Z Berlinem mam pewne rachunki do wyrównania. Miałam już okazję odwiedzić to miasto, ale było to dawno i nieprawda. W każdym razie krótka wizyta w 1999 roku wystarczyła, by stolica Niemiec zrobiła na mnie potężne wrażenie!
Rok później zebrałam małą ekipę w postaci siostry oraz koleżanki, przygotowałam piękny plan zwiedzania – jednym słowem byłam gotowa na szturm Berlina i trzęsłam się jak osika na myśl o dniu wyjazdu. Ten w końcu nadszedł. Wpakowałyśmy się z tobołami do wieczornego pociągu i zaczęłyśmy namiętnie trajkotać o tym jak zaj***ście będzie. Od słowa do słowa i koleżanka poprosiła mnie o okazanie paszportu, celem zweryfikowania widniejących tam pieczątek austriacko-czeskich. Wtedy zaczął się dokumentny kocioł!
–Gdzie jest mój paszport?? Nigdzie nie mogę znaleźć!! – Reszta mojej wypowiedzi nie przeszła cenzury…
–Ty zidiociała wariatko!! Tylko nie mów, że nie wzięłaś paszportu!! Chyba cię zabiję!!! Na pewno cię zabiję!!! Tu też odbyło się cenzurowanie… – Burę dostałam konkretną, ale muszę przyznać, że należało mi się: w końcu to ja byłam prowodyrką całej imprezy, wyprosiłam ten wyjazd, w domyśle byłam przewodnikiem nie tylko duchowym, ale i turystycznym mojego niewielkiego stadka…
A tu taki klops! Moja długo wyczekiwana podróż do Berlina skończyła się na Inowrocławiu. Jedynie superman byłby w stanie dostarczyć mi zapomniane dokumenty, ale nie znałam do niego numeru… 😉 Szczęście w nieszczęściu było takie, że przynajmniej zdążyłam na powrotny pociąg do Torunia. Jeszcze tego brakowało, żebym snuła się nocą sama po zapyziałym dworcu! Całą podróż spędziłam na korytarzu, nie zajęłam miejsca w przedziale, bo pech bez wytchnienia pracował na moją zgubę i wypełnił cały pociąg żołnierzami. Zaryczana byłam jak dzieciak, łzy wielkie niczym groszki nieustannie spływały mi po polikach. Chłopaki troszkę się ze mnie ponabijali, ale obyło się bez zaczepek. Zapewne myśleli, że rozpaczam, bo chłopak złamał mi serce, a serce miałam faktycznie złamane, tyle że przez paszport.
W tej całej złości i bezsilności nawet nie pamiętam jak wróciłam do domu. Taksówką? Na pieszo? Pamiętam jedynie, że płakałam do samego rana…
Uwaga, uwaga! Ta historia ma swój morał, ponieważ raz na zawsze nauczyłam się czegoś istotnego – robienia listy niezbędnych rzeczy przed wyjazdem oraz dwukrotnego sprawdzania wszystkich dokumentów! Amen.
Do Berlina miałam jeszcze jedną poważną przymiarkę, w zeszłym roku. Wyjazd dopięty był niemal na ostatni guzik i jeden wielki guzik z tego wyszedł, bo rozchorowałam się na całego. A że jestem dzielna i zawzięta (to drugie chyba bardziej) to porywam się na Berlin po raz trzeci! Także trzymajcie kciuki, żeby tym razem złe fatum nade mną nie wisiało, żebym dojechała i wróciła bez uszczerbku na zdrowiu, naładowana energią i pozytywnym nastawieniem. BERLIN PRZYBYYYYYWAAAAAM!!!!!!!!!!!!!!!!
Pozdrawiam,
Madzia / Wieczna Tułaczka
***
Tu też jest fajnie:
Do trzech razy sztuka 🙂 Ale Ci fajnie! Udanej wycieczki więc Ci życzę, sama ostatnio patrzyłam na bilety do Berlina… ale najpierw muszę namówić na to moją drugą połówkę 🙂
Trzymam kciuki, bo jest tam co zwiedzać 🙂
Ze mną byłaś, ze mną byłaś w 99 🙂
Witaj Bora 😀 No z Tobą byłam z Tobą 😛 Fajnie było, prawda? 😀
ja robie zawsze pelna liste w evernote i jeszcze nie zdażylo mi się czegoś zapomnieć. zrobili też apke do telefonu wiec mozna notatki robić na bieżąco:)