Wiadomka, Swanetia powszechnie uważana za najpiękniejszy region Gruzji kusi widokami na najwyższe szczyty Wielkiego Kaukazu. Nad „Krainą Tysiąca Wież” góruje najwyższy szczyt Gruzji – Szchara (5193 m n.p.m.) oraz Uszba (4710 m n.p.m.), pretendująca do grona najpiękniejszych gór na całym Kaukazie, a być może i na świecie. Tak się składa, że wejście na wspomniane wierzchołki wymaga doświadczenia oraz nietuzinkowych umiejętności, co ni mniej, ni więcej oznacza, że przeciętny górski zjadacz konserwy musi poszukać innego celu.
Tu na prowadzenie wysuwa się Laila (Lahili, 4009 m n.p.m.), zwana przez miejscowych Płonącą Górą. Ten najwyższy szczyt Pasma Swaneckiego stanowi genialny punkt obserwacyjny na liczne granie, turnie i masywy, wliczając w to Elbrus (5642 m n.p.m.) – najwyższy szczyt Rosji i całego Kaukazu zarazem.
Wejście na Lailę jest stosunkowo łatwe pod względem technicznym, nie wymaga bowiem zaawansowanych technik wspinaczkowych. Ot klasyczny trekking wysokogórski. Nie łudź się jednak, że będzie to lajtowa wycieczka. Co to, to nie.
- Przede wszystkim należy pamiętać, że Laila pokryta jest lodowcem, a więc umiejętność wyszukiwania bezpiecznej drogi w labiryncie szczelin oraz znajomość asekuracji to podstawa.
- Droga na szczyt pokonuje duże przewyższenie, momentami kluczy po naprawdę stromym zboczu – to u niemal każdego piechura wygeneruje nieznośny ból łydek.
- I jeszcze jedno, próba na Laili wiąże się z biwakowaniem, a to z kolei pociąga za sobą konieczność targania na grzbiecie sporego ciężaru.
Spis Treści
WARIANTY WEJŚCIA NA LAILĘ
LAILA W 2 DNI
Ta opcja możliwa jest wyłącznie z dogranym transportem. Rano przyjeżdżamy do wioski Tskhumari (ok. 1200 m n.p.m.) i ruszamy przez Przełęcz Chiszdi (3228 m n.p.m., niektóre źródła podają wysokość 3100 m n.p.m.) do bazy pod Lailą (ok. 2850 m n.p.m.). Biwak. W nocy atak szczytowy i powrót do auta. W tym wariancie wymagana jest wcześniejsza aklimatyzacja.
LAILA W 3 DNI
Rano przyjeżdżamy do wioski Tskhumari (ok. 1200 m n.p.m.) i ruszamy przez Przełęcz Chiszdi (3228 m n.p.m.) do bazy pod Lailą (ok. 2850 m n.p.m.). Biwak. W nocy atak szczytowy i powrót na obozowisko na kolejny biwak. Następnego dnia powrót do wioski Tskhumari. W tym wariancie także przyda się wcześniejsza aklimatyzacja.
LAILA W 4 DNI
Jeśli nie mamy załatwionego transportu do Tskhumari, będziemy musieli pokonać szutrową drogę do wioski na własnych nogach. Wtedy pierwszy nocleg wypadnie w samej wiosce lub gdzieś w połowie drogi do obozowiska. Kolejny nocleg spędzimy w bazie pod Lailą, przygotowując się na nocny atak szczytowy. Po zdobyciu góry znów nocujemy w bazie i schodzimy kolejnego dnia do cywilizacji bądź schodzimy od razu po ataku szczytowym na nocleg do wioski Tskhumari.
*
Ilość noclegów pod chmurką zależy od transportu, kondycji i szybkości procesu aklimatyzacji. Kombinacji jest więcej, wszystko zależy tak naprawdę od możliwości danego zespołu. Standardowo górę zdobywa się w wariancie 3-4-dniowym. Kto nie ma zrobionej wcześniejszej aklimatyzacji powinien dołożyć nocleg w połowie drogi do bazy – spore przewyższenie na tym odcinku może wywołać objawy choroby wysokościowej, tym samym obniżając szanse na szczyt.
Ja zdobywałam Lailę w pierwszym wariancie wraz z zaprzyjaźnioną ekipą Mountain Freaks. Miałam nie tylko załatwiony transport pod górę, ale też opiekę przewodnika, który wyznaczał nam bezpieczną drogę przez lodowiec. No i konie poniosły nasze główne bagaże do bazy, dzięki czemu można było wędrować z małym i lekkim plecakiem. Szybki atak szczytowy możliwy był dzięki wcześniejszej aklimatyzacji, którą uzyskaliśmy podczas trekkingów w górach Swanetii: nad Jeziorka Koruldi, pod lodowiec Szchary oraz pod lodowiec Uszby.
Jeśli masz ochotę na trekking w Swanetii ukoronowany zdobyciem Laili, to jedź z polsko-gruzińską agencją Mountain Freaks! Wyprawa zaczyna się 27 lipca 2020. Przy zapisie powołaj się na mnie (wystarczy podać hasło Wieczna Tułaczka), a ucieszy Cię mały rabacik. Program sprawdzony na mojej skórze! 😀
Laila to prawdziwa uczta widokowa w mało znanym zakątku Swanetii, a ja pokażę krok po kroku jak tam fajnie!
TREKKING DO BAZY POD LAILĄ
Po obfitym śniadanku w pensjonacie w Mestii zostaliśmy przetransportowani (nieśmiertelnymi na Kaukazie Delicami) do wioski Tskhumari, a dokładnie do przysiółka zwanego Lezgara (ok. 1200 m n.p.m.). Z początku jechaliśmy główną drogą w regionie, po czym kierowca zjechał na szutrówkę, na klasyczny gruziński off-road. To wszystko działo się wcześnie rano, bowiem do wymarszu byliśmy gotowi już o 6 rano.
Jest ostro od pierwszego kroku. Ścieżka od razu bez litości pnie się coraz wyżej i wyżej, nie dając chwili wytchnienia. Z początku idzie się lasem, przeklinając Lailę, Gruzję i cały Kaukaz. Kiedy już człowiek traci nadzieję na jakąkolwiek poprawę swej żałosnej sytuacji, szlak znienacka wyłazi na polanę, racząc nas widokiem na słynną, rogatą Uszbę. Morale wzrastają. Można cisnąć dalej.
Wkrótce ostatecznie żegnamy się z lasem na rzecz trawiastych polan. To oznacza coraz rozleglejsze panoramy. Jednakże szlak nijak nie łagodnieje i śmiało pruje w górę, nie zważając na mocno przyspieszone oddechy piechurów.
Gdzieś po drodze mijamy drewnianą chatkę, w której uraczyć się można kawą, herbatą, przy odrobinie szczęścia piwem, czasem drobnymi przekąskami. Ale jak to w Gruzji bywa, chata wcale nie musi być w sezonie otwarta, a z artykułów na stanie może pozostać tylko sól swańska. Także tego, nie ma co się nastawiać na zaopatrzenie.
Cały czas podchodzimy ku Przełęczy Chiszdi (Chishdi, 3228 m n.p.m.), lecz im wyżej, tym trudniej o jednoznaczną ścieżkę. Dróg wydeptanych przez wypasane zwierzęta jest od groma i jeszcze trochę, co może okazać się mylące podczas gorszej widoczności. Warto wgrać sobie trasę GPS, jeśli nie idzie się z lokalnym przewodnikiem.
Na szczęście, widoki po drodze zniewalają. Serio. Po lewej mamy białe wierzchołki Elbrusa, środek bezspornie skrada rogata Uszba, dalej mamy trójkątna sylwetkę Tetnuldi, góry honornej, znanej zapewno narciarzom. Wprawne oko wypatrzy także najwyższy szczyt Gruzji, czyli wspomnianą już Szcharę. I choć caluśka droga jest niezwykle mozolna i forsowana, to dla tych widoków warto się przemęczyć.
Zdobycie Przełęczy Chishdi nie kończy wędrówki, bowiem baza pod Lailą znajduje się na polanie usytuowanej niemal 400 metrów niżej. Tem z odcinek jest hypnotizing! Ciężko odwrócić wzrok od lodowców spływających z gór, mini lodospadów i lodowych formacji wyścielających okoliczne zbocza.
Obozowisko odgrodzone jest od masywu Laili wałem morenowym, za którym znajduje się strumień wody. Do źródełko jest stosunkowo daleko, dlatego warto napełnić wodę do wszelkich zdatnych naczyń, by za dużo nie latać w tę i z powrotem. Za owym wałem znajduje się także niewielki schron zbudowany z kamieni i obłożony blachą – w czasie niepogody może okazać się lepszym schronieniem niż namiot. O ile znajdzie się tam wolne miejsce, bowiem schron często okupowany jest przez przez gruzińskich przewodników i koniarzy.
Trekking z Lezgara do obozowiska zajął nam równe 7 godzin, wliczając w to 3 długie przerwy. Tego dnia pokonaliśmy ok. 2000 metrów przewyższenia w pionie. Dużo!
Popołudnie zleciało nam na organizacji spania, uzupełnianiu kalorii, gotowaniu wody i zwracaniu tego naturze. Pićku, amciu, pupu, siusiu. A potem spaćku.
ATAK SZCZYTOWY NA LAILĘ
Akcję górską rozpoczynamy o 4.00. Pod osłoną nocy pokonujemy liczne wzniesienia, piarżyste stoki, przekraczamy strumienie wody. Sprawnie docieramy pod czoło lodowca. Po szybkim upgrade’owaniu stylówki wiążemy się liną i wkraczamy na śnieżno-lodowe pole. Jest stromo, a łydki już po kilku minutach wspinaczki boleśnie potwierdzają tę tezę.
Początkowo trzymamy się lewej strony. Po ponad godzinnym podejściu wychodzimy na wypłaszczenie, skąd w pełni ukazuje się też kopuła szczytowa Laili i nasza dalsza droga. Przed nami kilkunastominutowy trawers zbocza – to jedyna chwila w drodze na szczyt, kiedy można nieco odsapnąć. Odbijamy na prawo, omijając ziejące czeluście szczelin, po czym droga znów staje dęba. Niefajny to odcinek, oblodzony, stromy. Trzeba mocno wbijać przednie zęby raków, bo to nasza jedyna podpora.
Tuż pod szczytem znów zaczynają się piargi. Porzucamy więc raki, wypinamy się z lin i z pomocą kijów trekkingowych walczymy z ostatnim etapem trasy. Ścieżka wije się po skalistej, totalnie kruchej grani, chwilami zbliżając się ku krawędzi. Idzie się jako tako, ze świadomością, że dopiero zejście po osuwającym się spod butów rumoszu skalnym będzie wyzwaniem.
Na wierzchołku Laili nie dane nam było oglądać zjawiskowej panoramy, ale nikt nie traci z tego powodu humoru. Wręcz przeciwnie. Śpiewamy szczytową piosenkę na melodię „Layla” Erica Claptona. W naszej wersji tak to leciało: Laila, I’ve got you on my knees. Laila!
Schodziliśmy tą samą drogą (z małą zmianą na lodowcu) i przyznam, że poszło lepiej, niż się spodziewałam. Troszkę obawiałam się tej stromizny, ta jednak nie okazała się tak straszna, jak ją malowano podczas wejścia.
Cała akcja górska zajmuje średnio 10-12 godzin. Naszemu zespołowi udało się zrealizować cel w 10 godzin (6 godzin w górę, 4 godziny w dół), a więc w całkiem przyzwoitym czasie.
To, co mnie uderzyło, to mocno nachylone stoki góry, sięgające 50 stopni. Nie wiedzieć czemu, przed wyjazdem ubzdurałam sobie, że Laila będzie łagodniejsza. Nie była. Takaż sama stromizna występuje także na Kazbeku, lecz dopiero w samej kopule szczytowej.
A gdyby tak porównać Lailę z Kazbekiem? To bardzo podobne góry pod względem technicznym – obie stosunkowo łatwe, zaliczane do trekkingu wysokogórskiego. Umiejętność poruszania się po lodowcu wskazana, tak jak pewna odporność na przepaścisty teren. Na Płonącej Górze więcej jest mocno stromych odcinków, toteż nie należy lekceważyć – jakby nie patrzeć – niższej góry. Natomiast Lodowa Góra jest zdecydowanie bardziej wymagająca pod względem wytrzymałościowym i kondycyjnym. Kazbek niszczy wysokością oraz warunkami atmosferycznymi, zimnem. Tak po prostu.

Za nami kopuła szczytowa Laili w całej okazałości. A na pierwszym planie drewniany czekano-drąg Króla Laili.
POWRÓT Z LAILI
Po trwającej 10 godzin akcji górskiej zeszliśmy do obozowiska. Mieliśmy około 2-3 godziny przerwy na odpoczynek, jedzenie i zwinięcie namiotu. Wybór był. Kto chciał, mógł zostać pod namiotem jeszcze jedną noc. Finalnie cała grupa zdecydowała się wrócić do Mestii jeszcze tego samego dnia. A to wymagało nie lada wysiłku. Dla przypomnienia: najpierw trzeba wykrzesać siły, by pokonać w pionie blisko 400 metrów na przełęcz, by po chwili zredukować aż 2000 metrów przewyższenia! Jedni na lajcie (dzięki Ania za wzmocnienie!), inni z pęcherzami, ale wszyscy ukończyli wycieczkę w jednym kawałku.
INFORMACJE PRAKTYCZNE
- Dojazd wynajętym atem z Mestii do Tskhumari kosztuje ok. 80-100 lari na osobę w jedną stronę (przy pełnym obłożeniu auta). Cena zależy od umiejętności negocjacji z Gruzinami. Regularne marszrutki tu nie docierają.
- Wieś Tskhumari składa się z kilku osiedli: Svipi, Tviberi, Lezgara.
- Zakupy najlepiej zrobić w Mestii. Z tego co się orientuję, w Tskhumari nie funkcjonuje żaden regularny sklep.
- Szlak z wioski Tskhumari do bazy pod Lailą zajmie ok. 6-8 godzin, natomiast z bazy na szczyt kolejne 6-8 godzin.
- Podczas podejścia do obozowiska pod Lailą należy pokonać 2000 metrów w pionie! To więcej niż podczas zdobywania Rysów z Palenicy. Podczas ataku szczytowego na Lailę pokonamy ponad 1200 metrów przewyższenia.
- Ze względu na potężne przewyższenie podczas podejścia do obozowiska, zaleca się podzielenie tego odcinka na 2 dni, z biwakiem na wypłaszczeniu w połowie drogi. Nie dotyczy to turystów, którzy zadbali o aklimatyzację wcześniej.
- Szlak z początku jest bardzo dobrze oznakowany (szlakowskazy, znaczniki), potem znaki są coraz rzadsze, a ścieżka traci na wyrazistości. Z obozowiska wyprowadzają kamienne kopczyki, choć ciężko je dostrzec podczas nocnego ataku szczytowego. Na lodowcu oczywiście brak jakichkolwiek oznaczeń, trzeba wyznaczyć trasę samodzielnie. Laila nie jest tak popularna jak Kazbek, więc nie należy oczekiwać „wiecznie” przetartej drogi przez ośnieżone partie.
- Na Laili jest znacznie cieplej niż na Kazbeku. Latem spodziewaj się na szczycie temperatur od -5°C do +10°C.
- Na biwaku miałam śpiwór Cumulus Panyam 600 z temperaturą komfortu -6 stopni. Było mi przyjemnie i cieplutko. Natomiast partner miał Panyam 450 z temperaturą komfortu 0 stopni i jemu także było przyjemnie i cieplutko.
JAKI SPRZĘT ZABRAĆ NA LAILĘ?
- Raki
- Czekan
- Kask
- Uprząż + 2 karabinki
- Kije trekkingowe
- Przewodnicy nieśli także linę, taśmy, śruby lodowe i sprzęt niezbędny do wyciągania delikwentów ze szczeliny
- Okulary lodowcowe
- Jetboil + kartusz + jedzenie
- Namiot + krimata
- Śpiwór – u mnie sprawdził się Cumulus Panyam 600
- Buty Meindl Jorasse na atak szczytowy (te same co na Kazbek, ale z 1 parą skarpet)
- Na dojście do obozowiska wystarczą buty trekkingowe
- Spodnie Quechua Forclaz 500 (z ciepłą podszewką, nie potrzebowałam do niech legginsów).
- Bluzka z długim rękawem Brubeck Thermo
- Wiatrówka
- Cienka puchówka Quechua (ciepłą od Cumulusa miałam w plecaku, lecz przydała się jedynie wieczorem na obozowisku)
- Kurtka membranowa w plecaku
- Cienkie rękawiczki jedwabne (ciepłe softshellowe siedziały w plecaku)
- Pełną lista moich outdoorowych rzeczy znajdziesz we wpisie: Co zabrać na pięciotysięcznik?
Płonąca Góra jest genialnym wyborem dla wszystkich tych, którzy chcieliby wyjść poza tatrzańskie szlaki, pobić swój rekord wysokości, przekroczyć granicę 4000 metrów. Pod Lailą panuje kameralna atmosfera – nie ma tu jeszcze ciasnoty i tłumów, znanych z popularnych gór, w związku z tym, łatwiej zwąchać górski (wysokogórski?) klimat i poczuć się jak zdobywca. Już sam trek do bazy jest wyzwaniem! Przeprowadza bowiem przez szalenie widokowe polany, jedną z najwyższych przełęczy w Swanetii, finiszując u stóp lodowców. Nie ważne, czy porwiesz się na szczyt czy na wędrówkę do podstawy góry, to i tak będzie jedna z fajniejszych wycieczek na Kaukazie!
A gdyby było Ci mało, zajrzyj tutaj:
- Niesamowity trekking w Tuszetii
- Kolorowe jeziorka i Gruzińskie Dolomity
- Trekking u stóp Kazbeku i wino w gruzińskiej Toskanii
- Mityczny Kazbek – pierwszy pięciotysięcznik
- Kazbek na antybiotykach i Elbrus w pieluszce
- Kazbek – informacje praktyczne
- Kazbek czy Elbrus?
Górskie pozdro,
Madzia / Wieczna Tułaczka
„Szybki atak szczytowy możliwy był dzięki wcześniejszej aklimatyzacji, którą uzyskaliśmy podczas trekkingów w górach Swanetii: nad Jeziorka Koruldi, pod lodowiec Szchary oraz pod lodowiec Uszby.” – będzie relacja?
No pewnie! Jesienią i zimą będzie mnóstwo nowych relacji z Gruzji. Także ze Swanetii. 🙂
Na który wierzchołek Laili weszliście? Z opisu wynika, że nie przekroczyliście 4000 m
Byliśmy na najwyższym wierzchołku, południowym. Byliśmy na 4009 m. 🙂 A gdzie wynika, że nie przekroczyliśmy 4000 m? Przecież dołączyłam fotę ze szczytu. 🙂
Tak – z zamieszczonych zdjęć i z opisu wynika, że wejście było na północny (nieco trudniejszy ale niższy) wierzchołek Laili (3992).
Tak – z zamieszczonych zdjęć i z opisu wynika, że wejście było na północny (nieco trudniejszy ale niższy) wierzchołek Laili (3992)