Dzień zaczął się rewelacyjnie. Wschód słońca na Wielkim Szyszaku dał kopniaka na cały, jak się okazało, bardzo długi dzień. Na początek wymyśliłam sobie przewalenie się przez granicę, a co 😛 By wycieczka nabrała międzynarodowego charakteru musieliśmy kolejny raz przebyć Śnieżne Kotły (tym razem na chybcika, bo co tu dużo mówić – przepizgało nas konkretnie na tej szyszakowej górce) i krótki odcinek czerwonego Głównego Szlaku Sudeckiego. Na rozstaju szlaku za Łabskim Szczytem zbaczamy do Czech. Żółte znaki prowadzą nas do źródeł Łaby, miejsca, gdzie urzędują rusałki i opisana wcześniej Łabudka, bez udziału której nie powstał by przecież wodospad Kamieńczyka. To, że swoje źródełko ma tutaj Łaba, jedna z największych europejsckich rzek, to już szczegół 😉
Z tym miejscem związana jest jeszcze jedna ważna historia, która ukształtowała okoliczne tereny. Ano dawno dawno temu, grasował tutaj smok Krak. Mieszkał on w dolinie rzeki Kamiennej, gdzie obecnie znajduje się Czerwona Jama. Jama ta natomiast połączona była podziemnym korytarzem z miejscem, gdzie dziś Łaba opada kaskadami, tworząc malowniczy wodospad. Smok, jak to smok, pustoszył okolicę, czym nagrabił sobie u Karkonosza. Brojenie pod nosem Ducha Gór nie należało do najmądrzejszych wyczynów i jak się domyślacie bestia poniosła wysoką karę. W czasie gdy smok wygrzewał swoje cielsko na słoneczku u źródeł Łaby, Karkonosz zatkał wylot w Czerwonej Jamie, a gdy Krak w końcu wlazł do tunelu, by jak zwykle przedostać się do swojej pieczary, zablokował również wylot podziemnego korytarza skałą z Łabskiego Szczytu. Zamachnął się skałą tak potężnie, że od uderzenia powstało spore zagłębienie, które dziś zwiemy Łabskim Dołem. Duch Gór popędził z powrotem pod Czerwoną Jamę i dopadł smoka, który próbował sforsować głaz. Skrócił Kraka o głowę, gdy ten wyściubił łeb na zewnątrz. Do dziś pozostał czerwony głaz, będący skamieniałym cielskiem potwora.
My wspomniany Łabski Dół chcemy obejrzeć z góry, ale najpierw musimy dostać się do Labskiej Boudy, oddalonej zaledwie o 1 km od źródła Łaby. Do schroniska docieramy po krótkim spacerze szerokim chodnikiem (czerwone i zielone znaki), który przecina Łabską Łąkę. Zdaje się, że więcej czasu zajęło mi samo obstrykanie okolicy niż spacer, no ale nie umiałam się pohamować: równina mieniła się jesiennymi barwami, a słoneczko nadal pomarańczowiło niebo i podbijało czarowność miejsca.
Samo schronisko położone jest przepięknie, na skraju Łabskiego Dołu, do którego spadają wody Łaby, tworząc wodospad. Tym razem jednak bardziej interesuje nas porządne śniadanie i gorąca herbatka, wodospad zostawiamy na później. Z ciekawością zaglądam przez okno Boudy i widzę jak śniadanko serwowane jest do stołów – wszystko przypomina raczej hotel niż przutulne schronisko, więc lokujemy się na zewnątrz i tam konsumujemy kanapeczki.
Z pełnymi brzuszkami ruszamy czerwonym szlakiem, prowadzącym górnym skrajem Łabskiego Dołu. Ścieżka biegnie łagodnie wśród kosówek i co rusz oferuje przyjemne widoki na kotły. W Kotle Panczawy znajduje się nie lada gratka – najwyższy wodospad całych Karkonoszy i zarazem Czech. Ma on 148 metrów wysokości, a całkowita wysokość jego kaskad aż 250 metrów. Z czerwonego szlaku widać niestety tylko mały fragment Panczawskiego Wodospadu, jednak samo miejsce i tak jest bardzo malownicze.
Za wodospadem szlak systematycznie oddala się od zerw kotłów i prowadzi do kolejnej budy, tzn. schroniska 😉 Po drodze mijamy bunkry! Ich widok nie powinien dziwić tych co znają historię. Gdy Hitler doszedł do władzy, zażądał od Czechosłowacji zwrotu przygranicznych ziem w rejonie Sudetów, gdzie mieszkała spora grupka Niemców. Rząd Czechosłowacji chcąc ochronić się przed potencjalnym atakiem rozpoczął budowę fortyfikacji. W samych Karkonoszach zaplanowano 390 obiektów, z czego udało się postawić ok. 20 %. 29 września 1938 roku odbyła się konferencja w Monachium, na której to Niemcy i Alianci podpisali porozumienie przyzwalające na włączenie przygranicznych terenów Sudetów do III Rzeszy. Nasi południowi sąsziedzi pozostali bez sojuszników, więc zaprzestali budowy umocnień. Niemcy zajęli Czechosłowację bez walki…
Co dziwne Vrbatovej Boudy nie namierzyłam, tzn owszem, doszłam do miejsca, gdzie stać powinna, ale na miejsu było kilka małych budynków wyglądających raczej na budy z żarciem (wtedy zamkniętych na trzy spusty) i coś co mogło być schroniskiem, ale spowite było siatami i rusztowaniami. Wzruszyliśmy ramionami i poszliśmy dalej szosą, zgodnie z żółtym, a później niebieskim oznakowaniem. Nie tylko droga do Morskiego Oka jest wyasfaltowana…. O samym szlaku nie ma co mówić, płaski, szeroki, nudny, przynajmniej szybko doprowadza nas z powrotem pod Labską Boudę.
Tym razem omijamy schronisko szerokim łukiem, a pędzimy pod Łabski Wodospad. I znowuż oglądamy kaskady z góry… Za to szalenie interesująco wyglądają zakosy niebieskiej ścieżki: schodzi ona w dół Łabskiego Dołu i biegnie dalej do Szpindlerowego Młyna. Szlak kojarzy mi się z Ścieżką nad Reglami, więc od razu nabrałam wielkiej ochoty na jego przejście. Trzeba będzie tam wrócić 🙂
Czas też wrócić do Polski 😛 Wybieramy zielone oznakowania, które wkrótce doprowadzają nas do kolejnego górskiego hotelu, Martinovej Boudy. Nie odważę się tego czegoś nazwać schroniskiem, bowiem urzędował tam kelner w białej (!) koszuli i gustownym zielonym fartuszku (!), a piwo kosztowało powyżej 30 zł (!!!)! Przyznam żeśmy mało komponowali się z klimatem miejsca, ale co zrobić, kanapeczki trza było zjeść, bo głód natarczywie zasysał nasze żółądki.
Bez żalu porzuciliśmy kolejną czeską budę (w końcu żadna nie wywarła na nas pozytywnego wrażenia) i po 20 minutach podejcia szlakiem niebieskim stanęliśmy na polskiej ziemi. Teraz dopiero miała nadejść prawdziwa zabawa… ale to już w kolejnym wpisie 🙂
Tyle razy tamtędy łaziłam, a Źródło Łaby bez śniegu widziałam jedynie na zdjęciach. Jak byliśmy tam ostatnio dwa lata temu końcem kwietnia, to śniegu było tyle, że ze szlako wskazu tylko te dwa ramiona były widoczne. 😀
A czeskie boudy to zupełna pomyłka. Nie dość, że szkaradne, to wyjątkowo nastawione na trzepanie kasiory. Jedyny czeski schron, który mi się nawet spodobał, to Jelenka.
Widzę, że nad Wodospadem Panczawy nie tylko my zdecydowaliśmy się na małe zboczenie ze ścieżki 😉 Lubię tą okolicę, pomimo że jest płaska jak naleśnik to hmm… coś w sobie ma. A co do czeskich schronisk, ja uważam, że to różnie, są jak zawsze lepsze i gorsze, natomiast, polskie schroniska, może poza schroniskiem pod Łabskim są albo beznadziejne albo bardzo słabe. Rzeczywiście, w Czechach ciągną na nich kasę, ale standard w nich jest często na o wiele wyższym poziomie.
No i może poza schroniskiem Państwa Kłopotowskich na Szrenicy :p
Piękne kolory – i nieba, i traw, i kosodrzewiny (bo to chyba dalej kosodrzewina?). Niesamowite przestrzenie. Aż poczułam się wirtualnie dotleniona!
A źródełko jakieś takie rzeczywiście bajkowe – zaraz wyskoczy z niego Rumburak! 🙂
Jak zwykle świetny wpis i cudowne zdjęcia! Z tego powodu nominujemy do zabawy Liebster Blog Award! Szczegóły na naszym blogu, pozdrowienia 🙂
Ładne jesienne kolory na zdjęciach 🙂
A czeskie schroniska w Karkach, to często po prostu hotele z kelnerami. Taki ich styl i bez rezerwacji nie przychodź na nocleg 😉 A jedzenie własnych kanapek w środku nie jest możliwe, bo to standardy restauracyjne – własnego jedzenia nie można mieć.
Czeskich schronisk wcale a wcale nie znałam, więc widok kelnerów (i cen) mnie zaszokował 😉 Chcieliśmy piwko do tych kanapeczek, ale cena 35-50 zł za jedno przerosła nasz budżet 😛
Bardzo fajna trasa, aż miło powspominać. Co do schronisk to ja akurat bardzo lubię te czeskie – oprócz pysznego czeskiego pifffka mają swój niepowtarzalny klimat.
Polecam schronisko Vosecka Bouda ( dosyć blisko Szrenicy) oraz wspomnianą wyżej w poście Jelenkę ( za Śnieżką). Tam panuje bardziej swojski klimat, bez kelnerów w białych koszulach i zielonych fartuszkach a i ceny bardziej przyziemne:)
Łabski Dół, to jedna z perełek Karkonoszy. Warto odwiedzić ten teren zarówno od dołu jak i od góry. Niezwykłe wrażenia gwarantowane! Odnośnie czeskich schronisk to fakt- to nie jest infrastruktura, której poszukuje turysta plecakowy. Choć w wielu z nich leją fantastyczne wręcz piwo beczkowe (Lucni Bouda) 🙂
Pozdrawiam