Co to, skąd pomysł i jak to się zaczęło? Zapraszam na artykuł o KBŚ, gdzie wszystko wyjaśniam. Po co mam się powtarzać…
KORONA BESKIDU ŚLĄSKIEGO – INFORMACJE PRAKTYCZNE
Wszystko miało rozpocząć się bardzo niewinnie. Łatwo. Od popularnego fyrtla Beskidu Śląskiego z Klimczokiem, Szyndzielnią i Błatnią na czele. Schroniska, kolejki oraz bliskość Bielska-Białej w teorii oznaczały mrowie ludzi na szlakach, a z kolei to wszystko miało zagwarantować mi lajtowy start i czas na oswojenie się z samotnością przez najbliższe dni. Tyle że pogoda nie zachęciła wielu do podjęcia wędrówek, a ja wcale nie zaczęłam tak łagodnie, jak zamierzałam. Niechcący zaczęłam absolutnie hardcorowo!
DZIEŃ 1 (10.06.2016): TWISTER, JASKINIA I BURZA NAD KLIMCZOKIEM
TRASA: BYSTRA GÓRNA – SCHRONISKO NA KLIMCZOKU – MAGURA – SIODŁO POD KLIMCZOKIEM – SZYNDZIELNIA szlak czerwony, niebieski, czerwony
Na początek miała być Błatnia z Wapienicy. Szlag ją trafił, gdy tylko dostałam propozycję zdobycia na rowerze, a co gorsza zjechania z Koziej Góry. Bałam się jak diabli, bo z MTB miałam tyle do czynienia co z transformersami – czyli nic, pomimo to doszłam do wniosku, że nie mogę odpuścić takiej okazji. Z paniką w oczach, ale dałam radę i byłam z siebie bardzo, ale to bardzo dumna. Kto nie czytał o moich zmaganiach na Twisterze, niechaj nadrabia relację ociekającą emocjami. Się działo.
Ledwo zapanowałam nad drżącymi z mieszaniny wysiłku i strachu nogami, a już pakowałam się do ciasnej dziury w ziemi, która skrywała Jaskinię Salmopolską. To już bardziej moja bajka. Na własnych nogach (choć w jaskini akurat częściej na pępku) czuję się zdecydowanie pewniej niż na rowerze. A że Beskidy od środka są piękne i fascynujące, szybko pojmiecie klikając w powyższy link.
Po tych atrakcjach byłam mega zadowolona, ale też wykończona. Miałam ochotę walnąć się na łóżko i po prostu zasnąć snem twardym jak skała, tylko problem polegał na tym, że do tego łóżka musiałam jeszcze dojść. Z dość ciężkim, wyładowanym szturmżarciem plecakiem. Błatnia oczywiście odpadła, przecie z Przełęczy Salmopolskiej (gdzie znajduje się jaskinia) to ponad 4 godziny wędrówki, a właśnie wybiła 17.00. Stwierdziłam, że zacznę od drugiej mańki, to jest od Magury i Klimczoka. Ładnie poprosiłam Jarka o podwiezienie do Bystrej, gdzie początek ma czerwony szlak – tam pożegnałam grupę i westchnęłam głośno. A więc tu zacznie się moja przygoda ze szlakami Beskidu Śląskiego.
To miała być szybka akcja. Jakieś dwie godziny podejścia przez Magurę do schroniska na Klimczoku, porzucenie klamotów i wyskok na zachód słońca na Klimczoku w stylu „light and fast”. Skiełbasiło się po 5 minutach. Ledwo wylazłam stromą ścieżką ponad główne zabudowania Bystrej, kiedy dosięgło mnie to, czego każdy górołaz obawia się najbardziej (poza bliskim spotkaniem III stopnia z niedźwiedziem) – burczenie z nieba. Wryło mnie. Jeszcze w aucie sprawdzaliśmy aktualną sytuację meteorologiczną, faktycznie jakaś burza straszyła na południu Polski, ale rejon Szczyrku miała ominąć bokiem. Niestety burza miała wszelkie prognozy w głębokim poważaniu. Ech…
Co robić, co robić? Zejście do Bystrej i szukanie tam noclegu trochę pomieszało by mi szyki. Bardzo chciałam dotrzeć do schroniska, by kolejny dzień nie okazał się ponad moje siły. Na razie tylko burkało, może faktycznie przejdzie bokiem? Idę dalej, no bo co w końcu, kurczę blade. Przy węźle szlaków znów napadły mnie wątpliwości. A jak się rozhula i zacznie walić piorunami? A jeśli zejdę, a tymczasem burza przejdzie bokiem? Co robić, co robić?
Na bicie z myślami strawiłam kwadrans. Wlepiałam się w szlakowskaz, jakby ten miał rozum i mógł wysłać mnie w jedynym słusznym kierunku. Ostatecznie wbiłam sobie do łba, że burkanie na horyzoncie to jeszcze nie tragedia, dla pewności zmieniłam znaki z czerwonych na niebieskie, skracając tym samym drogę o 20 minut (oraz 160 metrów przewyższenia) i ruszyłam tak szybko, na ile pozwalały mi siły.
Niebieski szlak nie jest zbyt ciekawy, wszak to szeroka droga dojazdowa do schroniska, wiodąca w dużej mierze lasem. Widoki otwierają się w górnej części szlaku, ograniczone przez pasmo Magury i Klimczoka. Z drugiej strony zaś widać Szyndzielnię i Bielsko-Białą.
Ledwo zarejestrowałam otoczenie. Gdzieś w połowie drogi od rozstaju szlaków burza przeszła w natarcie. Momentalnie to co straszyło na horyzoncie przetransportowało się tuż nad moją głowę. Jak lunęło, jak trzasnęło! Już dawno nie widziałam takiego oberwania chmury! Sama sobie byłam winna, że znalazłam się w takiej sytuacji, no ale sensu w wycofie już nie widziałam – bliżej miałam do schroniska aniżeli do Bystrej. Nawet nie wyciągałam Rain-Cut’a, gorącym popołudniem deszcz mi nie straszny. Zabezpieczyłam tylko plecak i rozpoczęłam walkę. Bez kondycji, za to na potężnym zmęczeniu, przygnieciona ciężarem i strachem stawiałam kolejno krok za krokiem, robiąc zbyt wiele przerw na oddech. Oj dłużyło mi się wtedy niesamowicie, oj dłużyło. Byłam sama, dość wysoko, w obcym miejscu, pod presją grzmotów… lecz w końcu doczekałam chwili, gdy burza ustała jak ręką odjął. Najzabawniejsze, że wyglądałam, jakbym dopiero co wylazła z kąpieli. Wszystko miałam przemoczone, wszystko! Za wyjątkiem stópek. Meindl Antelao, które testowałam podczas zdobywania Korony Beskidu Śląskiego dostały wycisk już na wstępie – egzamin z ulewy zdany na piątkę.

Niebieski szlak tuż pod schroniskiem. Nawet nie ma śladu po burzy, która przed chwilą tędy przeszła.
Okazało się, że powyższe zdjęcie zrobiłam już niemal u celu. Po kilku krokach, między krzakami wyłoniły się zabudowania schroniska. Hurra! Uratowana! No prawie. Kto by przypuszczał, że na drodze stanie dzik… Skubaniec tkwił sobie w najlepsze nieopodal szlaku i ewidentnie nie był zachwycony moim rychłym pojawieniem się. Cholibka, chrumkanie nie brzmiało zbyt przyjacielsko. Na całe szczęście (bo już przez głowę przemknęła mi niedawna ofiara ataku dzika) obyło się bez aferki, zwierzak poprychał na mnie groźnie, po czym zwiał w zarośla.
Mały peszek nadal siedział na mym ramieniu. W schronisku dowiedziałam się, że mnie nie przenocują. Jakaś wycieczka szkolna zajęła wszystkie miejsca, na glebie to tak nieprzyjemnie, w ogólnodostępnych łazienkach nie ma prysznica, generalnie będzie mi wygodniej, jeśli pójdę sobie na Szyndzielnię. Co zrobić. Poleciałam jeszcze szybko na Magurę (1109 m, znajdującą się na 10 miejscu Korony Beskidu Śląskiego), którą z racji burzy ominęłam wbijając się na niebieski szlak.
Na Klimczok już nie było sensu iść, słońce już dawno zaszyło się pod gęstymi chmurami, pozostawiając świat w szaro-burych odcieniach. Zresztą było późno, ciemno, dlatego z Siodła pod Klimczokiem ruszyłam bezpośrednio do schroniska na Szyndzielni, gdzie zameldowałam się dopiero o 21.00, wykończona jak koń po westernie.
DZIEŃ II (11.06.2016, sobota): WSZYSTKO POKIEŁBASIŁAM
TRASA: SZYNDZIELNIA – KLIMCZOK – TRZY KOPCE – STOŁÓW – BŁATNIA – DOLINA WAPIENICY – SZYNDZIELNIA – PRZEŁĘCZ KARKOSZCZONKA szlak żółty, niebieski, czerwony
Obudziłam się zmęczona, owładnięta zakwasami, a szaro-bure niebo wcale nie zachęcało do podjęcia jakiejkolwiek aktywności. Do wyjścia ze schroniska musiałam się zmusić. Tylko nie wiedzieć czemu, zamiast zejść żółtym szlakiem nad Jezioro Wielka Łąka w Dolinie Wapienicy, polazłam żółtym szlakiem, owszem, ale na Klimczok. Tam stwierdziłam, że trudno, zrobię trasę w odwrotnym kierunku niż planowałam. W rezultacie odcinek Szyndzielnia-Klimczok zaliczę aż trzy razy w krótkim odstępie czasu. Nie szkodzi.

Szczyt Szyndzielni (1028 m) pokrywają bukowe lasy. Zarówno schronisko, jak i wieża widokowa przy górnej stacji kolejki znajdują się nieco poniżej.

Szlak pomiędzy Szyndzielnią a Klimczokiem niechcący zaliczyłam aż trzykrotnie. 🙂
Widok obejmuje Magurę oraz Klimczok.
Z Klimczoka (1117 m, ósmy szczyt na liście KBŚ) widoki są bardzo przyjemne, jednak przez skopaną widoczność nie było tego efektu WOW. A ze zdjęć wiem, że takowy występuje.

Przekaźnik na Klimczoku. Kiedyś stała tu drewniana wieża, z której panorama była bardzo rozległa. Las zarastający wierzchołek ogranicza widoki na stronę południowo-wschodnią.

Panorama z Klimczoka. Dominuje widok na Magurę oraz Skrzyczne. Pomiędzy nimi widać Beskid Żywiecki (przy dobrej pogodzie również Tatry). Po lewej szczyty Beskidu Małego.
Pogadałam chwilę z maniakami rowerowymi (jednemu bidakowi łańcuch zdechł) i skierowałam się w stronę Błatniej. Spacerek grzbietem był całkiem lajtowy, bo największe przewyższenie (230 metrów) pokonywałam w dół. 😛 Po drodze dziabnęłam trzy szczyty z korony, kolejno: Trzy Kopce (1082 m) na których znajdują się ruiny schroniska, Stołów (1035 m) oraz Błatnią (917 m).

Ruiny schroniska na Trzech Kopcach.
Niewielkie niemieckie schronisko powstało w latach 30-tych XX w., było przyjaźnie nastawione na Polaków, toteż stało się jedyną bazą dla polskich turystów w tej części Beskidu Śląskiego. W tym czasie Szyndzielnia i Klimczok służyły przede wszystkim Niemcom. Schron uległ dewastacji w czasie II wojny światowej.
W schronisku na Błatniej ruch jak w Paryżu na wsi. Wycieczek szkolnych od groma, a wiadomo z jakim hałasem to się wiąże. Dlatego szybko uciekłam na niebieski szlak do Wapienicy. Jeszcze po drodze podkusiło mnie, żeby zboczyć za tabliczką „kościół górski”, w nadziei, że może odkryję jakąś urokliwą kapliczkę na malowniczej polanie. Yhm. Górski kościół okazał się zarośniętym zboczem, na którym w XVII wieku ewangelicy odprawiali nabożeństwa.
Niebieskiego szlaku z Błatniej nie wspominam dobrze. Od Siodła pod Przykrą niemal cały czas wiedzie lasem, miejscami bardzo stromo (!), a nadzieja, że skończy się spektakularnym widokiem na zaporę w Wapienicy zdycha wraz z dotarciem na bitą drogę już na dnie doliny. Konstrukcja ledwo prześwitywała pomiędzy drzewami, damn it.
Przy parkingu w Wapienicy wpadłam w zadumę pomieszaną z konsternacją. Planowo miałam iść żółtym szlakiem przez Jezioro Wielka Łąką aż na Szyndzielnię, ale odrzucało mnie od tego pomysłu z powodu wielkiego rozgardiaszu, jaki panował. Otóż miała tam miejsce jakaś impreza sportowa dla dzieci. Ludzi pełno, do tego żółty szlak robił za trasę zawodów. To ja podziękuję, uciekam stąd, podejdę Pod Dębowiec i zaatakuję Szyndzielnię czerwonym szlakiem.
Yhm, tyle że w międzyczasie rozpadało się na dobre, więc postanowiłam sobie ulżyć i bujnąć kolejką, w cenie dwóch piw w schronisku. Wiecie, że nie lubię i boję się takich ustrojstw, ale miałam już serdecznie dosyć tego dnia. Nie układało się to wszystko po mojej myśli. Po 6 minutach męki w wagoniku zameldowałam się przy górnej stacji kolejki, gdzie znajduje się brzydka wieża widokowa. Brzydka, bo stalowa, wolę jednak drewniane hardcorki rodem z Radziejowej. Kolejne 3 zł poszły na bilet wstępu na wieżę (no niestety, i od razu dodam, że przybytek otoczony jest płotem i zamykany na noc…).

Panorama z wieży na Szyndzielni.
Po lewej Bielsko-Biała, na środku (w tle) Beskid Mały, po prawej Jezioro Żywieckie i szczyty Beskidu Żywieckiego
Deszcz nie przestawał siąpić, zatem widoczność troszkę kulała, ale najbliższe otoczenie prezentowało się całkiem efektownie. Plus taki, że na platformie widokowej panowałam niepodzielnie, minus, że nie było duszy, co by mi pamiątkową fotę strzeliła.

Przed schroniskiem.
Tuż obok znajduje się alpinarium założone w 1905 roku, gromadzące rośliny charakterystyczne nie tylko dla beskidzkiego regionu, ale i Alp.
W schronisku na Szyndzielni (10 minut podejścia od wieży) przeczekałam niesforne opady. Do celu, czyli Chaty Wuja Toma pozostało mi niecałe półtorej godziny drogi, aczkolwiek wolałam to zrobić na sucho z i aparatem na szyi. Udało się!
Bardzo przyjemne miejsce widokowe znajduje się tuż pod Przełęczą Kowiorek (Siodło pod Klimczokiem). Spędziłam tam z 30 minut usiłując sfotografować siebie z pasmem Skrzycznego w tle. To nie takie łatwe przy użyciu oślizgłych pieńków. 😉
Później schodzi się w las, a kolejnym miejscem wartym uwagi jest już sama Przełęcz Karkoszczonka, gdzie mieści się prywatne schronisko Chata Wuja Toma. Bardzo miło tam, jedzenie smaczne, standard wysoki, a ceny jeszcze znośne. Słowo „jeszcze” użyłam z premedytacją. Właściciel nie ukrywa, że w przyszłości będzie likwidował dwie wieloosobowe sale turystyczne (nocleg kosztuje 25 zł za łóżko) na rzecz kilku mniejszych pokoi o wyższym standardzie. No szkoda. W każdym razie wieczór miałam tam przyjemny. Przy grochówie i piwku. Nareszcie!
ZDOBYTE SZCZYTY Z KORONY BESKIDU ŚLĄSKIEGO:
- Kozia Góra na rowerze (683 m)
- Magura (1109 m)
- Szyndzielnia (1028 m)
- Klimczok (1117 m)
- Trzy Kopce (1082 m)
- Stołów (1035 m)
- Błatnia (917 m)
NAJWIĘKSZE ROZCZAROWANIA:
- Niebieski szlak z Błatniej do Wapienicy – strome i mało widokowe bydle. Myślałam, że popatrzę sobie z góry na jeziorko i zaporę, ale nic z tego…
- Rejon Szyndzielni – to bardzo zagospodarowane miejsce. Kolejka, tory saneczkowe, stragany, bary itepe, itede. Oczami wyobraźni wiedzę tłumy przy lepszej pogodzie, a wolę bardziej kameralne miejsca. Moja opinia oczywiście w żaden sposób nie nadszarpnie popularności tego miejsca, ludzie jak walili, tak będą tłumnie walić w ten rejon i dobrze. Po prostu czego innego szukam w górach.
- Wieża widokowa na Szyndzielni – a raczej kwestia zamykania jej na noc. Skoro już stoi, to mogłaby przysłużyć się fotografom, a wiadomo, kiedy jest najlepszy czas na zdjęcia. Tutaj nie ma co się grzać na wschody czy zachody słońca. Bardzo szkoda, bo widoki tam obłędne.
NAJLEPSZE MIEJSCÓWKI:
- Klimczok – okolica jest mocno zabudowana, za czym nie przepadam, ale tak jakoś w oczy rzuca się górska panorama, więc można na resztę przymknąć oczy. Widzę się tam w warunkach zimowych, kiedy śnieg zasypie wszystko to na co patrzeć nie chcę, a rześkie powietrze pozwoli na dalekie obserwacje.
- Polana pod Błatnią – idzie się tym zarośniętym szlakiem z Klimczoka i idzie. Człowiek już traci nadzieję na spektakularne „przejaśnienia”, aż tu nagle pojawia się rozległa polana w sielskim klimacie. Tylko brać kocyk i leżeć. Na mapie nie ma nazwy, ale to ta pomiędzy Błatnią a Stołowem.
- Schronisko na Szyndzielni (po godzinach szczytu) – okazały kamienno-drewniany budynek został wybudowany w 1897 roku dla potrzeb niemieckiej organizacji turystycznej Beskidenverein, dlatego stylem bardziej nawiązuje do schronisk bawarskich niż miejscowych tradycji budowlanych. Tak czy siak, klimat jest fajny, obsługa sympatyczna, takie miejsce z duszą.
Na samym wstępie odwiedziłam chyba najbardziej zagospodarowany ręką człowieka (zaraz po Równicy) i najbardziej popularny rejon Beskidu Śląskiego. Zobaczyłam kilka bardzo wdzięcznych widoczków, choć żaden nie umościł się jakoś szczególnie w moim serduchu. Może przy pięknej pogodzie miałabym nieco inne wrażenia… Wróć! Na pewno odbiór byłby lepszy, nie przeczę, ale patrząc z perspektywy czasu wiem jedno – każda kolejna wycieczka w Beskidzie Śląskim obfitowała w coraz bardziej urocze krajobrazy. Po prostu w innych rejonach Beskidu Śląskiego znalazłam zakątki, które przyprawiały mnie o ochy i achy i o tych cudeńkach będę opowiadać w następnych relacjach.
Ciąg dalszy historii: Przez malownicze grzbiety do Wisły.
W międzyczasie zajrzyjcie na stronę Śląskiej Organizacji Turystycznej SLASKIE.travel, gdzie znajdziecie opisy wszystkich atrakcji województwa śląskiego.
Górskie pozdro,
Madzia / Wieczna Tułaczka
Korona Beskidu Śląskiego została wytyczona przez Klub Zdobywców Koron Górskich Rzeczpospolitej Polskiej. Do jej zdobycia uprawnieni są jedynie członkowie klubu. Wszelkie informacje praktyczne ona temat tej i innych koron znajdziecie na stronie klubu.
PROJEKT POWSTAŁ WE WSPÓŁPRACY Z:
WSPARCIE TECHNICZNE:
Fajnie zobaczyć w Twoim obiektywie moje najbliższe góry 😀
Szkoda, że pogoda na Klimczoku nie dopisała ;/ Widok stamtąd na Tatry, które fajnie komponują się z Babią i Pilskiem, to jedna z klasyk Beskidu Śląskiego. Czekam na ciąg dalszy 🙂
No widziałam na zdjęciach. Strasznie podoba mi się Klimczok w zimowym wydaniu – na pewno sprawdzę. 😀
No, moje strony zawsze fajne:) A Klimczok zimą rewelacja, przy dobrej pogodzie idzie trafić panoramę Tatr, chodź ja trochę na nią polowałem, tu masz zdjęcie:
http://sebazwiedza.pl/klimczok-1117-m-n-p-m/
ale nie wspomniałaś, więc pewnie pominęłaś. Schodząc z Klimczoka w stronę schroniska po lewej stronie po ok 100 metrów jest taka malutka chatka która żyje sobie własnym życiem… i masz czego żałować a jednocześnie powód aby wrócić raz jeszcze 😀
No oczywiście, że nie wiedziałam o jej istnieniu! Kiedy pytałam na FB o polecenie ciekawych miejsc, lokalnych smaczków, to nikt nie pisał o tym miejscu, a ja nie trafiłam na info w internetach. No ale zawitam jeszcze na Klimczok i odwiedzę chatkę. 🙂 Dzięki za cynk!
Obecnie jestem daaaaleko od ukochanych gór, dlatego nadrabiam lektórę z niecierpliwością oczekując na kolejne wpisy. Mnie udało się bywać w okolicach Szyndzielni prawie w każdych warunkach. W deszczu, słońcu, sam, zupełnie i w tloczny wakacyjny weekend, nawet w nocy, bo to właśnie pod Kolowrotem zaczęła się moja górska szajba. Wtedy szliśmy grupą z przewodnikiem (ale to dawno było) i wykonczeni drzemaliśmy w schronisku na Szyndzielni na zimnej kamiennej podłodze. A tego jeziorka to od ląd pamiętam to nie było widać z żadnego punktu szlakowej pętli wokół. Czekam na kolejne relacje.
Ale przygody, dzikie i burzowe…to moje dwie największe obawy w górach, a Ty tego doświadczyłaś! Kiedyś złapała mnie burza gdzieś w na grani w okolicy Malinowskiej Skały (to w stronę Baraniej, pewnie szłaś) i do dziś pamiętam te emocje. To teraz pora na dzika 🙂 Błatnia to moja góra dzieciństwa, chodziłyśmy tam z babcią po borówki. Z niej najfajniej jest schodzić w stronę Jasienicy lub Brennej, zdecydowanie bardziej kameralnie. A ze Swiętoszówki jest super panorama na część Beskidy Sląskiego ( pierwsze zdjęcie oddaje mały procent tego widoku http://tuptam.pl/od-maja-do-wrzesnia/) Choć Beskid Sląski i tak pozostanie tym najbardziej zagospodarowanym. Do zobaczenia na szlaku!
Nie raz… Najgorsza burza złapałam mnie na Furkocie. Kiedy pioruny walą po okolicznych skałach, a Ty jesteś na wysokości ponad 2400 m to można się posrać ze strachu. 😉 Tu przeżyłam: http://www.wiecznatulaczka.pl/zachod-slonca-na-solisku-burza-na-furkocie/
Na Błatnią chętnię wróce przy lepszej pogodzie, ja jednak trafiłam tam w pochmurno-deszczowej aurze, co zawsze jakoś wypacza postrzeganie. Ogarnę polecane przez Ciebie szlaki, dzięki! 🙂
Czy mogę się wtrącić, nieśmiało, acz potrójnie ??
1. cyt: „Błatnia oczywiście odpadła, przecie z Przełęczy Salmopolskiej […] to ponad 4 godziny wędrówki, a właśnie wybiła 17.00” Odpadła?? Och – akurat na 21ą – a w czerwcu to przecież akurat zachodzik!
2. cyt2: „Tylko nie wiedzieć czemu, zamiast zejść żółtym szlakiem nad Jezioro […], polazłam żółtym szlakiem, owszem, ale na Klimczok.” SUUper !! Bardzo mi się podoba takie zakręcenie ! Mam nadzieję, że do końca „korony BŚ” jeszcze będziemy uraczeni niejednokrotnie takimi świetnymi zwrotami akcji!
3. „Ewangelicy odprawiali msze” Niestety, to nie jest prawda, Ewangelicy nigdy nie odprawiali mszy z definicji.
pozdrawiam i czekam na dalsze epizody z Korony BŚ !!
No więc tak. 😀
1. Ponad 4 godziny, może nawet 5, spory fragment prowadzi w rejonie Brennej i na mapie nie ma podanego średniego czasu wędrówki. Poza tym po takich atrakcjach w postaci Enduro Trails i Jaskini Salmopolskiej byłam tak wykończona, że już nawet na ten Klimczok nie chciało mi się podchodzić, a co dopiero na Błatnią, gdzie było ponad 2 godziny dalej. W każdym razie jak bym polazła na Błatnią to bym skończyła co najwyżej w Brennej – przez burzę, a zachodu tego dnia nie było niestety żadnego.
2. To z niewyspania. 😀 Jestem zakręcona i często zamyślona, ale generalnie w górach wiem, gdzie idę. 😀
3. Racja, poprawię na nabożeństwo, żeby nikogo nie denerwować. 😉
Pozdrawiam 🙂
Super opis! Mam nadzieję że wena Ciebie nie opuści jak będziesz opisywała dalszą część Korony Beskidu Śl.. Już niecierpliwie czekam na opis wędrówki po szczytach i dolinkach okalających Wisłę.
P.S. miałem kiedyś bazę nad samiutkim Jeź. Czermańskim. /w budynku zarządu zapory – RZGW Gliwice/
Moje ulubione i najczęstsze okolice i trasy rowerowe: Dębowiec- Szyndzielnia-Klimczok-Błatnia. Kurde, teraz sobie tak myślę, że trochę szkoda że to „wszystko” się zadziało w odrobinę innej kolejności. Tydzień kręciłaś się okolicy – można się było gdzieś spiknąć… no nic nadrobi się jeszcze 😉
ps. ale słodki dziczek! 😀