Jeszcze do niedawna wydawało mi się, że na Kazbeku było zimno. Wlazłam tam latem, ale wiecie, pięć tysięcy metrów ponad poziomem morza robi swoje, tak jak załamanie pogody, z którym przyszło nam się zmierzyć. Moje pojęcie tak zwanego pizgania złem, czyli przejmującego zimna, zweryfikowała na nowo niepozorna Babia Góra – niepozorna w zestawieniu z potężnym Kazbekiem. Jednak to ona pokazała nie tyle pazurki, co po prostu szpony. Prawdziwa Królowa Beskidów – z nazwy i charakteru.
A zaczęło się od prognozy pogody zwiastującej naprawdę słoneczny acz mroźny weekend na południu Polski. Dodam, że pierwszy weekend wiosny, jednak iście zimowa aura tłumaczy tytuł.
Nabrałam apetytu na wschód słońca. Podczas ostatniej wizyty na Babiej Górze zabrakło dobrych warunków, a chciałam w końcu zobaczyć legendarny poranek na Diablaku na własne oczy. A więc postanowione.
Na Przełęcz Krowiarki (1012 m n.p.m.), gdzie znajduje się parking, dotarliśmy po 21.00. Nic nie zachęcało do wyściubienia nosa na zewnątrz, gdzie pusto, ciemno, no i zimno jak diabli! Motywuję partnera do żwawej wędrówki, kuszę wizją szybkiego dotarcia do schroniska, a tak naprawdę przekonuję samą siebie, w ten sposób zwalczając własne lenistwo. Szczęśliwie prawdą jest, że wędrówka nie będzie długa – niebieski szlak z Krowiarek do schroniska na Markowych Szczawinach (1180 m) wiedzie niemal płasko, a jego przejście nie zajmuje więcej niż półtorej godziny. Zimowa sceneria dodaje powera, im dalej w las, tym robi się piękniej: iglaki pokrywa gruba warstwa białego puchu, a śnieg przyjemnie skrzypi pod butami.
W schronisku jest głucho i cicho, jak się później okaże – tylko do czasu. Wpadam na „genialny” pomysł, by spanko urządzić w turystycznej kuchni, mieszczącej się na najniższym poziomie. W nocy na pewno przyjdzie mnóstwo osób, które tak jak my, będą chciały zobaczyć wschód słońca ze szczytu. Będą się kręcić w przedsionku i jadalni. Tam się nie wyśpimy. A któż po nocach będzie się kręcił po kuchni turystycznej? Odpowiedź brzmi: w pip ludzi. Żeby siorbać zupkę o 2.00 w nocy; żeby przyjść, podrapać się po głowie i wyjść; żeby poświecić nam latarką po oczach i z wielu innych powodów. Także tego, to nie była najszczęśliwsza miejscówka. 😛 Przypomniałam też sobie, czemu ostatnio wybierałam kwatery zamiast schronisk. To, że w nocy przyjdzie wielu turystów, to było jasne, ale że praktycznie wszyscy oni w dupie będą mieli ciszę nocną i będą drzeć się, co rusz głośno wybuchać śmiechem i tupać buciorami bez opamiętania (kto był na Markowych ten wie, jak tam echo niesie), to już zdążyłam zapomnieć. Kiedy o dziwnej porze wpadam do schroniska, to zamieniam się w kobietę-kota: stąpam cicho na paluszkach i mówię szeptem, bo wiem, że po kątach próbują spać inni turyści. Czy ja jestem już staroświecka?
No więc noc była całkowicie nieprzespana, a tak się złożyło, że to już druga pod rząd. Konsekwencje poniosę tego samego dnia, ale już w Zakopanem, gdzie przeniosę się zaraz po zdobyciu Babiej Góry. Plus tej sytuacji był taki, że przynajmniej nie trzeba było się wybudzać o 4 nad ranem:D Wystarczyło przezwyciężyć zmęczenie i wyruszyć na czerwony szlak. Ten od razu pnie się ostro w górę, by pod Przełęczą Brona stanąć dęba. Latem są tam schody, lecz zasypane śniegiem tworzą całkiem strome zbocze.
Przełęcz Brona (1408 m) to przełomowe miejsce: z jednej strony otwierają się widoki, z drugiej nieosłonięty teren oznacza wiatr. Z początku znośny, lecz wraz z przerzedzającymi się drzewami rosnący na sile. Dalej na śmiałków czeka podejście grzbietem. Do pokonania jeszcze jakieś 300 metrów przewyższenia, niby niewiele, lecz silne podmuchy czynią z wędrówki ciężką harówę. Walka nie toczy się już tylko o kolejny metry w pionie, czy złapanie oddechu, ale też o utrzymanie kijów w łapach (wiatr raz po raz je wyrywał) i utrzymanie właściwego traktu (kilka razy podmuch nieomal zwiał mnie ze szlaku). Ciekawe doznanie!
Widoki były przednie. Przed nami szczyt Babiej Góry, cały w bieli, po lewej niebo czerwieniało, uwydatniając chmurki o fantazyjnych kształtach, po prawej mur Tatr! Jakże ten widok uskrzydla! Nic to, że ręce grabiały coraz bardziej, że wiatr bezlitośnie siekał nieopatulone części twarzy opiłkami lodu, wystarczyło spojrzeć w kierunku ukochanego pasma, by dostać energetycznego i motywacyjnego kopa. Tylko szkoda, że nie mogłam uwiecznić tej chwili na zdjęciu, że nie byłam nawet w stanie wyciągnąć aparatu z plecaka. Ten obraz musi zostać w mojej głowie.
Na szczycie ruch jak w Paryżu na wsi. Większość osobników robi fotkę, może dwie i ucieka w dół. Zazdroszczę im tej ewakuacji. Ciężko wyrobić na Diablaku (1725 m) choćby i 5 minut, kiedy temperatura wynosi ledwie kilkanaście kresek poniżej zera. Ale to nic, całą robotę robi wiatrzycho, które bezlitośnie, dojmująco i przenikliwie hula bez opamiętania, obniżając odczuwalną temperaturę o co najmniej 179 stopni. Wszak nie jest tajemnicą, że Babia Góra to masyw leżący w pewnym oddaleniu od innych. Bez osłony jest łatwym celem wszelkiej maści zefirków, wiaterków, wichrów i huraganów, co w połączeniu z mrozem daje wręcz zabójczą kombinację. Zrobienie kilkunastu zdjęć kosztowało naprawdę dużo samozaparcia i potężne skostnienie dłoni, które zaczęły odmarzać dopiero po godzinie. Dużo szybciej można było stracić białe „opierzenie” i szronowy makijaż, jaki tego dnia fundowała Babia Góra. Gratis.
Z początku zejście nie różniło się od pobytu na Diablaku, czytaj: było równie wietrznie i chmurnie, zupełnie jak na szczycie. Kiedy już straciłam nadzieję na jakiekolwiek widoki, te nagle pojawiły się bez żadnego ostrzeżenia! Przejaśniło się na dobre gdzieś pomiędzy Gówniakiem a Kępą. Na Sokolicy zatrzymaliśmy się na dłuższy czas, by popatrzeć na masyw Babiej Góry. Ciężko uwierzyć, że jeszcze przed chwilą zamienialiśmy się w sopel losu, a teraz delektowaliśmy ciepłymi promieniami słońca. Sokolica jest ostatnim punktem widokowym, dalej ścieżka wchodzi w las, wyprowadzając nas z powrotem na parking na Przełęczy Krowiarki.
A więc zatoczyliśmy koło. Na samym początku drogi nieco deprecjonowałam potęgę Babiej Góry. Słyszałam, że potrafi porządnie wychłostać, ale przecież co to dla mnie, zdobywczyni Kazbeku! Pff! Przecież nie może być zimniej niż na pięciotysięczniku! Ano jednak może być. Diablak pokazał rogi i nauczył, żeby nie lekceważyć zimą gór niskich – pagórów, jak lubię je nazywać…
***
Kilka godzin po nas, na Babią Górę zawitali znajomi z Gruzji i wycieczki na Śnieżkę. Nie uświadczyli już tak potężnej pizgawicy, ale też nie dane im było podziwiać muru Tatr na horyzoncie. A więc warto było się przemęczyć!
INFORMACJE PRAKTYCZNE:
- Na Przełęcz Krowiarki najlepiej dostać się własnym autem. Niestety nie ma regularnej komunikacji w to miejsce. Parking kosztuje 15 zł za dzień (cena z marca 2018).
- Trasa wycieczki: Przełęcz Krowiarki – Schronisko na Markowych Szczawinach – Przełęcz Brona – Diablak (Babia Góra) – Gówniak – Kępa – Sokolica – Przełęcz Krowiarki szlak niebieski i czerwony
- Czas: 5h to średni czas przejścia tej trasy bez odpoczynków.
Górskie pozdro,
Madzia / Wieczna Tułaczka
Tu też jest fajnie:
Królowa jest jedna, a zimą jak trafi się warun to bajka. Ja miałem okazję 2 razy być zimą (ale jeszcze nie taką solidną, bo początkiem grudnia, tak coroczna tradycja w PTT NS na Barbary i Mikołaja). Raz w warunkach idealnych https://pl.wikiloc.com/szlaki-wycieczki-piesze/babia-gora-z-ptt-ns-06-12-2015-11636603, a raz z chmurami w roli głównej, ale i tak było bajecznie https://pl.wikiloc.com/szlaki-wycieczki-piesze/babia-gora-z-ptt-ns-07-12-2014-8507857. A że na Babiej piździ jak w Kieleckiem? Niestety, tak natura królowej, rarytas jak nie wieje 😀 A muszę też przyznać, że królowa mnie lubi. Byłem na niej już chyba z 6 razy i zawsze z pogodą przynajmniej dobrą. I raz chyba bez wiatru nawet.
Byliśmy z moją panią w marcu. Cel główny to zimowe Tatry Zachodnie z Kir ale, że była akurat lawinowa trójka a na Babiej tylko dwójka więc jakby tu nie wejść (?) przy okazji dorzucając kolejny szczyt do zimowej KGP. Więc wiało ostro. Na dole było -12 a na górze nie wiem – kilka zdjęć przypłaciliśmy prawie odmrożonymi palcami. Widoczność kilka metrów, baliśmy się że zabłądzimy i oczywiście widoków żadnych. Za to na szczycie byliśmy sami 🙂 Wspaniała przygoda.
Czyżby łapawiczki Yeti? Jak się sprawdziły? Odkąd posiadam, nigdzie się w zimie bez nich nie ruszam. Nie raz mi już tyłek… to znaczy palce uratowały 😉
Zawsze zaskakują mnie nazwy gór, dolin i przełęczy w polskich górach 😉
Genialne widoki i bardzo miło czyta się Twoje opisy!
„(..) Czy ja jestem już staroświecka?” – No, mam takie samo wrażenie, że wiele osób przychodzących do schroniska w środku nocy „na chwilę” zapomina, że prócz nich jest tam jeszcze sporo innych osób, które próbują się wyspać i mogą mieć jakieś plany na następny dzień, więc chciałyby się wyspać. A jadalnia na Markowych nocną porą jest bardzo uczęszczana, bo jak ktoś wchodzi na chwilę do schroniska, to tam się kieruje najczęściej 😉
Widzę, że widoki ze szczytu takie chwilowe tylko były. Dobrze, że były i nie musiałaś oglądać tylko chmur.
No nie przemyślałam do końca miejscówki na nocleg. 😀 Następnym razem będę wiedzieć. 😀
Interesuje mnie sprzęt jaki masz na nogach-chodzi mi o raki. Cudo Fotki. Pozdrawiam.
To raczki Veriga Mount Track. 🙂
Piękne zdjęcia z Babiej. Wiele razy tam byłem , ale takich fotek jeszcze nie widziałem. Pozdrawiam!
Podziwiam za pasję!! My staramy się zaszczepić w naszych dzieciach miłość do gór od najmłodszych lat. Dlatego zdecydowaliśmy się w ferie zimowe zabrać je na zorganizowany wyjazd rodzinny.