Ci co śledzą mój profil na FB wiedzą, że na weekend majowy wywiało mnie aż pod granicę szwajcarsko-francuską, a dokładnie do niemieckiego Szwarcwaldu. Chciałabym się pochwalić kilkudniowym łazęgowaniem po tamtejszych pagórach, ale cel wyprawy nie był turystyczny a weselny. Tak czy siak, cieszyłam się na myśl, że chociaż kac-spacer uskutecznię, gdyż niemieckie śluby nie przewidują poprawin, zatem niedziela miała należeć do mnie. Troszkę się omyliłam w rachubach, ale o tym za chwilę.
Cały 1 maj zszedł na podróży, 1200 km pokonaliśmy w 13 godzin. Im bliżej celu, tym aura precyzyjniej upodabniała się do szarości. Deszcze w rejonie Szwarcwaldu dały się bardzo we znaki, ograniczały widoczność do kilkudziesięciu metrów i fachowo podwyższały adrenalinę na licznych zakrętach. Trza się było odstresować na kwaterce w miejscowości Todtnauberg i ukoić nerwy po długiej podróży, w czym bardzo pomogły smaczne regionalne piwka. Polecam!
Jako że w praktyce cały 2 maj zszedł na ślub i zabawę, to troszkę Wam opowiem o tym co się działo i o niemieckich zwyczajach weselnych, bo te odbiegają od naszych tradycyjnych wyobrażeń.
Planowany poranny spacerek po okolicznych pagórach nie doszedł do skutku, bo na godzinę 12.00 nakazano mi pełne upierzenie. Zaślubiny zaplanowano na 13.30, ale do kościoła trzeba było jeszcze dojechać, niby tylko ok. 25 km do pobliskiego Todtmoos, ale droga przez góry zajęła sporo czasu. I ta droga wryła się w mojej pamięci jako coś niesamowitego. To że się zjeżdżało do głębokiej doliny, by po chwili pokonać setki zakrętów i wspiąć się na górę, tylko po to, by znów zjechać na dno doliny, to nic. Po serpentynach już jeździłam i to takich bez barierek, jako tako chroniących przez przepaściami. To te widoki… Eh, zapierały dech w piersiach! Nie mam zdjęć dowodowych, jedynie żyjących świadków, więc musicie mi uwierzyć na słowo, że wściekle zielone góry, choć niewysokie, za to gęsto porośnięte borami i poprzetykane malowniczymi osiedlami, są dobitnie miłe dla oka – słodkie i urocze, jakby niektórzy skwitowali. Zdjęć nie mogłam wtedy robić i nadal przełykam tą gorzką pigułę.
U nas śluby zazwyczaj organizowane są w godzinach popołudniowych, w Niemczech niekoniecznie, a spowodowane jest to sesją zdjęciową Młodych, którzy po kościele umykają wraz z fotografem w zaciszne miejsce. No ok, u nas też tak bywa, choć raczej sesja umówiona jest na inny dzień, bądź młoda para wymyka się podczas pierwszej części wesela, kiedy goście zajęci są pałaszowaniem obiadu. Powiem szczerze, że martwiłam się jak dotrwam do wesela (czytaj do jedzenia), które zaplanowano na 17.00. Przyzwyczajona do częstych posiłków, bałam się tych dłuuuuugich godzin bez „amciu amciu”, więc przemyciłam banana i ciasteczka na przetrwanie. Okazało się, że całkiem niepotrzebnie. Zdaje się, że w Polsce nie do pomyślenia, w Niemczech nic niezwykłego – pod kościołem rozlano szampana, a między gośćmi krążyli kelnerzy z kanapeczkami! Ot taki bankiet, żeby zająć ludzi podczas sesji. 😀 Chociaż rozlanie szampana to za dużo powiedziane, bo ten podawany był w puszkach. Ja nawet nie wiedziałam, że takie wynalazki istnieją.
Ciekawą kwestią są stroje, jakie Niemcy przywdziewają na śluby. My jesteśmy nauczeni, że na taką okazję trzeba się wystroić. Nie ma zmiłuj! Panie przywdziewają strojne suknie, zarzucają świecące szale lub dopasowane bolerka, wbijają się w wysokie szpilki, często zamawiają fryzjera a nawet profesjonalny makijaż. Panowie natomiast przeistaczają się w „man in black”. Niemcy podchodzą do tematu znacznie luźniej i ubierają przyziemne, zwykłe ciuchy z elegancją równą naszemu niedzielnemu obiadkowi u cioci Zosi. Widziałam chłopaka w jeansach i polo, dziewczynę w rurkach i luźnej bluzce – dla Niemców to normalka.
Ten ich nonszalancki styl ma wytłumaczenie. Otóż niemieckie wesele zazwyczaj bardziej przypomina taki niedzielny obiadek u cioci Zosi, jak naszą huczną balangę. Zaczyna się podobnie – goście dostają jeść, ale kiedy u nas to tylko wstęp do całości, że tak powiem, podrażnienie kubków smakowych, tak u nich na tym się kończy. 😀 W dalszej części imprezy Niemcy siedzą i piją, piją i siedzą. I rozmawiają. Ot i tyle. Czasami pojawiają się jakieś zabawy organizowane przez Młodych, czasami wjedzie jakiś poczęstunek w postaci krakersów, ale z naszej perspektywy wygląda to co najmniej biednie. Na stołach nie ma jedzenia, nie uświadczysz przekąsek, bufet otwierają na czas obiadu i zawijają nie wiadomo kiedy. No i batem pogonisz, a żadnego Niemca nie zmusisz do tańca! Teraz już wiesz czemu się nie stroją na wesele?

Fajna zabawa integracyjna dla gości: na każdym stoliku znajdował się jednorazowy aparat, a z czasem (jak już żubrówka zasmakowała) rozdano zadania specjalne: sfotografować się z rodzicami Pana Młodego, z druhnami, z osobą siedzącą naprzeciwko. Ja dostałam zadanie sfotografowania się z najprzystojniejszym facetem na sali 😛
Tak prezentuje się zazwyczaj niemieckie wesele. Oczywiście to nie jest standard nie do przeskoczenia, o czym świadczy choćby impreza, na której byłam ja. Panna młoda rodzona w Polsce, a wychowana za zachodnią granicą, postawiła na swoim i przemyciła kilka polskich akcentów. Poprosiła gości o elegancie stroje, wygospodarowała 6m² na parkiet (więcej nie, bo jak twierdziła, niemieccy goście się wystraszą), postawiła wódkę na każdym stoliku i zadbała, żeby na playliście znalazło się „Mydełko Fa”.
Z wódką zresztą śmiesznie wyszło, bo na jeden stolik (10 osób) przewidziano pół litra. Nie więcej. A bo do obiadu przecież podaje się wino, a około północy miał się pojawić barman, co to podrzuca butelki i leje kolorowe koktajle. Te pół litra miało z powodzeniem wypchać lukę pomiędzy winem a drinkami. Już wiem czemu Niemcy nie pchają się na parkiet w poszukiwaniu rytmów, skoro sączą winko i soczki – na trzeźwo są za sztywni, a upić się nie mają czym. Młodzi szybko przekonali się, że mając Polaków wśród gości, taka ilość procentów nie starczy i uzupełnili braki na pobliskiej stacji benzynowej.
I jeszcze jedna rzecz. Oni myśleli, że my na weselach pijemy żubrówkę, że jest to alkohol nr jeden w Polsce i każdy szanujący się obywatel (jako że pokutuje u nich przekonanie, że Polak pije dużo, często i gęsto) nosi butelkę tego trunku w kieszeni. No przecież czystą pijemy, ale że w Europę poszła żubrówkowa propaganda, to właśnie trawiasta butla znalazła się na stoliku. A ja 16 lat temu starannie nauczyłam się, że z żubrówką się nie zadziera i aż do tej chwili wręcz fanatycznie odmawiałam choćby powąchania oparów. Aż tu nagle stanęłam przed koniecznością wyboru: posmakować tą cholerę, czy siedzieć o suchym ryju? No to posmakowałam… 😀
O tym weselu goście będą dużo mówić. Dowieziony nabój, przewaga młodych ludzi, wesoła atmosfera wprowadzona przez nowożeńców i jakoś ruszyło. Uwaga! Niemcy poszli w tany! Tak się rozruszali, że balowali do 5 rano. 😀
Skoro jesteśmy przy poranku, to wspomnę, że nastał długo wyczekiwany przeze mnie dzień. Dzień wolności. Przeznaczony na olanie rodziny, ruszenie na dłuuuuuuugaśny spacer po okolicy i napstrykanie całego stada bajecznych zdjęć. Taaaaaaa. Tylko kto do cholery odkręcił w niebie wszystkie kurki?!? Zaczęło padać już na weselu, a każdą godziną było coraz gorzej. Lało bez przerwy, więc moje zwiedzanie szlag trafił. Uspokoiło się dopiero po 18.00, więc wyskoczyłam na krótki spacer po okolicznych wzgórzach.
Daleko nie zaszłam, dużo nie zobaczyłam, ale ogarnęłam klimat miejsca i mam nadzieję choć trochę uroku Wam przekazać. A nóż widelec ktoś się zainspiruje i zamarzy o wycieczce do Szwarcwaldu. Ja bym chciała tam wrócić.

Kiedyś opisywano Szwarcwald jako nieprzebyty gąszcz zamieszkany wyłącznie przez barbarzyńców i dzikie zwierzęta.

Całe połacie gęstego jodłowego lasu wycięto na rzecz powstających osad, pól uprawnych, a później tras narciarskich.
A kolejny dzień to już zgroza w czystej postaci. Korki na autostradzie, niemal 14 godzin jazdy na twardym i wąskim czymś, czego nie nazwę siedzeniem, bo teraz muszę walczyć o zniwelowanie płaskodupia (byłam najmniejsza z pasażerów, a więc wygnana na środkowe miejsce z tyłu). Tak więc uciekam się pogimnastykować, a Was zostawiam z tą relacją. Hej! 😀
Pozdrawiam,
Madzia / Wieczna Tułaczka
***
Tu też jest fajnie:
Uuuu, nie zazdroszczę tego siedzenia z tyłu na środku. Zdechłabym już przed połową drogi.
Jestem zawzięta. Zaczęłam zdychać dopiero w połowie drogi powrotnej. 😀
O zwyczajach weselnych Niemców dowiedziałem się w zeszłym roku, jak byłem na weselu w Polsce, ale był jeden Niemiec, który opowiadał o tym, jak to wygląda u nich. Jego opis pokrywa się z tym, co Ty piszesz, więc nie kłamał 😛
A deszcz pozwolił Ci odpocząć po weselu chociaż 😉
Niemcy poszli w tany? Na 6 metrach? No to wiwat globalizacja (chociaż raz w tę stronę)!
Przy tych ciemnych chmurach okolica prezentuje się rewelacyjnie!
Same zdjęcia z resztą jak dla mojego oka – pierwsza klasa.
no to ja wolę jednak nasze wesela 🙂 okolice bardzo ładne…chętnie bym tam pospacerowała 🙂
Przepiękne zdjęcia, a jaki klimat :O Z chęcią przejechał bym się tam 🙂
Używałaś jakichś filtrów do tych zdjęć? Wyglądają świetnie 😛
Nie dorobiłam się jeszcze filtrów 😛
Jezuu, jakie wspaniałe krajobrazy! Muszę to kiedyś zobaczyć
Naprawdę ładne zdjęcia 😀
Faktycznie – w Polsce wesele o 17 zdarza się bardzo rzadko…
Nie tyle wesele o 17.00, co ślub o 13.00 😉
Znam Schwarzwald i jego uroki ale nie przesadzałbym aż tak bardzo z tymi pięknymi krajobrazami. Owszem, okolica jest bardzo zadbana i wszędzie jest czysto, również drogi są bardzo dobre. Ale naprawdę nie umywa się na przykład z naszym Beskidem Żywieckim czy nawet Śląskim. Mamy przepiękne góry i cieszmy się nimi.
Cudowny, swojski klimat!!!
bankiet pod kościołem i szampan w puszkach – dla mnie bomba!coś mi się wydaje, że statystyczny Niemiec nie przeżyłby polskiego wesela, gdzie niektórzy czasem i do północy nie dotrwają 😀 a jeżdżenie po wódkę na stację benzynową, bo brakło na weselu to też hit – w PL brzmi jak science fiction.
Fajnie, zielono i sielankowo tam, chyba dobre miejsce, żeby sobie odpocząć. Ciekawa jestem jak z oznaczeniami szlaków u Niemców, szlakowzkaz prezentuje się okazale 😉
No powiem Ci, że Niemcy jak sobie popili, jak dowieźli w końcu wódkę i odpalili hity z satelity, to z parkietu schodzili ostatni, a tańcowali do rana! 😀 Może oni nie wiedzą, że tak można? 😉 😀 Przy czym mówię tu o młodym pokoleniu – ci starsi koczowali przy stolikach.
Wódki brakło? Harmonogram przewidywał pół litra żubrówki na 10-osobowy stolik! Najlepsza była mina kelnerki i wielkie oczy pełne zdumienia, kiedy poprosiliśmy o kolejną butelkę: „ale my już nie mamy, może wino podać?”. No ale młodzi szybko ogarnęli sprawę i się weselicho potoczyło! 😀
Szwarcwald jest przepiękny! Więcej widziałam z auta, jak krążylismy pomiędzy kościołem, salą a różnymi pensjonatami i powiem, że widoki zwalają z nóg. Niby pagóry, a tak poorane głębokimi dolinami, że robi wrażenie. Ze szlaków za dużo nie korzystałam, ale wydaje się, że Niemcy to dbają o oznakowania. 😀