Ten wpis dedykuję znajomej osobie, która podobnie jak ja, przemierza kolejne rowerowe kilometry w samotności. Chcę jej unaocznić i udowodnić, że to ja mam „piękniejsze” i bardziej „spektakularne” widoki na trasie. Zresztą zobaczcie sami… a potem możecie mi zazdrościć.
Początek trasy nie zapowiada późniejszych rewelacji. Przebijam się przez miejską dżunglę, z rozczuleniem spoglądając na doskonale znane mi bloki, domy, czy całkiem obce sznury aut ciągnących we wszystkich możliwych kierunkach, aż w końcu, po ok. 20 minutach następuje zwrot akcji. Przede mną przeszkoda w postaci wiaduktu.
Nie jest łatwo, jeśli chce się doświadczyć pięknych widoków, trzeba włożyć trud i wypocić swoje. Na szczęście wysiłek zostaje wynagrodzony i z góry otwiera się przedni widok na tory.
Dreszczyku emocji dodaje fakt, że mijam przekreśloną tablicę z nazwą Bydgoszcz – to znak, że przekroczyłam granicę miasta i moja wycieczka nabiera podmiejskiego charakteru.
Jednak nie można tak w nieskończoność podziwiać tej cudnej panoramy z wiaduktu, przecież dalej też czekają nietuzinkowe atrakcje. Ruszam więc w dół i po chwili trafiam w najprawdziwsze ostępy leśne! Naprawdę warto wyjechać z miasta dla takich widoków!
Drzewa poza terenem zabudowanym są jakieś takie inne… Bardziej drzewiaste? Bardziej zielone? Nie umiem wyłapać tej subtelnej różnicy, w każdym razie jest ich na tyle dużo, że całe to skupisko chyba można nazwać lasem. Jadę więc sobie lasem, ale nie czuję się przytłoczona samotnością, bo po lewej towarzyszą mi tory, po których suną pociągi wypełnione pasażerami, po prawej za to bieży droga i bywa, że mija mnie jakieś auto, też przecież kimś wypełnione.
Dojeżdżam do wioski nr 1 i mam niesamowite szczęście, jeśli akurat przez stację przetoczy się skład pociągu. Nawet dostaję dreszczy na myśl o potężnym gwiździe, który wydobywa się z lokomotywy! Co za niesamowite przeżycie, mówię Wam!
Wioska ta dysponuje jeszcze jedną potężną atrakcją, mianowicie na terenie ogrodzonym widać prawdziwy „kaczy dół”, bajoro jak ktoś woli. Wystarczy podejść do płota niczym Kargul albo Pawlak i popatrzeć sobie przez szpadelki na ten ciekły cud. No przecież zbiornik wodny to najlepsze co mnie mogło spotkać w trasie!
Taki widok zawsze wprawia człowieka w dobry nastrój i rozluźnienie, ale właśnie wtedy nie mogę dać się omotać atrakcjom widokowym, bo przede mną znajduje się najtrudniejszy punkt orientacyjny na całej trasie. Trzeba uważać, żeby nie pojechać prosto, w nieznane i trudne topograficznie rejony, tylko skręcić ostro w prawo, praktycznie pod kątem 90 stopni.
Ścieżka rowerowa co prawda ulatnia się na kilkadziesiąt metrów, ale po chwili powraca w cudowny sposób i można ze spokojem ducha rozpędzić się na nowo. Oczywiście w ramach rozsądku i w świetle prawa, bo jak widać znak ogranicza do 70 km na godzinę.
Jak się komuś wydaje, że teraz jazda będzie swobodna i wolna od wszelkich trosk to się grubo myli… Licho nie śpi i stosowne znaki ostrzegają mnie przed dziką zwierzyną, która może czaić się za każdym najbliższym krzakiem.

Proszę bardzo! Dobrze, że rowerzyści są przynajmniej informowani o wyskakujących dzikich zwierzętach!

Jedna z tych mylnych, zwodniczych odnóg od trasy… Byłam dzielna i nie dałam się wrobić w „Wrong Turn” 😉
Jeszcze brakowałoby tego, abym wpakowała się w labirynt równiutko zasadzonych tajemniczych leśnych zagajników! Prawda, że leśnicy pięknie poradzili sobie z sadzeniem równoległym drzew?
Po drugiej stronie sadziła najwyraźniej upojona ekipa, bo tak równiutko już nie jest, ale możliwe, iż sama Natura coś pokiełbasiła.
W tych wyjątkowych okolicznościach przyrody docieram na skraj wioski nr 2 i kieruję się na lewo. Musicie wiedzieć, że w tym momencie porywam się niemal na szaleństwo, bo nie kończę wycieczki zgodnie ze znakiem:
Dalej jadę odnogą drogi ekspresowej i ani chwili nie żałuję, bo kiedy mijają mnie rozpędzone auta z charakterystycznym podźwiękiem to czuję, że żyję!
Jednak wkrótce moim oczom ukazuje się upragniony cel… Jest nim wiadukt nr 2, który wypaca ze mnie wszystko to, czego pierwszy nie zdołał.
Nawet nie wiecie jak rozkosznie jest spojrzeć z góry na mknące pojazdy!
Człowiekowi tyle złotych myśli wpada do głowy i robi się tam tak niesamowity jazgot, że nie pozostaje nic innego jak zapić tę gonitwę myśli…
Przepełniona samozadowoleniem mogę spokojnie zjechać z wiaduktu i wrócić tą samą drogą do domciu, podziwiając genialne widoczki raz jeszcze. Ma to swój bonus – tym razem mogę niemal oglądać widowiskowy spektakl, jakim jest tarcza słońca zachodząca za horyzont. Co prawda chmury i drzewa wszystko zasłaniają, ale kto by się przejmował.

Kiedy chmur nie ma to słonko chowa się za drzewa, więc z niebywałego zachodu nici, ale kto by się przejmował 😉

Jednak w życiu nie jest idealnie i nie same piękne rzeczy mijam po drodze. I mnie przytrafiło się jedno paskudztwo! Bleah!
A wiecie co w tej wycieczce jest najfajniejsze? Jutro znów ją odbędę. 😉
Pozdrawiam,
Madzia / Wieczna Tułaczka
***
Więcej głupot tutaj:
Mimo stresu chyba jednak udało się uniknąć bliskiego spotkania z dziczyzną atakującą z leśnych otchłani. 🙂
No ba! Inaczej bym nie była w stanie tego opisać 😉 😀
Takie rowerowe wypady za miasto są wspaniałą okazją do regeneracji. Zresztą to mój ulubiony typ aktywnego wypoczynku. Nie mogę się doczekać powrotu do Polski i rozpoczęcia sezonu rowerowego (w tym roku zdecydowanie późno).
Pozdrawiam
Rowerek fajny jest 🙂 I nie ważne, że późno się sezon zacznie, ważne że będzie 😀 pzdr
Bardzo interesująca wycieczka. No i fajna alternatywa dla siedzenia w domu przed TV 🙂 Ja się wybieram do Chile pod koniec roku i planuję przejechać je wzdłuż i wszerz 🙂 rowerem. I coś mi się nie wydaje, że nie będzie tak rekreacyjnie i miło jak u Ciebie 🙂
Pozdrawiam serdecznie!
Zdecydowanie nie będzie tak rekreacyjnie jak u mnie 😀 I zdecydowanie będzie bardziej miło jak u mnie 😀 Świetna wyprawa Ci się kroi!!
😀 dobre
a ten, masz coś przeciwko rogatej zwierzynie? hę?
ależ skąd! czasami to jest niesforne, ale taki urok 😀
Jak na rower, to tylko w nasze górki, albo zapomniane wsie. Na większych szosach jeździ się strasznie niekomfortowo i niebezpiecznie. Stąd odczytuję to uwielbienie do świstu mijających pojazdów ironicznie – są o wiele lepsze sposoby na zastrzyk adrenaliny 😉
W sumie to cały post jest ironiczny 😉 Ale jak ma się góry i opuszczone wioski daleko to jeździ się gdzie się da 🙂
PS. Faktycznie w naszym kraju jeździ się mało komfortowo, oby szyko się to zmieniło na lepsze 🙂
No można stracić wzrok przez to paskudztwo na ostatnim zdjęciu 🙂 Ja uwielbiałam niegdyś świst powietrza i tę chwilę uderzającej adrenaliny, kiedy jadąc po takiej jednej naszej drodze bez chodnika i bez pobocza mijały mnie dosłownie o włos kolejne PKSy, albo ciężarówki…. 🙂
Przyjemna trasa. No może poza ekspresówką – ja się cholernie boję jeździć po ulicach, jeśli nie ma ścieżki rowerowej, bo a) nie mam prawka i trochę dziurawa jest moja wiedza nt przepisów drogowych, b) w Wawie i okolicach kierowcy są wyjątkowo chamscy, c) kierowcy z definicji nienawidzą rowerzystów… No ale to zupełnie inna sprawa. Zatem powtórzę: trasa przyjemna!
Kurde, jaka Ty jesteś chudzinka! (Zazdrości!!!!!!!)
Kierowcy to w całej Polsce są chamscy 😛 Ostatnio jeden prawie mnie przejechał, wyjechał debil z podporządkowanej i nawet się nie rozejrzał…za to miał mnóstwo energii w nawyzywaniu mnie od najgorszych :/ Pogratulowałam mu kultury jazdy i kultury osobistej 😛
PS. A chudzinka to po mamusi, no i trochę po ćwiczeniach, bo po tatusiu odziedziczyłam uwielbienie do słodyczy… 😛
Dołączam się do pozytywnych komentarzy 🙂 również bardzo lubię taką formę spędzania czasu, zawsze to jakaś przygoda w codzienności 🙂 można natknąć się na naprawdę ciekawe miejsca w swojej okolicy o których nie miało się pojęcia. Polecam wszystkim taką formę wypoczynku i rekreacji 🙂