Słowacki Raj to jedno z tych miejsc, które od dawna chciałam odwiedzić, jednak wiecznie było mi nie po drodze. Wreszcie nadarzyła się idealna okazja: nad Tatrami waliło złem, ciemne chmury nie zwiastowały niczego znośnego, a po ostatnich przeżyciach pod Furkotem byłam styrana psychicznie i nie chciałam dokładać kolejnej przygody z piorunami w tle. Na szczęście byliśmy mobilni i gotowi odpuścić Tatry na rzecz nowych doznań w Słowackim Raju.
Moje pierwsze oględziny mapy poskutkowały oczopląsem. Założę się, że tak reaguje każdy świeżak w tym temacie. Gęsta siatka szlaków daje zbyt dużo możliwości kombinowania – zwłaszcza jak się nie wie czego szukać. Ja wiem, że chciałoby się zobaczyć znane z Internetów malownicze miejscówki, przejść pionowe drabinki tudzież mrożące krew w żyłach żelazne stopnie przytwierdzone do pionowych ścian. Chciałam i ja. Gdzie tego szukać? Od czego zacząć romans ze Słowackim Rajem? Od grubej rury, rzecz jasna! 😉 Sama, będąc zielona w temacie, poświęciłam sporo czasu na wirtualny rekonesans, by wyłuskać najgrubszą rurę z całej hydrauliki. Udało się, choć nie bez komplikacji. A bo podczas planowania zawsze zapadam na dziwną chorobę, której objawem jest rozpasana chęć odwiedzenia wszystkiego za jednym zamachem. Trudno mi odrzucać kolejne punkty, ale mając do dyspozycji jeden dzień trzeba ograniczyć swe zapędy do kilkugodzinnej trasy.
Ta dam! Opracowałam jednodniową wycieczkę, dość intensywną, ale zawierającą wszystkie charakterystyczne dla Słowackiego Raju smaczki.
***
TRASA: PODLESOK – WĄWÓZ SUCHA BELA – KLASZTORISKO – TOMASZOWY WIDOK – PRZEŁOM HORNADU – PODLESOK
8 h 15 min – średni czas przejścia bez odpoczynków, a więc na tę trase trzeba przeznaczyć cały dzień
Trasa łatwa – choć wymagająca sprawności i odporności na ekspozycje (na całej długości naszpikowana sztucznymi ułatwieniami).
***
PODLESOK – WĄWÓZ SUCHA BELA szlak zielony (jednokierunkowy!), 2 h
Na wycieczkę wyruszyliśmy z Nowej Leśnej. Obraliśmy kurs na Poprad (droga nr 18), w Kisovcach zjechaliśmy na Słowacki Raj – dalej drogowskazy poprowadziły nas do popularnego ośrodka Podlesok, gdzie mieści się płatny parking (2 euro/dzień) oraz furtka do parku. Po uiszczeniu haraczu za wejście na teren chroniony (po 1,5 euro na głowę) wyruszyliśmy szeroką ścieżką w kierunku lasu. Aż dziw bierze, że skrywa on wąskie, skalne jary i wodospady.
Szlak zaczyna się na wysokości 550 m, zaś kończy na 950 m – mamy do pokonania 400 metrów różnicy wzniesień na odcinku 3,8 km. Spoko, kilka pionowych drabinek załatwi sprawę. 😉
Początek jest lajtowy. Schodzimy na dno doliny i idziemy po warstwie żwiru i kamieni, zgrabnie omijając powalone drzewa. Z czasem zbocza wąwozu robią się coraz wyższe, roklina dziczeje i z każdym metrem jest mniej dostępna. Miejscami koryto jest tak solidnie zalane wodą, że przejście suchą nogą byłoby wielce kłopotliwe bez sztucznych ułatwień. Na ratunek przychodzą liczne drewniane kładki, a raczej drabinki wyrzeźbione w pniach drzew i ułożone poziomo nad strumieniem Sucha Bela. Belek tam ci faktycznie dostatek, ale bynajmniej nie są one suche. 😉 Chodzenie po przygotowanych stopniach wydaje się proste jak sikanie, i takie by było, gdyby nie fakt, że są one zazwyczaj mokre, pierońsko śliskie, co w znacznym stopniu utrudnia zabawę. Po prostu trzeba uważać i nie chojrakować na pozornie łatwiutkich schodkach – poślizgnięcia zakończone połamaniem witek wcale nie należą tu do rzadkości.
Po około 30 minutach wędrówki dochodzimy do pierwszego z dużych wodospadów. Widok jest imponujący, ale to nie Misowy Wodospad przykuł naszą uwagę. Wrażenie zrobiły drabinki przytwierdzone do stromej skały, po których zaraz będziemy się wspinać. A co z wodospadem? No cóż. Suche, upalne lato przemieniło 40-metrowe kaskady w anorektyczce siury i potrzeba było wyobraźni, by zobaczyć w nich malowniczy wodospad. Peszek.
Dalej zabawa nabiera rozpędu. To poskramiamy pionowe ściany z pomocą drabin, to przeciskamy się przez wąskie szczeliny wyposażone w metalowe stopnie i łańcuchy. Raz kluczymy dnem wąwozu wyszukując przejścia pomiędzy strumieniem a powalonymi drzewami, a po chwili – dla odmiany – pokonujemy skały dzięki drewnianym kładkom.
Po przeciśnięciu się przez skalne przewężenie wychodzimy na mniej klaustrofobiczny teren. Naszym oczom ukazuje się kolejny siur, który zazwyczaj stanowi Okienkowy Wodospad. Po jego lewej stronie znajduje się najdłuższa w wąwozie metalowa drabina, na którą gramolimy się z nieukrywaną frajdą. Szczeble są ubłocone i śliskie, ale widoki w dół dają kopa adrenaliny. Jest ładnie.
Patrząc z dołu odnosi się wrażenie, że drabina kończy się zbyt szybko – powyżej stroma ściana tarasuje dalsze przejście i nie bardzo wiadomo jak biegnie kolejny odcinek szlaku. Dopiero wyżej widać, iż w skale znajduje się skalne okienko, przez które przechodzimy dalej. Nazwa wodospadu rozwikłana.
Pozostał jeszcze jeden wodospad, a szlak do niego prowadzi po…? Zgadliście! Po oślizgłych drewnianych drabinkach. Całe zatrzęsienie tego w Suchej Beli i właśnie na te schodkowe kładeczki trzeba najbardziej uważać. Niektóre szczeble nie wyglądają jakoś szczególnie solidnie. O siebie się nie martwię (50 kg wagi plus lekki elfi chód), ale solidny, rosły facet powinien starannie patrzeć pod nogi. Chcę wierzyć, że regularnie monitorują stan ubezpieczeń, ale wiecie jak to jest – lepiej dmuchać na zimne, niż płakać po oparzeniu. Za to wszystkie szczeble są śliskie po równo – w razie utraty równowagi – bęc! Nie ma poręczy, zbocza za daleko, a powietrza nie da się chwycić.
Wróćmy do wodospadu, bo oto właśnie stanęliśmy u stóp Korytowego „Siura”. Dolną kaskadę pokonujemy po prawej stronie za pomocą metalowych stopni i wychodzimy na małe wypłaszczenie, gdzie z bliska można przyjrzeć się górnej kaskadzie wodospadu z wyżłobionym w skale korytem. Stąd nazwa. Everything is clear now.

Piesio w windzie. 😉 Nie chciałabym być w skórze psa w momencie, gdy pan straci równowagę, ale muszę oddać honor – facet radził sobie bardzo sprawnie, pewnie i szybko nas wyprzedził! 😛
Powyżej Korytowego Wodospadu poziom adrenaliny spada. Jakieś drabinki i stopnie wyścielają szlak, ale są zbyt słabe, by wywrzeć jeszcze jakiekolwiek wrażenie na zblazowanym zdobywcy Suchej Beli.
Górny wylot wąwozu nie jest ciekawy. Szerokie, lesiste koryto pokonujemy mozolnie – ścieżka wyraźnie pnie się w górę i nie da się ukryć, że to co najlepsze już za nami. Cieszymy się na widok asfaltówki. Ta zwiastuje oddaloną o 5 minut spacerku polanę, na której znajduje się rozwidlenie szlaków. Pierwszy etap wędrówki ukończony!
SUCHA BELA (roztaj szlaków) – KLASZTORISKO szlak żółty, czerwony 1 h
Na polanie zajmujemy jedną z ławek i uzupełniamy stracone na drabinkach kalorie. Teraz czeka nas około godzinny spacer lasem: najpierw żółtym szlakiem łącznikowym, później czerwonym. Kto ma dosyć może stąd szybko czmychnąć na parking Podlesok, ja jednak namawiam na dalszą wędrówkę. Będzie się działo. No to chodźmy!
Ścieżka jest szeroka, niemal na całej trasie biegnie poziomo, dopiero pod koniec prowadzi wyraźnie w dół. Szczerze mówiąc nudy na pudy i bardziej pochłaniają nas rozmowy o właśnie co przebytym wąwozie niż mijane właśnie otoczenie. Leśny odcinek pokonujemy w ekspresowym tempie, bo śpieszno nam do kolejnej atrakcji, która znajduje się na rozległej polanie, zwanej Klástorisko. Skojarzenia z klasztorem? Słuszne. Z tym, że zaczęło się od grodu Słowian, opisanego w dokumentach jako zamek letanowski. Stał się on schronieniem dla mieszkańców Spiszu, którzy ratowali się przed najazdem Tatarów w 1241 roku. Po tym wydarzeniu gród nazywano „Skałą Schronienia” – takiej nazwy nie powstydziłby się Tolkien.
W końcu budowla została przejęta przez kartuzów, którzy rozpoczęli budowę klasztoru w 1300 roku. Ponieważ w myśl reguły zakonu raj stanowi przedsionek nieba, zatem każde miejsce, gdzie powstawał klasztor nazywano „rajem”. Podobno już wtedy kartuzi wprowadzili nazwę „Słowacki Raj”, choć inne źródła wskazują na spiskiego działacza turystycznego B. Hajtsa, który rzekomo wymyślił określenie w początkach XX wieku.
Kariera klasztoru nie trwała długo. Już w 1344 roku został zniszczony przez husytów. Zakonnicy powrócili na płaskowyż, odpicowali klasztor, ale ten co kilkadziesiąt lat stawał się celem różnych grabieżców. W końcu władze biskupie ze Spiskiej Kapituły (niedługo Wam pokażę i opowiem co nieco o tym miejscu) nakazały zburzyć klasztor i zakończyć niniejszym kolejne zakusy rozbójników. Doszło do tego w lipcu 1543 roku. Kartuzi przenieśli się do Czerwonego Klasztoru w Lechnicy (położonego nad Dunajcem w Pieninach), a o ich ponad 200-letniej historii w Słowackim Raju przypominają malownicze ruiny i nazwa Klasztorisko. Obecnie ruiny znajdują się pod opieką archeologów, którzy dokumentują surowe życie kartuzów, zaprzysiężonych do milczenia, modlitwy, postu, ale i pracy, bo kartuscy zakonnicy zajmowali się kopiowaniem ksiąg (ich klasztory słynęły z bogatych bibliotek), lecznictwem oraz rolnictwem.
Klasztorisko to również ważny punkt logistyczny (węzeł kilku głównych szlaków) oraz baza turystyczna – na polanie znajdują się domki kempingowe, restauracja i stacja pogotowia ratunkowego.

Póki co wnętrze jest surowe i aż się prosi o przygotowanie ciekawej ekspozycji na temat życia kartuzów.
KLASZTORISKO – ROZSTAJ SZLAKÓW POD TOMASZOWSKIM WIDOKIEM – TOMASZOWSKI WIDOK – ROZSTAJ SZLAKÓW POD TOMASZOWSKIM WIDOKIEM szlak niebieski, zielony 2 h 15 min
O tym niebieskim łączniku niewiele wiedziałam i przyznam, że nieco mnie zadziwił. Spodziewałam się nudnego leśnego odcinka, a dostałam sporo atrakcji – i tych miłych i takich, na których wspomnienie kolana mi cierpną. Zaczęło się ładnie i niewinne. Łatwa ścieżka zaprowadziła nas na wyższy skraj klasztoriskowej polany, z której otworzyły się widoki na okoliczne wzgórza Słowackiego Raju. Eh, szkoda, że Tatry chowały się pod chmurami… Po kilkunastu minutach niewymagającego podejścia zameldowaliśmy się na szczycie Klástorisko (839 m) i rozkoszowaliśmy piękną panoramą.
Dalej ścieżka jeszcze przez chwilę trzymała nas w błogiej nieświadomości. Kluczyła sobie łagodnie po zboczu, aż tu nagle pokazała rogi i podły charakter. Zrobiła się naprawdę stroma i nieprzyjemna. Miliony wyślizganych korzeni i wypolerowanych skałek, ukrywających się pod stertami liści wymuszały czujność. Schodzenie po tak spadzistym zboczu daje po kolanach. W wielu miejscach zamontowano łańcuchy. Phi! Poszaleli? Łańcuchy na leśnej ścieżce? Ano tak, bez nich istniała realna szansa na obicie sobie mordy. Tam, gdzie ich niema trzeba sobie radzić po swojemu. W najbardziej stromych miejscach po prostu polegałam na drzewach: podtrzymywałam się konarów tudzież wpadałam na nie z impetem. Pod koniec to już klęłam na czym świat stoi. Piekielnie strome zbocze wykończyło moje rozklekotane kolana, więc z ogromną ulgą przywitałam zielone znaki, które po chwili doprowadziły do rozstaju pod Tomaszowskim Widokiem.
Tomášovský výhľad to skalna galeria znajduje się na południowym stoku Ludmanky, na wysokości 666,6 m. Trochę szatańsko, co nie? Żeby się tam dostać, należy wysupłać dawkę energii, potrzebną do pokonania krótkiego, acz stromego odcinka zielonego szlaku. Wejście zajmie ok. 30 minut.

Na zdjęciu skalny fragment zielonego szlaku na Tomášovský výhľad, ale nie cieszcie się – reszta to żmudna, leśna ścieżyna.
Ze skalnej półki otwierają się cudne widoczki. Przy dobrej pogodzie panorama na tatrzańskie szczyty gratis.

Jest moc! Ludzie troszkę obawiają się tego miejsca, ale przecież co bardziej strachliwi mogą trzymać się lasu i olać urwisko. 😛
Taras widokowy przypomina mi Preikestolen w Norwegii – obrywa się potężną lufą, a brak barierek wymusza odpowiedzialność i zachowanie bezpiecznej odległości od przepaści. Co prawda brakuje fiordu na horyzoncie, ale myślę, że podchodząc nad skraj galerii serce wali równie mocno.
Chcemy zaliczyć jeszcze Przełom Hornadu, tak więc schodzimy tym samym szlakiem do rozstaju pod Tomaszowskim Widokiem i zakasamy rękawy przed kolejnym wyzwaniem.

Tomášovský výhľad jest stałym miejscem ćwiczeń górskiej wspinaczki i zawodów (po raz pierwszy został zdobyty w 1938 roku), ale ja tam olewam wszystkie liny i wyciągi – wolę żywcować! 😉 Żartuję oczywiście. Ćwiczę co jedynie umiejętności aktorskie, bo pod nogami (przynajmniej pod jedną) mam półkę skalną. 😛
ROZSTAJ SZLAKÓW POD TOMASZOWYM WIDOKIEM – PRZEŁOM HORNADU – PODLESOK szlak niebieski 3 h
Przełomem Hornadu prowadzi flagowy szlak Słowackiego Raju, noszący nazwę „Chodnik Horskej služby”. Dawniej ta część Słowackiego Raju była niedostępna dla turystów, ale w 1960 roku z inicjatywy członków górskiego pogotowia zaczęto przygotowywać trasę, którą w całości oddano w 1974 roku. Dzięki ratownikom możemy cieszyć się tym wyjątkowym zakątkiem – no to idziemy!
Chodnik Górskiego Pogotowia nie jest zwykłą ścieżką balansującą pomiędzy nurtem rzeki Hornad a wapiennymi zboczami sięgającymi miejscami 300 metrów. Nie bez powodu budowa zajęła aż 14 lat. W wędrówce pomagają tony sztucznych ułatwień, które jakiś wariat policzył: 7 żelaznych mostów, 370 metrów łańcuchów zabezpieczających trudne miejsca, 174 stopnie zwane stupaczkami (przytwierdzone w wyjątkowo eksponowanych skalnych ścianach), 15 klamer oraz 65 drewnianych kładek.
Żelastwa jest od groma, co nie znaczy, że na każdym metrze dech nam zapiera z wrażenia. Sporą część tych ułatwień zamontowano w miejscach śliskich, błotnistych, zlanych wodą, na małych progach skalnych, ale część z nich umieszczono w pionowych ścianach i to one uruchamiają najwięcej emocji. Powiem tak: przeszłam w Tatrach niejedną drogę, do ekspozycji przywykłam, więc kilka do kilkunastu metrów lufy pod nogami nie powinno działać na wyobraźnię. A jednak działa. Może dlatego, że trzeba polegać na tych wszystkich schodkach, przy czym niektóre z nich nieprzyjemnie trzeszczą i lekko się gibają.
Wkrótce docieramy do polanki, na której znajduje się Letanowski Młyn. Niegdyś faktycznie działał tu młyn, teraz funkcjonuje mały bufet dla turystów.
Trochę mamy już dosyć stupaczkowych wrażeń jak na jeden dzień, a zostało nam jeszcze ponad 2 godziny drogi. Co prawda Pod Letanowskim Młynem mogliśmy wybrać żółte oznaczenia i leśną ścieżką w niespełna półtorej godziny dobić do parkingu, ale nie mieliśmy ochoty się poddawać. Jakoś przełkniemy dziesiątki kolejnych ubezpieczeń, a co. 😛
Końcowy leśny odcinek wyprowadza nas do miejsca, gdzie Hornad ograniczony jest przez strome zbocza. Ta naturalna brama zwana jest Gardzielą Hornadu (Hrdlo Hornádu) i dla większości turystów oznacza początek przygody z Przełomem. My już niemal kończymy naszą wędrówkę. Jeszcze tylko wdrapujemy się na małą turnię, z której rozpościera się widok na okolicę. Zawzięcie chłoniemy panoramę – tak naprawdę żegnamy się ze Słowackim Rajem, bo pozostał nam do odbębnienia już tylko nieciekawy, 20-minutowy odcinek szlaku, prowadzący przez las, ośrodek harcerski i osiedle domków letniskowych.
W chwili, w której posadziłam tyłek na samochodowym siedzeniu, poczułam jak bardzo byłam zmęczona. W zamyśle lajtowy spacerek po jakichś drabinkach przerodził się w całodzienną i dosyć konkretną wyrypę. Serio, myślałam, że to będzie czysto rekreacyjna, wręcz wypoczynkowa wycieczka, ale suma wzniesień mnie zaskoczyła. Niby troszkę pod górę, troszkę w dół, ale jak dołożyć kilka konkretnych odcinków (Tomaszowski Widok się kłania, a niebieski łącznik wręcz pęka z dumy) i te drabinki i schodki angażujące wszystkie mięśnie ciała, to wychodzi całkiem poważna łazęga.
Frajda była ogromna, cieszę się, że w końcu dotarłam do Słowackiego Raju. I choć pod koniec dnia miałam dosyć już tych wszystkich stupaczków i gęstego lasu, to w ogólnym rozrachunku uważam, że zabawa była przednia i chcę powtórki – wszak zaliczyłam dopiero 4 z 11 pozycji na liście Hitów Słowackiego Raju.
Na koniec jeszcze jedna uwaga. Do Słowackiego Raju wybrałam się, bo nad Tatrami szalały burze i nie było sensu pchać się w wysokie góry. 30 kilometrów dalej pogoda okazała się łaskawsza: zmoczył nas deszcz, nie mówię, że nie, ale przez większość dnia pogoda była stabilna i pozwalała spędzić ten dzień aktywnie. Zabrakło jednego – Tatr. Te widać z wielu miejsc, choćby z Klasztoriska czy Tomaszowego Widoku. Mówię o tym, bo wielu twierdzi, że w Słowacki Raj najlepiej wybrać się, kiedy podła pogoda przegania z Tatr. A kicha! No chyba, że komuś nie zależy na tatrzańskich panoramach w tle. Są tacy wariaci?
Z turystycznym pozdrowieniem 🙂
Madzia / Wieczna Tułaczka
PS. Jeśli planujesz odwiedzić Słowacki Raj i szukasz idealnego pomysłu na całodniowe zwiedzanie, to trafiłeś idealnie! 😀 Koniecznie przeczytaj artykuł, w którym zamieściłam ważne wskazówki potrzebne do organizacji samodzielnego zwiedzania.
SŁOWACKI RAJ – INFORMACJE PRAKTYCZNE
***
Tu też jest fajnie:
Ojaaaaaacię, jak tam jest pięknie. Nie na mój lęk przed ekspozycją, ale już przynajmniej mi nogi nie miękną od oglądania zdjęć 🙂
No widzisz. Progres jest. 😀
Kilka lat temu byłem na długim weekendzie majowym w Słowackim Raju i miałem okazję „zaliczyć” te wszystkie wodospady, przełomy, wąwozy (za wyjątkiem Strednych Piecek) i… pod koniec wyjazdu byłem tymi stupaczkami, kładkami zmęczony 😀 Teraz, kiedy już kilka lat minęło wybrałbym się ponownie, ale już na pewno tylko na jeden dzień 😉
Pozdrowienia 🙂
No ja po jednym dniu miałam dosyć. 😉 Kolejny taki dzień byłby nużący, ale na raty – raz na jakiś czas – chętnie zwiedzę calusi park. 🙂
Rok temu dokładnie ta samą trasę tj. Sucha Bela – Klasztorisko – Przełom Hornadu. Po skończonej trasie czułam się jak koń po westernie ale już wtedy wiedziałam, że tam wrócę. Tego samego dnia prosto z trasy pojechaliśmy w Bieszczady i tam następnego dnia zrobiliśmy ponad 40 km. Zapamiętam ten dwudniowy maraton na długo 🙂
Jednak Bieszczady to nie moja bajka. Widziałam i wystarczy 🙂
Za to już jutro w nocy pędzimy znów do Słowackiego Raju! Po drodze zahaczymy o Małą Fatrę (Diery – okolice Terchovej – podobne klimaty z drabinkami) a potem dwa dni na Piecki i Kysele w Słowackim Raju. Od miesiąca odliczam dni 🙂
Ja w tym roku wracając z Austrii miałem zahaczyć o Raj, ale niestety zabrakło nam czasu. Teraz patrze na Wasze zdjęcia i srogo żałuje. Pięknie…
Na szczęście Słowacki Raj nie ucieknie. 🙂 Oby udało się tam dotrzeć jak najszybciej! 🙂
My tez w przyszłym roku planujemy wyjazd na Słowację, aczkolwiek jeszcze nie mamy określonego celu. Jednak Raj będzie z całą pewnością jednym z faworytów. Po prostu przepiękne miejsce do odwiedzenia i opisania na swojej stronie. Gorąco pozdrawiam
#chcetam #chcetam #chcetam
A tak serio to bardzo tam chcę jechać! 😀
Swietne miejsce:) W zeszlym roku spontanicznie wybralem sie z Novej Lesnej do Podlesoka skad wystartowalem na Sucha Bele po 5 rano i po przejsciu do konca cofnalem sie do Podlesoka i dopiero koles na wejsciu mi uswiadomil ze to szlak jednokierunkowy:) oczywiscie cala droga szedlem sam a wracajac pierwszych turystow spotkalem dopiero za slynna pierwsza drabinka. Potem kolejna trasa tego samego dnia przelomem Hornadu i rowniez bylo super;) Piekne miejsce.. Ale widze ze Klasztorisko tez ciekawa traska;) w nastepne wakcje uderze ponownie;) a tak poza tym swietnie sie czyta Twoje relacje, pozdrawiam 😉
Dobrze, że ludzi wtedy nie było! 😀 Ten szlak bywa strasznie zatłoczony i zrobiłbyś niezły korek. 😉 😀
Jesli lubisz takie wyprawy, polecam Saską Szwajcarię. Jest tam przepięknie, a trasy biegną pomiędzy i po potęznych skałach. Jest sporo tras półwspinaczkowych. Parę razy potrzebowałam pomocy przy włażeniu. Nie są to moze trasy tak emocjonujące jak tu, ale mi wystarczyło 😉 Niestety Tatr z tamtąd nie widać.
Warto też sprawdzić Czeską Szwajcarię. Mają tam trasy przypominające via ferraty.
Wiem, znam i grzeję się od dawna, ale zawsze jakoś nie po drodze. 😉 A takie miejsca lubię, odkąd odwiedziłam wiele lat temu Stołowe. 🙂
Kurcze ludzie marzą o dalekich krainach, a tu za miedzą tyle atrakcji!
Tak jest zawsze! Ludzie po świecie jeżdżą jak szalene, czasem nie znając własnego kraju lub tego co znajduje się zaraz za płotem. A warto poznać własne podwórko. 😉 Ostatnio pisali o tym chłopaki z Paragonu z Podróży. 🙂
Pozdrawiam 🙂
Uwielbiam to miejsce! Byłam tam już bardzo dawno, ale chętnie bym wróciła. Te drewniane kładki i schodki naprawdę robią wrażenie i uatrakcyjniają trasę!
Dzięki serdecznie za Twój opis. Zrobiliśmy wczoraj trasę dokładnie wg Twoich wskazówek! Faktycznie bardzo fajna trasa ale ostatni fragment (niebieski wzdłuż Hornadu) był już dość nużący. Ale muszę przyznać, że to nie moja bajka. Fajnie jednorazowo sobie to zobaczyć i przejść, ale biorąc pod uwagę jak blisko są Tatry to wolę wybrać te drugie 🙂 Jeszcze raz DZIĘKI !
Jak miło, że wpis się przydał! 🙂 W Słowacki Raj jeszcze wrócę, ale też w ramach jedniodniowej wycieczki, jako przerywnik w tatrzańskich wyrypach. Dłużej by mi się tam nużyło. 😉
Witam serdecznie. Piękna wyprawa i w tym roku się wybieram (pierwszy raz). Planuję przejść trasę niebieską z Podlesoka. Mam pytanko czy jest możliwość powrotu jakąś komunikacją miejską z poszczególnych etapów? Wyprawa z dzieckiem i nie mam pewności czy da radę wrócić szlakiem.
Pozdrawiam serdecznie.
Byłam autem i miałam tak trasę zaplanowaną, żeby wrócić na parking, więc nie zwracałam uwagi. Poszukaj tutaj http://cp.atlas.sk/vlak/spojenie/
Dokładnie takę trasę przebyłam poprzedniej niedzieli m. in. z dwójką dziewięciolatków, ona w radosnych podskokach po całodziennym „spacerze”, a on z płaczem już od Suchej Beli, ale dał radę!!!
Rewelacyjny artykuł. Mam do Ciebie pytanie, bo wybieram sie tam za 3 tyg z dzieciakami i w planie mam trasę najkrótsza trasę od Podlesoka przez przełom Hornadu, Klasztornisko i do Podlesoku z powrotem, ale dziećmi to 6-cio i 12-latek. Ze starszym nie będzie problemu ale zastanawia mnie czy z młodszym nie będzie problemu na tych eksponowanych odcinkach.
Z góry dziękuje za informacje i pozdrawiam 🙂
Michał
Witam 🙂
Nie widziałam na oczy Twojego syna, nie wiem jak radzi sobie na wycieczkach, jaką ma sprawność, czy poradzi sobie z wysokością na drabinach. Sam musisz zdecydować, czy Twoja pociecha da radę podczas kilkugodzinnej wędrówki. Widziałam dzieci na tej trasie (na oko 7-letnie) i radziły sobie dobrze, ale to też zależy od indywidualnych predyspozycji. Jeden dzieciak przejdzie z uśmiechem na ustach, inny może się przestraszyć i poryczeć na którejś z drabin. Także niestety nie pomogę Ci w tej kwestii. 😉
Pozdrawiam i powodzenia życzę. 🙂
Dziekuje bardzo 🙂
Oczywiście że zależy to od dziecka…bardziej chodziło mi o to, czy faktycznie pojawiają sie tam na trasach dzieciaki w takim wieku i czy (oczywiście) asekurując je dadzą radę przejąć..czasem zdjęcia nie oddają perspektywy i przerwy miedzy metalowymi kładkami wydają sie bardzo duże 🙂
A chłopacy lubią tego typu atrakcje wiec skoro 7-łatki dali radę to i oni dadzą :))
Pozdrawiam
Michał
Jak lubią takie atrakcje, to powinni dać radę. 🙂 Tak jak mówię, dzieci tam widziałam i sobie radziły. 🙂 Momentami jest wysoko – niektóre drabinki są długie i robi się niezła lufa pod nogami, ale wszystkie te konstrukcje sa stabilne i wystarczy ostrożnie iść.
Pozdrawiam 🙂
Słowacki Raj to… prawdziwy raj, haha! 😀 Ja już od kilku lat namiętnie zwiedzam Słowację, chociaż polecam też Beskid Sądecki (szczególnie zimą – można się ogrzać przy pysznej, strakijskiej poliwce w Muszynie). Niestety tak pięknych zdjęć nie umiem robić, także zazdroszczę talentu!
Dwa lata temu, po tym jak zobaczyłam ten wpis, powiedziałam sobie- muszę tam pojechać. No i się udało. Sierpniowy wyjazd sprawił, że miejsce mnie zauroczyło, więc wróciłam tam na dłuższy weekend w październiku. Zakochałam się w tych wąwozach bez pamięci, więc w kolejnym roku w czerwcu znów tam pognałam. No i te wakacje tam rozplanowałam, żeby na dwa dni zahaczyć o Słowację i tym samym przejść już wszystkie znakowane wąwozy. Uwielbiam to miejsce, rokliny mają wg mnie w sobie magię, dzikość, świetnie się tam czuję.
Fajna szczegółowa i przydatna relacja. Gdybyś pozbyła się z tekstu wszelkich porównań do sikania czytałoby się jeszcze przyjemniej…