Pamiętacie emocjonujący zjazd Twisterem z Koziej Góry? Otóż testowanie górskich ścieżek rowerowych Enduro Trails w Bielsku-Białej nie było jedyną efektowną atrakcją zaproponowaną tego dnia przez Śląską Organizację Turystyczną – SLASKIE.travel. Ledwo ściągnęliśmy ochraniacze, ledwo dopiliśmy kojące piwko, kiedy dostaliśmy sygnał od Jarka, że już czeka na nas na pobliskim parkingu. Jeszcze zanim na dobre ruszyłam zdobywać kolejne szczyty w ramach projektu „Korona Beskidu Śląskiego”, najpierw zajrzałam co tam mają pod spodem.
Jarek Gutek to górski człowiek orkiestra. Specjalizuje się w skitouringu, taternictwie jaskiniowym i alpinistycznych technikach linowych. Jest nie tylko instruktorem wielu górskich dyscyplin i Ratownikiem w szerach GOPR-u (odznaczonym Medalem za Ofiarność i Odwagę), spełnia się również w wodnych dyscyplinach, jako płetwonurek i sternik jachtowy oraz motorowodny. Założył firmę GOU-TEC zajmującą się organizowaniem wycieczek i szkoleniami w wyżej wymienionych dziedzinach górskich. Zaoferował się zabrać naszą wesołą gromadkę do jednej z beskidzkich jaskiń.

Jarek Gutek: taternik, grotołaz, narciarz, ratownik, instruktor, żeglarz. Zupełnie jak Mariusz Zaruski, co nie? 😉
What? Jaskinie w Beskidzie Śląskim? Yep, mam świadomość, że podziemna eksploracja jest mało popularna w tym zakątku gór i chyba większość (a przynajmniej duży odsetek) turystów nie ma pojęcia, jak potężna atrakcja mija im koła nosa. Bo beskidzkie jaskinie nie są ani otwarte dla masowego ruchu turystycznego (brak biletów wstępu i jakichkolwiek udogodnień wewnątrz jaskiń), ani w żaden sposób oznakowane, więc na pierwszy rzut oka wydają się dostępne tylko dla wtajemniczonych grotołazów. Otóż nieprawda. Pod opieką wykwalifikowanego przewodnika każdy może liznąć (nie polecam robić tego dosłownie) przygody w podziemnym świecie. Wystarczą chęci i przeciętna sprawność fizyczna, ale o tym później.
JASKINIE BESKIDZKIE
Jaskinie w Beskidach nie powstały w wyniku zjawisk krasowych (jak większość znanych turystom jaskiń w Polsce), wszak Beskidy zbudowane są ze skał fliszu karpackiego. Powstały na skutek grawitacyjnych i odprężeniowych ruchów masowych skał, które doprowadziły do popękania i rozsunięcia sztywnych warstw piaskowców i zlepieńców, budujących okoliczne grzbiety.
W Beskidach znajduje się kilkaset jaskiń, a wiele z nich odkryto zaledwie kilka lat temu! I wciąż odkrywane są nowe tunele, także poznanie podziemnego świata Beskidów to wciąż otwarta sprawa.
Oczywiście wygląd beskidzkich grot diametralnie różni się od jaskiń krasowych: nie znajdziesz tu bogatych zdobień, rzeźbionych przez wodę na przestrzeni setek tysięcy lat, a otwory wejściowe zazwyczaj przypominają dziurę w ziemi, aniżeli wejście do jaskini. Ale to nie szkodzi, bo siła beskidzkich jaskiń leży zupełnie gdzie indziej. Najwięcej frajdy dostarcza sama eksploracja ciasnych korytarzy, przeciskanie się przez wąskie przesmyki, wspinanie i ześlizgiwanie ze stromych progów oraz pokonywanie kolejnych skalnych trudności. Jest fun, jest zabawa! Przetestowane na mnie.
Najbardziej znane i najczęściej odwiedzane są:
JASKINIA W TRZECH KOPCACH
Jedna z większych w Beskidach, mająca ok. 1200 metrów długości. Wejście znajduje się na wysokości ok. 1000 m n.p.m., na południowych zboczach Trzech Kopców. Czterometrową studnię wejściową można pokonać bez użycia liny, dlatego jest to jedna z popularniejszych grot w Beskidzie Śląskim. Jej przejście nie stanowi wyzwania dla turystów obytych z jaskiniami, co nie znaczy, że można zbagatelizować trudności i polecić to miejsce każdemu. Absolutnie nie. Labirynt ciasnych korytarzy i sale rozwinięte na kilku poziomach to nie miejsce dla żółtodziobów, no chyba, że znajdują się pod opieką wykwalifikowanego przewodnika. Nie tak dawno Ratownicy wyciągali dwójkę delikwentów, którzy pobłądzili z powodu słabej znajomości topografii tegoż przybytku. Mężczyźni spędzili pod ziemią około 9 godzin, na szczęście skończyło się tylko na strachu i zapewne przemarznięciu. Jaskinia w Trzech Kopcach słynie z kolonii nietoperzy, w jej wnętrzach zimuje kilka gatunków. Cała wycieczka zajmuje ok. 5 godzin, w tym 2 godziny pod ziemią.
JASKINIA MALINOWSKA
Znajduje się nieopodal szczytu Malinów, czyli gdzieś w połowie drogi pomiędzy Przełęczą Salmopolską a Malinowską Skałą. Wejście stanowi duża szczelina, opadająca pionową studnią. Dawniej zejście do dalszych partii jaskini ułatwiały metalowe drabinki, które z czasem zostały zdewastowane, dlatego obecnie wejście bez liny stało się niemożliwe dla zwykłych turystów. Co ciekawe, Jaskinia Malinowska znana była od dawna, co rzecz jasna, wiązało się z powstaniem licznych bajań ludowych. Jedna z legend mówi, że lokalny zbójnik Ondraszek miał tu ukryć wielki skarb, inna, że podziemne tunele sięgają samego Żywca. Na wycieczkę do Malinowskiej trzeba przeznaczyć ok. 3-4 godzin, przy czym eksploracja podziemi trwa godzinę.
JASKINIA SALMOPOLSKA
Znajduje się tuż pod znaną i zagospodarowaną Przełęczą Salmopolską. Otwór wejściowy leży rzut beretem od parkingu, jednak nie tak łatwo odnaleźć go na gęsto zarośniętym zboczu. Jaskinia rozwinęła się na szczelinie skalnej, którą trzeba się przeciskać. Jest najtrudniejsza z wymienionych i właśnie ją udało mi się odwiedzić, oczywiście pod przewodnictwem i opieką Jarka z Gou-Tec. Pod ziemią spędza się około godziny czasu.
JAK SZURAŁAM PO JASKINI SALMOPOLSKIEJ (i po Ratowniku GOPR-u) 😉
Na Przełęcz Salmopolską dotarliśmy autem Jarka, który oprócz transportu zapewnia kombinezony, kaski, czołówki, rękawice i wiedzę topograficzną. To ostatnie w swojej głowie, ma się rozumieć. My, w składzie: Piotr i Kasia z Wydziału Promocji Miasta w Bielsku-Białej, dziennikarz Marcin Czyżewski oraz ja, nie musieliśmy ogarniać nic, poza własnym obuwiem sportowym.
Na parkingu ucharakteryzowaliśmy się na speleologów pełną gębą i po kilku chwilach stanęliśmy przed dziurą. Skonsternowani.
– Jarek, ty chyba sobie jaja robisz? To naprawdę wejście do naszej jaskini? Przecież my się tam nie pomieścimy
– Jak nie, jak tak – odparł spokojnie, po czym wlazł do dziury i po kilku pewnych ruchach zawołał do nas już z dołu. – Widzieliście jak schodzę, teraz wasza kolej. W razie co, będę was ubezpieczał i mówił, gdzie stawiać nogi.
Fakt, wszyscy widzieliśmy jak schodził, obserwowaliśmy uważnie, jak się ustawia, gdzie podpiera, by po chwili już we własnym zakresie skopiować jego ruchy. Poszłam na pierwszy ogień, na ochotnika. Będzie jak w Tatrach, pomyślałam, tyle że bez łańcuchów, no i pod ziemią. Wchodzę w to!

Kasia cieszy się jak głupia, jeszcze nie wie, że za chwilę będzie drzeć japę na widok tłuściutkich pająków. 😉
Poszło sprawnie, co prawda wąski otwór nie pozwala widzieć co jest poniżej, ale przewodnik instruował, gdzie znajdują się kolejne stopnie, toteż po chwili poczułam grunt pod nogami.
Ależ dalej było emocjonująco! Pełzalim, czołgalim się, przeciskalim w mikroskopijnych tunelach (choć Jarek twierdził, że miejsca tam od groma), ześlizgiwalim i drapalim po gładkich ścianach. Czego myśmy tam nie robili!
Najtrudniejszym momentem okazał się 4-metrowy próg, z którym przyszło nam się zmierzyć schodząc w dół. Powiem tak. Trudności podobne jak w górnej części komina w Buczynowej Turni na Orlej Perci, przy czym łańcucha nie uświadczysz, w zamian dostając ubłocone, a co za tym idzie śliskie chwyty. Ba! Tych chwytów na dość gładkich głazach ledwo starcza na bezpieczne zejście bez asekuracji. Bez pomocy Jarka nie dałabym rady. Nikt z nas by nie zlazł w tych ciemnościach, choć podejrzewam, że przy pełnym oświetleniu zejście okazało by się równie problematyczne. Jarek zna na pamięć wszystkie pęknięcia i naturalne wypustki, zlazł z progu błyskawicznie, a potem po kolei przeprowadził przez to miejsce każdego z nas. Adrenalina buchała, jak para z XIX-wiecznej lokomotywy!
Po około 25 minutach szurania dobrnęliśmy do miejsca, gdzie skończyły się nasze możliwości poznania Jaskini Salmopolskiej. Tam wzięliśmy udział w mini quizie jaskiniowym, po czym nastąpił odwrót częściowo nową drogą, częściowo poznanymi już tunelami.
Tak się złożyło, że nie pokonywałam progu w górę, jak reszta grupy. Dla spotęgowania atrakcji zostałam oddelegowana do tak ciasnego tunelu, iż wyraziłam wątpliwość, jakobym mogła się tam zmieścić. Gutek zapewnił, że skoro on się zmieścił, to ja tym bardziej, tylko uprzedził, że muszę się tam wśliznąć na odpowiednim boku, zgodnie z nachyleniem ściany. Faktycznie było ciasno i nieswojo samemu, ale co tam, że niby nie dam rady? Pewnie, że dam! Dopełzłam miejsca, gdzie drogę zagrodziła mi wysoka i ostra skała, zwalona ukośnie względem korytarza. Tam czekała na mnie reszta ekipy. Nie było dość miejsca, by przeczołgać się dołem, znowuż do góry nie byłam w stanie wdrapać się po gładkich ścianach. Próba wciągnięcia mnie siłą przez Marcina zakończyła się fiaskiem. Do akcji wkroczył Jarek, który zeskoczył po tej nieszczęsnej skośnej skale, zaparł się nogami o ścianki tunelu, przyjął pozycję krzesła i nakazał mi wleźć przez niego. Oj miałam opory, tak zdeptać biednego człowieka, jednak bez tego kwitłabym tam do dzisiaj. Przyznam, że jeszcze nigdy nie łaziłam po Ratowniku GOPR, no ale zawsze musi być ten pierwszy raz, co nie? Jeszcze w międzyczasie nieomal posikałam się ze śmiechu. Ponoć przybraliśmy z Jarkiem erotyczną pozycję, ktoś rzucił hasłem, aby pogasić czołówki i nie przeszkadzać – wyszło śmiesznie. 😉

Dla kurdupla nie było to takie oczywiste, ale ubaw przy tym miałam po pachy! Przez spazmy śmiechu utknęłam na krawędzi głazu i świeciłam zaklinowanym tyłkiem niczym Kubuś Puchatek, tak długo, aż głupawa mi przeszła i pozwoliła przeciągnąć dupsko przez wąską szparę. 😀
Wyjście z jaskini okazało się znacznie trudniejsze od wejścia. Dopiero po kilku próbach udało mi się wygramolić z ciasnej dziury. Tu fory miał Marcin, słuszny wzrost nie ułatwiał mu przejścia jaskini, ale na finiszu okazał się zbawienny.
Suma sumarum daliśmy radę, przebrnęliśmy przez korytarze z większą lub mniejszą gracją, jednak wszyscy z takim samym rezultatem – dziką radochą w sercu i szerokim bananem na ryju. Było super!
DLA KOGO BESKIDZKIE JASKINIE?
Dla każdego, bez względu na wiek i tuszę! Oczywiście w towarzystwie wykwalifikowanego opiekuna. Prawdę mówiąc grotołazi i zaawansowani turyści mogą eksplorować jaskinie we własnym zakresie, ale jeśli ktoś, tak jak ja, nie ma doświadczenia w tym zakresie, to nie powinien porywać się na samodzielne zwiedzanie! Tak dla porównania, aby uzmysłowić skalę trudności – Jaskinia Mylna w Tatrach to pikuś przy Jaskini Salmopolskiej.
INFORMACJE PRAKTYCZNE:
- Czołówka wraz z zapasowymi bateriami (zapasowa latarka też nie zawadzi) to podstawowy element wyposażenia przy zwiedzaniu jakiejkolwiek jaskini. Ciemności są nieprzeniknione. Jak w dupie.
- Nie wyobrażam sobie włazić do beskidzkich jaskiń bez kasku. Ilość nabitych guzów mogłaby przejść najśmielsze oczekiwania i typowania.
- Kombinezon to dobra rzecz. Ochroni przed przemoknięciem, a ubrania przed ubłoceniem i poszarpaniem, tj. przed zniszczeniem totalnym. W jaskiniach wszystko jest wilgotne i ubłocone, a przypominam, że w znakomitej większości korytarzy należy się czołgać i przeciskać pomiędzy skałami.
- Istnieje duża szansa, że bez rękawic dłonie skostnieją dokumentnie. To nie jest ani przyjemne, ani pożyteczne.
- Japonki, baletki oraz mokasyny to nie jest najszczęśliwszy wybór na tego typu wycieczki. Sportowe obuwie tudzież gumofilce będą ok.
- W jaskiniach utrzymuje się stała temperatura, oscylująca na poziomie 6-7°C. Warto założyć pod kombinezon długie, wygodne portki, a na górę polar.
- Drogi w beskidzkich jaskiniach nie są oznakowane, jak ma to miejsce choćby w Jaskini Mylnej w Tatrach. Zapuszczając się w labirynt tuneli trzeba znać topografię danego obiektu i mieć przy sobie plan jaskini.
- Nie uświadczysz tu oświetlonych korytarzy i ułatwień w postaci barierek tudzież sztucznych stopni. Beskidzkie jaskinie są naturalne, „dzikie” i właśnie dlatego ich poznanie jest ekscytujące i podnosi adrenalinę.
- W razie pobłądzenia (to tyczy samodzielnej wyrypy) nie zadzwonisz po pomoc, z powodu braku zasięgu. Dlatego musisz wcześniej kogoś uprzedzić, gdzie idziesz, o której planujesz powrót itd.
- Lustrzanka nie jest dobrym pomysłem do tego typu jaskiń. Wiem coś o tym. Za duże toto. Niemniej jednak aparat warto zabrać, o ile jest to klasyczna „małpka” wyposażona w lampę błyskową. Takie maleństwo zmieści się do kieszeni kombinezonu i nie będzie wadzić podczas zwiedzania. Ja zabrałam mojego Nikona i zrobiłam nim dosłownie kilka zdjęć zaraz na początku jaskini, po czym upchnęłam go do wora i zostawiłam przy otworze wejściowym. Resztę zdjęć robił Jarek.

Brudasy po akcji. 😀 Tylko Piotr zachował klasę i po zdjęciu kasku szpanował nienagannie ułożoną fryzurą. As always. 😀 PS. Szczelina pomiędzy nami to właśnie wejście do Jaskini Salmopolskiej…
JASKINIE POD OPIEKĄ WYKWALIFIKOWANEGO PRZEWODNIKA
Na koniec powtórzę raz jeszcze – nie porywaj się na samodzielne zwiedzanie beskidzkich jaskiń, jeśli nie masz doświadczenia i własnego sprzętu. Jeśli chcesz zagłębić się w mało znany, acz atrakcyjny świat podziemnych korytarzy, to zrób to z głową, pod opieką wykwalifikowanego przewodnika. Zapewnisz sobie bezpieczeństwo, sprzęt, zastrzyk wiedzy od profesjonalisty, a nawet dojazd do miejsca rozpoczęcia wycieczki.
Napalony? Zainteresowana? Skontaktuj się z Jarkiem, ustal termin i cenę (ta zależy od jaskini oraz ilości osób) i śmigaj tam, gdzie mało kto dociera!
GOU-TEC Jarosław Gutek
- e-mail: jarek@gou-tec.pl
- telefon: 600 212 353
- www.gou-tec.pl
CZY WARTO?
No ba!
NAJPIĘKNIEJSZE MIEJSCA W BESKIDZIE ŚLĄSKIM – TOP 15 BESKID ŚLĄSKI – PROPOZYCJE GÓRSKICH WYCIECZEK KORONA BESKIDU ŚLĄSKIEGO
Z podziemnym pozdrowieniem,
Madzia / Wieczna Tułaczka
Kurde! To mogliśmy się gdzieś mijać w Beskidzie Śląskim. Przyznam że wypatrywałem kogoś „Wieczno-Tułaczko-Podobnego”. Pierwszą połowę lipca spędzałem w GOPR-ówce w Szczyrku. Tzn. baza Beskidzkiej Grupy GOPR była miejscem noclegowym a całe dnie oczywiście w terenie. Pozdrawiam! /seaman25/
Ale ja się tułałam w czerwcu. 😉 Teraz to spisuję wspomnienia. 🙂
ale dziwny klimat… w takiej ciasnocie… 😉
Wspaniałe! Słyszałam o tej firmie i tych jaskiniach i bardzo żałowałam, że w czasie mojego pobytu, nie udało mi się tam wybrać. Muszę nadrobić!
Podziwiam Cię za odwagę i wejście do tak małej szczeliny!
PS. Jak bardzo tłuściutkie były te pająki??
Jak pączki 😀
Skichałabym się, ale pełzałabym, oj pełzałabym. Zresztą, błotne zabawy są fajne. 😉
ach Salmopolska ! moje dzieciństwo, przepraszam, młodość w niej upłynęło/a 😉
a tak bardziej poważnie – najklimatyczniejsze momenty w Salmopolskiej, w mojej skromnej ocenie są wczesną wiosną po śnieżnej zimie, co się ostatnio rzadko zdarza. Mając na myśli „wczesną wiosnę”, rozumiem przez to pierwsze bardzo ciepłe dni, kiedy mocno zaczyna topnieć śnieg. Wtedy w Salmopolskiej nieźle szumi, tzn nie w głowie, tylko od tego dosyć mocnego, okresowego strumyka. Ponadto, kiedy nie ma szumów wodnych – dobrze się wsłuchać w odgłosy przejeżdzających (miejscami praktycznie nad głowami) samochodów – w końcu to droga wojewódzka, bardzo ruchliwa! A tak jeszcze na magrinesie – z tego co wiem, wejście do Salmopolskiej „odkryło się ” dopiero podczas budowy tej drogi! … Ach ale się rozgadałem – chodziło mi właściwie o to, że Salmopolska ma swój klimat !!
Pozdrawiam z Wiseł
Bardzo możliwe, że odkryto ją podczas budowy drogi. 😀 Nasze zwiedzanie skończyło się w miejscu, w którym droga przebiega dosłownie powyżej, ale nic nie słyszałam, przy czym jakoś pusto było tego dnia, ruch znikomy, parking na przełęczy pusty. Albo mam uszy do czyszczenia. 😉
Taka mokra wersja Salmopolskiej to byłoby wyzwanie dla mnie! 😀
Bylem tam koncem lat dzewiecdziesiatych 😉