierchy, szpiglasowy, kościelec, zawrat, o kasprowym, nosalu i w zasadzie prawie wszystkich dolinach nie wspominając, dlaczego wędruję sam, czasami nie mam z kim się wybrać, ponieważ ludzie z którymi zazwyczaj chodzę nie mają czasu albo wolnego, żeby ze mną jechać, czasem dlatego, że ci co mają czas i ochotę nie są w stanie przejść trasy którą chcę przejść. Wędrowanie samemu ktoś powie, że jest bardziej niebezpieczne, nie do końca się z tym zgodzę, idąc sam skupiam się na przejściu szlaku, na drodze, na własnych ograniczeniach i własnym tempie, lubię iść forsownym tempem z częstymi bardzo krótkimi przerwami, żeby utrzymać rozgrzane mięśnie nóg, ale żeby nie zakwasić, idąc z kimś skupiam się na jego tempie, na jego bezpieczeństwie, na pomocy mu. Chodzę samotnie w góry czasem po prostu dla spokoju, ciszy i chwili samotności obcując tylko z górami i własnymi myślami. Fajnie jest chodzić po górach z kimś, nie mówię, że wszystkie samotnie rozpoczęte trasy kończę również samemu, często się zdarza spotkać jakichś fajnych ludzi z którymi można zakończyć wędrówkę, jednak ze znalezieniem osoby do wspólnych intensywnych wędrówek po górach czyli takich jakie preferuję jest praktycznie tak ciężko jak ze znalezieniem swojej „drugiej połówki”, wciąż obu szukam…
Tak ładnie to ująłeś. Ja również kocham góry, szczególnie Tatry. Do tej pory jeździłam z 1-2 osób. Jednak nie zawsze mam z kim, nie każdy lubi to tak jak ja. I dlatego ja również wciąż szukam obu…partnera życiowego i partnera w góry (najlepiej żeby ich odnaleźć w jednej osobie:)).
Pozdrawiam i powodzenia na szlaku ! 🙂
Och, podzielam Twoje zdanie – ja szukam drugiej połówki już 40 lat… 🙁 A samotne chodzenie po górach jest czymś pięknym… czymś wyjątkowym… czymś, czego warto doświadczyć… Och, góry mojej młodości…
Wszystko zależy od tego czego szukamy w Tatrach. Ja osobiście szukam spokoju, wyciszenia, odcięcia od świata. Dlatego zawsze jeżdżę sam na jednodniowe wypady, wyjeżdżając z domu o 12 w nocy. Znajomi mówią, że jestem wariatem. W zasadzie ja tez tak uważam, ale w tym pozytywnym sensie.
Hej,
dobry tekst napisałaś. Chodzę przede wszystkim sam, głównie zimą. Niepokój mam nadal, ale w trochę innym sensie. Pozwala mi myśleć w konstrukcji „co się stałoby gdyby”, przy oczywistym założeniu, że jestem sam. Co do bezpieczeństwa to uważam, że przy lekkich wypadkach człowiek sam się opatrzy, ew. wezwie ratowników. Przy ciężkich to już tylko posługa duchowa jest potrzebna 🙂
Masz świetne zdjęcia. Sama sobie je robisz :D? A to schronisko w dole to gdzie? Nie mogę rozpoznać.
Bezpiecznych solówek dla Ciebie i do miłego,
Tom
Dzieki za opinię 🙂 Jeśli akurat jestem sama, to ustawiam aparat gdzie się da albo rozkładam statyw. A schronisko w dole to Samotnia w Karkonoszach! 😀
Pozdrawiam 🙂
Nie wiedziałem, że Karki też są takie ładne. Hmm. Muszę przemyśleć moją monotatrzańskość 😀
Aha, z tym prysznicem – można zabrać plecak do części wspólnej wspólnego prysznica i mieć na oku? Albo oddać na chwilę na recepcji. Zależy ile tej części wspólnej jest. W schronie w Chochołowskiej śmiało by się auto zmieściło pod prysznicem, ale kilka schronów jest takich, że faktycznie lepiej spytać w recepcji.
Pozdrowienia,
Tom
Uważam, że jest to Strzecha Akademicka.
Strzecha Akademicka nie leży nad brzegiem żadnego stawu. 😉 To na 100 % Samotnia, wiem, gdzie spałam. 🙂
Strzecha Akademicka jest powyżej samotni One sa dość blisko siebie A to jest ewidentnie samotnia i chyba najbardziej sztandarowy widok na nią z czerwonego szlaku
Jedno z najpiękniejszych miejsc 🙂 I nie chodzi mi o samo schronisko, tylko widok na nie właśnie z tego miejsca, gdzie fotka. Przy wizycie w Karkonoszach to obowiązkowa trasa!
Nigdy w górach nie czuję sie samotny, czuję się że jestem „ziarnem piasku w klepsyrdrze” … uwielbiam góry,nasze polskie,szczególnie moje Karkonosze.Chciałbym kiedyś spocząć,tzn. by moje prochy rozsypać w przestrzeń nad Samotnią… i nie byłbym sam.
Na swoim koncie mam dwie samotne łazęgi po Sudetach, jeszcze z czasów bardzo wczesno studenckich. Towarzyszył mi wtedy rodzaj jakiegoś niepokoju. Nie potrafię nawet określić, przed czym miałam obawy, ale w sumie, jakbym teraz polazła gdzieś sama czułabym się pewnie podobnie. Teraz zawsze z kimś, choćby właśnie dlatego, żeby mieć do kogo gębę otworzyć, gdy morale podupada na skutek na przykład dupnej pogody.
Wypadki mogą się zdarzyć zawsze – i w samotności, i w tłumie, więc na to nie ma reguły. Grunt, żeby czuć się komfortowo w tym, co robimy. Jak ktoś nie chce łazić sam, nikt go nie zmusza. 🙂
Samotne wycieczki niosą z sobą pewne ryzyko, ale głupotą bym tego nie nazwał.
W takim wypadku minimum, o którym powinniśmy pamiętać to poinformowanie kogoś po szczegółach tej wycieczki (miejsce, czas powrotu).
Sam bardzo często wyjeżdżam w góry na rowerze, ponieważ niestety dość często brak chętnego towarzystwa.
Niewątpliwie samotne wycieczki zależą często od osobowości takiego wędrownika.
Często zauważam potrzebę skomentowania tego co widzę, tak jak piszesz o minusach.
Aczkolwiek wybrnąłem wiele razy z tego, opisując potem co widziałem. Zawsze to jakaś alternatywa.
Co do bezpieczeństwa… nawet najbardziej ostrożnym może się przytrafić sytuacja, która narazi zdrowie albo nawet życie, ale zgodzę się poniekąd ze zdaniem, że i osoba towarzysząca może zawieść.
Z wymienionych plusów zauważam tempo i popas.
Nie zawsze towarzysz musi być tym, który przeszkadza w tego typu wycieczce, jaką sobie zaplanujesz. Zdarzyło mi się niejednokrotnie jechać z kimś, który mnie ani nie poganiał ani nie spowalniał.
Podobnie ze zdjęciami, najczęściej wyjechałem z kimś kto zachwyca się okolicami, kilkakrotnie uwieczniając obiektywem.
Wszystko zależy od ludzi.
Znowu niewątpliwie, ciszę czy wyciszenie w pełni osiągnie się idąc czy jadąc samemu, aczkolwiek znowu zależy od stopnia wielkości tej potrzeby.
Mógłbym rozdrabniać po kolei twój dobrze napisany post, ale wyszedł by kolejny 🙂
„Jednym słowem” podoba mi się temat, a z uwagi na „posiadaną” grupę ludzi posyłam dalej, polecając, ponieważ rady, które zawarłaś mogą być dla wielu bardzo pomocne.
Pozdrawiam i… jeszcze tu wrócę 🙂
Po pierwsze dzięki za opinię 🙂
Co do rozdrabniania tego tekstu i kolejnych podpunktów, to sama mogłabym tak zrobić 😉 I pisząc, że w samotnej wędrówce fajne jest własne tempo, dodać, że przecież druga osoba nie musi nas ograniczać. Pisząc o swobodzie fotografowania, napomnknąć, że przecież towarzysz może to w pełni akceptować, itd, itd. Wyszłoby z tego masło maślane! 😉 Chciałam zaznaczyć mocne i słabe strony takiej formy wędrowania (czy podróżowania), a każdy już wyciągnie swoje wnioski. Wszystko i tak zależy od osobowości i potrzeb danej osoby, ale jakaś ogólna prawda też się w tym wpisie zawiera. 🙂
Na koniec dziękuję za udostępnienie i oczywiście zapraszam częściej 🙂
PS. Ja akurat mam na podorędziu taką osobę, z którą wędruje mi się wspaniale! 😀
Moja Mama w latach 50-tych wedrowala sama po Tatrach. Nie było komórek, ratowników etc. Wystarczy zdrowy rozsądek 🙂
Oczywiście nie powtórzyłam tego sukcesu, ale nieudolnie nasladowalam – obecnie najpiękniejsze trasy są tak zakorkowane, że niedługo chyba na krzyżowkach światła będą stały 😉
Bardzo fajnie wypunktowałaś plusy i minusy samotnych wędrówek. Jedno bym mocniej zaakcentował, po stronie plusów: idąc w grupie musimy się dostosować do najsłabszej osoby. Bywa, że różnica umiejętności, siły itp. ujawnia się dopiero na trasie i kończy się (niestety) zmianami planu.
Dotknęłaś tej sprawy w punkcie „tempo i popasy”, ale często skutki niedopasowania grupy są gorsze niż tylko czekanie na maruderów.
A tak w ogóle to kwestia czy samotne chodzenie jest bezpieczne jest sztuczna. Przecież wszystko co nas w górach spotyka zależy tylko od nas. Góry są doskonale obojętne „jest im wszystko jedno” czy my tam jesteśmy czy nie. To my stwarzamy sytuację przygody lub niebezpieczeństwa w zależności od tego jak jesteśmy wyposażeni, jaką mamy kondycję, jakie umiejętności, jakie doświadczenie, jaką wyobraźnię. Nie zależy to od tego czy jestem sam czy w grupie.
Mistrz wspinaczki przejdzie solo free Nos na El Capitan a zespół początkujących amatorów zleci na pierwszym wyciągu. Co tak daleko szukać – czytałem kiedyś opis akcji na Babiej, gdzie w styczniu grupa kretynów wybrała się o 14.00 z Krowiarek na szczyt. Skończyło się całonocną akcją GOPRu. Ale gdyby to był nawet pojedynczy turysta, ale dobrze wyposażony na okoliczność biwaku w zimowych warunkach (wychodząc o 14.00 z Krowiarek trzeba się z tym liczyć i co za problem dziś skompletować taki sprzęt?), byłaby to jedynie jego przygoda, niewykluczone, że okraszona zimowym wschodem słońca ze szczytu.
Piszę to wszystko na bazie własnego doświadczenia a po górach ostro chodzę od bardzo wielu lat.
I na zakończenie chcę dodać jeszcze jedno. Napisałem wyżej, że to co nas w górach spotyka zależy od nas. Dotyczy to również jakości przeżyć i wrażeń. Zależą one od naszego wnętrza. Twoje teksty i zdjęcia są tego najlepszym dowodem. Czekam na następne.
Znasz te słowa Wysockiego?
Лучше гор могут быть только горы,
На которых еще не бывал.
A napiszesz po polsku? Słowa Wysockiego oczywiście 😉
Oczywiście, problem tylko w tym, że nie trafiłem jeszcze na dobre tłumaczenie całej tej piosenki „Pożegnanie z górami”, zostaje tylko tłumaczenie „słownikowe”: lepsze od gór mogą być tylko góry, na których jeszcze nie byłeś. A po ostatniej zwrotce ten refren brzmi: lepsze od gór mogą być tylko góry, na których nikt nie był.
Dobry tekst, trafiający w sedno – każda forma ma swoje plusy i minusy (nawet te dodanie xD).
Ja sam prawie zawsze mam „kogoś” na wycieczce – albo w postaci ludzkiej, albo w psowatej. I nie ukrywam, chwalę to sobie. Napisałem prawie, bo zimą jest zgoła inaczej, gdyż nie zabieram psa na naprawdę trudne warunki (czyt. kopny śnieg). A więc tylko w zimie zdarzają się całkowicie samotne przejścia; co ciekawe, jest to pora roku, w której tych samotnych przejść być raczej nie powinno. No cóż, życie jest dość pokrętne.
Ale sam w zimę nigdy nie chodzę (czy też nawet nie myślę) w Tatry…
Co sobie chwalę w samotnej wycieczce (czy też tylko z psem)? Przede wszystkim własne tempo i możliwość realizacji przeróżnych fanaberii. Ile to razy zobaczyłem szczyt, wzniesienie, którego nie planowałem a teraz tak bardzo chcę tam być? Bo przecież każdy fotograf wie, że właśnie z tego miejsca będzie najlepszy widok :). W towarzystwie często zostałbym sprowadzony na ziemię.
Największy minus? Czasami chce się, tak po prostu, do kogoś zagadać. No i też, w grupie raźniej, gdyż z tym bezpieczeństwem to różnie bywa.
Cóż,każdy ma swoje spojrzenie na kwestię wędrowania samemu,czy też w grupie wymieniając wiele plusów i minusów jednej lub drugiej wersji.
Jeżeli chodzi o mnie to zazwyczaj wędruję sam po górach,wyjątek stanowi tylko zdobywanie altem z bratankiem Korony Gór Polski,ale w tym roku planujemy zakończyć więc trzeba coś nowego wymyślić:)
To co dają samotne wędrówki każdy odczuwa na swój sposób,dla mnie początkowo były ucieczką od codzienności i w ogóle ludzi których miałem dość. w zamian otrzymałem to czego mi brakowało i możliwość poznania ludzi ,którzy często mają podobnie jak ja 🙂
A że czasem pada,wieje…cóż,nikt nie mówił ,że będzie lekko….choć z drugiej strony proponuję napisać smsa w rękawicach bokserskich,wtedy dopiero jest trudno:)
pozdrawiam,świetna strona 🙂
Bardzo dobry opis, zgadzam się ze wszystkimi plusami. Dodam nawet jeden swój: idąc samemu, cicho, ma się większą szansę nie wypłoszyc różnych zwierzątek i zrobić im fajne zdjęcia… Idąc z kimś można się zagadać, coś przegapić… Osobiście jestem bardziej zadowolony kiedy wracam z samotnej wycieczki.
Co do minusów, dla mnie tylko to bezpieczeństwo jest niewielkim minusem.
Myślę że osób podobnie myślących wcale mało nie jest, od czasu do czasu takich samotnych wędrowników sie spotyka…
hej,
masz racje. W gory chodze na ogol w 2.3 osobowym skladzie max. Wiecej, to juz prawie jak zorganizowana forma wypoczybku, ktorej nie cierpie.
Stalo sie jednak tak, ze moj pierwszy wypad samotny w gory odbyl sie Za kolem podbiegunowym – Kebne Keise (najwyzszyszczyt Szwecji). MIelismy jechac w 3, ale cos sie posypalo i w jeden dzien podjalem decyzje ze jadne sam. Troche obaw mialem. Ale jak powiedzialem ze tak zrobie, to dodalo mi motywacji (unikniecie zartobliwych komentarzy o twardzielu na wodzie malowanym.
Ale to byla piekan wyprawa. Na miejscu okazalo sie, ze moja komorka nie dziala, bo jest przed sezonem a ja nie mam okreslonej sieci aktywnej. Schronisko jeszcze ine czynne – tylko namiot i samoobslugowe chaty.
3 dni samemu – zadnego czloowiek tami nie spotkalem. Bywalo straszno, ale i cudownie. Snieg i brak nocy pomagaly – nigdy nie siedzialem sam w ciemnosciach. Na szczyt nie dotarlem, bo 1h od szczytu droge odcial mi swiezy strumien stopnialego sniegu, o szerokosci Odry :). NAdmienie ze byl to srodek czerwca i 0 stopni w nocy. troche to bylo wariackie, ale super wspomnienia.
Polecam mimo wszystko ludziom myslacycm i znajacym siebie conieco.
Gratulacje że się odważyłeś! 🙂 Wierze, że przygodę miałeś fantastyczną 🙂
W Tatrach wędrówka indywidualna nie oznacza wędrówki samotnej. We wrześniu 2014 szedłem indywidualnie ze schroniska w dolinie Roztoki na Kozi Wierch. Co kilka – kilkanaście minut mijali mnie inni turyści.
Zdarzało mi się, że chodziłem po górach naprawdę samotnie. Że przez cały dzień wędrówki spotykałem parę osób, albo tylko żołnierza Wojsk Ochrony Pogranicza, albo nikogo. Sytuacje ryzykowne zdarzyły mi się zaledwie kilka razy.
Oto przykłady:
Koniec października 1972 roku. Wędrówka o tej porze roku daje niesamowite wrażenia ze względu na barwy jesieni. Szedłem przez Beskid Sądecki. Zmierzch zastał mnie w górach. Rozbiłem namiot na cyplu nad Piwniczną, stanowiącym zakończenie bocznego grzbietu. W nocy usłyszałem w pobliżu namiotu szelest liści i pochrząkiwania. Obok mnie żerowały dziki, szukając orzeszków bukowych. Na szczęście żaden nie zaplątał się w linki mojego namiotu, bo zdenerwowany mógłby zaatakować namiot ze mną w środku.
Połowa listopada 1970 roku. Wybrałem się na nocną wędrówkę szlakiem z Korbielowa przez Mędralową, Małą Babią i Babią Górę na Krowiarki. To była noc z pełnią księżyca, co miało zapewnić wspaniałe nocne widoki. Z przełęczy Brona na szczyt Babiej szedłem po kolana w rozmiękłym śniegu, w huraganowym wietrze wiejącym od Orawy i przeganiającym przez grań gęste chmury. Widoczność była bardzo kiepska, ale topografia szczytowej partii Babiej Góry jest taka, że tam nie da się zabłądzić. Od północy stromizna, od południa zbocze względnie łagodne. Także w nocy i we mgle zejście na Krowiarki nie sprawiło mi trudności.
Tę samą trasę powtórzyłem na początku lata 1971 (z trawersem Małej Babiej i z wyjściem na przełęcz Brona od Markowych Szczawin). To też było przejście nocne przy pełni księżyca. Jadąc pociągiem do Żywca koło Czechowic wpadłem w burzę z silną ulewą. Ale w górach było spokojnie. Tylko ze szczytu Babiej widziałem w oddali rozjaśnione przez księżyc burzowe chmury i na ich tle błyskawice. Dalej było zwyczajnie. Zejście przez Krowiarki do Zawoi, stąd autobus do Suchej i pociągiem do Katowic. Tam ludzie, którzy przyjechali od strony Bielska, przynieśli straszną wiadomość:
-Płonie rafineria Czechowice. Zginęło wielu ludzi…
Początek października 1971. Zakładowa wycieczka do Zakopanego. Rankiem wyjazd całej wycieczki na Kasprowy. Na szczycie odmeldowałem się kierowniczce i ruszyłem samotnie do Morskiego Oka przez Zawrat i Świstówkę. Na podejściu pod Świnicę jest takie charakterystyczne miejsce, w którym szlak – dotąd prowadzący pod górę – skręca w prawo i poziomo obchodzi żebro skalne. Nie zauważyłem tego zakrętu i dalej żlebem prułem pod górę. Byłem już kilka metrów wyżej, gdy nagle usłyszałem głos. Zza tego żebra skalnego wyszedł starszy, siwy już turysta, wołał za mną, abym się zatrzymał i wskazał mi właściwą drogę. Chyba uratował mi wtedy życie.
I coś z lat bliższych. Rok 2005. Początek października. Koledzy znajomego z pracy zabrali go w Tatry na weekendową wędrówkę. Znajomy jechał wtedy w Tatry po raz pierwszy. Wyjechali na Kasprowy i poprowadzili go przez Świnicę na Orlą Perć. Tam pojawiły się problemy: u znajomego wystąpiły braki kondycyjne, a także słabe umiejętności poruszania się po tak trudnym szlaku. Ponieważ opóźniał ich wędrówkę, zostawili go na Orlej Perci przed Kozią Przełęczą i sami wyrwali do przodu. Z dużymi trudnościami i z pomocą przygodnie spotkanych turystów pokonał drabinki przy Koziej Przełęczy i zszedł do Doliny Gąsienicowej. Dla mnie informacja o tym zdarzeniu – to był szok. Od początku mojej kariery turystycznej moi starsi stażem koledzy uczyli mnie odpowiedzialności za pozostałych uczestników zespołu.
„W Tatrach wędrówka indywidualna nie oznacza wędrówki samotnej” – dobrze napisane 🙂 A ostatnia historia (z 2005 roku) – gdzieś czytałam o tym. na forum, a może nawet w kronice TOPR-u 😉
Świetny tekst, świetna polszczyzna. Podziwiam odwagę i Twoją pasję. Sam dopiero zaczynam wędrówki górskie, żałuję tylko że 30 lat temu nie zaszczepiłem się na góry. Jeździłem co roku ale tylko w zimie i tylko na narty. Góry były wtedy obok mnie ale jakoś wydawało mi się że tylko narty mają sens w górach. Zacząłem w tamtym roku, pierwszy raz w górach. Na początek Nosal, Czarny Staw Gąsienicowy, Giewont, Kasprowy. Na cztery dni to sporo mimo że przez dwa lało niemiłosiernie. Nie bałem się w ogóle,ani pogody, ani trudu, lubię wyzwania typu sport i zmęczenie. Myślę, że samotne wędrowanie w górach jest mega fajne, człowiek liczy tylko na siebie i nie może mieć do nikogo pretensji. Można się wtedy sprawdzić na co Cię stać i ile możesz i potrafisz. I chyba o to szczególnie w tym chodzi. Rozumiem to i doceniam oraz rozumiem.
Lepiej późno niż wcale. 🙂 Życzę kolejnych wędrówek, ale bez tych ulew 😉
Dzięki, też nie chciałbym tego lania, ale to tylko góry i ze wszystkim trzeba się liczyć. Ale tamte ulewy nie były nagłe czy przypadkowe, lało całe dni. Wychodziliśmy na szlak z premedytacją bo szkoda było czasu, to też miało swój urok. Mimo takich utrudnień pokochałem góry od pierwszego wejrzenia i cóż, trzeba tę miłość rozwijać. Pozdrawiam.
Witam w poszukiwaniu odpowiedzi na pytanie „sam w górach czy w grupie” trafiłem tu 🙂 od czasu kiedy spaceruje po górach czyli od kilku lat ,najczęściej jednak realizuje sam swoje cele. Wydaje się że skupiłem się na pozytywnych stronach samotnych wędrówek. Kilkakrotnie jednak skorzystałem z możliwości bycia w grupie i mam mieszane uczucia. Przykład : rok 2014 połowa kwietnia – Islandia Hvannadalshnukur ( najwyższa góra Islandii) grupa na początku liczyła aż 12 osób z dwoma przewodnikami , już gdzieś w okolicach 400 mnpm grupa zaczęła się rozdzielać z racji różnych stopni kondycyjnych. Dużo by tu opowiadać towarzystwo z różnych stron świata , kilkoro nawet pierwszy raz w górach ,wchodzili w sprzęcie wynajętym od organizatorów.W sumie na wysokości 1700 mnpm zostało nas 7 + przewodnik, który był na tej górze osiem razy z czego cztery razy był na samym szczycie.Całość powiedzmy wyprawy (już na wstępie ) stracone ok 2 godziny następnie w czasie kruszenia się kolejnych uczestników kolejne 1-2 godziny w efekcie zabrakło nam tego czasu przed załamaniem pogody.Całe przedsięwzięcie niestety bez wejścia na szczyt ,( wycofaliśmy się ok 200 metrów przed) W tym roku , po mojej reklamacji którą uwzględniono 🙂 termin wejścia wyznaczono na sobotę tj. 23 maja pech ciał że wszystkie prognozy kolejny raz wskazywały że będzie deszczowo i wietrznie. Więc starałem się przesunąć moje uczestnictwo na piątek w dzień poprzedzający , niestety przewodnik poinformował mnie że już jest wszystko zajęte 🙁 a pogoda w ten dzień ( piątek) była rewelacyjna ( jak na Islandię) trochę podłamany wyjechałem z miejsca gdzie mają siedzibę przewodnicy. Po drodze zauważam faceta z plecakiem , długie siwe włosy ,szczupła sylwetka , składane kije na plecaku -ochooo !!! myślę sobie człek z gór :).Zabieram go na stopa – i tu okazuje się facet (WŁOCH ) zmierza na wspomnianą górę, jest już dość póżno bo godzina 10 rano , ale podejmuję decyzję że wchodzimy razem. 🙂 Dość szybka decyzja okazała się sukcesem. Po 11 godzinach wędrówki jesteśmy w miejscu jej rozpoczęcia, zmęczeni ale zadowoleni z wyniku, po drodze minęliśmy ostatnią grupę z przewodnikami którą zdublowaliśmy a która mogła być moją grupą (wyszli przed nami jakieś 4 godziny wcześniej) . Oczywiście pogoda miała tu decydujące znaczenie. Samotnie byłem na północy Szwecji zdobywając Kebnekaise ,wcześniej kilka innych gór.Całość moich górskich wędrówek jest czymś na kształt tzw Korony Europy. Kolejne przedsięwzięcia będą już coraz bardziej wymagające i stoję właśnie przed wyborem dalej sam czy w grupie?. Przykład ten raczej skłania mnie do tego by dalej realizować indywidualnie cały projekt. Być może będą odstępstwa od tego ale to jedynie w drodze wyjątku . Pozdrawiam i do zobaczyska gdzieś na szlakach 🙂 Znak rozpoznawczy plecak i aparat 🙂
„Znak rozpoznawczy plecak i aparat” – yyyyyyyy, dużo takich w górach… 😉 W grupach bywa zabawnie, ale ze względu na różną kondycję i poziom zaawansowania takowa grupa zawsze się rozbija na szlaku. Za to fajnie wędruje się z zaufaną osobą. 🙂
Od kilku lat jeżdżę w góry sam. Wcześniej zdarzało mi się jeździć ze znajomymi w grupie, z dziewczyną we dwójkę, z kumplami w kilka osób i stwierdzam, że najlepiej w górach czuję się sam 🙂
Dlaczego?
Otóż jadąc w góry sam idę gdzie chcę, wstaję o której godzinie chcę i idę swoim tempem. Zmęczę się to odpoczywam, zmęczę się bardziej, nie odpuszczam, tylko idę dalej bo w końcu jak obieram jakiś cel to dążę do jego osiągnięcia.
Co do samotnych wycieczek w Tatry polskie to nie ma raczej szans na samotną wycieczkę jak już ktoś powyżej pisał. Na szlakach w sezonie jest mnóstwo osób. Za to w Tatrach słowackich udało mi się rok temu udać na wyprawę podczas której przynajmniej podczas wchodzenia nie spotkałem nikogo. Był to o dziwo Sławkowski Szczyt i moje wyjście ze Starego Smokowca nastąpiło ok godziny 4 rano. Oczywiście wracając ze szczytu minąłem już ogromną ilość turystów.
I tu kolejny plus samotnych wycieczek. Będąc sam mogę wyjść o której godzinie chcę. Moi znajomi z którymi jeździłem nie wyobrażali sobie pobudki wcześniej, niż 8,9 rano. A ja z chęcią wstaję o 4 a nawet wcześniej, żeby wyjść w góry.
Fajnie było by iść z osobą która kocha góry tak, jak ja ale chyba jeszcze takiej nie spotkałem 🙁
Pozdrawiam
Zapraszam :)) szukam chętnych do wspólnej wędrówki :))
Dołączę się do dyskusji o samotnym chodzeniu i odniosę do kwestii przechowywania rzeczy wartościowych w schroniskach. Wydaje mi się, że swoje rzeczy można podzielić na 1 – wartościowe (dokumenty, kasa, telefony, aparaty itp.), które mogą podlegać „znikaniu”, oraz 2 – takie, które mogą zostać w pokoju, kiedy idę pod prysznic lub do jadalni. Mam średniej wielkości saszetkę, w miarę wodoszczelną, i zawsze się z nią w schronisku czy na bazie namiotowej poruszam (może to być np. malutki plecaczek, żeby było wygodniej). Oczywiście nie wyklucza to przypadków patologicznego złodziejstwa – śpiwory, ubrania itp. ale dziś jest to już b. rzadkie, zważywszy na inną wartość materialną tych rzeczy. Np. w latach 80-tych dość często w schroniskach tatrzańskich ginęły całe plecaki, na chwilkę tylko zostawione przez turystów w przedsionku czy na zewnątrz (wtedy sprzęt turystyczny czy wspinaczkowy był b.drogi w relacji do zarobków). Taka strata była bardzo dotkliwa, gdyż oznaczała w zasadzie powrót do domu po nowy sprzęt oraz utratę znacznej ilości pieniędzy. Innymi słowy, jeżeli coś opłaca się kraść, to na pewno gdzieś znajdą się ludzie, którzy to kraść będą. A co do samotnego chodzenia – mam 55 lat i ludzie z którymi kiedyś chodziłem, albo nie żyją albo mają inne problemy na głowie a nie góry, dlatego trudno znaleźć partnera. Stąd prawie zawsze chodzę sam, mam dowolność wyboru pory dnia, godziny, wymyślam sobie trasy itp. Często wyjeżdżam w nocy albo późnym wieczorem, śpię w samochodzie, wyruszam ok. 4-5 rano, staram się zrobić jakąś dużą pętlę (nie lubię wracać tą samą drogą), aby zmaksymalizować „uzysk” z wycieczki. Podpisuję się pod zdaniem któregoś z moich Poprzedników na forum – ludzie uważają mnie za wariata, że chce mi się tak męczyć. Cóż, ale dla mnie to wypoczynek, jak i zapewne dla wielu z Was.
Pozdrawiam
Piotr z Krakowa
Trafiłem dziś na Twojego bloga i..przepadłem .Cudne zdjęcia, tekst pisany świetną ręką-aż nie chce się z niego wychodzić.
Odnośnie zaś samotnego łażenia po Górach-ja stosuję z Żoną inny system-jeżeli mam ochotę na dłuższy tudzież trudniejszy szlak niż moja Połowica jest w stanie to zaakceptować to idę sam,ale z kilkoma ale:
1.czy to moje umiłowane Karkonosze czy inne Góry-zawsze wychodzę rano żeby nacieszyć się ta cudną samotnością i ciszą Gór;
2.mam ze sobą porządnie naładowaną komórkę z której co jakiś czas daję znać Żonie gdzie jestem;
3. ja mam porządną mapy-ale i Ona ma w pensjonacie dokładną mapkę mojej wyprawy.
4.optymistycznie dokładam 30% do czasów przejścia.
A to nie wychodż! Przepadnij na zawsze! 😀
Co do wędrówki – jeśli idę sama, to też się parę razy w ciągu dnia odmeldowywuję w domu (o ile zasięg pozwala) i wtedy druga połowa się tak nie zamartwia. 😉
Wiesz, wolę uczciwe postawienie przez swoją Połowicę sprawy-zmęczona jestem, nie dam rady-idź sam. Lepsze to niż „wysiadka” na szlaku i doprowadzenie do sytuacji kiedy oboje się denerwujemy ;-).
Zresztą-na łatwiejsze wyprawy które zacząłem opisywać na blogu-idziemy razem. Ale niestety, część planowana na traillonie-jest tylko dla mnie ;-(.
Dobry blog. Jestem właśnie po dwóch samotnych wycieczkach i muszę przyznać że to mi się podoba. Plusy i minusy opisane dobrze w tekście oraz w komentarzach. Samotne chodzenie powoduje że trzeba podjąć większą odpowiedzialność, ale to nie jest coś złego. To cecha dorosłego człowieka – umieć dać z siebie tyle odpowiedzialności ile akurat jest potrzebne, niekoniecznie w górach.
Samotność również wycisza i pozwala 'dostroić' swój wewnętrzny odbiornik do natury, do pięknych widoków, skał, chmur, drzew i strumieni.
Już planuję dalsze samotne eskapady 🙂
Heja podziwiam wszystkich samotnych wędrowców. Kocham gory i nie dziwie sie ze tego typu wedrowki daja inna dawke wrażeń. Poszukiwanie siebie na lamach piekna gor jest super. Blok jest bardzo fajny kazdy moze znalasc. Cos dla siebie. Wszytkie szczyty tez mialam okazje zdobyc a najpiekniekniejsze wspomnienie to czerwone wierchy w dniu 2 11. 2012r gdzie nie bylo zywej duszy na szlaku pogoda byla cudna a Wierchy odsonily swoj czar byly naprawde czerwone. Pozdrawiam i czekam na dalsze relacje fajnie sie czyta. Beata:)
Chodzę po górach od wielu już lat, szczególnie po Tatrach, które ukochałem najbardziej.
Najczęściej są to samotne wędrówki, lubię tak łazikować, bo wtedy najpełniej mogę
przeżywać piękno górskiego świata i uciec od zgiełku dnia codziennego. Idąc samotnie
odpowiadam sam za siebie i nikogo nie narażam na ewentualne niebezpieczeństwo.
Paradoksalnie uważam, że podczas samotnej wędrówki jestem bardziej bezpieczny
bo podejmuję mniejsze ryzyko, łatwiej jestem skłonny odpuścić w przypadku trudności
na szlaku, bądź załamania pogody, jestem bardziej skoncentrowany i uważny.
W dzisiejszych czasach dużym udogodnieniem jest telefon komórkowy umożliwiający
szybkie wezwanie pomocy, dawniej pomoc wzywało się wysyłając 6 sygnałów
dźwiękowych bądź świetlnych na minutę, czy ktoś to jeszcze pamięta ?
Oczywiście w towarzystwie wędrować jest bardzo fajnie pod warunkiem, że w małej
grupie osób o podobnym podejściu do gór, a więc lubiących zatrzymać się na chwilę
dla kontemplacji wspaniałych widoków i oczywiście uwiecznienia ich na fotografii.
Nie lubię osób które zasuwają do góry bez wytchnienia nie zauważając po drodze
otaczającego ich piękna.
Gratuluję Ci świetnego bloga, uwielbiam czytać twoje relacje i podziwiać piękne zdjęcia.
Hej Magda!
Dzięki za ten tekst. Nigdy dość powtarzania, że rozważna samotność bywa równie bezpieczna jak wędrowanie w grupie.
„Czemu innym, bardziej znanym nazwiskom przyklaskujemy, a jeśli ktoś anonimowy opowie o samotnej wycieczce, to zawsze znajdzie się grono obrońców kodeksu? Jakby nazwisko czy przełomowa i nagłośniona wyprawa usprawiedliwiały samotność w górach, zaś w tym samym czasie anonimowi piechurzy bywają piętnowani”.
Myślę, że powody są dwa:
– Za znaną osobą idzie autorytet i doświadczenie. To ludzie, którzy z definicji wykracza poza to, co „normalne”. Przyzwyczajamy się do tego i pozwalamy im na więcej.
– Zwycięzców się nie osądza. Gdy ktoś znany wraca ze szczytu czy bieguna fetujemy jego sukces, zapominając o ryzyku jakie podjął. Ale gdy tej samej osobie zdarzy się nie wrócić, od razu rozpętuje się piekło forów internetowych i kanapowych znawców. Szedł sam, więc jest sobie winien.
Przez wiele wiele lat czekałam, aż ktoś ze mną pojedzie w góry. I pewnie do tej pory bym czekała.
W październiku 2011 roku odważyłam się pojechać sama. Nie wiedziałam za bardzo, co mam zabrać, jak się odnaleźć w górach. Tak naprawdę byłam przerażona swoim pomysłem, bo nie znałam miejsca, nie wiedziałam, czy dotrę do schroniska przed zmrokiem. Bałam się wyjazdów w nieznane – tak naprawdę to był to czułam naprawdę ogromny lęk. Ale tak bardzo chciałam pojechać, zobaczyć góry, poczuć to o czym czytałam i słyszałam.
I to był najpiękniejszy wyjazd. Wiele osób się dziwiło, że jak to tak sama w góry.
Pojechałam bez mapy (wiem totalna głupota), ale wcześniej wydrukowałam sobie mapkę, jak dojść do schroniska. Nie wiedziałam co na mnie czeka, widziałam tylko mapy, szlaki, gdzie jak dojdę. Byłam zdana tylko na siebie. I to było to coś. Ta cisza, ten spokój, natura, piękne widoki.
Przełamałam swój lęk przed samotnym podróżowaniem w nieznane miejsca. Nauczyłam się czytać mapy, poruszać w terenie. Do tej pory wole w góry jeździć sama, jest to czas dla mnie, do przemyśleń, do przełamywania swoich słabości (oczywiście w granicach rozsądku).
Dobry artykuł, opisałaś chyba większość za i przeciw. Każdy sam musi oczywiście zdecydować jaka forma mu bardziej odpowiada.
Mi osobiście bliższe jest solo. Sporo tak chodzę także nie uważam tego za coś złego czy głupotę. Chociaż chodzenie w grupie też ma swoje zalety i na takie wyjścia również decyduje się co jakiś czas. Jak uda się zorganizować ekipę i wspólny cel.
Od lat chodze sam po gorach, latem, zima, nie ma znaczenia. Nie sa to jakies gorki, bo samotne wyjscia w Alpy to tez nie pierwszyzna. Wszystko jest sprawa doswiadczenia, obycia i rozsadku.
Fajny artykuł……osobiście chodzę raczej sam już od kilkunastu lat w każdej porze roku.Przeszedłem samotnie wszystkie pasma w Polsce i część w Czechach i na Słowacji i stwierdzam z doświadczenia,że to jest cudowne!Nic tak mnie nie rajcuje jak świadomość wyjścia na szlak z plecakiem na tydzień.Są też oczywiście minusy samotnych wycieczek,ale plusy przeważają zdecydowanie.Wędrując samotnie spotyka się więcej ciekawych ludzi;mam na myśli tu tubylców spotykanych gdzieś na bezdrożach.Strach?….zawsze gdzieś siedzi w człowieku jakaś obawa za to większą radość sprawia jej pokonanie.Sam musisz podejmować kluczowe decyzje typu;idę dalej czy wracam.Podstawą jest zasada;mierz siły na rozmiary.Przyznaję,że największym wrogiem samotnych wędrówek są sfory bezpańskich psów (nie dotyczy Tatr oraz Czech).Tak naprawdę przez tyle lat tylko parę razy nikogo nie spotkałem przez cały dzień.Co do noclegów w schroniskach i prysznica……..sam dźwigam ze sobą niezły aparat (nikon) i nie mam niepewności czy strachu idąc pod prysznic go zostawić w pokoju schroniska—–wyłączając schroniska tatrzańskie,ale to inna bajka.Moja rada;więcej zaufania do ludzi nocujących w schroniskach—–nie dotyczy Tatr!!!Pozdrawiam i życzę wiele pięknych ujęć
Znam wszystkie te miejsca które są na fotkach. To są szlaki na których spotkasz tyle ludzi co czasem na królówkach czy pod Adasiem. Trudno mówić o samotnej wędrówce jak do okoła maszerują zakonice z wycieczkami szkolnymi. Nie zgadzasz się? Napisz xxytras@interia.pl
To tylko zdjęcia mające zilustrować jednostkę na tle gór…
Akurat tam, gdzie byłam sama mam niewiele zdjęć, zwłaszcza takich ujęć, bo zwyczajnie nie było czasu/warunków/pogody/chęci do rozkładania statywu. No i ze statywu nie zawsze osiągnie się pożadany kadr trzaskając samojebki.
Ja byś poczytał zalinkowane relacje, a nie sugerował się tymi zdjęciami, to byś wiedział, że te samotne wędrówki o których wspominałam, uskuteczniałam poza sezonem. Rzadko kogoś spotykałam, w Beskidach 1 osobę przez 4 dni. Nie miał kto mi robić lansiarskich zdjęć podczas tych wycieczek. 😛
ktoś wspomniał o kwestii koncentracji. Jest to istotne w kwestii bezpieczeństwa, ale też orientacji. Idąc samemu dużo bardziej uważamy, żeby nie zboczyć ze szlaku. Jak idziemy grupą, to w efekcie na drogę nie uważa nikt.
Oj tak. W grupie zawsze pada pytanie: „Ktoś widział znak ostatnio?” 😀
Samotne wędrówki po górach jak napisałaś pozwalają na przemyślenia i wyciszenie, a także na większe skupienie. Większość punktów do odznak GOT PTTK zdobyłam podczas samotnych wędrówek. Gdybym miała czekać na to by ktoś się ze mną wybrał do dziś nie zdobyła bym nawet połowy z nich. A co do bezpieczeństwa zawsze byłam przekonana że jeżeli pisane jest człowiekowi jakieś nieszczęście może zdarzyc się wszędzie nawet we własnych przyszłowiowych 4 ścianach. Mam jednak zawsze pewną zasadę jak wychodzę w góry (czy to sama czy w towarzystwie) najbliższe mi osoby wiedzą dokładnie gdzie i jaką drogą się wybieram no i dzwonię w miarę możliwości np po przyjściu do schroniska lub zdobyciu określonego szczytu.
Człowiek ma prawo do swoich przekonań i jestem zdania że każdy powinien decydować za siebie wybierając to co mu najbardziej odpowiada. Wędrując po górach trzeba pamiętać że one rządzą sie swoimi prawami i bywają bardzo kapryśne… Niejednkrotnie byłam świadkiem w górach jak grupy turystów balansują na granicy brawury i głupoty z chęci imponowania znajomym a przy okazji narażając siebie i innych turystów na niebezpieczeństwo.
Należy zawsze zachwywać zdrowy rozsądek bez względu na to czy idziemy sami czy w grupie.
Pozdrawiam i do zobaczenia na szlaku z aparatem fotograficznym 😉
Masz moje 100% poparcia! Wszystko rozbija się o odpowiedzialność i rozwagę. Po raz pierwszy samotnie wyruszyłem w góry w wieku circa 26 lat. W dwóch dwutygodniowych turach złaziłem niemal wszystkie szlaki w Tatrach po polskiej stronie. Potem bywało różnie, bo rodzina, dom etc. Od 2003 roku co roku samotnie spędzam tydzień po słowackiej stronie. Przyczyn wiele – największy ambaras, żeby dwóch, trzech, czterech etc… Bo to każdy musi dogadać się ze swoją rodziną, szefem w pracy etc. Dopiero od trzech sezonów mam kumpla na trasy, ale i tak w pewnym sensie chodzę sam, bo obaj mamy całkowicie zróżnicowane tempo (on nie je, nie pije a chodzi i żyje 😉 a ja zapalam i gaszę światło na szlaku 😀 ) więc umawiamy się w konkretnych miejscach szlaku na „spotkania”. Samotność daje wyciszenie a i to, o czym napisałaś – nikt nie pogania, kiedy zmagasz się ze statywem, zrobieniem jeszcze jednego jakiegoś ujęcia. Nie każdy to rozumie. Rozsądek i zegarek najlepszym przyjacielem na szlaku. Czy nadal będę chodził samotnie? Być może te czasy się skończyły, bo latka lecą, zdrowie już nie to, co 25 lat temu, kiedy samotnie „dmuchnąłem” Orlą Perć.
„a ja zapalam i gaszę światło na szlaku” – wykorzystam w relacji. 😀
Dzięki za podzielenie się swoim punktem widzenia. Pozdrawiam. 🙂
Witam. chodzę po górach sam,rodzinnie,ze znajomymi różnie i jak się da i czas na to pozwoli. Ale najbardziej cenię sobie samotne wyprawy na których mam czas dla siebie ,swoich przemyśleń i przede wszystkim robienie fotografii, czy popatrzeniu na przyrodę troszkę inaczej. w grupie nie ma niestety prawie nigdy czasu , każdy gdzieś gna przed siebie i w końcu i tak wszyscy idą samotnie,bo każdy ma swoje tempo i czasem trudno zsynchronizować się razem.
samotność w górach jak najbardziej na tak…
Ja 95% swoich górskich spacerów robię samotnie. I nie uważam tego za brak odpowiedzialności. Większość wypadów robię w miesiącach nie zimowych gdyż góry bardziej mi się wtedy podobają. Owszem, zimowy wypad na Rysy samemu jest objawem skrajnej głupoty, ale nie odnosimy się tutaj do skrajności tylko codzienności. Idąc samemu w te trudniejsze trasy oczywiście zostawia się info gdzie się idzie, o której ponowny kontakt i co jakby nie było itp. Bezpieczeństwo w głównej mierze zależy od nas samych, naszych działań i decyzji.
A poza tym to uwielbiam samotne wypady w góry:)
Pozdrawiam
sebazwiedza.pl
Witam serdecznie.Często trudno przelać na papier to co się myśli i czuje,dlatego tak uważnie przeczytałem powyższy tekst,ponieważ tak jak piszesz to jakbyś znała moje przemyślenia i znała moje fascynacje.Od lat wędruję po górskich szlakach,najczęściej z wyboru.Co mi to daje;wyciszenie,spokój,tz.ładowanie akumulatorów.Pełna zgoda są za i przeciw trzeba lubić i ufać samemu sobie.Dla mnie niema nic piękniejszego od samotnych wypraw na szlak.Co do bezpieczeństwa;ją zawsze mam drugi,rezerwowy telefon,ładowarkę,drugi portfel a w nim drobne pieniądze,niezbędne nr.telefonów.Polecam takrzey lekturę Jacka Pałkiewicz światowej sławy gloptrotera,warto poczytać zwłaszcza jego poradniki.Pozdrawiam i spotkania na szlaku.Darek.
Pozwolę sobie napisać i ja parę slów .
Doświadczenie typowo turystyczne , długie , letnie ,
samotne i nie samotne krótsze i dłuższe wędrówki po górach , zasadniczo w Polsce .
Owszem , są plusy i minusy samotnego chodzenia .
Jest coś wyjątkowego kiedy ma się świadomość ,
że jest się ostatnia osobą na szczycie w danym dniu .
Ta cisza , pustka gór , chylące się ku zachodowi słońce i tylko ty .
Miałem tak na Kościelcu , Ornaku i kilku innych szczytach .
Samotność pozwala wejść w siebie , sprzyja rozmyślaniom , refleksji .
Uczy przebywania z sobą , humoru i dystansu .
Wiele by pisać .
A teraz o zagrożeniach .
Owszem , są .
Lato , przejście żlebem Kulczyckiego do Orlej , dalej Krzyżne i powrót do Zakopanego .
Chłodno , mglisto , lekki deszczyk , na górze pruszy śnieżek , zimno .
Na hali widzę ludzi , idzie sporo grupa , ale gdzieś się traci we mgle .
W końcu cała trasa bez spotkania kogokolwiek .
Szczęście mam podwójną ciepłą odzież , przebieram się na górze .
Nieswojo , atmosfera rodem z „Pikniku pod wiszącą skałą ” .
Tak , pięknie się wspomina ,
ale wystarczyło „tylko” skręcić kostkę .
To nie były czasy telefonów komórkowych , zresztą zasięg ?
Grudzień , lekka zima , pasmo Radziejowej raptem .
Na dole śniegu max 10 cm , ale czy wyżej przybywa , do 30 cm ,
śnieg zmrożony ze skorupką na wierzchu .
Droga całkowicie nieprzetarta , ścinki drzew powodują
że trzeba krążyć i szukać szlaku .
Z 3 godzin latem robi się 8 .
A niby zwykłe Beskidy , okolice zera , słonecznie .
Psy , czasem można natrafić na nieprzyjazne stworzenia .
Ludzie .
Niestety , zwłaszcza w „mniejszych” niższych partiach gór
można natrafić na a to na grzybiarzy , miejscowych , leśników
czy innych nietypowych gości .
I tu specjalne niebezpieczeństwo dla samotnych kobiet ,
zwłaszcza bardziej urodziwych .
Owszem , prędzej wypadek zdarzy się w drodze w góry ,
tym niemniej trzeba starać się ograniczać ryzyko do minimum .
Nie piszę , nie chodzić samotnie , ale jednak mieć świadomość .
Starać sie mieć „kogoś” za sobą czy przed sobą na trasie itp.
Jasne , o ile to możliwe .
Pozwolę sobie napisać i ja parę slów .
Doświadczenie typowo turystyczne , długie , letnie ,
samotne i nie samotne krótsze i dłuższe wędrówki po górach , zasadniczo w Polsce ,
ale także na Słowacji .
Owszem , są plusy i minusy samotnego chodzenia .
Jest coś wyjątkowego kiedy ma się świadomość ,
że jest się ostatnia osobą na szczycie w danym dniu .
Ta cisza , pustka gór , chylące się ku zachodowi słońce i tylko ty .
Miałem tak na Kościelcu , Ornaku i kilku innych szczytach .
Samotność pozwala wejść w siebie , sprzyja rozmyślaniom , refleksji .
Uczy przebywania z sobą , humoru i dystansu .
Wiele by pisać .
A teraz o zagrożeniach .
Owszem , są .
Lato , przejście żlebem Kulczyckiego do Orlej , dalej Krzyżne i powrót do Zakopanego .
Chłodno , mglisto , lekki deszczyk , na górze pruszy śnieżek , zimno .
Na hali widzę ludzi , idzie sporo grupa , ale gdzieś się traci we mgle .
W końcu cała trasa bez spotkania kogokolwiek .
Szczęście mam podwójną ciepłą odzież , przebieram się na górze .
Nieswojo , atmosfera rodem z „Pikniku pod wiszącą skałą ” .
Tak , pięknie się wspomina ,
ale wystarczyło „tylko” skręcić kostkę .
To nie były czasy telefonów komórkowych , zresztą zasięg ?
Grudzień , lekka zima , pasmo Radziejowej raptem .
Na dole śniegu max 10 cm , ale czy wyżej przybywa , do 30 cm ,
śnieg zmrożony ze skorupką na wierzchu .
Droga całkowicie nieprzetarta , ścinki drzew powodują
że trzeba krążyć i szukać szlaku .
Z 3 godzin latem robi się 8 .
A niby zwykłe Beskidy , okolice zera , słonecznie .
Psy , czasem można natrafić na nieprzyjazne stworzenia .
Ludzie .
Niestety , zwłaszcza w „mniejszych” niższych partiach gór
można natrafić na a to na grzybiarzy , miejscowych , leśników
czy innych nietypowych gości , ukrywajacych się przestępców .
I tu specjalne niebezpieczeństwo dla samotnych kobiet ,
zwłaszcza bardziej urodziwych .
Owszem , prędzej wypadek zdarzy się w drodze w góry ,
tym niemniej trzeba starać się ograniczać ryzyko do minimum .
Nie piszę , nie chodzić samotnie , ale jednak mieć świadomość .
Starać sie np. mieć „kogoś” za sobą czy przed sobą na trasie itp.
Jasne , o ile to możliwe .
P.s. Polecam Niżne Tatry .
Madziu,
gratulujemy zajęcia świetnego miejsca w rankingu polskich wpisów podróżniczych 2015 roku! 🙂
Zestawienie, zorganizowane przez nas po raz drugi, wyróżnia najciekawsze, najpopularniejsze wpisy z polskich blogów podróżnicznych w 2015 roku. Cały ranking dostępny jest na stronie:
http://www.national-geographic.pl/blogi/kierunki/top-40-polskich-wpisow-podrozniczych-2015-roku
Pozdrawiamy 🙂
Agnieszka & Szymon
Pękam z dumy! Dziękuję za wyróżnienie i gratuluję wszystkim wyróżnionym. 🙂
Bardzo, bardzo fajny wpis! Widzę że samotnych górskich wilków jest wieeelu 🙂
Ja pierwszy prawdziwy samotny wypad w Tatry zaczynam w ten weekend i jak się Tułaczko domyślasz – przytupuję nogami z niecierpliwości. Myślę co zabrać a czego nie, jaka będzie pogoda, gdzie pójdę…. choć z tym ostatnim to stwierdziłam że – bez nastawiania się, pójdę tyle ile dam radę. Oczywiśćie będzie żal jak nigdzie nie wejdę ale za to odpoczynku psychicznego i tak zaznam 🙂
Nocleg na Hali Ornak, plan na Starorobociański i Kończysty. Na więcej mi nie pozwoli czas w sobotę….W niedzielę chcę przejść z Hali Ornak do Doliny Chochołowskiej żeby nie dublować trasy z Kir do Hali Ornak.
Nie wiem ile dam radę, znowu spadł snieg więc może się tylko pokręcę nad Smreczyńskim Stawem 🙂 NEVERMIND !
Robie w końcu coś dla siebie, 2 lata siedziałam w domu, wychowując syna, dając siebie na 101% a teraz wychowuję + pracuję razem z nim bo miejsc w żłobku brak, i jestem zmęczona, wypalona pracą, stresem nieustannym, potrzebuję naładować baterie. Tak, tak, wiem , miliony kobiet wychowują, pracują etc. Każdy inaczej szuka odskoczni, ucieczki od problemów, wyciszenia. Dla mnie nie ma lepszej opcji niż góry. Zwłaszcza dla kogoś kto je kocha i tęskni nieustannie.
Mąż o dziwo się zgodził na mój wyjazd, więc od miesiąca chodzę i skaczę z radości 🙂 Już chcę poczuć ten wyjątkowy zapach górskiego poranka… 🙂
Faktycznie trochę śniegu tam jeszcze zalega. Byłam tydzień temu na Ornaku i bez kijów ciężko przejść niektóre fragmenty. W każdym razie trzymam kciuki i miłego odpoczynku! 🙂 Tak trzymaj!
pojechałam w tym roku nie sama tylko z dzieckiem – 6 lat. Zaplanowałam trasy krótkie 3-4 godziny jak się przedłuży żeby maksymalnie trwało 6. Czego nie da się przewidzieć? Tak pogody – ta napędziła mi stracha w drodze do odrodzenia. Burza w górach jest fajna ale w schronisku, nie na trasie. Co nauczyło mnie to doświadczenie – odpowiedzialności. Jadąc grupa odpowiedzialność się rozmywa. A kiedy człowiek jest sam decyzje podejmuje racjonalniej. Idę to idę i koniec nie ma gdybania nie ma paru wyjść jest jedno – moje. Nie chce już chodzić z grupą..
Też już jakiś czas wędruje sam. W stu procentach zgadzam się z plusami takiego rozwiązania, z drugiej strony czasem chce się odezwać „gębę” do kogoś drugiego, no i te selfie męczą;P ale mimo wszystko jest fajnie góry rekompensują wszystko. Patrząc na nie nie potrzeba w zasadzie nikogo. Mimo to może warto jednak z kimś:)?? Ja jestem często w górach, zapraszam:) Pozdrawiam.
Mam z kim chodzić po górach, jeśli decyduję sie na samotną wędrówkę, to dlatego, że mam na to ochotę. 😉 Ale dziękuję za zaproszenie. 🙂 Do zobaczenia na szlaku!
Do zobaczenia!:) Niemniej jednak jakby co jestem do dyspozycji:) ja tak do końca nie mam z kim…
Na górskich forach tudzież grupach na fejsie mnóstwo ludzi szuka towarzystwa na szlak. 🙂 Możesz się podpiąć do kogoś lub sam wystosować propozycję. 🙂
wybieram się w sierpniu w Pieniny; ale brak bratniej, zaufanej duszy;
Dzięki. W takim razie to ja jestem samotnym tułaczem;) może to i ja powinienem założyć posta;)??
haha, tekst idealny:) sam od jakiegoś czasu, często jeżdżę sam w góry, gdyż nie mam znajomych z podobna pasją. Czuję się świetnie kiedy wędruje sam, ba każda taka wyprawa zmienia nas, sprawia, że stajemy się lepsi:)
Pozdrawiam wszystkich maniaków gór.
PS: szukam żony z podobną pasją:D do zobaczenia na szlaku
Spoko tekst ale zawsze lepiej chodzić z kimś niż samemu. Problem stanowi tylko druga osoba bo taka idealna co jest w pobliżu gdy potrzeba np podczas burzy i idzie swoim tempem gdy wolimy pobyć sami chyba nie istnieje.
Refleksja z mojego ostatniego pobytu w Tatrach – nie chodziłam sama a czułam się samotna. Moi towarzysze wyprawy górami się nie pasjonują i wieczorem owszem było miło pogadać,ale brakowało dzielenia się wrażeniami z tego co było na szlaku. Generalnie żal było momentami patrzeć na niektórych z nich jak się męczą, podchodząc pod górę. Tak więc – czasem lepiej samemu, bo jak nierozsądnie dobierzesz towarzystwo to zostaje samotność w tłumie:-)
Mam nadzieję, że pogoda dopisze 7-9 października i samotny wypad w Tatry się uda.
To chyba kwesta charakteru. Mnie zawsze ludzie w górach na dłuższą metę męczą.
Po prostu lubisz być sam na sam z górami. 🙂
Ach, moje doświadczenie jest takie, że źle dobrana kompania to dopiero prawdziwe zagrożenie. Samotnych wędrówek się nie boję, uwielbiam je na równi z tymi w zgranym,wesołym i rozsądnym gronie. Sobie ufam i wiem, na co mnie w górach stać. Nie zawsze natomiast mogę zaufać ludziom, których poznałam na nizinach. W górach potrafią być zupełnie inni, bo góry otwierają w nas często zupełnie nowe światy…
Od lat chodzę po górach sam ale nigdy nie jestem samotny, samotność to tylko stan umysłu i można ją odczuwać wszędzie, niezależnie od ilości ludzi w otoczeniu.
Chodzenie samodzielne (lepiej brzmi prawda 😉 ) wymaga jedynie trochę doświadczenia, uważności i umiejetności radzenia sobie. Strach ma bardzo wielkie oczy ale jak to już jest ze strachem najbardziej boimy się rzeczy które najprawdopodobniej się nie zdarzą. Zresztą czego tu się bać, najstraszniejszy w górskim lesie jestem ja, a jestem teraz akurat w Bieszczadach 😉
A tak bardziej poważnie to ci którzy pokazują na Ciebie palcem i mówią że czegoś tam nie możesz w tym samym czasie wskazują na siebie trzema palcami.
A jeżeli będzie trzeba zostać w górach na zawsze to co w tym złego? Kiedyś i tak będzie trzeba odejść.
Jak umierać to tylko w górach ? brawo ! prawdziwy górski wariat . Tak zaraz po świętach takie teksty , a może to tylko trollowanie ?
Co kto lubi. 😉 Ja bym wolała odejść na starość we śnie. We własnym łóżku. 🙂
Wariatem nazywasz każdego kto myśli inaczej niż Ty? I co Ty wiesz o moich świętach?
Czytam uważnie, gdyż prawdopodobnie będę w maju jechał po raz pierwszy sam. Zawsze jeździłem w dwie trzy osoby. Mam takie doświadczenia z niższych gór, że często bywało tak, że na szlaku gdzieś się rozchodziliśmy. Ktoś szedł szybciej ktoś wolniej, wiec duże odcinki szło się samemu. W grupie oczywiście jest bezpieczniej, ale nie przesadzajmy z tym grożącymi niebezpieczeństwami. Pomijając skrajne sytuacje, to zawsze znajduje się ktoś kto nam pomorze. Myślę natomiast podobnie jak Ty, że na pewno w schronisku raźniej jest w grupie. Warto jednak spróbować obydwu opcji!
Życie mi stygnie, nie mam czasu na czekanie na towarzystwo 😉 Jeśli mam ochotę na wędrówkę to pakuje się i jade. Moi znajomi nie są miłośnikami gór. Mają raczej kiepską kondycje i często łapią kontuzje. Czasem przez kontuzje czy humor grupy trzeba zmieniać plan wycieczki i po powrocie czuje niedosyt. Gdy sama chodze po górach jestem znacznie bardziej wyluzowana niż podczas wędrówek w grupie, bo nie trzeba myśleć za 6 osób tylko za siebie.
Cześć Magda. Fajna stronka.
Kiedyś mało co nie zostałem w lesie pod Policą na wieki wieków, bo była zima, ciemno, las zawalony po halnym i nie wiadomo było dokąd iść. Jednak szóstym zmysłem drogę znalazłem. Na wszystkie niekorzystne okoliczności tej przygody, jedna z nich pewnie była głupotą. Ale na pewno nie wszystkie i na pewno nie fakt samotnego chodzenia. Trzeba tylko bardziej uważać i pewnie dobrze o tym wiesz. Najlepiej jest chodzić gdzie się może i chce, w tempie jakim się chce i z taką dozą intuicji, jak się chce. 😀
Keep up the style jak to mówią
PS. Masz super te opisy szczytów na zdjęciach szczególnie z Taterek, dzięki
Dziękuję za miłe słowa. 🙂
A przygody w górach były, są i będą. Oby zawsze z happy endem. 🙂
Świetnie Was wszystkich poczytać i poznać Wasze doświadczenia. Dzięki.
Na początek września planuję swoją pierwszą samotną tułaczkę. Założenie, jedno podstawowe: od Wołowca, po (może) Rysy.
*BTW, tak właśnie szukając różnych opisów, wątków, niusów itd itp trafiłem Madzia na Twojego bloga. Jest SUPER.
W takiej samotnej wędrówce, tak przypuszczam, piękno tkwi w tym, że
-nie ma ściśle określonej trasy, że tędy, czy tamtędy.
-nie ma ciśnienia, że koniecznie tam czy siam.
-nie ma ściśle określonego czasu, żeby gonić, bo pociąg ucieknie.
Idę właśnie to poczuć. Sam ze sobą, pobyć ze swoimi myślami, zachwycać się, zastanawiać, poczuć wiatr, doświadczać.
Zakładam 4-6 dni w zależności gdzie będą chęci, możliwości, jakie będą warunki i na ile starczy pary i fanu. Nic na siłę. Luzik…
Jest tylko jeden plan – noclegi w schronach, opcja śpiwór, mata, gleba.
Nie ukrywam, mam sam pewne obawy co do braku ewentualnego towarzystwa i awaryjnego wsparcia w postaci drugiej osoby, ale w związku z tym, jeszcze bardziej trzeba mierzyć siły na zamiary.
Świadomość bycia zdanym tylko na siebie, ryzyk i zagrożeń na pewno (wśród tej rozsądniejszej części) działa na plus.
Mając respekt do siebie, gór, przyrody, z odpowiednim podejściem można się tak wybrać, przynajmniej raz to poczuć.
Trzymam kciuki za wycieczkę! Myślę, że początki będą trudne, może będziesz czuć się nieswojo, ale to tylko na starcie! Potem przyjdą doznania, o jakie trudno w towarzystwie. Będzie dobrze! 🙂
Znalazłam ten wpis googlując „samej w góry” po tym jak moja mama wyraziła swoją obawę o to, że sama chcę jechać poszwędać się po Beskidzie. Cóż, znajomych górołazów nie mam, a w góry bardzo tęsknię. W dzieciństwie w każde wakacje zdobywałam jakieś szczyty, a odkąd wypady z rodzicami się skończyły, w góry jeżdżę rzadko, z uwagi na to, że nie ma z kim. Przeprowadzając się na południe Polski postanowiłam w górach bywać częściej, choć póki co udało mi się zaliczyć tylko jedną samotną wędrówkę w Beskidzie Makowskim jesienią ubiegłego roku, zimą samotnych wypraw wolałam nie ryzykować z uwagi na niewielkie doświadczenie. W związku z tym, że wiosna w końcu chyba do nas dotarła, zamierzam w niedzielę (która zapowiada się słonecznie) przejść pasmem Policy.
Moja ostatnia, a zarazem pierwsza samotna tułaczka w podobnym rejonie – z Zawoi przez Jałowiec do Suchej Beskidzkiej (ok 21km) w jesiennej aurze była magiczna, aczkolwiek stresująca i przerażająca momentami (30min po wejściu w las, gdy skupiałam się na uważnym stawianiu kroków na kamienistym i stromym podejściu o zawał serca przysporzył mnie niezidentyfikowany odgłos – krótkie ryknięcio-chrząknięcie… rozglądam się – pusto, zamarłam w bezruchu i dopiero po chwili trwającej dla mnie wieczność zauważyłam ruch w krzakach po drugiej stronie płytkiego jaru – rodzinka dzików zaczęła się ewakuować, a ja z bijącym już sercem rozważałam, czy aby na pewno dobrze zrobiłam wybierając się sama w te góry… choć radość spora, że to tylko dziki i w bezpiecznej odległości odchodzące w przeciwnym kierunku… potem kilka razy dane mi było podziwiać sarny i jelenie z pięknym porożem z całkiem bliska, choć pozostając w ukryciu). Wędrowałam sobie jakieś 6 godzin i na samym szlaku nie spotkałam żadnego człowieka, dopiero w okolicy wiosek kilkoro tubylców. Cały czas z tyłu głowy miałam różne obawy – głównie ze względu na zwierzynę i ewentualnych złych ludzi. Na szczęście nie spotkała mnie żadna przykrość, a wędrówka była niesłychanie ubogacająca. Jestem raczej osobą przeżywającą wszystko głęboko w sobie i takie bycie sam na sam z naturą pozwala niejako odczuwać i emocjonować się swobodniej i pełniej. Mimo niepokoju o własne bezpieczeństwo to był bardzo szczęśliwy dzień i mam nadzieję, że pojutrze uda mi się to powtórzyć. A potem znów i znów, a któregoś dnia może i w Tatrach, które równie podziwiam, co odczuwam przed nimi respekt i strach.
Nie chcę by fakt braku odpowiedniego towarzystwa zmuszał mnie do rezygnowania z miłości do górskich wędrówek.
Pozdrawiam wszystkich samodzielnie przemierzających szlaki, a zwłaszcza dziewczyny-wędrowniczki. Odwagi, rozwagi i pięknych doznań!
Fajnie, ze podzieliłaś się swoim doświadczeniem, dzięki! 🙂
Wierzę, że i na Tatry się skusisz w pojedynkę. Na początek warto wybrać się na szlaki popularne, na pewno spotka się mnóstwo osób i przy okazji oswoi z samodzielnością na tatrzańskim szlaku. Pozdrawiam! 🙂
Opisałem się, opisałem…i sypnęło błędem strony:(
Przykro mi. To już nie zależy ode mnie. 🙂
No nie… Myślałem, że moja porażka będzie tylko moją, a tu proszę, nic nie ujdzie Twojej uwadze:) Podziwiam Cię, czy ty nie jesteś wnuczką Indianki wędrownej?:)
Dzięki za refleksje, pomocne, bo właśnie chyba mnie czeka samotna wędrówka. Największe obawy mam o to, że nagle poczuję przytułączającą samotność. Góry są takie bezwzględnie obojętne na człowieka. W wędrówce z kimś drażni mnie najwięcej to, że trafiałam na takie osoby które nie mają potrzeby dokumentowania czy posiedzenia w ciszy, a ja to kocham. Chyba się zdecyduję, polskie szlaki nie świeca pustkami w sezonie letnim, więc myślę, że jakichś ludzi spotkam na szlaku. Dużo razy widziałam samotnie wędrujące osoby, mgłabym się pokusić o stwierdzenie że jakieś 40 % aż, to byli samotni wędrowcy. Dodałaś otuchy, ale też przestraszyłaś najwięcej tym ekwipunkiem „pod prysznicem”. W starym moku i roztoce nie ma problemu z tym, jak się dobrze zakombinuje to się nie zamoczy rzeczy. A jak jest w Murowańcu? bo tam nie spalam, a mam taki zamiar. Pozdrawiam 🙂
Oj w Muro też nigdy nie spałam… Nie pomogę. 🙂
W tatrach to chyba trudno być samotnym, ile razy bywałem tam, tyle razy stałem w kolejkach do wejść lub do baru:) Są piękne, mają klimat i chyba trzeba chodzić po nich o brzasku by poczuć trochę piękna.
Sam mam podobne spostrzeżenia do tych Magdy, kwatery są lepsze od schronisk które już zgubiły klimat i kodeks wędrowca, nocne balangi, brak szacunku dla tych którzy śpią by ruszyć rankiem dalej, i jeszcze to o czym Wy wspominacie, choć do tej pory nikt mi nic nie zakosił. Za cztery dni planuje Markowe Szczawiny ciekawe czy będzie taki sam koszmar jak na Turbaczu. Tylko nie myślcie ,że ja narzekam, ja tylko tęsknię czasami za normalnością rozumiejąc tych którzy chcą się napić i zabawić:)
Do zobaczenia na Babiej…:)
Kiedyś mialem fajną paczke przyjaciół i wspólnie chodziliśmy po górach.Potem większośc wyjechała, założyła rodziny i siłą rzeczy brak im dzisiaj czasu.
Byłem dwa razy sam w Tatrach (ostatni raz w 2016) i kilka razy w Karkonoszach.W Karkonoszach to nawet często bywam bo mam je zaledwie 60km. Nie mam zwyczajnie z kim chodzic po górach a nie chce przez to rezygnowac ze swojej milosci do gór. Samotność najbardziej dotykała mnie po zejsciu do kwatery i na spacerku np po Krupówkach ale na samym szlaku nie czuje sie jakos zle (strachu rownież nie mam). Może dlatego że mam świadomość iż nie zmartwi nikogo telegram o moim …
Pozdrowienia dla wedrowców
W roku chyba 1984 poszedłem z ul.Zamojskiego przez Kużnice i Boczań na Koscielec .Na szczycie byłem o 8,00.Po drodze od Murowańca na szczyt nie spotkałem nikogo ! Samotność absolutna .Pogoda cudna.Wrażenie z takiej wedrówki jest wspaniałe.Oczywiście wolałbym isc z kolegą,ale nie było chętnego.Schodząc z Koscielca ,koło stawu spotkałem pierwszych turystów.Patrzyli dziwnie-skąd o tej porze schodzę?.Oczywiscie ,ryzyko było,zawsze coś się moze stać i musiałbym czekać na pomoc od pierwszych wchodzących ok.2 godz. Zatem popieram opinię Wiecznej Tułaczki o takich wyprawach przy zachowaniu zasad wymienionych na blogu.Ale dobrze rozumiem jej wrazenia pozytywne z samotnych przejść w górach.
Czasem samotność to nie wybór.
Zgadza się, ale jeśli ktoś bardzo chce towarzystwa na szlaku to znajdzie, choćby poprzez fora, grupy górskie czy kluby. 🙂
Lepiej po górach wędrować samemu, niż z kimś, bo odpowiadam tylko za siebie i przez to jestem lepiej skoncentrowany. Nie muszę wysłuchiwać uwag typu: daleko jeszcze? nogi mnie już bolą, może już zawrócimy? ja dalej nie idę, jak chcesz to idź sam. Marudny współwycieczkowiec to chyba najgorsze, co może nas spotkać w górach, nie licząc załamania pogody.
Tatr które jak wstępnie widzę dominują na tym blogu nigdy na oczy nie widziałem, więc się o nich nie wypowiadam. Natomiast po zdeptaniu całego Beskidu Śląskiego, połowy Małego i ćwierci Żywieckiego muszę przyznać, że we dwoje jest weselej, raźniej, bezpieczniej itp., ale też niestety ma się wtedy jakiś filtr na kontakt ze wszechświatem. Samemu mogę sobie stanąć gdzie chcę, dotknąć czego chcę, zrobić inne, bardziej przemyślane zdjęcie, wzruszyć się i w ogóle CZUĆ. Pogadać sobie na głos, zakląć siarczyście jeśli trzeba itp. Jest to zupełnie inne wędrowanie. Nie napiszę, że lepsze. Inne. W „puchatych” górach z pewnością warto go choć raz doświadczyć. Rozwiązaniem pośrednim jakie kiedyś stosowałem był… pluszowy świstak :)) widoczny zresztą na niektórych zdjęciach z moich tras.
Oj, to Was (nas właściwie) aż tak dużo po górach chadza ? A ja już myślałem, że tylko ja jakiś zboczony jestem, że tak w pojedynkę po szlakach hasam. Prawda, że w Tatrach kilka sobie podobnych eksponatów widziałem (ale czy stanu świeckiego to nie wiem), wszak w Karkonoszach, pod Krynicą w Lądkiem to nie pamiętam.
Tyle tytułem wstępu, teraz konkretnie.
Góry polubiłem w 8 klasie na wycieczce szkolnej w Karkonosze oraz do Krynicy. Było to odpowiednio maj i październik roku 1994. Niestety, na dalszych etapach edukacji i w ogóle życia trudno było znaleźć miłośników wypoczynku na świeżym powietrzu (choćby na rowerze po nizinie). Ani w rodzinie ani pośród znajomych. A sam w góry to się trochę bałem. Wędrowałem zatem, gdzieś od 2007 r., gdy pojawiły się własne pieniądze po nizinach zwiedzając wioski i miasteczka. Z czasem zaczęły mnie nachodzić myśli, że tak samemu po nizinie to trochę obciachowe jest. A góry to znowu trochę niebezpieczne, przynajmniej na początku. Że stromo, urwisto, zmienna pogoda i brak doświadczenia. Z drugiej jednak strony pomyślałem, że przecież w górach są oznakowane szlaki i jeśli się ich grzecznie i uczciwie trzymać, to cóż może mi się stać, co nie mogłoby się stać podczas rowerowej jazdy po lesie albo polu w powiecie gliwickim albo tarnogórskich, czy tym bardziej słupskim ?
Więc zacząłem jeździć w Góry. Najpierw do Lądka-Zdroju, zaliczając Trojak i Borówkową. Ta druga to nawet nie idąc wcale oznakowanymi szlakami. Później wybrałem się w sentymentalną podróż w Karkonosze. Potem inna, jeszcze bardziej sentymentalna wyprawa do Krynicy-Zdroju. I wreszcie z pewnymi obawami przyszły Tatry. Wprawdzie długo zastanawiałem się, czy już przyszedł na nie czas, ale pojawiła się perspektywa problemów finansowych i obawa, że to może ostatni urlop, więc Tatry trzeba jeszcze zobaczyć.
Przeżyłem z Bożą Pomocą, która tak poprowadziła moje nogi, że nie narobiłem żadnych głupot, chociaż o Tatrach jeszcze 3 miesiące temu wiedziałem tylko tyle, że są wysokie. Swoją drogą księża na ambonach powiadają, że nikt nie jest sam i ma towarzystwo, choć niewidzialne, może słabo odczuwalne. Ale jest.
Oczywiście, że samemu trochę smutno, lepiej byłoby z kolegą, a jeszcze lepiej z koleżanką 🙂 . Fajnie na pniu móc podzielić się z kimś wrażeniami, wspólnie planować wycieczki, czasem ponarzekać, a po powrocie z trasy usiąść przy piwku. Ale gdyby czekać na towarzystwo to pozostałoby chyba tylko piwko na rynku. Może szkoda, że nie odważyłem się z 10 lat temu, gdy mój pies był jeszcze młody, chociaż niestety w takim towarzystwie do TPN chyba nie wpuszczają.
Dla mnie taka wyprawa daje możliwość sprawdzenia siebie:) Świetna sprawa. Góry mają klimat i wyciągają z człowieka to co najlepsze. Jeśli chcesz kogoś poznać, weź go w góry 😉 Może to też sprawdza się do samotnych wędrówek? 😉
Myślę, że jest jak piszesz. Samotna wędrówka dajhe możliwość nie tylko sprawdzenia, ale i poznania siebie.
Coraz częściej chodzę sama w góry i sprawia mi to ogromną radość. Pierwszy raz samotnie wybrałam się na Giewont cztery lata temu. Moja POŁÓWKA zdecydowanie nie gustuje w takich eskapadach. Z wielką obawą, że sama a jednocześnie z wielką determinacją i chęcią sprawdzenia się przed wyższymi partiami Tatr powędrowałam na tą solo „wyprawę”. Od tamtego czasu odrodziłam się na nowo. Dodatkowym czynnikiem i decyzją samotnej wędrówki były poprzedzające ją wyjścia w góry w towarzystwie…Okropieństwem dla mnie było doganianie…Czułam się jak na wyścigach…Teraz idę swoim tempem, a towarzyszy mi jedynie aparat fotograficzny. Nie muszę martwić się, że komuś przeszkadzam, że za długo stoję w jednym miejscu…Mogę rozkoszować się i smakować widoki do woli. Nie powiem, że wszystkie wyjścia mam solo. Zdarza się miłe towarzystwo, z którym chętnie wychodzę w GÓRY. Ale teraz coraz częściej preferuję samotne wyjścia. Zgodnie z zasadą, że mają więcej plusów niż minusów HEJ !!!!
Swoboda w samotnych wędrówkach jest wspaniałym uczuciem! 🙂
Witaj Wieczna Tułaczko 🙂
Mam już troszkę „na karku” a od ponad 30stu lat. samotnie chodzę po górach a ostatnio również i wzdłuż wybrzeży morskich. Oczywiście wyłącznie przed i po sezonie wakacyjnym.
Kocham też nocowanie w górach pod gołym niebem (nocą Droga Mleczna zapiera dech w piersiach a widoki o zmierzchu i o świcie są nie do opisania). Jak bym był sam ze stwórcą Wszechświata.
Chcę tu powiedzieć, że zgadam się z Twoimi przemyśleniami w 100% i nic dodać, nic ująć nie mogę.
Jest dokładnie tak jak napisałaś – Samotnie jest i bardziej przyjemnie i bezpieczniej.
Często bywa, że człowiek chciałby się podzielić tym co widzi i czuje z całym światem a jest akurat tu i teraz zupełnie sam gdzieś poza szlakiem. Na szczęście, teraz są blogi tak piękne jak Twój.
Pozdrawiam Cię serdecznie jako Bratnią Duszę 🙂
W góry tylko sam, wyjątkowo z jedną osobą płci przeciwnej. Towarzystwo odbiera górom trzy czwarte jakże pożądanej grozy, a wszystkie drobne acz liczne obowiązki społeczne skutecznie odciągają uwagę od wrażeń wizualnych, duchowych czy Intelektualnych. Warto poświęcić bezpieczeństwo żeby móc wymienić spojrzenia z otchłanią, powalczyć z demonem i usłyszeć bicie czarnego serca kosmosu.
Bywało że w góry chadzałem sam. Choć raczej rzadko. Zazwyczaj wtedy, kiedy nie miałem możliwości jechać z kimś bliskim. Czy było inaczej? Na pewno. Wędrowanie samemu niesie bowiem trochę inny rodzaj wrażeń i sposobu postrzegania górskich przestrzeni. Jednak absolutnie nie stronię też od towarzystwa w górach. Najlepiej tak jak pisał mój przedmówca. Jedna osoba, co do której jesteśmy pewni, która postrzega podobnie świat i co do której wiemy, że jakby co nie zawiedzie. Kiedyś był to mój dobry kumpel, dziś jest to moja „druga połowa”, z którą systematycznie odwiedzam różne rejony moich ukochanych Sudetów. Natomiast na pewno nie jestem zwolennikiem masowych wycieczek, które nawet przy wydawać by się mogło dobrej organizacji, zbyt mocno zabijają ducha obcowania z Naturą i górską magią. To już nie dla mnie. Wolę mocno kameralnie 🙂
cześć Wam,
w tym roku planuję wypad w ukochane Tatry i po raz pierwszy będą to samotne wędrówki. Znajomi i rodzina oczywiście chcą mi wybić ten pomysł z głowy twierdząc, że na pewno COŚ mi się tam stanie jak pojadę sama.
Szczerze mówiąc przez to ich gadanie również zaczynam mieć wątpliwości i obawy. Ale nie zrezygnuję z wyjazdu tylko dlatego, że nie mam towarzystwa. Mam nadzieję, że odkryję góry na nowo podczas tych samotnych wycieczek.
Witam!
Ja również preferuję samotne wędrówki bo ze mnie od dziecka taka Zosia samosia 😉 a znajomi są mało dyspozycyjni takie czasy. W Tatry już nie chodzę ze względu na dużą ilość ludzi.Najczęściej wybieram mało uczęszczane szlaki najczęściej Beskidy i broń Boże nie w weekend.Uwielbiam kontakt z naturą zieleń cieszy moje oczy a w góry chodzę po to by odetchnąć od codziennej gonitwy ,by porozmyślać nabrać dystansu do różnych spraw i po prostu zwolnić – góry to moja terapia 😉 jedyne czego się boje to wpaść na misia.Po latach człowiek dochodzi do wniosku ,że coś z tego życia trzeba mieć dla siebie więc róbcie to co kochacie.Pozdrawiam wszystkich samotników i nie tylko 😉
Ja wybrałem się w tamtym roku 2017 dokładnie 29 kwietnia na Świnicę. Mgła była tak gęsta, że dotarłem tylko do przełęczy Świnickiej skąd postanowiłem wrócić bo dalsza wędrówka = istna głupota gdyż byłem już przemęczony skrajnie. Oczywiście wiele osób mówiło, że wariat, inni, że podziwiają za odwagę. Co prawda to prawda. Byłem zupełnie sam i warunki tak kiepskie, że faktycznie można by było sobie odpuścić. Na szlaku trzymał mnie gps. Miałem też cały sprzęt jaki trzeba mieć w górach zimą. Wracając zdecydowałem się na wędrówkę po swoich śladach. Pokrywa śniegu była bardzo gruba, ale całe szczęście nie padało także w miarę ślady moje było widać. W takich warunkach wędrówka od Kasprowego Wierchu do Przełęczy Świnickiej trwała 3,5 godziny. Tam utknąłem gdyż nie było widać nic i po 3 godzinach chodzenia w górę i w dół zdecydowałem się na powrót. Drugi raz już przy ładnej pogodzie 1 maja zdobyłem szczyt Świnicy idąc z samego dołu na Kasprowy a potem na Świnicę i to była niesamowita przygoda i wspaniałe fotografie oraz film z wyprawy. Pozdrawiam
Rok temu pierwszy raz byłem sam w Karkonoszach i również podzielam opinię, że samotne wędrówki są cudowne. Można się wyciszyć, skonfrontować ze swoimi emocjami no i przede wszystkim podziwiać góry 😀 Jako że ze mnie raczej okazjonalny górołaz, to nie celuje w jakieś wysokie i trudne szczyty właśnie ze względów bezpieczeństwa, chociaż kto wie, może kiedyś się odważę 😉
Właśnie obecnie jestem w Karkonoszach sam i jest świetnie. Te góry jeszcze w miarę są małe, i nie ma aż tak dużo szlaków, chodzę po tych populatnych, gdzie turysci są dość często, ale nie aż tak aby zakłócać spokoj i ten właśnie czas bycia samemu ze sobą. A możę to być piękny czas. Lubię być ze sobą.
Pod prysznic wydaje mi się, że można mieć jakieś nieprzemakalny, szczelny, zamykany materiał , gdzie mogłabyś sobie wrzucić wszystkie cenne rzeczy.
Zawsze w górach wydaje mi się zeby brać folię NRC, mozna się nie zakryć jakby co.
Co do niebezpieczeństwa. Wracaliście kiedyś z imprezy w dużym mieście nocnym autobusem? Albo przejeżdżaliście ścieżką rowerową przez pasy? Kiedyś na moim zielonym śmignął mi tir. Miasta mogą być bardziej nieprzewidywalne i zabójcze. A dziki buszują w śmietnikach w mieście, w nocy 2 razy prawie na nie wbiegłem. Gwiżdżąc, bo było tak ciemno, że myślałem, że to psy
Pomimo 122 komentarzy nikt nie zwrócił uwagi na jeszcze jeden aspekt. Moje świeże spostrzeżenia z Giewontu w tym roku (rodzina chciała iść, ja od 15 lat unikam jak szlaku na Rysy w długi weekend). Niektórzy powinni w góry chodzić sami. Ojcowie szarpiący dzieci w górę, matka płacząca z dzieckiem i mówiąca, że nie chce żeby mąż znowu narzekał, że przez nią znowu nie zdobędzie Giewontu, małe dzieci z lękiem wysokości i babcią… Ufff, zaobserwowane w ciągu jednego dnia. Naprawdę bezpieczniej byłoby, gdyby poszli sami swoim tempem, a dzieci i babcię wzięli w dolinkę Kościeliską.
Piszę bo co roku mam wyrzuty sumienia, że tatuś jedzie sam na 2 lub 4 dniową wyrypę 700km. Ale ciąganie dwójki małych dzieci i żony, żeby zaspokoić swoją ambicję to dopiero jest egoizm.
Zwróciliście uwagę na jedną rzecz? Dużo napisano o górach z dzieckiem. A nikt nie napisał o górach z 2 lub 3 dzieci…
Głupoty gadasz
Tak się zaszczepia pociechą bakcyla do gór nie będąc w górach nigdy nie poznają tego klimatu i uroku.
Matka musiała być pewnie jako kontroling czy aby na pewno krzywda dzieciom się nie stanie 😉
czasami nie ma wyboru i trzeba zabrać nadbagaż.
Lubie samotne wędrówki ale niestety nie każdy to podziela i spotykam się z wieloma pytaniami. Nie nudzi ci się? Nie masz z kim pójść? Ne masz znajomych? Nie boisz się? Wyszukiwanie ewentualnych osób z ktore tez chciałyby pójść. Zazwyczaj gdy idę sama, jestem nastawiona na robienie zdjęć. Gdy jestem z kimś nie mogę się skoncentrować, rozprasza mnie. Tylko własnie, najbardziej mnie obawiają te zdziwione miny po powrocie. Ale jak to sama? Poszłaś tak sama? Zazwyczaj są to jednodniowe wyprawy, bo mam to szczęście mieszkać w Sudetach. Boje się pomyśleć gdybym zdecydowała się na dłuższy wyjazd. Z drugiej strony jednak brakuje kogoś, z kim można by podzielić się wrażeniami. Wydaje mi się, ze najlepiej by było poznać tez takiego pasjonata gór, czy tez innych wypraw. Kogoś kto by tez zrozumiał dłuższą przerwę po to aby podziwiać widoki, kto nie marudziłby cala drogę gdyby jednak prognozy się sprawdziły i pada deszcz. Niestety nikogo takiego nie spotkałam….
Idę początkiem listopada na roztocze. Idziesz?
To jest bardzo ciekawy temat i świetnie napisany artykuł, bliski mi, ponieważ od kilku lat uskuteczniam, z coraz większym powodzeniem, samotne wycieczki – czy to po górach, czy po lasach, czy po terenach „mieszanych”. Nauczyło mnie to zwracania uwagi na coraz większą ilość drobnych z pozoru szczegółów typu: co zabrać ze sobą w trasę, jak rozegrać wycieczkę taktycznie, by np. zdążyć przed zmrokiem. I zauważyłem, że chyba coraz trudniej byłoby mi pójść z kimś, a już na pewno z kimś, kogo słabo znam. Bałbym się, że będę od tej osoby (osób) znacznie słabszy lub mocniejszy, a to bardzo ważny czynnik wypraw – nie tylko kondycja, ale i nastawienie. Lubię też improwizować, jeśli chodzi o przebieg trasy, rozmawiać ze sobą, jest to wyśmienity czas, by pomyśleć o wielu rzeczach i – zwłaszcza w górach – przychodzą do głowy dobre pomysły. To w towarzystwie raczej by się nie zdarzyło, ale z kolei towarzysz wycieczki nieraz wskazałby mi błędny tok myślenia np. co do pogody, taktyki dalszej trasy, orientacji w terenie – gdy coś nie wychodzi, widzę wyraźnie, że „co dwóch (przynajmniej), to nie jeden”.
Jako główne niebezpieczeństwa moich wędrówek wskazałbym – możliwość spotkania luźno biegających agresywnych psów, w niektórych terenach niedźwiedzi, dzików, w niektórych okolicznościach – ludzi pod wpływem alkoholu.
Reasumując – zalety samotnych wędrówek w moim przypadku dość mocno górują nad słabościami.
Od jakiegoś czasu chodzę sam, głównie po roztoczu i po beskidzie niskim trochę po naszej, trochę po słowackiej, jeden dwutysięcznik nawet zaliczyłem, ale to na Ukrainie. Z konieczności, z samotności też. Uwierzcie, że każdy, kto słyszy inną nazwę okolicy niż „bieszczady”, „połoniny”, „tatry”, „kasprowy”, „Zakopane” – od razu kręci nosem i miga się…jakoś. To cholernie deprymujące zostawać sam z dobrymi i sporymi chęciami. Półpancerzyk się zaczyna formować na albo pod skórą. I myślę sobie tak: z całym szacunkiem dla wszystkich którzy chodzą w grupach, ale pierdolę takie towarzystwo, które chodzi tam gdzie wszyscy, bez konkretnego przygotowania, na ilość, śmieci i robi przysłowiową oborę i masową egzaltację z widoków i o jeden milion zdjęć za dużo. Napędza to swego rodzaju górską machinę finansową i turystykę masową w wybranych miejscach. Jako że człowiek istotą społeczną jest, to w każdej gromadzie odnajdzie się, znajdzie potrzebne wsparcie jeśli go potrzebuje. Jeśli z kolei radzi sobie w dużej mierze sam, ogarnia trasę, nie kręci nosem na to, że plecak waży 15 kilo zamiast 10, nie stroni od błota i choć trochę ma obniżony próg bólowy i ten towarzyski to mam dla takich ludzi spory podziw. Sam kiedyś chciałbym mieć podobny.
Dlatego, do brzegu zmierzając, chodźcie sobie, cieszcie się wedle uznania. Ja pójdę gdzie indziej. Szkoda że rzadko miewam towarzystwo inne niż pająki czy włochate sarnie peryskopy w zaroślach. Chętnie bym czasem kogoś przygarnął, najlepiej jakąś podobnie dziwaczną dziołchę, czy na stopa, ale w lasach sami pilarze a na stopa sami bieszczadersi albo ignoranci. No to chodzę dalej sam.
Dobry temat i artykuł również. Pozdrawiam.
Hej,
ja tez czesto chodzę sama. Ale wlasnie na takich masowych szlakach. Bo jednak obawiam sie byc gdzies w jakiejś dziczy (wilki itd :), zdana wylacznie tylko na siebie. Z kolei wlasnie w tych populanch miejscach, paradoksalnie bardziej odczuwa sie samotność . Rodziny, pary, grupy itd. Momentami czuje sie dziwacznie, wiec podziwiam osoby ktore są w stanie pojść na kilka dni samotnie w gory. Ja tylko na wypady jednodniowe. Te odwieczne pytania ”a dlaczego sama? Przeciez to niebezpieczne” Nie znasz nikogo? itp. Owszem znam. Tylko mi zła pogoda, trudnosci na szlaku nie są straszne, stąd cięzko kogoś znalezć , kto byłby odporny na takie warunki 🙂
Ja jestem odporny jak Bear Grylls. Chodzę sam celowo po dzikich szlakach, bo te komercyjne mnie nie bawią także zapraszam do wspólnego wypadu, najlepiej w jak najdziksze rejony.
Zdobyłem prawie całą koronę roztocza 🙂 Tak, jest coś takiego. Jeszcze wypad na bunkry mi został do zaliczenia na Goraje i Wielki Dział. Trochę miejscami zatarte oznaczenia, ale idzie się odnaleźć. Takie trochę spore szczęście w nieszczęściu, bo cyklistów pałęta się mnóstwo, za to pieszych o wiele mniej. Do takiego wniosku doszedłem, że jeśli chcesz się wypizgać i przemęczyć konkretnie i w samotności, to wal śmiało na roztocze. Ale pieszo. Renciści, turyści i kuracjusze siedzą wygodnie w pijalni w Zwierzyńcu lub Krasnystawie i obrastają w tłuszczyk. Bardzo to na rękę.
W tym tygodniu trzeba zrobić wypad jednodniowy na ostatnie pagóry. A potem może świętokrzyskich spróbuję? A jak tam Twoje wojaże Gosia?
Nie wiem, jak Gosia sobie radzi, ale ja (Madzia) całkiem dobrze. Walczyłam w górach Armenii, Szwajcarii, za chwilę wracam na Kaukaz do Gruzji, ale tęskno mi już za polskimi pagórami. 😀 Roztoczę z chęcią odwiedzę, bo nie znam nic a nic. 🙂
nie ma nic złego w wędrówkach w samotności. ja nawet tego potrzebuje. mam zawsze pod ręką https://przewodnik-po-gorach.pl/ to i w czasach GPS jestem bezpieczny
Też uważam że nie ma w tym nic złego o ile turysta jest rozważny. Podziwiam Cię Madziu. Ostatnio w wakacje sama poszłam na Wysoką w Pieninach. Nie żałowałam. Mogłam sprawdzić swoje możliwości. Zawsze się bałam sama chodzić w góry bo jestem roztrzepana i a nuż przegapię znak i się zgubię. Jak tylko opiszę wyprawę w Gorce napiszę o tej wycieczce na Wysoką.
Nie rozumiem tylko jednego-od kiedy samotność to zagrożeniem dla życia? Ludzie, poczytajcie blogi o prawdziwych outdoorach- oni robią tysiące km z plecakiem, namiotem, kuchenką i całym sprzętem w większości samotnie, po górach, pustyniach, odludziach. Nie potrzebują trzymać drugiego za rączkę, dorosłość to między innymi odpowiedzialność-skoro wiem, że mam chore serce nie wybiorę się na samotną wyprawę, skoro wiem, że choruję na nadciśnienie nie pojadę w Himalaje.
Mnie akurat „świat na dobre zbieszczadział” i moim marzeniem zawsze była samotna wyprawa. Najpierw byłam za młoda i rodzice nie chceli się zgodzić, a teraz, kiedy dorosłość zastukała do drzwi, jakoś się nie chce się ruszać nigdzie na dłużej bez drugiej połówki albo bez wędrówkowej ekipy – jakoś raźniej. Ale może kiedyś jeszcze?… 🙂 Jak się chce przeżyć w górach, to się przeżyje – a nieostrożny wędrowiec nawet z towarzystwem nie będzie bezpieczny. Zawsze wydawało mi się, że wystarczy przestrzegać kilku prostyych zasad i kierować się zdrowym rozsądkiem, żeby wrócić całym i zdrowym. Te są pisane z myślą o ceprach, ale może się komuś przydadzą 😉 –> https://sklepiguana.pl/blog/10-zasad-bezpieczenstwa-gorach/
Dziewczynie chyba zawsze trudniej pokazać, że może sama. Dlatego mocno trzymam za Ciebie kciuki i życzę wielu wspaniałych przygód. Pozdrawiam jedną nogą z Bieszczad, dokąd mknę na długi weekend!
Samotność jest zła zwykle wtedy, gdy trzeba przebywać wśród rozwrzeszczanych grup, bez znaczenia czy w górach, czy w pracy, na ulicy, czy w pociągu. Najgorszy jest przypadkowy kontakt z taką grupą, nigdy nie wiadomo co im do łba strzeli.
Co do chodzenia pod prysznic… to telefon i kasę można na szyi zawiesić w wodoodpornym etui. Z takim pływam w jeziorach i morzach. Co do większego sprzętu do mam tylko doświadczenie z kajaków. Tam mieliśmy wodoodporne worki. Zawsze można przywiązać do nogi, żeby ktoś nie buchnął jak zamykamy oczka przy myciu głowy. 😉
Ja byłem w górach pieszo kilka razy sam i nie czuję jakoś dyskomfortu z tego powodu. Częściej sam jeżdżę rowerem w góry, bo nie ma akurat nikogo pod ręką, kto by chciał.
Lubię sam chodzić po górach i jeździć na rowerze też. Jak nie ma nikogo pod ręką to się idzie samemu, ale wiadomo w kilka osób ciekawiej.
Ja nie wyobrażam sobie nie iść w górach z drugą osoba… Lepiej zawsze mieć kogoś, kto poda nam pomocną dłoń w razie problemów
Czasami dobrze zrobić coś poza strefą własnego komfortu. 😉
samotność jest piękna. ale trzeba do niej dojrzeć. ja uwielbiam samotne podróżowanie, tą ciszę i niesamowity spokój dookoła. samotne podróżowanie to też ogromna niezależność którą sobie bardzo cenie.
pozdrawiam
Zapominacie o jednym. Jako typowi egoiści. Myślicie tylko o sobie, nie myślicie o tych, których zostawiacie. Gdy osoba , która idzie w góry jest w związku, idąc samotnie na choćby kilka dni w góry zostawia tych, którzy w wyniku tego przeżyją wiele nieprzyjemnych chwil. Bardzo nieprzyjemnych chwil. Samotnie w góry opuszczając rodziny, partnerów chodzą tylko ludzie chorzy, cierpiący na szczególny rodzaj egoizmu, zapatrzeni tylko w siebie, swoje marzenia, swoje cele. Wstrętne.
Pięknie to napisałaś. Wszystko ma swoje plusy i minusy. Można lubić i mięso i warzywa. Nie widzę problemów w tym czy idę sam, czy we dwoje czy większą grupą. Zawsze czuję się dobrze, bo każda forma wędrówki ma w sobie dobre strony. A z tym prysznicem, to jestem kompletnie zaskoczony. Zawsze jak przychodzę do schroniska, rzucam plecak na łóżko, zabieram ręcznik, mydło i rzeczy do pranie i idę. Biorę prysznic, robię przepiórke i wracam. Nigdy nie przyszło mi do głowy, zeby ktoś mógły mi coś zwędzić. Robię tak już ponad 40 lat. Może czegoś nie wiem, ale jeśli tak, to dobrze, ze nie wiem.
Dziękuję, bardzo wartościowy artykuł, dodałaś mi odwagi, motywacji do samotnego wypadu w góry 🙂
Super napisane. Tarty przeszłam w połowie sama. Nie miałam zupełnie nikogo ,kto mógłby mi towarzyszyć. Więc jakie miałam wyjście? Dokładnie podawałam trasę ,gdzie idę ,o której miej więcej zejdę. Trudno też w Tatrach poczuć się samotnie, przy takiej ilości turystów. W niższych górach chodzę z psem, to świetny kompan .Pozdrawiam serdecznie.
Przez wiele lat chodziłam sama . To był mój żywioł . Nie wyobrażałam sobie innego wariantu . Były tylko same „ZA” takim chodzenia – wolność i bycie ze sobą czyniły mnie mega szczęśliwą. Aż przyszedł 21.11.2020 gdzie połamałam piszczel i strzałkę na stojąco. potykając się na zlodzonej drodze . To był piękny dzień w Górach Złotych, po niespełna 20 km wędrówki , 2 km przed celem wycieczki musiałam szukać pomocy . Zadzwoniłam na pogotowie, GOPR pozbierał mnie ze szlaku, karetka zawiozła na SOR , operacja , rehabilitacja , za 2 lata kolejna operacja . Teraz myślę za ile wrócę na szlaki i czy będą to samotne wyprawy ( tej pewności już nie mam ) .
Dobrze że był zasięg telefoniczny.
Tak naprawdę wybierając się w góry samotnie, nigdy się nie jest samemu. Co prawda jestem początkującym ”górołazem” ale czterokrotnie krotnie wybrałem się w tatry samemu raz w styczniu, raz w czerwcu i dwa razy we wrześniu (ogólnie były to Czerwone wierchy, Kasprowy, Suche Czuby, Grześ Rakoń Wołowiec, Trzydniowiański, Ornak i doliny) i zawsze nawet tam trochę wyżej kogoś spotkałem, z kimś zamieniłem parę słów a nawet przez pewien odcinak wspólnie wędrowałem. Wiadomo, za każdym praktycznie razem trwał jeszcze sezon turystyczny, może nie w pełni ale turyści cały czas byli.
Super wpis, trafiłam na niego przed wyjazdem w Tatry, był to pierwszy wyjazd solo w życiu:) Perspektywa była lekko przerażająca, ale to tylko zwyczajny strach przed nieznanym. Z dokładnym zapoznaniem się z pogodą, dobrym planowaniem, znając swoje siły i wybierając bezpieczne i odpowiednie do umiejętności szlaki, nie ma się czego bać. Nadal wolę wyjazdy w grupie, ale już wiem, że samemu też można zrobić sobie spoko wypad. Do wszystkich niezdecydowanych – wystarczy po prostu wyjść z chaty! Potem już z górki. Pod górkę tylko na szlaku;)
Uważam, że bardzo dużo zależy od natury człowieka. Jeden jest stworzony do takich samotnych wycieczek, dla innego – to skrajnie nieodpowiedzialne. I przyznam szczerze – ja sam należę do tej drugiej grupy, bo choć zawsze staram się być mocno rozsądny, to jednak – przyznaję (bez przymusu!) moja partnerka jest w tym aspekcie lepsza i odnoszę wrażenie, że dzięki niej nasze wyprawy są znacznie bardziej odpowiedzialne i bezpieczne. A samemu… czasami fantazja bierze górę, ale grunt to być świadomym problemu!
Chociaż w Tatrach nigdy nie byłam sama, uważam, że zawsze warto „wypośrodkować” opinię i ocenić subiektywnie, czy dam radę ten czas spędzić samotnie. Jeżeli będę szła z „duszą na ramieniu”, pełna obaw i myśli co może się zdarzyć złego, to lepiej iść z kimś…ale niech to będzie osoba, która równie kocha góry i zawsze poda mi pomocną dłoń w potrzebie. To jest właśnie bezpieczeństwo i możliwość dzielenia się emocjami przy kolacji z piwkiem po całodziennej wędrówce. Nie jest łatwo „zgrać” się na szlaku i dlatego też wiele osób wybiera świadomie „samotność”. W gruncie rzeczy nigdy nie jest się samotnym, jeżeli żyjesz w zgodzie z samym sobą. Trzeba akceptować i lubić siebie, to jest podstawowy warunek bycia samemu w górach i nie tylko w górach. To wspaniałe uczucie, być wolnym na szlaku. Uwielbiam Tatry Słowackie, gdzie jest mniej tłoczno, a doliny przepiękne i rozległe. Nie jestem zwolenniczką „zaliczania” kolejnych szczytów, wolę upajać się majestatem gór. Pierwszy wypad z kolegą był w Tatry Polskie w 1999 roku i już w następnym pojechaliśmy na Słowację. Rozpoczęliśmy od Małej Fatry i później były Tatry Zachodnie i Wysokie Tatry. I tak już było co roku. Na Rysach byłam trzy razy, przy czym pierwszy raz samotnie je zdobyłam, byłam też na Ostrym Rohaczu i Czerwonej ławce. Ktoś powie, że to żaden wyczyn, ale dla mnie jest. Teraz już nie mam takiej kondycji i w wyższych partiach rozdzielamy się i sama chodzę niżej a kolega dalej śmiga na szczyty. Bardzo lubię Twoje relacje, świetny masz styl, nie raz się uśmiecham jak czytam. Piękne zdjęcia i opis szlaków, które dobrze znam, są dla mnie westchnieniem i wspomnieniem przeżytych chwil. Dziękuję i czekam na kolejne relacje.
Super wpis Madziu !!!! Rokrocznie jeżdżę w Tatry. Często są to samotne wyjścia na szlak, które sobie bardzo cenię. Oczywiście, że są plusy i minusy, ale plusów jest o wiele więcej.
Kolejny solo wypad w czerwcu i we wrześniu. Uwielbiam Twoje wpisy.