TRASA WYCIECZKI
- DZIEŃ I: Dojazd na południe plus żółty szlak z Soblówki na Krawców Wierch (nocleg w bacówce). Wędrówka zajęła ok. 3 h 30 min.
- DZIEŃ II: Wędrówka szlakiem granicznym z Krawców Wierchu przez Rezerwat Oszast i Przysłop do bacówki na Rycerzowej (szlak niebieski i żółty, 7 h).
- DZIEŃ III: Zejście z bacówki na Rycerzowej przez Kotarz i Muńcuł do Ujsoł. Powrót do domu.
Lubię spontany. Co prawda, pomysł na Beskid Żywiecki Aga wysmażyła już dawno, ale do końca nie wiedziałam, czy będę mogła ruszyć razem z moją gruzińską grupką. Poznaliśmy się na trekkingu w Gruzji i od tego czasu regularnie jeździmy powłóczyć się po naszych górach. W ostatniej chwili poukładałam sprawy i mogłam znów pognać na południe kraju. Punkt zbiorczy mamy w Gierałtowicach, w restauracji Szmaragdowa, którą zarządza Daria. Wyszarpujemy u niej pyszny rosołek i już wspólnie jedziemy do Soblówki, gdzie zaczynamy naszą wędrówkę. Auta zostawiamy na dużym parkingu naprzeciw kościoła, jeszcze nie wiedząc jak przykra niespodzianka nas czeka. Nieświadomi zagrożenia ruszamy żółtym szlakiem do bacówki na Krawców Wierchu. Tam mamy spędzić pierwszą noc. Trasa w sam raz na rozchodzenie po wielogodzinnej podróży przez pół Polski.
NA KRAWCÓW WIERCH
Mamy lekkie problemy orientacyjne na polanie tuż nad Soblówką, mimo że wiosną 2015 robiłam tę trasę i mimo że zamontowali tu piękne nowe szakowskazy. Chyba odpowiedzialność za prowadzenie rozlała się wraz z piwem na zbyt wielu członków grupy. Szybko jednak ogarniamy temat i wracamy na właściwe tory. Dalej idziemy już bez przygód, choć z wieloma przystankami: to na ciasto domowej roboty, to na popitkę dla kurażu. Lubię żółty szlak z Soblówki. Chwilami ciągnie ostro w górę, częściowo po utwardzonej drodze, ale przynajmniej nie żałuje widoków, czego nie mogę powiedzieć o szlaku granicznym, który będziemy przemierzać następnego dnia. Na Krawców Wierch dochodzimy już po zmierzchu. Niestety nie zdążyliśmy obejrzeć planowanego zachodu słońca z Hali Krawcula. Straty wizualno-krajobrazowe rekompensujemy sobie w wiadomy sposób. Do późnych godzin nocnych.

Szlak zaczynamy w Soblówce – dziś sennej wiosce, która przed wiekami miała swoje 5 minut. Znajdowała się bowiem na szlaku handlowym do Wiednia.
OSZUST NA GRANI!
Po obfitym śniadaniu ruszamy na szlak. Ostatni dzień lata przyszło nam wędrować niebieskim szlakiem granicznym, a więc lasem. Spokojnie Aga, nikt nie żywi urazy. 😉 Rzut oka na mapę uzmysławia, że na odcinku do Rycerzowej w zasadzie nie uświadczy się widoków. W porządku, leśne ścieżki też są fajne. Jednak pobieżne oględziny trasy mogą wprowadzić w błąd. Wydawać by się mogło, że szlak jest łagodny, biegnie sobie od niechcenia granicą polsko-słowacką, zdobywając kolejne, niewybitne szczyty w grzbiecie. Błąd. Podejścia i zejścia z kolejnych gór na trasie potrafią umęczyć, pojedyncze odcinki są naprawdę strome, często pokryte gliną i błotem. Trzeba spojrzeć na układ poziomic, by szybko wyłowić najgorsze miejsca. Na niechlubne prowadzenie wysuwa się Oszus (pieszczotliwie nazywany Oszustem) oraz Świtkowa. Z tym pierwszym poradziliśmy sobie koncertowo. Wystarczył rzut oka na wyrastające przed nami niemal pionowe podejście błotnistym zboczem, by Wojtuś wyjął mapę i znalazł alternatywne obejście przez Rezerwat Oszast, chroniący stoki góry po polskiej stronie. Prowadzi tamtędy wyraźna, choć nieoznakowana ścieżka, która trawersuje szczyt i omijając niewygodne wejście na szczyt i zapewne jeszcze gorsze zejście.
Niestety Świtkowej nie można tak pięknie ominąć i trzeba zmierzyć się z mocno spadzistym i śliskim zboczem, opadającym na Przysłop. To jedynie 140 metrów w pionie, ale jakże daje popalić kolanom! Trzeba schodzić czujnie i najlepiej z pomocą w postaci kijków. Na Przysłopie przerzucamy się na żółty szlak (to nieco szybsza opcja niż szlak przez Wielką Rycerzową). Powoli robiło się ciemno, a my chcieliśmy koniecznie zdążyć przed zamknięciem bufetu w bacówce.

Zejście na Przysłop. Zdjęcie absolutnie nie oddaje niezwykłej, jak na beskidzkie warunki, stromizny.
NA RYCERZOWEJ
Bacówka na Rycerzowej to spoko miejsce, jedno z fajniejszych w całym Beskidzie Żywieckim, ale te ich racuchy z jagodami, będące specjalnością zakładu… Nazamawialiśmy tego od groma, a jeść się nie dało! Bez smaku jakieś, no ale cóż. Piszę z perspektywy osoby rozbestwionej i karmionej w domu najlepszymi konfiturami świata. Przynajmniej kolejna integracja smakowała wybornie, choć była znacznie krótsza niż pierwszej nocy. Z tego miejsca pozdrawiam Krzyśka i Nadię, których poznaliśmy w bacówce. Krzysiek! Nowy komp mi hula!
Pierwszy dzień jesieni 2018. Całkiem ładnie się zaczął. Z samego rana wylazłam na polanę, by nacieszyć się widokami, trochę z nadzieją, że uda się zobaczyć Tatry – te jednak chowały się za chmurami. Po śniadaniu grupa musiała się podzielić: część kontynuowała wędrówkę na Wielką Raczę, część (w tym ja) musiała wracać do domu. Uparłam się, by wracać zielonym szlakiem przez Kotarz i Muńcuł i dobrze wyszło, bo przynajmniej na miejsca widokowe nie mogliśmy narzekać. Szlak kończy się w Ujsołach, skąd do Soblówki, gdzie zostawiliśmy auta mieliśmy 6 km drogi. Na szczęście mieliśmy ugadaną podwózkę, jako Marysia z Wojtkiem zdobywali Krawców Wierch właśnie od tej strony.
WANDALE W OKOLICY SOBLÓWKI
Niestety okazało się, że nam i „Rafałom” przebito oponę w aucie. Podczas wizyty u wulkanizatora, zgłosiło się kilka innych osób z tym samym problemem. Mieli auta rozsiane w okolicy Soblówki, na przestrzeni kilku kilometrów. Już po załatwieniu naprawy natrafiliśmy na grupę turystów, którą podwieźliśmy do Złatnej na parking, by nie musieli drałować kilometrów po asfalcie. Na miejscu okazało się, że i tam auta miały przebite opony, a jeden z nich miał „w pakiecie” szybę rozbitą w drobny mak. Po moim poście na FB zgłosiły się następne osoby z uszkodzonymi pojazdami. Początkowo myślałam, że atakowane są auta turystów, lecz wyszło na jaw, że i miejscowi doświadczyli wandalizmu. Zresztą, wyszło na jaw, że w tych okolicach to nie pierwsza taka akcja. Oczywiście nikt nic nie wie, winnych nie łapią, a skurwysyństwo (inaczej tego nazwać nie można) trwa w najlepsze. Będąc w okolicy, lepiej poszukać życzliwego gospodarza, który pozwoli zaparkować auto na własnym podwórku. Następnym razem tak zrobię.
Przykra niespodzianka na koniec nie spaczyła mojego opinii na temat Worka Raczańskiego. Nadal uważam tej rejon za jeden z najatrakcyjniejszy w całych Beskidach i serdecznie polecam każdemu piechurowi. Więcej o Beskidzie Żywieckim:
WOREK RACZAŃSKI – PROPOZYCJE WYCIECZEK NA POGRANICZU POLSKO-SŁOWACKIM OD WIELKIEJ RACZY PO BABIĄ GÓRĘ BABIA GÓRA ZIMĄ
Górskie pozdro,
Madzia Wieczna Tułaczka
Piękna relacja, jak zawsze u Ciebie! Jednak to, co stało się z Waszymi autami, zburzyło mój spokój. Wprawdzie, tak mi się wydaje, zostawiałem auto w miejscach, gdzie mało kto zaczyna trasę górską (jak np. stacja kolejowa w Soli, okolice jakiegoś zakładu w Rajczy), ale teraz… Co pozostaje? Chyba dojazd pociągiem – żółwiem…
Przy okazji – bardzo wiele razy parkowałem na co najmniej kilka godzin w totalnie odludnych miejscach Beskidu Niskiego. Z pełną świadomością, że coś może się stać. Jednak zawsze podchodziłem do tego tak: chcesz pozwiedzać? Zatem nie da się inaczej postąpić. Widocznie jednak okolice były zupełnie bezludne (a ludzie, jeśli już, porządni), a zwierzęta aut nie niszczą…
Też zawsze zostawialiśmy auto w różnych dziwnych miejscach i do głowy mi nie wpadło, że coś takiego może się wydarzyć. A jednak liczba komentarzy świadczy (post na FB), że taka akcja spotkała naprawdę wielu. Pozostaje szukać miejsca parkingowego u gospodarzy na miejscu. Popytać grzecznie, ktoś życzliwy na pewno się znajdzie. 🙂
Też zostawialiśmy auto w tamtym miejscu, zresztą jak wiele osób. Wyglądało na spokojne i bezpieczne… Trudno zrozumieć, co kieruje ludźmi, którzy niszczą własność innych, jak by nie było – gości tego regionu
Po przeczytaniu tej relacji przypomniała mi się sierpniowa wyprawa w Beskid Żywiecki, gdzie z dwoma moimi znajomymi szliśmy… od drugiej strony (tzn. z Rycerzowej na Krawców – cała trasa prowadziła od Zwardonia do Jordanowa w przypadku Panów, ja zeszłam trochę wcześniej). My Oszus(t)a nie ominęliśmy, więc trochę w górę i dół chodziliśmy 😀 Niestety następnego dnia okazało się, że przez to trochę nadwyrężyłam ścięgno Achillesa :(.
Z tymi racuchami muszę się zgodzić, jeden z moich towarzyszy sobie zamówił, a niewiele brakowało, abym zamówiła z drugim na pół. Jak dobrze, że tego nie zrobiliśmy!
A w kwestii samochodów… brak słów…
… czytam, jednak bardziej oglądam… no i oczywiście wspomnienia wracają… te wylegiwania się w bujnej słomianej barwy trawie pod Rycerzową… Czy gdzieś wędrując przed siebie, nikogo prawie nie spotykając :-). Na szczęście to się niewiele zmienia…
Pytam się, czy „Ktoś mnie skazał na wieczną wędrówkę. Po śladach, które sam zostawiłem”? 🙂
Urocze zdjęcia z pożegnania lata… a potem było jeszcze piękniej i z babim latem odeszło :-).
Życzę wędrówek by w pamięć zapadały i nigdy nie było ich nie dość.
P.S.
Przykro mi z powodu tego wandalizmu. Osobiście do tej pory nie spotkałem się z takim niemiłym doświadczeniem w tamtych okolicach. Mam nadzieję, że są to tylko incydenty, które przeminą jak zły sen. Proszę nie gniewać się i nie zrażać do tych stron, zawsze przecież więcej dobra można stamtąd do „plecaka” zapakować…:-)
O rety ale przykro z tym kołem
Szkoda, że taka piękna wyprawa tak się zakończyła. Sarenki urocze. Lubię Beskid Żywiecki chociaż dobrze go nie znam. Byłam dotąd tylko na Babiej.