Przygoda z Beskidami zaczęła się dość niefortunnie. Miały być zachwycające zachody i wschody słońca, malownicze landszafty, panoramy na Tatry oraz inne słodkie i urocze obrazki. Rzeczywistość okazała się okrutna – pochmurna i deszczowa, a moja niechęć do Beskidu Żywieckiego rosła wprost proporcjonalnie do ilości błota pod nogami. Trzeci dzień wędrówki miał przynieść lepsze perspektywy, choć już na wstępie o świtaniu na Wielkiej Rycerzowej mogłam zapomnieć.
BACÓWKA NA RYCERZOWEJ – SOBLÓWKA szlak żółty 1 h 20 min
Zwlekłam się z łóżka mimo wszechogarniających chmur, pazernie pochłaniających schronisko i wszystkie góry dookoła. Nie śpieszyłam się z pakowaniem, śniadaniem i innymi porannymi czynnościami. Z bacówki wytoczyłam się dopiero, gdy mgławica odpuściła natarcie, pozwalając zweryfikować, czy wokół coś oprócz chmur faktycznie istnieje. Istniało. Zrobiłam serię zdjęć dowodowych, po czym zarządziłam szybki odwrót do schroniska. Widoki okupione były przeszywającym ziąbem i zmuszona byłam przywdziać na siebie kolejne warstwy garderoby, lekko przy tym przeklinając pozostawione w domu rękawiczki.
Długo widokami się nie nacieszyłam. Ścieżka szybko wkroczyła do lasu, gdzie czekało mnie ponad godzinne zejście do pierwszych zabudowań Soblówki. Szlakowe błotko nie zdołało w magiczny sposób osuszyć się w ciągu tych kilku godzin bez deszczu, ale kiedy woda nie leje się na łeb i za kołnierz, to uwierzcie mi, że wszystko wydaje się piękniejsze! Do mętnych brei podchodziłam niemal z rozczuleniem i niemal sprawnie przekraczałam kolejne przeszkody. 😉

Przysięgam, że to nie ja! Wiem, że pomarańczowy kolor świadczy na moją niekorzyść, ale słowo daję, że to nie ja! 😉 😀
SOBLÓWKA – GLINKA szlak żółty 1 h 20 min (według mapy), 2 h (wraz z pobłądzeniem)
Leśna droga wyprowadza na wprost drewnianego kościółka w Soblówce, małej wsi w gminie Ujsoły. Teoria mówi, że należy iść szosą wzdłuż zabudowań i odbić w prawo, jeszcze przed mostkiem na potoku Cicha. W praktyce człowiek po dwóch dniach walki z leśnym błotem zagapia się na drewniane domki, traktory ryczące na wzgórzach oraz krowy malowniczo poutykanymi tam i siam (notabene też ryczące), przegapia ledwo widoczny znak na słupie stojącym dobrych kilkanaście metrów od szlaku i idzie sobie dalej suchą szosą w nieznane.
Pierwszym sygnałem ostrzegawczym był kosmiczny przystanek PKS. Cosik dziwny ten regionalny wykwit i zapewne znaczył, że zapuściłam się w zbyt intymne rejony Soblówki. Drugim sygnałem okazały się rozdziawione japy lokalnych mieszkańców, którzy chyba zbyt rzadko miewają kontakt z ubłoconymi po pas i objuczonymi tobołami kobietkami. Ejże, chyba w tej części wioski nie widzieli turysty! 😉 Przeszłam jeszcze kawałek i upewniwszy się, że dalej nie ma żółtych oznaczeń, a szczęki opadają coraz niżej, postanowiłam zerknąć w końcu na mapę. No tak, ewidentnie przeszarżowałam.
Cofnęłam się i szybko odnalazłam właściwą dróżkę, która pomiędzy domostwami wyprowadzała na niewielkie wzgórze. Widok z każdym krokiem stawał się coraz rozleglejszy i tym razem to ja rozdziawiłam japę, do tego stopnia, że przysłoniła mi biały wykrzyknik przy żółtym oznaczeniu na słupie.
Inne góry nauczyły mnie, że skręt oznaczony jest strzałą skierowaną w prawo tudzież w lewo, natomiast Beskidy nauczyły mnie, że równie dobrze może to być tradycyjny znak z wykrzyknikiem, który oznacza, iż trzeba uważać, bo pojawia się jakiś zawijas orientacyjny, ale no kurcze… Na wielkim szarym słupie akurat swobodnie można piękną i wyraźną strzałę narysować. A ja gapa, wykrzyknika nie zarejestrowałam. Sielankowe otoczenie totalnie zawładnęło moim umysłem, więc szłam sobie wydeptaną ścieżką coraz wyżej. „Kwiaty pachły, wiater wiał”, a ja szłam i szłam… Po 20 minutach dogoniła mnie myśl, że dawno nie było znaków. Wrrrr! „No nie zdążę dojść pod Pilsko przy tylu pobłądzeniach!” myślę sobie. Z jednej strony wkurzyłam się na to swoje gapiostwo, z drugiej strony mały off-road poskutkował tym:
Trzeba było porzucić urzekającą scenerię i powrócić pod nieszczęsny słup, gdzie po raz ostatni widziałam żółtą farbę. Okazało się, że szlak nie wiedzie wydeptaną ścieżką w górę (gdzie polazłam), a przeciska się między domostwami i po krótkim leśnym odcinku schodzi do zabudowań Glinki.
GLINKA – KUBIESÓWKA – BACÓWKA POD KRAWCÓW WIERCHEM szlak żółty 1 h 40 min (według mapy i „w praniu”)
W lokalnym sklepie byłam zmuszona zrobić rzecz straszną, mianowicie zakupić żarcie na resztę beskidzkiej wycieczki. Przeciążona powróciłam na żółto znakowany szlak, który wiedzie dalej na Krawców Wierch. Zaczęło się od męczącego podejścia zboczem Kubiesówki – trzeba było nadrobić utraconą wysokość.
Towarzyszyły mi całkiem urokliwe widoczki, a i z czasem ścieżka złagodniała, więc szło się nie najgorzej. Ni z gruchy, ni z pietruchy szlak wychodzi na rozległą Halę Krawcula, gdzie przycupnęła sympatyczna bacówka PTTK (1038 m). W środku urządziłam sobie krótki popas z herbatką w roli głównej. Gospodarz schroniska zagadywał o trasę, cel wycieczki, ale nie mogłam pozwolić sobie na dłuższe pogawędki, właśnie wybijała godzina 15.00, a ja chciałam koniecznie dotrzeć na nocleg na Halę Miziową. Czekało mnie jeszcze jakieś cztery i pół godziny wędrówki.
BACÓWKA POD KRAWCÓW WIERCHEM – KRAWCÓW WIERCH – GRUBA BUCZYNA – TRZY KOPCE szlak żółty, niebieski 2 h 45 min ( na mapie i „w praniu”, wliczając popas)
Bacówka leży tuż pod szczytem Krawcowego Wierchu (1084 m, 1080 m, 1071 m – niepotrzebne wykreśl, moje źródło wskazuje pierwszą wysokość), więc na szczycie zameldowałam się po kilku minutach.
Po chwili szlak umyka do lasu i delikatnie wspina się na wysokość 1132 m. Tabliczka informuje, że oto pod nogami znajduje się wierzchołek Grubej Buczyny. Bez niej ciężko by było się zorientować, iż właśnie zdobyło się jakiś szczyt, gdyż jest on całkowicie zalesiony. Na szczęście na grzbiecie opadającym w stronę Doliny Bystrej (którym wiedzie szlak) znajdują się małe polanki i wiatrołomy tworzące okna widokowe na Beskid Żywiecki.
Miło wspominam zejście buczynowym grzbietem. Pewnie dlatego, że ścieżka nie była wybitnie błotnista, za to jednostajnie obniżała się w dół, aż do Przełęczy Bory Orawskie (930 m), gdzie dobijał słowacki zielony szlak. Z ciekawości zerknęłam na mapę. Łups, od tego rozstaju czekało mnie prawie 300 metrów podejścia na Trzy Kopce. Ta świadomość nagle wzbudziła we mnie dziki apetyt, więc postanowiłam zorganizować piknik i dostarczyć brzuszkowi niezbędnych kalorii.
Wejście na Trzy Kopce (1216 metrów) było męczące, ale poszło sprawnie. Niestety w nagrodę nie dostaje się widoków, co jedynie wybór, czy kierować się na Halę Miziową czy na Rysiankę. O tym drugim miejscu słyszałam wiele dobrego. I szczyt i schronisko są ponoć szalenie sympatyczne, jednak ten zakątek musiałam sobie tym razem podarować. Deszcz drugiego dnia wycieczki przekreślił szanse odwiedzenia Rysianki, a celami głównymi całej tej wyrypy były: Pilsko i Babia Góra.
TRZY KOPCE – SCHRONISKO NA HALI MIZIOWEJ szlak czerwony 2 h według mapy, 1 h 40 min według mnie (a bez błota byłoby jeszcze szybciej) 😀
Z lesistych Trzech Kopców udałam się głównym grzbietem Beskidu Żywieckiego w kierunku pobliskiej Palenicy (1343 m), znanej również pod nazwą Szyproń. Palenica wydaje się niepozornym pagórem, a o dziwo należy do dziesiątki najwyższych szczytów w całych Beskidach.
Z Palenicy zeszłam na Polanę Cudzichową (notabene za zwiewającym w te pędy zającem), gdzie czekało mnie najtrudniejsze przejście w całym dniu. Łąka nie obrywa się przepaściami ani nie straszy ekspozycjami. Nie, nie. Trudności polegają na przeprawieniu się przez moczary, a taplanie po falującym trawniku nie należy do przyjemności, słowo honoru!

Każda próba ominięcia tegoż grzęzawiska kończyła się uwięzieniem na zakamuflowanych w trawach mokradłach. No nie było siło na to miejsce 😀
W tle Munczolik.
Czerwona ścieżka omija wierzchołek Munczolika i kieruje się na Halę Cebulową. Tam nastąpiło kolejne spowolnienie. Podmokłe trawy wciągały nóżki niczym bagno i zmuszały do szukania alternatywnych rozwiązań, łącznie z darciem po krzakach i pobliskich drzewach. Widok Hali Miziowej i majaczącego w tle schroniska rozprowadził przyjemne ciepełko na duszę.
Trzeba było jeszcze ocieplić ciałko, a najlepszym narzędziem do tego jest grzaniec. I może to schronisko przypomina hotel i nie grzeszy górskim klimatem, ale piwo dali dobre. Zasnęłam więc z uśmiechem na twarzy i wielką nadzieją w sercu. Marzyłam, aby kolejny dzień zacząć wschodem słońca na Pilsku…
A jak było? Zapraszam na dalszą część relacji.
Pozdrawiam,
Madzia / Wieczna Tułaczka
***
Tu też jest fajnie:
Cudna jest Soblówka 🙂 Muszę się tam znowu przejechać bo szmat czasu nie byłem i odwiedzić przy okazji Krawculę, bo tam nigdy nie zajrzałem 🙂
Mam nadzieję że następnego dnia, wschodzik się udał 😉 ?
Yyyyyyy. Sam zobaczysz 😉
ja tu chcę na wakacje nad morze jechać, a Ty mi takiego smaka na góry zrobiłaś 🙂
Zawsze można pojechać trochę nad morze, a trochę w góry. 😛 Albo tylko w góry. 😉
A kapuję już inskrypcję z przystanku: turysta = obcy = ang. alien = kosmita -> turysto (kosmito) wsiadaj do pekaesa i spadaj na swoja planetę! Tezę negatywnego nastawienia potwierdza odręczny szkic fallusa 😉
A kosmiczna (w sensie niesamowita) to jest ta zieleń!
Równanie w punkt! Padłam!! 😀 😀 😀
Moja Kubiesóweczka. A na Krawców Wierch z Kubiesówki pobiegłam 🙂
Ha, wystarczyło, żeby się chmurzyska podniosły i od razu się fajniej zrobiło. I nawet dostrzegłam wypasające się pieczarki. <3
No to wschody nie było jednak. Czyżby z Pilska również nie wyszło? Zobaczę w kolejnym odcinku 😛
A trasa dobrze mi znana, częściowo nawet z dwóch wycieczek.
Jak wrażenia z pobytu w tym schronisku? Nie wygląda na typowe schronisko, bardziej na hotel. Jak pokoje? Też hotelowe?
No hotel, hotel jak się patrzy. Ewidentnie są nastawieni na narciarzy, więc schronisko przypomina hotel. Ale jest kuchnia na dole do dyspozycji, więc spoko.