Na wstępie przyznam, że pisząc ten artykuł opierałam się na książce „Jak dawniej po Tatrach chadzano” Krzysztofa Pisery, który wykonał kawał fajnej roboty, przekopując się przez archiwa i wspomnienia spisane przez pierwszych tatrzańskich turystów. W zasadzie to mini streszczenie tejże publikacji, mające na celu zachęcenie Was do sięgnięcia zarówno po tę lekturę, jak i całą bibliografię załączoną do wydawnictwa. Obecnie ciężko zakupić egzemplarz tej książki (sama dorwałam ją w antykwariacie), ale od czego są biblioteki?
Wszystkie zamieszczone zdjęcia pochodzą ze strony Tatry na starej fotografii Jacka Ptaka, którą szczerze polecam, bo zawiera nie tylko dawne ryciny i fotografie, ale też kawał świetnie spisanej historii. Prawdziwa skarbnica wiedzy!
Gotowi na XIX-wieczną podróż w Tatry?
***
Współczesnemu piechurowi, przyzwyczajonemu do jasno wytyczonych szlaków, ułatwień w postaci łańcuchów i klamer, szczegółowych map i przewodników, wygodnych schronisk z ciepłym łóżkiem i jeszcze cieplejszą zupką, uzbrojonych w wibramy, membrany, GPS-y i telefony z wymyślnymi aplikacjami, trudno jest sobie wyobrazić, jak wyglądały tatrzańskie wycieczki w czasach pierwszych turystów.
Połowa XIX wieku to czas, kiedy do Zakopanego zaczęli przyjeżdżać coraz liczniejsi goście, a co bardziej odważni zapuszczali się w słabo jeszcze poznane Tatry. Wyobraź sobie, że w 1870 roku pod Giewontem zanotowano jedynie setkę gości, co z perspektywy dzisiejszych milionów odwiedzających ten region, wydaje się wprost niewyobrażalne! Z czasem popularność Zakopanego wzrastała, co pociągało za sobą konieczność budowy infrastruktury turystycznej. Dzika dotąd osada chcąc nie chcąc nabierała „ogłady” i zmieniała swój charakter, by stać się stacją klimatyczną i przyjmować coraz większe rzesze turystów, łaknących bliskości gór.
DROGA KU TATROM
A łatwo to oni nie mieli, bo już sama droga do Zakopanego dawała popalić i wymagała zgody na wiele niedogodności. Jeszcze zanim podciągnięto linię kolejową do Chabówki (w 1884 r.), jedyną opcją dojazdową był prymitywny wóz konny. Teraz uwaga – podróż z Krakowa ku Tatrom trwała 2 dni! No i trzeba było jeszcze zadbać o całe niezbędne wyposażenie bez którego pobyt w Zakopanem byłby mało komfortowy. Jeśli narzekasz na swoją babę, że na wyjazd znów spakowała suszarkę do włosów i trzy pary butów, które ewidentnie nie nadadzą się na tatrzańskie wędrówki, to zobacz z czym musieli zmierzyć się dawni turyści. Ci zabierali: własne kołdry, poduszki, naczynia, szklanki, patelnie, garnki, lustra, świece, jedzenie i oczywiście odzienie. Wacław Anczyc, w swoich wspomnieniach, które ukazały się na łamach Rocznika Polskiego Towarzystwa Tatrzańskiego, zaleca także zabranie łuku, strzał i dzid – do obrony przez zbójnikami.
Wracając do samej przejażdżki… Marudzimy na korki na Zakopiance, wolny pociąg, dziury na drodze i cholera wie na co jeszcze. Ciekawe jak dawniej przeklinano drogę ku Tatrom? Najpierw trzeba było załatwić furę – osoby z Krakowa i okolic same mogły rozmówić się z fiakrem i ustalić cenę za przejazd (górali można było z łatwością odszukać w dni targowe, zwozili bowiem do Krakowa wyroby żelazne z Kuźnic). Reszta musiała organizować przejazd za pośrednictwem, co podwyższało koszty podróży.
W końcu przychodził dzień podróżny, który zazwyczaj rozpoczynał się o bladym świcie. Jazda po wyboistej drodze musiała być trudna, zwłaszcza że środek transportu nie zapewniał nawet minimum wygody. Walery Eljasz-Radzikowski, współzałożyciel Towarzystwa Tatrzańskiego i autor ilustrowanego przewodnika po Tatrach i Pieninach, tak opisywał góralski powóz:
„Do wsiadania nie bywało żadnego z boku otworu; właziło się do środka z przodu. Obręcze ladajakie, krzywe i nizkie, trzymały się z przyczepioną na nich płachtą tak, że sobie goście głowy o nie zbijali; tylko wyjątkowe kapelusze, miękkie, dawały się utrzymać w całości. Siedziało się wewnątrz wozu na wiązkach siana, w lepszym razie ze słomy, przykrytych derką; co kawałek drogi, trzeba było stawać dla poprawiania siedzeń, gdyż się przez trzęsienie dolegały nieznośnie. Płachta pojedyńcza, zwykle dziurawa, chroniła tylko od słońca, bo deszcz przepuszczała. Podwójnych lejców górale nie znali, przez co kierowanie końmi było utrudnione, a tem samem trafiały się częściej wypadki najechania lub wywrócenia z wozem. Przy jeździe na dół, ówczesny hamulec sznurkowy niewiele dawał bezpieczeństwa”1.
Wycieńczeni całodniową podróżą turyści lądowali w przepełnionej zazwyczaj gospodzie, gdzie normą były noclegi na strychu, a nawet w stajni. Kolejnego dnia jazda była jeszcze trudniejsza, a coraz bardziej górzysty teren sprawiał, że także powolniejsza. A dopiero za Nowym Targiem zaczynała się prawdziwa zabawa.
„(…) jedziemy drogą, która nas do reszty dobiła. Droga niby równa, ale na niej leżą luźno kamienie, tak zwane kocie łby, na których wóz niemiłosiernie skacze i tłucze pasażerami, którzy muszą uważać, aby sobie języka nie przyciąć, no i aby im głowa nie spadła z karku do siana”2. W ogóle nie dziwi, że podróżni woleli pokonywać fragmenty trasy na piechotę…
ZAKOPANE
Oczom śmiałków w końcu ukazywał się upragniony widok na ścianę tatrzańskich turni i po wielu znojach podróżni mogli postawić stopy na zakopiańskiej ziemi. Kazimierz Łapczyński idealnie nakreślił charakter ówczesnej osady:
„Zakopane nazywa się bardzo stosownie, stanowi bowiem osobny mały światek, gdzieś po za granicami wielkiego świata, zakopany latem w góry, zimą w góry i nieprzebyte śniegi. (…) sama zaś wieś zalega bardzo miłą dolinę, położoną między groźnym murem Tatr a równoległą do nich Gubałówką. (…) Środkiem ciężkości całej doliny jest drewniany kościółek, mający po jednej stronie bardzo porządną plebanię, a po drugiej dom organisty i nieporządną karczmę”3.
Oczywiście pierwsi turyści nie mieli co liczyć na wygodne noclegi i przebieranie w ofertach jak w ulęgałkach. Zamieszkiwali głównie w gościnie u górali (w prostych drewnianych chatach), a ci na ten czas przenosili swe życie do stodoły… Z czasem zaczęto budować domy przeznaczone wyłącznie dla gości. Zakopane przypominało wtedy bardziej Dziki Zachód niż turystyczną osadę – szalenie różniło się od dzisiejszego miasta, ale to już temat na inną opowieść. Chodźmy wreszcie w góry!
RAZEM W TATRY
Wycieczki w Tatry nosiły wtedy miano prawdziwej przygody, a trudności z jakimi zmagali się amatorzy górskich wycieczek nijak mają się do współczesnych wyobrażeń. Kilka wydeptanych ścieżek pasterskich wiodło w doliny i na hale, lecz wyżej znajdowała się już tylko nieprzystępna skalna kraina. Nie było pięknie wyciosanych kamiennych stopni, wiodących na przełęcze, nie było łańcuchów ni klamer ułatwiających poruszanie się w stromym terenie, nikt nie wysadzał skał tarasujących dogodną ścieżkę, nikt nie wycinał gęstej kosówki utrudniającej przejście, nikt też nie oznaczał tras. Można było łazić gdzie się chce i jak się chce. Tatry były zupełnie inne – dzikie, nieprzystosowane dla piechurów, ale otwarte. Brak map oraz drukowanych przewodników w zasadzie skazywał turystów na konieczność korzystania z usług górali. „Wycieczki były nie tylko życiem wśród gór, ale i wśród górali”4– pisał Jan Gwalbert Pawlikowski.
Do legendy już przeszły grupowe wyprawy Tytusa Chałubińskiego, który lubił podnajmować od kilku do kilkunastu górali, bynajmniej nie z musu, a dla dobrego towarzystwa. Pochód taki nie mógł się obejść bez tragarzy, kucharzy i muzykantów, który przygrywali wesołej kompanii. Lubił, gdy jego ekipa była samowystarczalna, choć jak sam przyznawał, dla sprawnej grupki turystów wystarczyłby jeden przewodnik. Ale tu nie chodziło tylko o bezpieczną turę, ale przede wszystkim o przednią zabawę, a ta na wycieczkach Chałubińskiego była pierwszego sortu. Wieczory przy watrze w takim towarzystwie musiały być magiczne!
Brak wyznaczonych i przygotowanych do wędrówek tras, brak schronisk, a także brak doświadczenia u turystów zamieniał łatwą z naszego punktu widzenia wycieczkę w poważną ekspedycję. Wycieczki trwały wówczas kilka dni. Biwakowano pod chmurką, w kolebach lub tatrzańskich szałasach. Dziś absolutnie zakazane ogniska, niegdyś były nieodłącznym elementem tatrzańskich wyryp. Ogień nie tylko dawał ciepło w chłodne wieczory, ale też stwarzał nastrojowy klimat i idealną scenografię dla góralskich gawęd i bajań.
CZY JESTEŚ TATERNIKIEM?
Przywołany wcześniej do tablicy Walery Eljasz pokusił się o kategoryzację piechurów, dzieląc ich na 4 grupy:
- dzieci poniżej 12 lat, osoby słabsze i starcze – dla nich przewidział tatrzańskie doliny i Gubałówkę;
- zdrowi obojga płci, dzieci powyżej 12 lat (nielękający się dłuższej wędrówki i noclegu w lesie/szałasie) – ci mogli zwiedzić Morskie Oko, iść na Czerwone Wierchy bądź Halę Gąsienicową;
- odważniejsi i silniejszy od poprzedniej grupy – to już poważna grupa turystów, mogąca pokusić się o zdobycie Krywania, Bystrej, Szpiglasowego, czy przejścia przez słynny Zawrat;
- taternicy – bo w zasadzie tak nazywano wtedy osoby zdolne do wejścia na Świnicę, Lodowy czy Gerlach.
MODA W GÓRACH
W połowie XIX wieku po górach chodzono w tym samym odzieniu, którego używano na co dzień. Oznacza to, że panie właziły wgłąb Tatr w sukniach po kostki i pantofelkach nierzadko na obcasiku, a panowie w eleganckich paltach i trzewikach. Krążyło powszechne przekonanie, że w góry zabrać należy odzież zużytą, której nie będzie szkoda zniszczyć w skalnym terenie. Dotyczyło to także butów, które stanowiły najbardziej kłopotliwą część garderoby. Miejskie pantofle szybko niszczały na tatrzańskich skałach, pękały, dziurawiły się, toteż nierzadkim był widok obuwia obwiązanego rzemieniami i sznurami. Wygodne, co nie? Standardem było także zabieranie na wycieczkę zapasowej pary butów, dla podmianki, gdy ta pierwsza zamieniała się w niezdatne do użytku strzępy. Kto zapomniał dodatkowych butów nierzadko wracał z wyprawy boso… Gdyby w tamtych czasach funkcjonowały fejsbukowe grupy górskie… Ależ by było używanie!
DLA KURAŻU I ZDROWOTNOŚCI
Większość zaniepokoiłaby się nie tylko strojem dawnych turystów, ale także powszechnym przyzwoleniem do picia alkoholu podczas wędrówki. Ba, nawet lekarze zalecali zabierać na górską turę trochę wódki tudzież koniaczku, w celach różnych: od zaspokojenia pragnienia, przez podbudowanie sił, rozgrzanie zziębniętego ciała i dla ogólnego rozprężenia organizmu. Browarowi także nie odmawiano zalet. Wielu znanych taterników i turystów poruszało kwestię zbawiennego wpływu kielicha na zmęczone trudami wędrówki ciało. Mówimy tu oczywiście o 1-2 jednostkach alkoholu, a nie o 1-2 flaszkach na głowę.
JAK DAWNIEJ SZCZYTOWANO?
A co się dzieje, gdy już zdobędziemy wymarzoną górę? Żyjemy w czasach, kiedy to selfie lub wręcz relacja live na portalach społecznościowych niejako potwierdzają zdobycie szczytu. Nasi poprzednicy nawet nie śnili o takich możliwościach, co nie znaczy, że ominęły ich mody i małe zwyczaje podczas szczytowania.
Jeden ze zwyczajów doprawdy ciężko zrozumieć z dzisiejszej perspektywy. Mowa o strzelaniu na szczytach z broni palnej: „na wiwat, dla wielokrotnego echa, odbijającego się od skał, a także na widok kozic, aby je spłoszyć i podziwiać karkołomne skoki”5. Wystrzałem z moździerza witał co niektórych gości gospodarz przy Morskim Oku…
A co powiesz na zrzucanie kamieni w przepaść? Chyba każdy boi się kamlotów spadających z góry, wszak mogą one rozłupać naszą głowę niczym dziadek orzecha. Takie obawy podzielali także turystyczni pionierzy w Tatrach, choć nie przeszkadzało im to w ochoczym powielaniu procederu. Tylko po co? A no po to, by po długości huku, jaki wywoływał spadający głaz, szacować sobie wielkość lufy. Jednym z fanów tej zabawy był Franciszek Nowicki, późniejszy pomysłodawca Orlej Perci.
Powszechną praktyką było także pozostawianie wizytówek na tatrzańskich wierzchołkach. Notowano na nich dane uczestników wycieczki (wraz z przewodnikami), datę, często wiersze, przemyślenia, a nawet reklamy swoich usług! Górale bardzo dbali, by ich podopieczni nie zapomnieli własnych bilecików zostawić, jednocześnie pamiętali, by zniszczyć te pozostawione przez Niemców i przewodników zza południowej granicy – tych nie darzyli sympatią. Wizytówki stanowiły zalążek dzisiejszych książeczek pamiątkowych, które obecnie odnaleźć można w metalowych skrzynkach na wielu szczytach Tatr.
Kto z Was chciałby przenieść się w tamte czasy i posmakować Tatr na XIX-wiecznych zasadach?
Górskie pozdro,
Madzia / Wieczna Tułaczka
Przeczytaj także:
CZY ZAKOPANE JEST ŁADNE? CO ROBIĆ W ZAKOPANEM, GDY PADA DESZCZ?
1 Walery Eljasz,Zakopane przed trzydziestu laty, „Biesiada Literacka” 1897, nr 37.
2 Stanisław Barabasz w Wyprawa do Tatr, „Ziemia” 1932, nr 3.
3 Kazimierz Łapczyński, „Lato pod Pieninami i w Tatrach”, Warszawa 1866.
4 Jan Gwalbert Pawlikowski, Przyszłe zadania Towarzystwa Tatrzańskiego [w:] Czterdzieści lat istnienia Towarzystwa Tatrzańskiego w Krakowie 1873-1913, Kraków 1913.
5 Krzysztof Pisera, „Jak dawniej po Tatrach chadzano”, Wydawnictwo Tatrzańskiego Parku Narodowego, Zakopane 2013.
Świetne ciekawostki 🙂 Czyli co – można powiedzieć, że „niedzielni turyści” ze swoim strojem i piciem na szlakach wracają do korzeni 😉
Świetny artykuł! Tyle ciekawostek w skondensowanej formie. Super!
Uwielbiam oglądać zdjęcia Zakopanego z dawnych lat. Artykuł super. Fajnie byłoby poczytać jeszcze o starym Zakopanem. Pozdrawiam
Cześć pani Tułaczkowa, tak z przymróżeniem oka.
„Jak dawniej po Tatrach chadzano”
– chadzano, a co latano?
CZY JESTEŚ TATERNIKIEM?
– No ba.
MODA W GÓRACH
– wiadomo, że klapki i stringi membranowe przecież
JAK DAWNIEJ SZCZYTOWANO?
– pewnie tak jak i teraz
Widzą tytuł artykułu pierwsze o czym pomyślałem to film „Prowokator”. Bardzo ciekawy tekst. Jak myślę w jakich strojach kiedyś ludzie wybierali się w góry to aż mnie ciarki przechodzą 😉 Ale ludzie kiedyś jakoś lepiej sobie radzili, wydaje mi się. Może byli bardziej ostrożni i bardziej znali się na bezpieczeństwie.