TATRY – ZACHÓD SŁOŃCA NA SOLISKU I BURZA NA FURKOCIE

TATRY – ZACHÓD SŁOŃCA NA SOLISKU I BURZA NA FURKOCIE

Po raz pierwszy życiu nie chciało mi się jechać w Tatry. BLUŹNIERSTWO! Takie niepodobne do mnie, a jednak padło. Mało tego, padło jawnie i oficjalnie na Fanpage’u, czym wywołało burze komentarzy: „jedź, nie marudź, zapierdzielaj” w opozycji do „odpocznij, zdrowie ważniejsze, powinnaś odsapnąć”. No faktycznie, byłam zmęczona i bardzo, baaaaardzooooo niewyspana. Przecież w nogach miałam Niżnie RysyRysySławkowski SzczytKieżmarskiRakuską CzubęBaranie Rogi i pomniejsze spacerki nad Popradzki Staw czy po okolicy Smokowca, a liczne biwaki i dwie nocne podróże nie dały pożądanej regeneracji – ja już nie z tych najmłodszych, co to starcza im byle jaka kima i dalej w długą.

Tak więc byłam zmęczona. Ledwo ściągnęłam górskie ciuchy z suszarki, a znów musiałam je upychać do plecaka. Szczerze mówiąc nie miałam wątpliwości w stylu: jechać czy nie jechać. Wspomniany post na FB umieściłam z innego powodu – liczyłam na kilka motywacyjnych tekstów i kopa w dupę, by wreszcie zmusić się do pakowania. Była godzina 20.00, planowany wyjazd o 1.00, a ja nadal siedziałam z herbatką przed kompem. Na szczęście kop w dupę był solidny, za co serdecznie dziękuję. Kierowcę odesłałam na przymusową drzemkę, a sama przez kolejne godziny pakowałam graty na wyjazd.

Pisaliście, że mam jechać, natrzaskać całe zatrzęsienie zdjęć i koniecznie spisać kolejne relacje, żebyście mieli co czytać w długie jesienne wieczory. Proszę. Voilà! W zamian liczę na interakcję: komentarze, lajki, udostępnienia – jak widzicie mają moc sprawczą! 

Podróż nie przeszła gładko. Długi weekend sierpniowy właśnie się rozpoczynał, co uwidaczniało się we wzmożonym ruchu na Zakopiance. To nic, że zjechaliśmy z niej w Nowym Targu, omijając Zakopane szerokim łukiem – tam też były korki. W każdym razie nie pobiliśmy własnego rekordu, spędziliśmy „tylko” 11 godzin na trasie Bydgoszcz – Szczyrbskie Jezioro (przy wykorzystaniu A1 i A4)… Wrrr. Do tego przerwy na kawkę/herbatkę, zakupy… W pełnym rynsztunku wyruszyliśmy na szlak dopiero po 14.00.

Szczyrbskie Jezioro - Hotel Patria

Szczyrbskie Jezioro

Trochę późno, co nie? Owszem, ale nie dla kogoś kto zamierza spędzić nockę w górach. Mój szczwany plan zakładał spacer przez Dolinę Furkotną i biwak na Furkocie, oczywiście z pakietem zachód-wschód słońca, poranny spacerek na lajta (czyli bez plecaków) na Hruby Wierch, a później przetransportowanie się z całym dobytkiem na drugą stronę Doliny Młynickiej, czyli na Grań Baszt. Tam nocleg w bliskiej okolicy Szatana i zejście granią do Szczyrbskiego Jeziora. To była wersja optymistyczna, do realizacji przy optymalnych warunkach pogodowych.

Tatrzańska Magistrala

Początek szlaku, a powyżej takie niefajne kłębowisko…

Dolina Furkotna - Liptowska Turnia

Liptowska Turnia

W teorii wszystko się zgadzało – cztery prognozy, zero niemiłych niespodzianek. Niemniej jednak szydło szybko wyszło z wora. Akurat pokonywaliśmy dość stromy leśno-kosówkowy odcinek, kiedy z ciężkich chmur wiszących nad doliną zaczęło pomrukiwać. Nie zalałam się łzami z tego powodu. Byłam tak zmęczona i śpiąca, że nawet ucieszyła mnie opcja noclegu w schronisku. No bo o pójściu na Furkot w takich warunkach nie było mowy. Podejrzewałam, że burza przejdzie bokiem (jak to było pod Baranimi Rogami), ale gwarancji przecież nikt nie dawał! Zgodnie ustaliliśmy, że na dziś koniec harców i idziemy do Chaty pod Soliskiem, od której dzieliło nas jakieś 40 minut nerwowego i nieprzyjemnego spacerku. Chyba, że ktoś lubi ponaglające odgłosy burzy za plecami.

Dolina Furkotna - szlak do schroniska na Solisku

Na niebieskim szlaku do schroniska

W schronisku echo. Kilka osób się pałętało, ale lekkie stroje wskazywały na kolejkowiczów. I faktycznie, zjedli coś, wypili i ekspresowo się zmyli. Ale żeby aż tak pusto było w środku sezonu??? Liczyłam na glebę za 8 euro, a tu psikus: „Mamy wolne pokoje. Wszystkie. Macie swoje śpiwory? To będzie 12 euro za osobę plus 1 euro opłaty klimatycznej”. Dostaliśmy bardzo ciasny pokoik z dwoma piętrowymi łóżkami. Łóóóóóóżkoooooo! Takich luksusów mój szczwany plan nie przewidywał! 😀 Tomek szarpnął się na jakieś piwko, a ja w drętwym otępieniu czekałam końca burzy. Nie padłam tylko dlatego, że chciałam ten dzień wycisnąć jak cytrynę, czytaj: podskoczyć na Skrajne Solisko, gdy tylko przestanie padać.

Rozpogodziło się na godzinę przed zachodem słońca. W sam raz. Ciężkie plecaki zostały pod kluczem, a my na lekko wdrapaliśmy się na wysokość 2093 m n.p.m. Ano właśnie tak! Niby ucieczka z pierwotnej trasy do schroniska, niby mały wypad na pobliski pagór, a koniec końców zdobyliśmy pokaźną wysokość, pokonując ponad 700 metrów przewyższenia.

Szlak na Skrajne Solisko

W dole soliskowe schronisko i kolejkowe zabudowania. Jeszcze niżej Szczyrbskie Jezioro.

Skrajne Solisko

Skrajne Solisko jest troszkę zapomniane przez polskich turystów, za to tłumnie odwiedzane przez Słowaków, głównie tych korzystających z kolejki. I jakby nie patrzeć, to jedyny szczyt w tej części Tatr (jakże pięknej) dostępny szlakiem turystycznym!

Skrajne Solisko

Skrajne Solisko

Widoki ze szczytu nie powalają na kolana, ale też nie należą do najgorszych. Po lewej stronie widzimy otoczenie Doliny Furkotnej oraz wybijający się Krywań, przed nami wyrasta dalsza część Grani Soliska, po prawej Dolina Młynicka z piękną Granią Baszt. Dobra widoczność gwarantuje szeroką panoramę Tatr Niżnich. Ja się miło rozczarowałam tym miejscem. Być może uroku dodało rumieniące się niebo, a może urzekła mnie wyraźnie wydeptana ściecha biegnąca ku soliskowym szczytom? Jednego odżałować nie mogłam – że robi się już ciemno i nie ma sensu pchać się wyżej. Może kiedyś, może kiedyś. 

Skrajne Solisko - widok na Krywań

Krywań

Skrajne Solisko - widok na Szczyrbskie Solisko i Grań Baszt

Solisko kusiło… Po prawej Grań Baszt.

Noc minęła zdecydowanie zbyt szybko. Machnęliśmy ręką na wschód słońca (w schroniskowym łóżku człowiek strasznie się rozleniwia), przecież w dolinie i tak nie będzie zjawiskowy. Tak sobie wmówiliśmy. Opuściliśmy schronisko o 6.30 i już po chwili zameldowaliśmy się na rozstaju szlaków w Dolinie Furkotnej, gdzie czekał na nas śmigły młodzieniec. Jegomość z małym plecaczkiem, w sportowym obuwiu i z umięśnioną łydką szybko pokonał niebieski szlak ze Szczyrbskiego Jeziora, minął schronisko w momencie kiedy zaspani właziliśmy na niebieską ścieżkę i szybko zniknął nam z oczu. Teraz czekał pod szlakowskazem i niepewnie rozglądał się wokół.

Widok z Chaty na Solisku

Słońce waliło po oczach na dzień dobry 😀

Schronisko na Solisku

Chata pod Soliskiem

To był Słowak i chciał na Krywań. Niestety nie miał mapy, wiedział tylko, że na Krywań prowadzi niebieski szlak. Owszem, ale startując w Szczyrbskim Jeziorze należy pokonać fragment czerwono znakowanej Tatrzańskiej Magistrali i dopiero potem odbić na właściwy szlak. No a chłopak już nad jeziorem wpakował się na niebieską ścieżkę, która dowiodła go najpierw do Chaty pod Soliskiem a następnie do Doliny Furkotnej, gdzie natrafił na żółty szlak i zgłupiał. Hej, zabranie mapy nie boli!! 😀 Objaśniliśmy mu pomyłkę, pokazaliśmy odpowiedni fragment mapy. Młodzieniec podziękował, zerknął na zegarek i w ekspresowym tempie pomknął w dół doliny. Przy tej kondycji pewnie by dał radę, choć całkiem możliwe, że warunki go przestraszyły i przepędziły spod upragnionego celu. W całej okolicy źle się zadziało, ale o tym za chwilę.

Dolina Furkotna

Dolina Furkotna

Dolina Furkotna

Rozstaj szlaków w Dolinie Furkotnej

Najpierw przeprowadzę Cię przez Dolinę Furkotną. Nie ma lekko, hehe. Upał robi się nieznośny, szlak bez litości wspina się na próg, na plecach ciąży wypchany wór z żarciem na 3 dni i całym tym majdanem ułatwiającym biwak na skalnym łonie. 
Dolina Furkotna

Wokół jest pięknie i pusto. Dolina Furkotna częściej służy schodzącym z Bystrej Ławki, niż tym podchodzącym, więc wczesna godzina gwarantuje spokój i to wspaniałe uczucie, jakoby cała dolina należała wyłącznie do ciebie.

Dolina Furkotna

Liptowska Turnia, po prawej Grań Soliska

Grań Soliska

Grań Soliska

Dolina Furkotna słynie ze stawów. Małe Stawki (położone w dolnej części doliny) nie robią większego wrażenia, ale te większe są smakowitym kąskiem dla fanów surowych, kamiennych krajobrazów. Mają nieco przydługie nazwy (dopiski „niżni” i „wyżni” lekko psują klimat), ale można wybaczyć tą nadgorliwość. Pierwszy z nich to Wielki Staw Furkotny Niżni, cudnie położony w dzikiej kotlinie. Dla lepszych widoków zboczyliśmy delikatnie ze ścieżki i umościliśmy na jednym z wielkich bloków skalnych. Takie okoliczności przyrody towarzyszyły nam podczas popasu:

Wielki Staw Furkotny Niżni

Wielki Staw Furkotny Niżni

Wielki Staw Furkotny Niżni

Zbliżenie na Ważecką Turnię

Wielki Staw Furkotny Niżni

Wielki Staw Furkotny Niżni

Szlak w Furkotnej Dolinie

Szlak pomiędzy stawami

Po pokonaniu kolejnego progu doliny otwierają się widoki na Wielki Staw Furkotny Wyżni. Co ciekawe, jest to najwyżej położony staw (2157 m) ze wszystkich większych jezior tatrzańskich. Wysokość doprawdy imponująca, ale w pełni do ogarnięcia z wyższej perspektywy, np. z Furkotu na który zmierzamy.

Furkot

Furkot

Wielki Staw Furkotny Wyżni

Wielki Staw Furkotny Wyżni

Wielki Staw Furkotny Wyżni

Wielki Staw Furkotny Wyżni, a powyżej Ostra i Furkot oddzielone Furkotną Przełęczą

Wielki Staw Furkotny Wyżni

Powyżej stawu szlak nabiera rozpędu i coraz śmielej pnie się ku Bystrej Ławce. Właśnie gdzieś tam odbija stara ścieżka prowadząca na Bystry Przechód i dalej na Furkot, ale na mur beton zapomniałam o tym, że ja tu chcę szczyt zdobywać, a nie jakieś przełęcze i grzecznie poprowadziłam Tomka na samiuśką Ławkę. No tak, zdarza się najlepszym. 😉

Bystra ławka

Bystra Ławka (głębokie wcięcie na śrosku grani) i Bystre Turniczki (po prawej)

Wielki Staw Furkotny Wyżni

Wielki Staw Furkotny Wyżni. W dole Siodełkowa Kopa, Ważecka Turnia, a dalej Liptowska Turnia oraz Ostra.

Bystrą Ławkę właśnie pokonywali turyści zmierzający od strony  Doliny Młynickiej i to uświadomiło mi, że się zapędziłam. Ja nie tutaj chciałam… Cofać się do ścieżki nie miałam najmniejszego zamiaru, za dużo ciężko zdobytej wysokości by się straciło. Zeszliśmy z obłańcuchowanej części i zlustrowaliśmy zbocze w poszukiwaniu dogodnego wejścia: tu za trudno, ten żleb za stromy, tym da radę.

Bystra Ławka

Bystra Ławka. Pan się cieszy, a do mnie właśnie dotarło, że się zapędziłam 😉

Bystra Ławka

No ale skoro już tu jesteśmy, to się focimy i zaglądamy na drugą stronę 😀

Wbiliśmy się w mały żleb, trochę stromy i sypki, ale już po chwili ukazała się kopuła szczytowa Furkotu. Taki niepozorny szczyt, słabiutko wyróżniający się z masywu Hrubego Wierchu, a jednak może pochwalić się wysokością 2405 m n.p.m.

Furkot

Furkot

A jakie panoramy rozciągają się z Furkotu! Furkotne Stawy leżące pomiędzy Granią Soliska a Ostrą i Liptowskimi Turniami, Dolina Niewcyrka a nad nią Ramię Krywania, cielsko Hrubego, Szczyrbski Szczyt górujący nad Kolistym i Capim Stawem, Grań Baszt, a w oddali tatrzańskie kolosy: Mięguszowieckie, Lodowy, Rysy, Wysoka, Łomnica, Gerlach…

Furkot - panorama

Panorama z Furkotu od Hrubego Wierchu po Grań Soliska. W dole stawy Doliny Młynickiej, nad nimi Szczyrbski Szczyt oraz Grań Baszt, w tle Tatry Wysokie.

Furkot - panorama

Panorama z Furkotu od Soliska po Grań Hrubego. Oko przyciągają pięknie położone Furkotne Stawy.

Jak to po słowackiej stronie Tatr bywa, znakowany szlak zgrabnie omija Furkotny Szczyt, tak łatwo i szybko dostępny z Bystrego Przechodu (żółte znaki doprowadzają tylko do Bystrej Ławki), toteż Furkot zdobywa się na własną odpowiedzialność pod groźbą mandatu. Eh, ci Słowacy, najchętniej udostępniliby tylko drogi do schronisk…

Dolina Niewcyrka oraz Krywań

Wyżni Teriański Staw w Dolinie Niewcyrce, a nad nim Krótka, dalej Krywań, Krzyżne Liptownie i fragment Grani Hrubego (po prawej).

Giewont

I Giewont z Furkotu widać! 😀

Wysoka i Gerlach z Furkotu

Zbliżenie na Tatry Wysokie. Po lewej Wysoka, po prawej Gerlach, pomiędzy nimi dziubek Staroleśnego.

Furkot Furkotem, ale naszym celem był Grubcio, czyli Hruby Wierch. Tam jest nieco trudniej, więc chcieliśmy iść bez plecaków – takie bambaryły tylko by przeszkadzały. Trochę martwiły nas ciemne chmury, ale była dopiero10.40… Zastanawialiśmy się czy iść czy odpuścić, obserwując jednocześnie zmagania jakiejś parki, która właśnie gramoliła się na szczyt Hrubego. Przecież nie będzie burzy o tak wczesnej porze! Co najwyżej trochę popada i tyle.

Właśnie rozglądaliśmy się za miejscem, gdzie można by było upchnąć plecaki, kiedy rozległ się grzmot. Zbyt bliski i zbyt głośny, by nie wywołać przerażenia.

– O matko z córką! Burza! A my na wysokości 2400!

– Trochę lipa…

– A czaisz jakbyśmy wyszli o wschodzie słońca, jak zamierzaliśmy, to teraz byśmy byli na Hrubym!

– Weź nic nie mów! Ale spokojnie, może przejdzie bokiem i nie będzie tak źle.

Furkot

Och nein! tylko nie búrka!

Z Furkotu zeszliśmy na stronę Doliny Młynickiej. Przez jakiś czas nie burkało i rzeczywiście uwierzyłam, że nam się upiekło, burza przejdzie bokiem, a my spokojnie zwiedzimy Dolinę Młynicką. Uwierzyłam do tego stopnia (o ja naiwna!), że gdy dotarliśmy do miejsca, w którym nasza ścieżka łączy się ze znakowanym szlakiem, podbiegłam do żlebu opadającego z Bystrej Ławki, obadałam szlak i porobiłam zdjęcia do opisu na bloga

Bystry Przechód i Furkot

Stary szlak na Bystry Przechód nieźle się trzyma! 😛 Kiedyś była to trasa znakowana.

Po lewej Grań Baszt, po prawej Solisko

Zejście z Furkotu w kierunku Młynicy.

Droga na Furkot

Droga na Furkot – krótki, skalny odcinek.

Widok z Bystrej Ławki

Szczyrbski Szczyt, w dole Kolisty Staw oraz Capi Staw

Ledwo wróciłam do Tomka, gdy jebło tak, że serce zamarło mi na dłuższą chwilę. Tuż obok, nad Szczyrskim Szczytem! Kolana ugięły się pode mną, bo należę do osób, które nie lubią burzy, czują się nieswojo w towarzystwie piorunów i lękają się rozdzierających niebo grzmotów. A tu takie coś tuż nad głowami… Regularna burza rozpętała się w ułamku sekundy. Towarzyszyła jej się ulewa, która po chwili przerodziła się w bolesne gradobicie.

Zrobiłam coś najgorszego, na co mogłam wpaść. Wpadłam w panikę. Szybko schowałam aparat do plecaka, przykryłam go kaskiem, zaciągnęłam wora i na tym skończyło się logiczne myślenie. Została pustka we łbie, co jakiś czas wypierana prze chaos, dla odmiany. Próbowałam przywołać w pamięci zasady, jakieś wytyczne co do prawidłowego zachowania podczas burzy, ale stres zrobił swoje. Uciekaj z grani/szczytu, unikaj odsłoniętych przestrzeni, oddal się od cieków wodnych, nie opieraj się o skały, oddal się od metalowych ułatwień. No ok., zwiałam spod tej grani niżej, ale tam wcale nie czułam się bezpiecznie. Woda zalewała każdy centymetr kwadratowy każdej skały wokół. Przecież jak jebnie gdzieś obok, to i mnie porazi! To może się odizolować od podłoża i przykucnąć na plecaku? No ale czyż schodząc z grani nie wpakowałam się w otwartą przestrzeń i nie wystawiłam jako cel? To może się schować? Za bardzo nie ma gdzie… Pod każdym większym głazem ktoś siedzi (całe zatrzęsienie ludzi było wtedy w Dolinie Młynickiej), zresztą mało szczęśliwie, bo na wystające nogi leje się woda… Stać tak jak kołek i czekać końca katorgi? Jeszcze czego!

Teraz, siedząc spokojnie przed kompem, wiem co powinnam uczynić. Nie znalazłszy bezpiecznego schronienia powinnam zająć sobie miejscówkę w miarę możliwości oddaloną od cieków wodnych (choć twierdzę, że tam wtedy takich nie było) oraz skał, kucnąć na plecaku albo karimacie i nie posrać się (w jakże sprzyjającej ku temu pozycji) ze strachu. Z tym, że to była moja pierwsza burza w górach, bardzo silna i hulająca tuż nad głową. W efekcie stres pogonił mój płochliwy tyłek i w piorunującym tempie zwiewałam na otwartej przestrzeni w niższe części doliny.  

Skoro to piszę, to wiesz, że koniec końców uniknęłam „pieszczotliwego” spotkania z piorunem, co było wynikiem bardziej szczęścia jak rozumu. Liczę na to, że następnym razem uda mi się nie spanikować, zachować zgodnie z wytycznymi, tfu! Liczę, że więcej na taką burzę nie trafię! 

Zdjęć z tej nieszczęsnej nawałnicy nie mam, ale pokrótce opiszę jak to wyglądało. Pomnóż moje słowa x2 i wyjdzie miarodajna wizualizacja w głowie. A było to tak. Kolejne grzmoty rozdzierały powietrze, przyprawiając o palpitacje serca i nadwyrężając bębenki. Pioruny raz po raz waliły w skały w otoczeniu Szczyrbskiego Szczytu. Gradowe kule wielkości paznokci boleśnie odbijały się od ciała, po czym lądowały między skałami, stwarzając pozory zimowej aury. Ulewa była tak potężna, że woda zalała dosłownie wszystko: w ciągu paru minut na Grani Baszt utworzyły się cztery wielkie wodospady (ilość spływającej żlebami wody była wprost niewiarygodna!), pod nogami przewalały się strumienie, które z łatwością wdzierały się do butów, ciekło zewsząd i bardzo skrupulatnie z każdej skały… Jakby tak trzasnęło w dno doliny, to popieściłoby wszystkich równo. Nie muszę chyba dodawać, że moje goreteksowe buty o kant dupy można było rozbić – chlupało w nich, aż miło. Zresztą kit z butami, wszystko zgodnie i jednakowo było przemoczone, a na tamten czas to martwiłam się o własne życie. Serio. Bo nawet gdyby piorun mnie nie dziabnął, to było bardzo prawdopodobne, że obije sobie mordę uciekając w popłochu podczas tej pizgawicy. Aż dziwię, się, że tylko raz upadłam. I to niegroźnie.

Więcej strachu zafundował Tomek. Między kolejnymi grzmotami usłyszałam stłumione „Ała!”. Odwracam się i widzę, że leży, a prawa noga, dziwnie wykręcona, utknęła w szczelinie pomiędzy skałami. No nie! Na pewno złamał nogę! Jakimś cudem skończyło się tylko na zadrapaniach. Uff! Ledwie co wizualizowałam sobie jak ekipa ratowników znosi Tomka na noszach, kiedy w dolinie rozległ się ryk śmigłowca.

– Ratownicy lecą!

– Cholera, pewnie ktoś z pioruna oberwał…

– Matko jedyna, co tu się dzieje… Chce już być w dole!!

– Ja też. Ale nam nic się nie stanie. Będzie dobrze!

– No oby…

Ratownicy desantowali się na Grani Baszt, tam gdzie woda praktycznie przelewała się przez grań. Pewnie ktoś wywinął niezłego orła na tej ślizgawicy, albo zwyczajnie utknął i nie dał rady przekroczyć rwącej na potęgę wody. Grzmoty, grad, ulewa, ratownicy – to wciąż za mało atrakcji na jeden raz. Pewnie dlatego nadzialiśmy się na taki obrazek: na środku zalanej skały klęczał jakiś facet. Gorliwie się modlił… Może przestraszył się bardziej ode mnie, może uwierzył, że oto nadeszła apokalipsa, może uznał, że pora wyprosić Boga o spokój dla dobra turystów. Tego nie wiem, ale taka sytuacja wyglądała jakoś tak… ostatecznie.

Śmigło raz jeszcze zawitało nad Młynicką Doliną – tym razem zabierali ludzi z Grani Baszt. My w tym czasie walczyliśmy z progiem, z którego spada wodospad Skok, piekielnie nieprzyjemnym w tych okolicznościach. Na szczęście im niżej byliśmy, tym więcej spokoju wlewało się do naszych umysłów. Burza wciąż szalała, ale zdawało się, że kierowała się w stronę Krywania. Teraz tam będą się z nią użerać… Wkrótce weszliśmy do upragnionego lasu i już bez szalejących emocji kontynuowaliśmy zejście do Szczyrbskiego Jeziora. Jak dobrze, że suche i ciepłe autko czekało na parkingu!

Szczyrbskie Jezioro

Już po wszystkim… Widok ze Szczyrbskiego Jeziora na otoczenie Doliny Młynicy. Po lewej Szczyrbskie Solisko, na środku Szczyrbski Szczyt, po prawej Skrajna Baszta.

Pamiątki po kulkach gradu.

Pamiątki po kulkach gradu.

Na koniec obgadaliśmy tą feralną wycieczkę, która na pierwszy rzut oka zdawała się pechowa, ale po bliższych oględzinach pojęliśmy, że wszystko skończyło się dla nas wyjątkowo szczęśliwie. Bo gdyby wszystko poszło zgodnie z planem, gdybyśmy spędzili noc na Furkocie, to podczas wyjątkowo nieprzyjemnej burzy bylibyśmy na Szatanie… Bolałoby. Ze żlebów dosłownie spływały rzeki odcinające możliwość ucieczki z grani, a pomoc ratowników kosztowałaby krocie… Brrr. Tym razem dobrze się stało, że wyszło jak wyszło. Nie padł Hruby, nie padł Szatan, nie było biwaków, wschodów i zachodów słońca, ale dzięki temu nie znaleźliśmy się w tragicznej sytuacji. Lucky for us!

Już na kwaterze w Nowej Leśnej dotarła do nas przykra informacja. Jeden z turystów został uderzony piorunem na Krywaniu. Został w ciężkim stanie przewieziony do szpitala… Oby się z tego wylizał.

Jak wspominałam, to była moja pierwsza burza wysoko w górach (i od razu z rozmachem!), więc może jestem niedoświadczona, ciemna w temacie i zbyt obsrana, by na trzeźwo ogarnąć pewien proceder. Liczę, że wypowiecie się na ten temat. Mianowicie: zaszokował mnie fakt, iż spora część ludzi (naprawdę duża) miała burzę głęboko w poważaniu i szła do góry w zaparte. Dreptali ci turyści dalej na Bystrą Ławkę, na te łańcuchy, na grań… Może ja zwykła fujara jestem, tchórzliwa trzęsidupa, co po byle grzmocie pryska z prędkością światła?

Wiele chojrackich wpisów wysypało się też na pewnej tatrzańskiej grupie internetowej: „Straszna burza była, ale ja tam się nie dałem i szedłem dalej na Rysy”, „Zdobyłam Świnicę mimo nawałnicy. Trochę strasznie było, ale dałam radę”, a w odpowiedzi: „Wow! Fajnie, że tak w trakcie burzy nie speniałeś i dalej na Rysy pociągnąłeś. Gratuluję odwagi!”. Really? A nie powinno być: „Gratuluję głupoty”? Od kiedy łażenie z łańcuchami pod obstrzałem piorunów to coś fajnego? Serio pytam, bo może jestem do tyłu i coś mi umknęło. A może też masz górską burzę na koncie? Chętnie poczytam historie tych, co w te pędy zwiewają poganiani piorunami (chyba nie ja jedna boję się burzy?) i tych, co zachowują się nieco bardziej racjonalnie i tych chojraków też. Czekam. 🙂

OPIS SZLAKU NA BYSTRĄ ŁAWKĘ I FURKOT

Pozdrawiam,

Madzia / Wieczna Tułaczka

 

***

Tu też jest fajnie:

Facebook  Instagram

 

 

25 komentarzy

  1. Bliźniaczą sytuację miałem w tym roku w Rumunii 😉 Na grani na wys. około 2450 m.n.p.m złapała nas burza stawiając w bardzo trudnym położeniu – mogliśmy albo wejść tak jak biegł szlak na najbliższy szczyt albo wybrać dawny wariant, trawersujący wierzchołek, który mimo zamknięcia, oczywiście wtedy wybraliśmy. Tylko że owa stara ścieżka była w jednym miejscu podmyta i nie dało się przejść, trzeba było w atmosferze burzy, gradu i deszczu przedrzeć się przez eksponowany skalny teren 😀 Ale udało się na szczęście przeżyć, także rozumiem dobrze Twoje emocje 😀

  2. Też się boję burz, jak tylko słyszę pomrukiwania gdzieś w oddali to od razu chcę wracać. Raz byłam blisko – w Beskidach, w dodatku już było ciemno, ale zdążyliśmy do schroniska i dopiero się zaczęło. Od tamtej pory dwa razy dokładniej sprawdzam prognozy i obserwuję niebo. Szczyt nie ucieknie, nie ma co ryzykować swoim życiem i zdrowiem. Nie zazdroszczę tych przeżyć, też bym wiała, chociaż to niezbyt racjonalne w takich warunkach.

    • Liczę, że następnym razem będę mniej emocjonalna, a bardziej ogarnięta. 😉 Poza tym prognozy nie zawsze się sprawdzają. W tym feralnym dniu sprawdziłam 4 prognozy i tylko jedna mówiła o możliwości burz. Reszta wieściła piękną pogodę. No a chmury zebrały się w ekspresowym tempie i już przed 11.00 rozpętało się piekiełko.

  3. Skichałabym się, żeby się brzydziej nie wyrazić. Po prostu bym się skichała tam na górze na Waszym miejscu. Całe szczęście, że wróciliście cało. A co do tych wszystkich, którzy prą w górę mimo burzy – dla mnie to idiotyzm i lekkomyślność w najczystszej postaci.

    • Do tej pory nie wiem jakim cudem się nie poryczałam tamtego dnia. Chyba ze strachu. 😉 Prognozy były optymistyczne na tamten dzień, poza jedną, oczywiście ta jedna się sprawdziła (ze strony TPN). Rozumiem, że burza może zastać na szlaku, ale żeby podjąć decyzję kontynuowania wycieczki to już niebezpieczna „zabawa”, zwłaszcza w przypadku obłańcuchowanych szczytów.

  4. Gratuluję relacji (jak zwykle zajebista) i zazdroszczę przeżyć. A tak… bo ja burzy w górach jeszcze nie przeżyłem, gdyż gdy tylko prognozy nie bardzo teges, to nie wychylam nosa poza próg ogródków piwnych, a chciałbym się posrać /ze szczęśliwym finałem – zejścia z gór oczywiście/ przy akompaniamencie piorunów 😀 Rozsądek zawsze jednak bierze górę. Taki ze mnie stary pierdoła. I chciałbym, i boję się 😀
    Ps Skąd w tobie, kruszynko, taka para?
    Pozdro.

    • Ja wolałabym nie przeżywać tej burzy w górach. Nie szła bokiem, nie obserwowałam tego z bezpiecznej odległości – widziałam jak pioruny walą kilkadziesiąt metrów dalej. To nie jest fajne. Co kiekawe, z 4 prognoz pogody tylko jedna mówiła o możliwych burzach, a reszta wieściła piękny dzień.
      PS. Nie ma we mnie pary. 😀 Tylko miłość do gór. 😉
      Pozdro

      • A tym razem nie podpytywałaś ratowników o prognozy? :).

        Ja przeżyć nie zazdroszczę. Do tej pory udało nam się unikać burzy będąc wysoko, ale świetnie wiem, że czasem to niestety kwestia przypadku.

        Życzę mniej takich przygód (jeżeli przygodą to można nazwać).

        • Tym razem nie. 😀 Wtedy zadzwoniłam, bo byłam troszkę pod ścianą. Było późno i nie wiedziałam czy biwakować czy schodzić. Tu wiedziałam co robić – spierniczać! 😉

  5. Jaka fajna, obszerna relacja 😀 Czytam i obrazy kolejno przeskakują mi w głowie, jakbym tam była 🙂 Świetny blog, kontynuuj jak najdłużej, będę tutaj z pewnością częściej! 🙂

  6. Z tym, że duża część turystów nie przejmuje się warunkami, to się zgodzę. Kilka razy widziałem, że mimo nadchodzącej burzy, czy też padającego deszczu, ludzie idą dalej w górę w stronę grani. Nie zwracają uwagi na to, czy są tam łańcuchy, czy jest gdzie się schować przed deszczem. Najważniejsze dla nich jest to, by tylko wejść na ten zaplanowany szczyt. Może kwestia tego, że nie wiedzą jakie mogą być konsekwencje? A może właśnie to ta kwestia „odwagi” i by się innym pochwalić…

  7. Jak myślę o tych co mimo burzy pchają się na szczyt, to myślę o ćmach lecących do światła i palących się na żarówkach… Nie wiem może jest jakaś analogia, może to kwestia etapu rozwoju danego organizmu, albo ilości neuronów i połączeń między nimi??

  8. W ostatnie wakacje wracalem z Koprowego Wierchu to przy schodzeniu do Hinczowych Stawaow rozpetala sie ogromna burza.. Bieglem wrecz w dol zeby odejsc jak najdalej od stawow a po drodze mijalem bardzo duzo osob idacych twardo w gore w kolorowych foliowych kapturkach 🙂 Co tam jak widac burza wiekszosci turystow nie rusza:)
    Pozdrawiam;)

  9. Sandra Konaszuk

    Świetny wpis, jest i dreszczyk i przygody 🙂
    Wybieram się za kilka dni na Słowację, decyzja była dość spontaniczna, dopiero teraz zaczęłam czytać o szlakach, trudności itd… problem w tym, że mój partner, to cholerna urodzona kozica górska, a mnie to wszystko nieco przeraża. Zdobyliśmy wprawdzie niedawno Ben Nevis [najwyższy szczyt wysp brytyjskich], ale było ciężko, oj ciężko. Stąd moja prośba o poradę – pakować się na Skrajne Solisko? Czy znajdę jakiś łatwiejszy szczyt? Czy może w ogóle darować sobie Wysokie Tatry i udać się do Słowackiego Raju i wybrać co łatwiejsze ścieżyny? Albo [nie daj Boziu] kopsnąć się za Polską granicę i wybrać Morskie Oko haha 😉
    Proszę, błagam, pomocy 🙂

    • Wieczna Tułaczka

      Pakować się! 😀
      Na Skrajne Solisko prowadzi bardzo łatwy szlak, pozbawiony trudności technicznych. Nie jest też długi (jak na słowackie standardy), a na dodatek na stoku góry kursuje kolejka, więc w razie co można skrócić sobie wycieczkę. Przy stacji kolejki (ok. 45 min pod szczytem) znajduje się schronisko, gdzie będzie można odpocząć, coś przekąsić tudzież wypić. 😛
      A więc tak, to super pomysł na rozpoczęcie przygody z Tatrami. Powodzenia! 😀

      • Sandra Konaszuk

        No to jazda! 😀 Dzięki wielkie za rozwianie wątpliwości! A czy mogłabyś polecić coś „na zapas”? Podobny lekki szlak? Może być i dłuższy, Ben Nevis zajął nam 8h, także dystans,to nie problem 🙂 A czy mieszkając w Szczyrbskim Jeziorze dostaniemy się jakoś na jednodniowy wypad do Raju? Bo my tak bez auta, biedne emigranckie sierotki, samolotem lecimy do Koszyc, a potem musimy sobie jakoś radzić 🙂

        • Wieczna Tułaczka

          Możecie się wybrać na Magistralę Tatrzańską. Z Szczyrbskiego Jeziora nad Popradzki Staw i na Osterwę (piękne widoki), dalej nad Batyżowiecki Staw i Wielicki Staw, skąd możecie zejść Tatrzańskiej Polanki i wrócić elektriczką do Szczyrbskiego Jeziera bądź kontynuować wędrówkę czerwonym szlakiem na Hrebienok i zejść do Starego Smokowca (powrót elektriczką). Szlak długi, ale bez trudności.

          Bezpoiśrednio ze Szczyrbskiego Jeziora możecie wybrać się też Doliną Mięguszowiecką na Koprowy Wierch (szlak czerwony i niebieski), ale z racji odległości trzeba będzie wrócić tą samą drogą. Również bez trudności technicznych.

          Bezpośrednio ze Starego Smokowca (dojazd elektriczką) można wejść na Sławkowski Szczyt należący do Korony Tatr. Szlak jest łatwy, jednak dość męczący ze względu na sporą różnicę wysokości. Powrót niestety tą samą drogą. Dokładny opis znajdziesz na blogu.

          Jeśli nie boicie się krótkiego skalnego odcinka z łańcuchami, to pokuście się o Bystrą Ławkę. To niezbyt uciążliwy, ale widokowy szlak wprost ze Szczyrbskiego. Dokładny opis również znajdziesz na blogu.

          Co do Słowackiego Raju… Z pomocą elektriczki dostaniecie się do Popradu, a stamtąd jest kilka możliwości dojazdu. Wszystko dokładnie opisałam w tym poście: http://www.wiecznatulaczka.pl/slowacki-raj-informacje-praktyczne/ Zajrzyj tam, są też linki do wyszukiwarek połączeń.

      • Madziu, wybieramy się na Skrajne Solisko w połowie sierpnia, z 2 dzieci ( 8 i 11 lat) i 9 mięsiecznym brzdącem w nosidle. Jak oceniasz ten szlak? Z mężem i starszymi dziećmi chodziliśmy trochę po Tatrach Wysokich, ale perspektywa szlaku z dzieckiem na plecach trochę nas przeraża, a chcielibyśmy wejść również na Skrajne Solisko, nie tylko dojść do schroniska. Czytałam, że szlak żółty jest dość przystępny a jak z czerwonym od schroniska? I jak jest z parkingami w Strbskim Plesie, nie będzie problemu ( w tych rejonach byliśmy prawie 10 lat temu …)? Z góry dziękuję 🙂

        • Wieczna Tułaczka

          Z parkinkiem nie będzie problemu. Najtaniej jest przy stacji elektriczki – taki duży piętrowy, zaraz przy wjeździe do Szczyrbskiego. Rano nie ma problemu z miejscami, płaci się w automacie – ok. 6 euro za dzień. Przy wylocie szlaku cena rośnie do 10 euro za dzień.

          Jeśli chodzi o szlak na Skrajne Solisko. W zasadzie trudności tam nie ma, głównie kamienne stopnie, czasem bardziej strome, może troszkę skał, ale wszystko do zrobienia z palcem w d… dla przeciętnego człowieka. 😉 Natomiast ciężko mi się ustosunkować do tego dziecka w nosidle, wiesz, dzieci to dla mnie czarna magia. 😉 Zdaje mi się, że powinniście dać radę z tym maluchem. Warto spróbować, w końcu od schroniska to rzut beretem!
          Powodzenia. 🙂

  10. Też przeżyłam burzę w Tatrach, złapała nas gdy szliśmy przez Świstówkę z Doliny Pięciu Stawów do Morskiego Oka. Aparat i komórka mimo zabezpieczenia w siatce przemokły i umarły. Buty z goreteksu mogłam sobie wsadzić… przemokły od góry bo szliśmy po połowę łydki w rwącym potoku. Na karku siniaki od gradu. Pamiętałam tylko jedno „napięcie krokowe”, nie można robić wielkich kroków podczas zbiegania, bo można łatwiej oberwać. Więc noga za nogą leciałam za mężem w dół z myślą, że właśnie walczę o życie. Bałam się jak nie wiem i do dziś jak widzę ciemną chmurę nad głową to zagęszczam ruchy i lecę w dół. Może też jestem tchórzem, ale żeby w takich warunkach pchać się wyżej, to chyba musiałabym postradać rozum….
    A teraz podróżujemy z psem, który na maksa boi się burzy, więc musimy być podwójnie czujni. Chodzimy w dobrej pogodzie i może nasze osiągnięcia nie są tak spektakularne jak tych twardzieli o których pisałaś, ale też coś tam widzieliśmy 🙂 A nasz psiak to najprawdziwszy Alpinista 😀

  11. o mamo!!! Przezyłam burzę na zejściu z Kasprowego i myslałam ,ze to koniec swiata-to co Wy przezyliście uswiadomiło mi ,ze to był pikuś…

  12. Parę lat temu szedłem z narzeczoną i znajomymi Czerwone Wierchy (od Kasprowego do Ciemniaka). I tak jakoś będąc zapatrzony w widoki (i narzeczoną 😉 „przeoczyłem” co później widać było doskonale na zdjęciach klasyczne „chmurowe kowadełko”. I zamiast uciekać w dół już na Małołączniaku – zbiegaliśmy z Ciemniaka w takich samych warunkach jak Ty. p/s: moja wtedy narzeczona, a obecnie żona też Madzia 🙂

Leave a Reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *

*

*

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.