O wejściu na Przehybę, gdzie zaczynamy wędrówkę, przeczytacie tutaj.
***
TRASA WYCIECZKI: PRZEHYBA – RADZIEJOWA – WIELKI ROGACZ – POKRYWISKO – BIAŁA WODA – JAWORKI
Chora bym była, gdybym nie próbowała wgramolić się na Radziejową o wschodzie słońca, dlatego też dźwięk budzika przeszył noc już o czwartej minut trzydzieści. Rozgryzienie warunków zajęło mi ułamek sekundy. Śnieg prószył w najlepsze, wschodu z tego nie będzie, zatem można jeszcze na chwilkę wrócić do pozycji horyzontalnej i zakonspirować się w ciepłym śpiworze. A potem zjadł mnie leń.
Schronisko na Przehybie
Zamiast wstać o 6.00 i po godzinie ruszyć na szlak, tak by zdążyć zrealizować całą zaplanowaną trasę, to wytoczyłam się z wyra z dwugodzinnym opóźnieniem. Trochę z lenistwa, trochę dlatego, że uwierzyłam w norweską prognozę pogody, która wieściła rozpogodzenie w południe. Wyjście ze schroniska o 9.00 miało zagwarantować nam sukces widokowy w rejonie Radziejowej tudzież Wielkiego Rogacza.
Czerwony szlak pomiędzy Przehybą a Radziejową zajmuje około półtorej godziny. W naszym przypadku było to dokładnie 1 h 50 min i winię za to śnieg. Oj nasypało troszkę w nocy i mimo, że białe sięgało ledwie kostek, to poczułam co znaczy brodzenie w świeżym sypkim puchu. Mięśnie pracują na większych obrotach, co dało się wyczuć już przy pierwszym delikatnym podejściu. Aż wstyd przyznać, że ledwo doczłapałam się na Radziejową, choć odcinek nie jest przecież ani wymagający ani stromy. Na swoje usprawiedliwienie dodam, że nie zawsze z rana mam powera, czasem muszę się rozchodzić, rozbudzić. No i byłam lekko zaziębiona.
Tak czy siak, w owym sypkim śniegu poruszałam się jak mucha w smole i generalnie musiałam przełknąć gorzką pigułę, jaką okazało się sapanie kilka metrów za Tomkiem. W innych warunkach zawsze śmigałam przed nim, nawet często musiałam przystawać, co by chłopak nie zgubił się sam w drodze. Teraz byłam słabsza.
Na szczęście humorek mnie nie opuszczał, głównie za sprawą głupkowatego snu o Nandze. Tak to leciało:
– Jak wrócimy z Beskidów to jadę z Maciaszkiem na Nangę – rzekł stanowczym głosem Tomek.
– Że co?
– Słyszałaś. Chcemy zdobyć szczyt jeszcze zimą.
– Ale ty przecież nie masz żadnego doświadczenia! Nawet w Tatrach zimą nie byłeś, że już nie wspomnę o Alpach czy innych Himalajach.
– Toteż dlatego tu jestem i się wprawiam na Radziejowej.
– Ocipiałeś do reszty? A Maciaszek to nawet raz życiu w górach nie był!
– No i co z tego? Ale ma kondycję. Biega 3 razy w tygodniu.
– Chyba cię pokiełbasiło! Też mi kondycja… A gdzie doświadczenie? Poza tym, dopiero co wczoraj Bielecki zleciał na Nandze, doznał jakiejś kontuzji i zakończył wyprawę, a ty chcesz się pchać na 8.000 metrów?!? Zimą!?!
– No i co, że Bielecki nie wszedł. My mamy dobry plan, więc nie ma opcji żeby się nie udało. Bielecki nie miał planu. Acha, jedziesz z nami. Ja się już umówiłem z Maciaszkiem, że będziemy w parze, ale spokojnie, znalazłem ci na Internecie koleżankę na wyprawę. Tu nastąpiła prezentacja bladej i wątłej dziewuchy. Zdecydowanie bardziej przypominała bibliotekarkę niż sportsmenkę.
– Cześć. Ania jestem. Będziemy się razem wspinać na Nangę.
– Yyyyy. Cześć – odparłam niepewnym i mało ujmującym tonem. – A tak z ciekawości, jakie masz górskie doświadczenie?
– Za dzieciaka byłam z rodzicami w Pieninach. W Tatrach to tylko spacerek nad Morskie Oko i dolinki, ale jestem zapisana do grupy Tatromaniaków na FB. Nie masz co się obawiać, jestem dobrze przygotowana, czytałam kilka książek i wiem o co chodzi w tym całym himalaizmie.
Zanim wybudziłam się na dobre, w Nanga Dream rozhulała niezła awanturka, ale to już historia, która pozostanie w ciemnych zakamarkach mojej podświadomości. Tu i teraz realizowała się Radziejowa Dream i moja mała walka ze słabym organizmem. Głupawka i regularnie powracające wybuchy śmiechu odbierały i tak mizerne pokłady energii, więc nic dziwnego, że widok drewnianej wieży przywitałam z ulgą.
Kolejne stopnie ku platformie widokowej pokonywałam ze świadomością, że nagrody za to nie będzie. A należałaby się, bo nie dość, że pieroństwo strome to jeszcze oblodzone. Zabawne, że w Tatrach eksponowane miejsca nie robią na mnie większego wrażenia (przynajmniej w większości), a ta drewniana konstrukcja przyprawiła mnie o dreszcze i niepokój związany w koniecznością pokonania jej raz jeszcze, tym razem w dół.
Nareszcie! Od dawna chciałam tu być! Chcica na Radziejową była w dużej mierze następstwem wrażenia jakie zrobiły na mnie zdjęcia z kalendarza, wypełnionego przepięknymi zbliżeniami na Tatry z Beskidu Sądeckiego, Pienin i Podhala. Z kalendarza, który z powodzeniem wisi u mnie już trzeci rok i będzie tak wisiał, do czasu aż dorwę ładniejszy tudzież w końcu dopasuję ramki na wybrane kadry.
Na wieży nie było tak sielankowo i widokowo, jak to sobie wymarzyłam. Szczerze mówiąc wypizgało mnie dokumentnie! Do tego stopnia, że zrobiłam kilka zdjęć na odpierdol, wciągnęłam łapawice na odmrożone paluchy i czmychnęłam w dół z maksymalną prędkością, jaką można było rozwinąć na zmrożonych stopniach. Gorąca herbata (już w dole) nie złagodziła drgawek. Jedyna nadzieja w ruchu, trzeba było wprowadzić mięśnie w obroty, by jakoś ogrzać zmarznięte ciałko. Zadziałało po kilku minutach.

Wieżę postawiono w 2006 roku i ponoć rozciąga się z niej rozległa panorama na wszystkie strony. Hmm.
Nie rozpaczałam szczególnie wybitnie. Raczej skupiałam się na przyjemnościach związanych z powrotem ciepła. Hell yeah, uroki zimy! Nagle pomiędzy drzewami ujrzałam widok, który wprawił mnie w osłupienie. O w mordę, widać Tatry! Przez chwilę wahałam się: cofnąć tyłek na Radziejową czy nie cofnąć. Widmo powrotu na górę i ponownego spotkania z wieżą, na której hula pizgawica, zniechęciło mnie do drugiego ataku. Poza tym na takie zabawy nie było czasu, jeśli chciałam jeszcze tego dnia zdobyć Wysoką. A chciałam.
Wyglądało na to, że nieco niżej panorama otworzy się całkowicie, obiecująco prezentowało się również zbocze Wielkiego Rogacza (1182 m), na który zmierzaliśmy. I faktycznie, po chwili fociłam jak szalona, ale wpierw zaliczyłam pierwszą potężną „glebę”. Nawet mnie to ubawiło, dopóki nie zobaczyłam białego obiektywu. Ups, czyszczenie szkła pochłonęło kilka chusteczek.

Wąziutki kadr, a w nim aż 8 szczytów z WKT – Sławkowski, Łomnica, pod nią Kieżmarski, dalej Durny, Baranie Rogi, Lodowy, Ganek oraz Wysoka.
I nagle zima stała się bajkowa. Biały puch pod nogami wkurzał jakby mniej, a ośnieżone choinki i Tatry w tle pięknie współgrały z niebieskim niebem. Gdyby tak śniegu było po pas to na stówę padłabym z wrażenia! I ze zmęczenia… W każdym razie odcinek Radziejowa – Wielki Rogacz minął pod znakiem rozkwitającej fascynacji górską zimą, a fragment niebieskiego szlaku przez Mały Rogacz na okiełznywaniu rozbuchanych emocji.

Dopiero zimą widać ile dziczyzny biega po górach. Ślady czasem biegną wzdłuż szlaku, częściej przecinają go w poprzek. Duże, małe, pojedyncze, mnogie, do wyboru do koloru.
Wkrótce znów dotarliśmy do rozstaju szlaków i ruszyliśmy za czerwonymi znakami prowadzącymi do wsi Jaworki, położonej u podnóża Pienin. Im niżej byliśmy, tym większe lodowisko robiło się pod stopami. Każdy krok wymagał uwagi, co i tak nie uchroniło nas w systematyczne wpadanie w poślizg.
Szybko trafiliśmy do kolejnego wizualnego eldorado, a mianowicie na Pokrywisko. Według mapy to szczyt o wysokości 975 m w bocznym grzbiecie Pasma Radziejowej. Jednak w terenie trudno zorientować się, że właśnie zdobyło się jakieś wypiętrzenie. Wierzchołek jest mało wybitny, raczej ma się poczucie, iż jest się na grzbiecie lub wręcz polanie. Dawniej były tutaj pola i pastwiska, obecnie zbocza powoli zarastają.
Spacer z Pokrywiska poprzez Ruski Wierch oraz zbocza Jasielnika jest bardzo widokowy. W wyższych partiach widać tatrzańskie szczyty, później można skupić się na tym co widnieje na pierwszym planie, a jest to bardzo smakowity widok na pasmo Pienin.
Szybko przekraczamy niewidoczną granicę, tym samym opuszczając rejon Beskidu Sądeckiego na rzecz Pienin. Mijamy rezerwat Biała Woda i strzelistą Smolegową Skałę. W tym miejscu brutalnie ucinam relację, bo o zmaganiach z Wysoką i podstępnych niczym żmije Pieninach opowiem następnym razem.
Pozdrawiam,
Madzia / Wieczna Tułaczka
***
Tu też jest fajnie:
Tzn kiedy następna relacja?? Piękne zdjęcia 🙂
Dlaczego nie chcesz zimą jezdzic w Tatry? Kręcą Cię bardziej latem?
No i powodzenia na Nandzę 🙂 nie zapomnij napisac relacji 😛
Pozdrawiam
Jak się zdjęcia przygotują i tekst napisze. 😛 A kto powiedział, że nie chcę zimą jeździć w Tatry? 😀
A tak wywnioskowałam z relacji ,opisów,zdjęć robionych w cieple dni. No chyba ,ze pominelam jakiś wpis z zimy w Górach
No jeszcze z Przehyby jest. Ale to, że nie ma zimowych Tatr to nie znaczy, że nie chcę. Tak wyszło. To moj pierwszy zimowy wypad w góry, po prostu padło na Beskdy. I Pieniny. Na Tatry też przyjdzie czas.
A mi nie było dane wejść na wieżę widokową na Radziejowej, bo uległa dość poważnemu uszkodzeniu kilka lat temu : ( Może kiedyś tam powrócę i nadrobię zaległości.
To się z Wami pobawiła pogoda w ciuciubabkę. Ale ostatecznie pogłaskała słonkiem po główce. Miodzio. Ja już jajo znoszę odnośnie Radziejowej. Niech już będzie marzec. 😀
Obyście pogodę mieli, bo widoki na Tatry miodzio 🙂
Pieniny moje ulubione góry 🙂 Piękne mieliście widoki na Tatry. Pozdrawiam
Trafiło się. 😀 Pieniny urokliwe, bardzo bym chciała wybrać się tam jesienią. Podejrzewam, że wtedy jest najfajniej. 🙂
Ależ tak! Serdecznie i gorąco polecam Pieniny w połowie października! Nigdy i nigdzie nie widziałam tak pięknej, barwnej i urzekającej jesieni jak o tej porze właśnie w Pieninach!
Przeszliśmy wtedy w trzy dni trasę:
1) Jaworki – Homole – Wysoka – Szafranówka – Schronisko w Szczawnicy
2) Schronisko w Szczawnicy – Sokolica – Czerteź – Zamek Pieniński – Trzy Korony – Sromowce Niżne
3) Sromowce Niżne – Przełęcz Szopka – Hala Majerz – Czorsztyn – Przełęcz Snoska
a można by iść jeszcze dalej, w ostatnią część Pienin, tą za Jeziorem Czorsztyńskim.
Widok jesienią z Trzech Koron w pogodny wieczór tuż przed zachodem słońca (na Pieniny, Tatry i dalsze) – nigdy go nie zapomnę!
Polecam i pozdrawiam!
Gdzie spędziłaś nockę schodząc z Radziejowej ?
Odpowiedź w następnej relacji 😉
Dawno nie zaglądałem a tu sporo się dzieje. Świetna wyprawa a i fotki super. Jak udało ci się uwiecznić to słoneczko z promykami? Jakiś specjalny filtr?
Dzięki. 🙂 Jeszcze nie dorobiłam się filtra, ale takie promienie można uzyskać poprzez domknięcie przysłony (duże wartości przysłony f). Dół zdjęcia jest wtedy ciut za ciemny i trzeba rozjaśniać w programie. No albo kupić filtr. 😀
Widzę, że poza górską pasją i blogowaniem łączy nas jeszcze jedno – zielony deuter z żółtym kwiatkiem 🙂 Pozdrawiam serdecznie i zabieram się za dalsze czytanie – obudziłaś we mnie potrzebę dalszego czytania tą notką 🙂
Ale mój Deuter jest niebieski! 😛 Chociaż wolałabym zielony… 😀 Pozdrawiam 🙂
Ależ musiałaś być szczęśliwa jak się Tatry wyłoniły 😀 Piękne zdjęcia.
Mój ulubiony Beskid Sądecki :). Pewnie dlatego, że najczęściej w nim bywam. Zdjęcie „W stronę Beskidu Niskiego…” to w większości Pasmo Jaworzyny Krynickiej, a za nim Pogórze Rożnowskie. Beskid Niski po prawej stronie gdzieś w malutkiej części :). Ten szlak przez Ruski Wierch do Jaworek jest jednym z najładniejszych w Beskidzie Sądeckim. Widzę, że w zimie jeszcze piękniejszy jest.
W tle Jodłowa i Rosochatka i dlatego tak napisałam. Jak Cię uspokoi to dopiszę, że w stronę Jaworzyny też. 😉 😀
A ten szlak z Sądeckiego do Pienin jest szalenie widokowy. Niespodziewałam się, że aż tak bardzo. Piękny rejon. Chcę tam jesienią! 😀
Hej! Ja również planuję w najbliższym czasie pierwszą wyprawę w góry zimą, dlatego chciałam zapytać czy beskid sądecki jest odpowiednim miejscem dla takiego laika jak ja? 🙂 Czy trzeba mieć jakiś specjalistyczny sprzęt, umiejętności? Oczywiście mam już za sobą przygody z wyższymi górami, jednak tylko latem. Dlatego nie chciałabym za bardzo szaleć i na swój pierwszy raz zimą wybrać jakąś bezpieczną opcję 🙂
Z góry dziękuję za odpowiedź, pozdrawiam ciepło!
Beskidy Są jak najbardziej świętną opcją na zimowe rozhulanie, może wyłączając humorzasty rejon Babiej Góry. 🙂 Niedługo napiszę o tym jakiś artykuł, ale Ciebie pewnie szybciej wywieje w góry. Na początek postaraj się wybrać trasy, które znasz albo te popularniejsze wiodące przez schroniska. Koniecznie jako pierwszą warstwę odzieży ubierz ciepłą bieliznę termoaktywą i ciepłe skarpety. Zaimpregnuj buty. Zainwestuj w ciepłe rękawice (paluchy potrawią przymarznąć zastraszająco szybko). I weź koniecznie kije – z nimi łatwiej chodzi się w śniegu i łapie równowagę. Jeśli masz raki/raczki to możesz awaryjnie mieć w plecaku – przydadzą się w przypadku oblodzeń. Ja nie miałam raczków. W Beskidzxie Sądeckim i Gorcach miałam dużo świeżego śniegu, więc raczki zbędne, natomiast w Pieninach było spore oblodzenia, ale dałam radę.
Pamiętaj aby aktualne prognozy i wyjdź w góry przy stabilnych warunkach – śnieżyca na szlaku dla kogoś początkującego to zły pomysł. 😉
Pozdrawiam i udanej wycieczki. 🙂
PS. Gorąca herbata podnosi morale! 😀
niebiańskie widoki.,,,,,,,,,,,, pozdr.
I jednak Tatry się ukazały, chociaż ranek bardzo nie fajny. A relacji nie wolno tak ucinać w środku 😛
Nie mogłem się powstrzymać więc dopisuję do powyższych komentarzy co następuje 🙂 Ciekawą alternatywą dla opisanej trasy jest takie przejście: z „tarasu widokowego” na Rogaczach do szlakowego rozdroża, gdzie spotykają się drogi na Halę Niemcową, Obidzę i Jaworki i dalej w dół niebieskim, z tym, że zamiast czerwonym w prawo leśną drogą na Jaworki, można pomaszerować dalej niebieskim prościuteńko jak w pysk strzelił na Wysoką 🙂 Trasa zimą jest łatwa z uwagi na poruszające się w tym rejonie grupki na nartach oraz skutery śnieżne straży leśnej, więc można trafić na wstępnie ubite odcinki, szczególnie w rejonie między Gromadzką Przełęczą i Przełęczą Rozdziela, z której prowadzi żółty szlak do Jaworek przez Rezerwat Białej Wody. Widok w kierunku Jaworek spod drzewa na Przełęczy Rozdziela wart jest choć jednego zdjęcia. Leniwce mogą iść żółtym do wsi na zakupy a reszta idzie dalej niebieskim na Wysoką z dwoma wariantami. Pierwszy wariant, to trzymanie się niebieskiego szlaku jak pijany płotu, co owocuje ciekawym terenem, fajnymi przebitkami na pasmo Radziejowej po prawej i znalezienie się ni z tego ni z owego w połowie wstępnego podejścia na Wysoką w miejscu dupoślizgów. Wariant drugi, to podążanie szlakiem rowerowym, który w miłej atmosferze doprowadzi nas do początku wejścia na Wysoką, a konkretnie pod las gdzie zaczyna się zabawa 😉 No i tu mamy dylemat – zejść do bazy pod Wysoką, walnąć napój oraz plecor na glebę i z aparatem jeno drzeć na Wysoką czy od razu na Wysoką – względnie można się wypiąć na jedno i drugie i na Durbaszkę tą rowerówką poczłapać. Wariant z tym szlakiem jest o tyle dobry, jeśli wcześniej zakupisz sobie żarełko bo w bazie możesz najwyżej liczyć na „co łaska” z ogólnodostępnej puli środków spożywczych z gatunku – nie zjem a nosić też nie zamierzam, które znaleźć można na wielce gustownej półeczce w wiacie kuchennej. Wniosek jest taki, że lepiej mieć własne żarło. Jest jeszcze jeden plus niemały owej bazy namiotowej. Wschody i zachody słońca na Wysokiej masz w zasięgu ręki a nocleg w bazie obfituje w urocze momenty. Trzeba tylko mieć baczenie na miśki jak się będziesz szwendolić po nocy, bo są i nawet ostatniego lata pasterze owieczek mieli problem z atakami a w bazie powiało grozą jak psy pasterskie szczekały nocą czując grubego zwierza 😉
Cześć! Planuję w najbliższym czasie wybrać się dokładnie na ten sam szlak. Mogłabyś napisać jak długo zajęło Wam przejście całej trasy od schroniska do zejścia w Jaworkach? Będę bardzo wdzięczna, bo internety dość ubogie są w te informacje. Pozdrawiam!
Czasy, zwłaszcza zimą są rzadziej podawane, bowiem zależą od warunków śniegowo-lodowych, jakie aktualnie panują na szlaku. Oczywiście to też kwestia kondycji.
Trasa Przehyba-Radziejowa-Jaworki zajęła mi 6 godzin. Jeśli chcesz iść dalej przez wąwóz do Durbaszki na nocleg (wraz z wejściem na zachód słońca na Wysoką) to musisz doliczyć jeszcze ze 4 godziny. Wtedy śniegu nie było wiele, ale były odcinki oblodzone, które chwilami utrudniały chodzenie.
Pozdrawiam. 🙂
Dziękuję bardzo! 🙂