Co to, skąd pomysł i jak to się zaczęło? Zapraszam na artykuł o KBŚ, gdzie wszystko wyjaśniam. Po co mam się powtarzać…
KORONA BESKIDU ŚLĄSKIEGO – INFORMACJE PRAKTYCZNE
DZIEŃ VIII (17.06.2016): NIESPODZIEWANY WYSKOK DO TRÓJWSI
Jak to dobrze czasem zmienić plany pod wpływem wiatru. Na kwaterze Active w Ustroniu, gdzie stacjonowałam, ucięłam sobie pogawędkę z właścicielką, która bez cienia wątpliwości potwierdziła pogodowe wieści – otóż kolejnego dnia przez region miała przejść potężna pizgawica. Może jednak zostanę nocleg dłużej? Nie, ja tam wiatru się nie boję, dam radę, będzie spoko i takie tam.
Faktycznie, byłam gotowa na akcję, budzik nastawiłam na 5.00, by o 6.00 w pełnej charakteryzacji wyjść na zewnątrz. Eeeee, chyba będzie znośnie – ledwo ta myśl przemknęła mi przez niewyspaną łepetynę, kiedy wiatr wykręcił mym ciałkiem pirueta, dociążonym przecież niemałej wagi plecakiem. Cofnęłam się jak niepyszna. Chyba jednak zostanę jeszcze jedną noc w Ustroniu… Szybko obmyśliłam plan B, który polegał na leniwym zwiedzaniu Trójwsi, ale to za chwilę, najpierw kimnę się na godzinkę albo trzy.
Plan B faktycznie zrealizowałam. Z pomocą Wispolu przetransportowałam się na kraniec Koniakowa, by zacząć zwiedzanie z grubej rury, czyli od zdobycia Koczego Zamku (847 m) i Ochodzitej (894 m). Brzmi pompatycznie, a w rzeczywistości wejście na oba pagóry nie zajmuje więcej niż kilka minut. A widoki? Łooo matko! Toż na Ochodzitej można bać się o krajobrazowy orgazm! Choć mój został brutalnie przerwany przez przywianą nagle nawałnicę. Burzowisko rozpętało się ciut za szybko, jeszcze przed 11.00, ale przynajmniej mogłam pogratulować sobie dobrej decyzji w kwestii odpuszczenia wyższych partii gór.
I tylko szkoda, że nie widzieliście mojej walki z wiatrem na Ochodzitej! O pionie mowy być nie mogło, aparat niemal fruwał, kudły na głowie szalały, żyjąc własnym życiem. Prawdziwa jazda zaczęła się wraz z pierwszymi pomrukami, które zmotywowały mnie do zbiegnięcia z Ochodzitej na przełaj, w stronę centrum Koniakowa. W balerinach. To, że pod wpływem emocji straciłam z oczu wydeptaną ścieżkę, że zielsko sięgało mi ud, że buty pogubiłam ze dwa razy, to luz. Ważne, że po tej gonitwie dotarłam bez uszczerbku na zdrowiu na główną ulicę. Wtedy rozpętał się pogodowy armagedon. Przeczekałam go w Chacie na Szańcach, słuchając gawęd pana Tadeusza.
TRÓJWIEŚ – MIEJSCE, KTÓRE CIĘ ZADZIWI
Trójwieś urzekła mnie sza-le-nie, dlatego zrobię o niej osobny post, pokrótce omawiając miejsca godne odwiedzenia. Tymczasem skupię się na relacji ze zdobywania kolejnych szczytów z Korony Beskidu Śląskiego, a będą same perły!
DZIEŃ IX (18.06.2016): MEGA WYCIECZKA Z TATRAMI W TLE
TRASA: GOLESZÓW – REZERWAT ZADNI GAJ – TUŁ – CZANTORIA MAŁA – WIELKA CZANTORIA – SOSZÓW MAŁY – SOSZÓW WIELKI – CIEŚLAR – STOŻEK MAŁY – WIELKI STOŻEK szlak czarny, czerwony
No więc w sobotę znów wstałam o 5.00 rano, by wyruszyć na koronną wycieczkę. Tym razem wszystkie znaki na niebie zwiastowały pełną stabilizację. Było nawet lepiej, ha!
Wędrówkę rozpoczęłam w Goleszowie, gdzie dojechałam autobusem. Czarne znaki przeprowadziły mnie przez osiedle, kompleks skoczni narciarskich i jakieś leśne wertepy, raz po gruntowej, raz po asfaltowej drodze. Trochę nudy, którą można sobie urozmaicić schodząc delikatnie ze szlaku w stronę Dzięgielowa (należy skręcić w prawo w miejscu, gdzie szlak dobija do ulicy Turystycznej). Kilka minut od szlaku znajduje się Zamek Dzięgielów, w którym obecnie mieści się elegancki hotel. Z zewnątrz bardziej przypomina jakieś budynki gospodarcze aniżeli warownię, ale miłośników historii i zabytków może zainteresować. Mnie bardziej ciekawił Rezerwat Zadni Gaj pod Tułem, którego granicę przekracza się zaraz po minięciu kamieniołomu. Maszyny i huk niesamowicie kontrastują z zielenią otoczenia. Na szczęście po chwili hałasy gubią się w lesie i nastaje błogi spokój. Przedmiotem ochrony w Zadnim Gaju jest przede wszystkim stanowisko cisa pospolitego, którego okazy mają po kilkaset lat. Czarno znakowana ścieżka tylko muska obszar chroniony, jednakże atrakcji nie brakuje, bowiem przez chwilkę wiedzie konkretnymi chaszczami, o które nie posądzałam przecioranych szlaków w Beskidzie Śląskim. I tylko nie wiem, czy drzewa i krzaki zaścielające dróżkę są stałym elementem dekoracji czy wynikiem tej wczorajszej wichury. Faktem jest, iż w trakcie pokonywania kolejnych konarów rozcięłam sobie nóżkę, czego rezultatem jest pamiątkowa blizna.
Szybciutko wydostałam się na przepiękne łąki zaścielające zbocza góry Tuł, regularnie wydając z siebie ochy, achy i wszelkie inne westchnienia. Cała okolica połechtała moje zmysły dogłębnie – tak zielono tam, sielankowo do bólu, cichutko. W to mi graj!
Góra Tuł jest wyjątkowa nie tylko pod względem estetycznym, kilka cech wyróżnia ją z otoczenia, lecz ciekawskich zapraszam na notkę na stronie SLASKIE.travel. Ja lepiej opowiem, jak to mnie prąd popieścił w drodze na szczyt. Trzy razy!
Otóż czarny szlak nie zdobywa szczytu, biegnie szeroką drogą sporo poniżej, prowadząc nawet przez teren jakiegoś gospodarstwa. Niemniej jednak Tuł zajmuje ostatnie miejsce na liście Korony Beskidu Śląskiego, toteż musiałam zaliczyć wierzchołek, a nie jakieś stoki poniżej. Gdzieś wyczytałam, że ścieżka istnieje zarówno z jednej, jak i drugiej strony, więc nawet nie przypuszczałam, że zafunduję sobie taką przygodę.
Zaczęło się od tego, iż źle zlokalizowałam ścieżkę i polazłam w stronę ogrodzonego pastwiska. Wydawało mi się, że przy płotku widzę wydeptaną dróżkę. Źle mi się wydawało. No ale skoro tyle już podeszłam gęstowiem, to nie za bardzo miałam ochotę na cofkę i szukanie ścieżyny w innym miejscu. Szybko dotarłam do miejsca, gdzie chaszcze nie chciały puścić dalej. Spoko, zwierzów nie widzę, przejdę przez pastwisko. Pach! Co to było? O kurde, chyba prąd mnie kopnął! Dla pewności chwyciłam linkę w ogrodzeniu, które właśnie brałam szturmem… Pach! Faktycznie, pod napięciem. What an idiot… No i zaczęła się zabawa w płotki. Plecak przerzucałam górą, sama czołgałam się w listowiu pod najniżej zawieszoną linką. Tych poletek przekroczyłam kilka człapiąc w trawie po pas równolegle do szlaku, jednak znacznie bliżej szczytu. Martwiły mnie krzaki, które nijak nie puszczały ku górze. Wkrótce spacer pastwiskami stał się równie upierdliwy, zaczynały pojawiać się pierwsze zwierzęta (i wielkie kupy), a i dotarłam do miejsca, gdzie byłam aż za dobrze widoczna dla właścicieli gospodarstwa. Może mnie pogonią widłami? No i bałam się ataku bydła, coraz bardziej zainteresowanego moją obecnością. Odpuściłam atak szczytowy i zaliczyłam wycof pod górą mierzącą 621 m. Shame…
Wracając do punktu wyjścia walczyłam z własnymi myślami. Chciałam honorowo zdobyć Tuł, ale nie dało się przeprowadzić akcji szczytowej w pokojowy sposób. Biłam się z myślami, co napiszę na blogu? Przyznać, że poległam na 30-tym najniższym szczycie z listy? Zgrabnie pominąć ten fakt w relacji i płynnie przejść do Małej Czantorii? Zatrułoby mi to sumienie, nie lubię ściemy. Wygląda na to, że będzie siara. Wyłożyć się na takim pagórku… Ups.
Ponownie dałam się uwieść (w sensie popieścić) elektrycznemu pastuchowi i zawstydzona wróciłam na znakowany szlak. Minęłam gospodarstwo, kolejne pastwiska pełne owieczek i krówek, wtem nagle… Jest! Z drugiej strony wzgórza wypatrzyłam ledwo widoczną ścieżkę, odchodzącą tuż przy drewnianej ambonie. Oł jee! Wdrapałam się kawałek zboczem, ukrywałam plecak w wysokiej trawie (na wypadek kolejnych zasieków) i szybko ruszyłam w kierunku drugiej ambony. A dalej to już jak po sznurku – ścieżyna stała się wyraźna i w kilka minut przeprowadziła mnie na Tuł, gęsto porośnięty aromatycznym czosnkiem niedźwiedzim. Uff! Siary nie będzie!

I jest szczyt! Tuł leży na Pogórzu Cieszyńskim, orograficznie znajduje się w grzbiecie, stanowiącym przedłużenie pasma Czantorii w Beskidzie Śląskim.
Zadowolona z siebie, jakbym co najmniej wlazła samotnie na Lodowy Szczyt, pomknęłam szlakiem w kierunku znakomicie widocznej Czantorii Małej. Jakież widoki po drodze targały me gały! Migawkę rozgrzałam do czerwoności, nie umiem inaczej w takiej scenerii. Dróżka na tym odcinku pnie się bardzo łagodnie, toteż przy okazji spacer jest szalenie przyjemny. W zasadzie cała dotychczasowa tułaczka miała miejsce na terenie Pogórza Cieszyńskiego. To Przełęcz pod Tułem, znajdująca się mniej więcej w połowie drogi pomiędzy Tułem a Czantorią Małą, wyznacza granicę pomiędzy Pogórzem Cieszyńskim a Beskidem Śląskim.
Pierwszych ludzi spotkałam dopiero w miejscu, gdzie do czarnego dołącza szlak żółty z Ustronia. Tam też chwilowo przyjemności się kończą, a zaczyna strome i męczące podejście lasem na niższy wierzchołek Czantorii Małej.
Czantoria Mała ma dwa wierzchołki z różnicą wysokości 1 metra. Ten wyższy znajduje się 2 minutki od oficjalnej tabliczki. Tym razem ścieżka jest znakomicie widoczna, bez szans na pobłądzenie. 😉 866 metrów, czyli 26 pozycja na liście KBŚ odhaczona.
Od tej pory szlak ściśle trzyma się zwieńczenia grzbietu, chciałoby się rzec grani, lecz w przypadku Beskidów to małe nadużycie. Dość, że znów staje się bardzo widokowy. W zasadzie piękne panoramy nie opuszczały mnie ani do końca dnia, ani do końca wyjazdu. Tak to jest, gdy wędruje się grzbietem, w tym przypadku na granicy Polski oraz Czech, opanowując kolejne szczyty i dzielące je przełęcze. Na pierwszy ogień poszła Wielka Czantoria (995 m, siedemnastka z listy).
Co ciekawe, Wielka Czantoria była najwyższym punktem tejże wycieczki, a z całego towarzystwa zrobiła na mnie najmniejsze wrażenie. Wszystko to przez kumulację turystycznej infrastruktury, a co za tym idzie tłumu ludzi. Knajpki polskie, knajpki czeskie, budy z pamiątkami, plac zabaw, kolejka, sokolarnia i może jeszcze jakieś cuda, na które nie zwróciłam uwagi, bo… uciekłam. Oczywiście najpierw korzystając z wieży widokowej (wstęp 6 zł), będącej rewelacyjnym punktem widokowym. Panoramy naprawdę pierwsza klasa, ale co z tego, skoro wokół panuje zgiełk, którego nie powstydziłaby się Gubałówka. Czantoria Wielka to na pewno świetny pomysł na wycieczkę dla rodzin. Dzieciaki będą miały co robić, młodzież poszaleje na pobliskim torze saneczkowym, a rodzice mogą skosztować czeskiego browarka.

Panorama z czeskiej wieży. Po lewej widać Ustroń, z prawej Wisłę – pomiędzy niemal cały Beskid Śląski. W tle Beskid Żywiecki oraz Tatry.
Ta góra kojarzy mi się z jeszcze jedną niedogodnością. W zasadzie to totalnym zryciem pod postacią czerwonego szlaku na Przełęcz Beskidek. Stromo (auć kolanka!), a za sprawą luźnych kamulców również bardzo niewygodnie – schodzenie takim zboczem gwarantuje towarzystwo bluzgów.
Kolejny na drodze był Soszów Mały (762 m). Totalnie umknął mi z pamięci – być może nie grzeszył wybitnością lub zaszył się w lesie. Ważniejsze, że góry Soszów Wielki (886 m, 24 miejsce na liście KBŚ) nie da się przegapić za sprawą klimatycznego schroniska i zagrody Lepiarzówka – oba przybytki znajdują się tuż poniżej szczytu. W schronisku zjadłam obiadek, odpoczęłam chwilkę, po czym ruszyłam na podbój Soszowa Wielkiego. Podejście jest męczące, ale trwa tylko chwilkę. Widoki takie sobie, dość ograniczone, przy czym na szczycie panuje przyjemny spokój w stosunku do tego przy schronisku – tylko niewielka część turystów decyduje się na spacer w tę stronę. Większość powjeżdżała kolejkami uskuteczniając spacer na trasie Soszów – Czantoria.
I dobrze, bo z Szoszowa Wielkiego w ciągu 20 minut dotarłam do tak fantastycznego miejsca, że ślinię się po dziś dzień na jego wspomnienie. Miejsca wolnego od mas turystów, co dziwi mnie szalenie do dziś, zważywszy na położenie pomiędzy dwoma schroniskami. Mowa o mało wybitnej górze Cieślar, która może i ginie w grzbiecie, ale oferuje tak rozległą i ciekawą panoramę, że może śmiało konkurować z Czantorią Wielką. A to wszystko w kameralnych warunkach i za to wielki plus ode mnie. Siedziałam tam dłużej i obserwowałam przechodzących turystów. Większość nie zaszczyciła Cieślara spojrzeniem dłuższym niż 10 sekund. WTF? Może brakowało im ławeczek na polanie?
Cieślar opuszczam niezbyt chętnie, bliska rozbicia tam obozu i zbojkotowania reszty wycieczki. Na szczęście dalsza część szlaku dostarcza urokliwych krajobrazów na pęczki i tylko wyrastający nagle Stożek nieco przeraża – że tam muszę jeszcze wejść? O losie srogi…
Podejście na Wielki Stożek zajmuje jakieś 10 minut, w porywach 15, ale jest to podejście przez duże P. Zwłaszcza, gdy wykorzysta się czeski niebieski szlak ściśle wiodący granicą na sam szczyt, a nie czerwony, który nieco łagodniejszym trawersem dociera do schroniska. Jakiś chłopak właśnie stamtąd zlazł i przestrzegł, że będzie stromo jak cholera, no ale nie wiedzieć czemu ta obietnica mnie skusiła i polazłam czeskim wariantem. Potwierdzam plotki o spadzistości odcinka. Bez kijów bym tam nie chciała.
Wielki Stożek liczy sobie 979 m, co daje mu 20 miejsce na liście KBŚ. Wierzchołek jest mały, zalesiony, z jedyną atrakcją w postaci tabliczki. Po widoki należy udać się do schroniska położonego tuż pod szczytem, no chyba żeście nie zboczyli z czerwonego szlaku, który trawersuje Stożek od razu prowadząc do schroniska.
DZIEŃ X (19.06.2016): WIDOKOWE ELDORADO W REJONIE TRÓJWSI
TRASA: WIELKI STOŻEK – KICZORY – MŁODA GÓRA – TRÓJSTYK – PRZEJAZD BUSEM NA TRASIE JAWORZYNKA – KONIAKÓW – OCHODZITA – PRZEŁĘCZ RUPIENKA – SOŁOWY WIERCH – ZWARDOŃ szlak czerwony, żółty, zielony, niebieski
W stożkowym schronisku zrobiłam pauzę. I dobrze. Dostałam 6-osobowy pokój tylko dla siebie, dzięki czemu bez krępacji wstałam o 4.30, by uwiecznić pierwsze promienie niedzielnego poranka.
Po śniadanku zameldowałam się na czerwonym szlaku, by po chwili odhaczyć koronną osiemnastkę, tj. Kiczory (989 m) z charakterystycznymi wychodniami skalnymi.
W tym miejscu pożegnałam Główny Szczak Beskidzki, którym wędrowałam na odcinku Czantoria Wielka – Kiczory. Dalej podążam za żółtymi znakami wiodącymi przez Młodą Górę i przysiółki Istebnej do Jaworzynki. Towarzyszą mi widoki na południe z Fatrą i Tatrami włącznie. Po drodze poznaję osiedla Trójwsi i jestem szczerze zachwycona tym zakątkiem naszego kraju. Gdzieś czytałam, że tam pięknie, sielankowo i w ogóle cudnie, niby spodziewałam się samych cukierasków, a jednak słodycz tegoż fyrtla ujęła mnie za serce. Lubię słodkie.
Już wspominałam, że Trójwieś zasługuje na osobny artykuł, dlatego nie zarzucę Was teraz zdjęciami z tego etapu wycieczki. Skumuluje to dobro innym razem. Napomknę dla dobra chronologii, że po raz kolejny uległam Ochodzitej, skąd niebieskim szlakiem zeszłam przez Rupienkę do Zwardonia. Cieszyłam się z każdej minuty tego spaceru, zwłaszcza, że w trakcie było co podziwiać. Jedynie Sołowy Wierch jest nieco zarośnięty lasem, ale szybko się z nim rozprawiłam, by cieszyć oczy szczytami Beskidu Żywieckiego.
W Zwardoniu od razu kieruję się na stację i wsiadam do pociągu jadącego do Węgierskiej Górki. Tam mam kwaterę, jak się okazało po sprawdzeniu prognozy pogody, aż na 2 noclegi. Mając do wyboru przejście najbardziej widokowej i najpiękniejszej trasy całego wyjazdu w burzy i całodziennej ulewie lub przymusowy dzień odpoczynku, wybrałam to drugie. Na moje szczęście! Pogoda faktycznie okazała się barowa, a decyzja wyśmienita. Ostatni szlak, będący istnym naganiaczem fantastycznych pejzaży, udało się przebyć w kapitalnych warunkach.
Tak więc:
DZIEŃ XI (20.06.2016): PRZYMUSOWY PRZYSTANEK W WĘGIERSKIEJ GÓRCE
DZIEŃ XII: NAGANIACZ FANTASTYCZNYCH PEJZAŻY W NASTĘPNEJ (OSTATNIEJ JUŻ) RELACJI
Ciąg dalszy na pewno nastąpi. Obiecuję, że będzie pięknie.
***
ZDOBYTE SZCZYTY Z KORONY BESKIDU ŚLĄSKIEGO:
- Tuł (621 m)
- Czantoria Mała (866 metrów)
- Wielka Czantoria (995 m)
- Soszów Wielki (886 m)
- Wielki Stożek (979 m)
- Kiczory (989 m)
NAJWIĘKSZE ROZCZAROWANIA:
- Wielka Czantoria – za zagospodarowanie i infrastrukturę turystyczną. Być może dla innych to wielka atrakcja, dla mnie zbyteczna. Gdyby stała tam tylko i wyłącznie (drewniana) wieża, byłoby idealnie. Stoi o wiele więcej.
NAJLEPSZE MIEJSCÓWKI:
- Tuł – a ściślej cała przestrzeń pod Tułem, czyli sielankowe polany rozlokowane pomiędzy górą a przysiółkiem Podlesie.
- Wielka Czantoria – trzeba przymknąć oczy na to co dzieje się wokół szczytu i skupić wzrok na panoramie 360º rozpościerającej się z wieży. Jest imponująca!
- Cieślar – za widoooooooookiiiiiii! Rozległe i przepiękne. Wskazane, aby wykorzystać polanę pod szczytem do błogiego relaksu.
- Szlak pomiędzy Cieślarem a Małym Stożkiem – ten fragment szlaku, choć niedługi, wbił mi się w głowę z racji malowniczości.
- Wielki Stożek – za panoramę na ganku schroniska. Fajnie siedzieć sobie w laczkach przed schronem i móc podziwiać widoki. Jeszcze fajniej, gdy na świt nie trzeba wstawać w środku nocy i drałować po ciemku do punktu widokowego. Wystarczy wyjść z pokoju.
- Kiczory – za skalne ambony i całkiem przyjemne krajobrazy.
- Ostatni punkt, czyli szczęśliwa siódemka leci na konto całej Trójwsi z okolicą – za wszystko. Kto był, ten ogarnia klimat.
Przeprowadziłam Was przez naprawdę fantastyczny kawał Beskidu Śląskiego. Nie wahajcie się zobaczyć tego na własne oczy, jestem pewna, że zostawicie tam kawałek serduszka. Życzę Wam, abyście na szlaku mieli co najmniej tak dobrą pogodę jak ja.
Następna relacja z KBŚ będzie ostatnią. To będzie prawdziwa beskidzka petarda Tymczasem możecie odkrywać atrakcje regionu na stronie Śląskiej Organizacji Turystycznej SLASKIE.travel. Portal zawiera dosłownie wszystkie miejsca warte odwiedzenia w regionie – można kopać godzinami. Polecam.
Górskie pozdro,
Madzia / Wieczna Tułaczka
Korona Beskidu Śląskiego została wytyczona przez Klub Zdobywców Koron Górskich Rzeczpospolitej Polskiej. Do jej zdobycia uprawnieni są jedynie członkowie klubu. Wszelkie informacje praktyczne ona temat tej i innych koron znajdziecie na stronie klubu.
PROJEKT POWSTAŁ WE WSPÓŁPRACY Z:
WSPARCIE TECHNICZNE:
Pięknie! Pięknie!
ze szczególnym uwzględnieniem fotografii „tapety na łindołsa” oraz pochwały Cieślara !
Cieślar absolutnie mnie zaskoczył! Nie spodziewałam się nadziać na tak fajne miejsce. 🙂 I serio dziwię się, że tak mało osób tam trafia (biorąc pod uwagę choćby tłumy na Soszowie). Fajnie macie w tej Wiśle… 😀
Tuł zdobywałam jeszcze jako nastolatka i od tamtej pory o nim zapomniałam. Koniecznie muszę się tam wybrać w w maju <3 Czekam z niecierpliwością na relację z Trójwsi. Ps. Wkradł się "Szczak Beskidzki" 😛
Najwyraźniej lokalny browar nie przypadł zbytnio Tułaczce do gustu.
Ja też dawno nie byłem na Górze Tuł. I wypadałoby to na wiosnę zmienić, bo tymi fotkami narobiłaś mi smaka 😉
A w całym szlaku z Czantorii na Stożek, który jest fantastyczny, to zejście na Przełęcz Beskidek ze szczytu Czantorii to prawdziwy koszmar, naprawdę nienawidzę go 🙁
Widok z Wlk Czantorii i pytanie „ktoś ogarnia?…”, rozumiem, że zaproszenie do panoramki. Chociaż przy wspaniałych opisach Twoich tatrzańskich panoramek to chyba prowokacja… Ale niech tam… Z tyłu, z wieżą, to Lysa Hora, 1323 m npm, najwyższy szczyt całego Beskidu Śląskiego a z prawej, na pierwszym planie, z widocznymi trasami zjazdowymi to Jaworowy, 945 m npm.
A Stożek jest bardzo fajny również zimą. Nie jest to jazda w Alpach, ale towarzystwo jakie tam jeździ jest „niewątpliwie, oczywiście – koniec cytatu” bardzo sympatyczne. Zapraszam!
Oczywiście, że zaproszenie. 🙂 Wiesz Tatry to mój konik, jeżdżę w nie od lat, więc poznaję. Beskidy dopiero ogarniam. 🙂
Z Cieślarem to muszę się z Toba zgodzić. Trudno przejść przezeń obojętnie. W ostatniej relacji z tego fragmentu szalku pisałem „na szczególną uwagę zasługuje szczyt Cieślar, przebijający inne miejsca po drodze o głowę.”
A i przypomniałaś mi Tuł. Dawno, dawno nas tam nie widzieli, więc trzeba coś zaplanować 🙂
Piękna trasa robilem ją w tym roku w lipcu /Goleszów -przełęcz Kubalonka/ największe dla mnie rozczarowanie to schronisko-hotel pod Tulem,mialem sliczna pogodę ale Tatr nie widzialem w tle…
Witaj,
jak zwykle barwny opis i świetne zdjęcia. Brawo.
ale ja ponawiam prośbę:
ZRÓB GALERIĘ !!
i daj zdjęcia w dobrej rozdzielczości 🙂
Po przeczytaniu tekstu (przynajmniej ja) lubię obejrzeć zdjęcia na pełnym ekranie, zobaczyć szczegóły, rozpoznać wierzchołki czy doliny.
pozdrawiam ciepło.
Zimą postaram się ogarnąć nowy szablon, może uda się przy okazji zmienić Lightbox do wyświetlania zdjęć. Jednak na zdjęcia wielkiej rozdzielczości się nie zdecyduję. Po pierwsze, przy tej ilości zdjęć strona ładowała by się wieki, po drugie im większa rozdzielczość, tym więcej perfidnych kradzieży.
Za jakiś czas chcę stworzyć kilka tematycznych galerii, może na jakiejś innej platformie? Pomyślę o tym.
A możesz zdradzić, jakim aparatem robisz zdjęcia? Stoję właśnie przed wyborem. A strona i relacje super:)
Hej! 🙂
Mam amatorską lustrzankę Nikn 5100 plus obiektyw Nikkor 16-85. 🙂
dzięki za fajny opis, tak szukam i szukam i … przekonalas mnie zeby teraz tam wlasnie sie wybrać :).
pozdr.
Nie zawiedziesz się! 🙂 Oczywiście pięknej pogody życzę. 🙂
Piękny opis szlaku z nuta humoru. Fajnie się czytało i nagle… Koniec 😉
Zamierzam wraz z dziećmi wejść na Tuł i pouzupełniać trochę zdobywanie Korony Beskidu Śląskiego.