Tatrzański sezon w pełni, więc nie dziwota, że ostatnio dostaję mnóstwo prywatnych zapytań o Orlą Perć. Na wstępie odsyłam Was do artykułu Orla Perć, w którym odniosłam się do trudności tego szlaku, zawarłam kilka istotnych informacji, a przede wszystkim umieściłam linki do skrupulatnych opisów poszczególnych odcinków. Każdy kto planuje wybrać się na Orlą, właśnie tam znajdzie przebieg trasy oraz zdjęcia trudności. Tym razem wgryzę się w temat od innej strony. Postanowiłam przypomnieć sobie pierwsze zmagania na podniebnej ścieżce i pokazać Wam Orlą Perć moimi oczami.
Z pierwszym wyjazdem w Tatry nawet nie śniło mi wejście w rejon Orlej Perci. Jak to do żółtodzióba, docierały do mnie jedynie szczątki informacji, czasem dosyć przerażające. Wiedziałam, że tam wysoko, że bardzo trudno, że są przepaście, straszliwe łańcuchy, jakieś drabiny i w ogóle tam wypadki i trupy się ścielą. Nazwy typu „Honoratka, Żleb Drege’a, czy choćby Kozie Czuby były mi zupełnie obce. Zajęłam się tym, co początkującemu uchodzi. Na pierwszy ogień poszedł Karb, potem Czarny Staw pod Rysami i spacer do Piątki przez Świstówkę, Czerwone Wierchy z Kasprowym, Droga nad Reglami, Rusinowa z Gęsią Szyją, Nosal z Kopieńcem, Giewont oraz jaskinie w Dolinie Kościeliskiej. Całkiem ładnie jak na pierwszy raz, co nie? I Giewont i jaskinie robiłam w warunkach mocno deszczowych. Ani mi było trudno, ani straszno, co jedynie ślisko i upierdliwie. Już wtedy wiedziałam, że chcę i mogę wyżej.
Kolejny wyjazd był krótki, dodatkowo okrojony przez niesprzyjające warunki, ale udało mi się wdrapać na Szpiglasowy i Świnicę od Świnickiej Przełęczy. W skałach czułam się swobodnie, więc w naturalny sposób zaczęłam interesować się tym, co w Tatrach najtrudniejsze. Oczywiście oznakowane i najtrudniejsze. Dziabnęłam Nykę, przewertowałam Internety, oswajałam się ze zdjęciami, opanowałam topografię i przygotowałam plan ataku.
Wertując blogi i górskie fora natrafiłam na wiele opinii, że ignorancja w górach potrafi doprowadzić do nieprzyjemnych sytuacji. Przyznam, że nie chciałam być jedną z tych ofiar losu, które wyrwały się na szlak będący ponad ich siły i zmuszone były zeń schodzić z pomocą ratowników. Czułam, że podołam wyzwaniu, ale równocześnie miałam świadomość, że moje górskie doświadczenie jest krótkie i może jednak zbyt wątłe, by porywać się na Orlą Perć.
Na trzecim tatrzańskim wyjeździe postanowiłam raz jeszcze sprawdzić się na Świnicy, tym razem idąc z Hali Gąsienicowej przez Zawrat. Na przełęcz wlazłam bez problemów, tzw. „Mała Orla Perć” też poszła jak z płatka, zatem następnego dnia byłam gotowa stanąć oko w oko z legendą. Dla pewności (ależ ja wtedy byłam asekurancka) obrałam za cel najłatwiejszy odcinek graniówki – od Koziego Wierchu po Granaty.
Cała trasa tego dnia prezentowała się tak:
ZAKOPANE – PALENICA – DOLINA PIĘCIU STAWÓW – KOZI WIERCH – PRZEŁĄCZKA NAD BUCZYNOWĄ DOLINKĄ – ZADNI GRANAT – POŚREDNI GRANAT – SKRAJNY GRANAT – HALA GĄSIENICOWA – KUŹNICE – ZAKOPANE

Wycieczka rozpoczęła się piękną panoramą Orlej Perci (z Kościelcem gratis, po prawej). A wiecie skąd taki widok? Z Równi Krupowej! 😀
Szlak z Piątki na Kozi Wierch prowadzi łagodnym, południowym stokiem góry i polega na mozolnym zdobywaniu wysokości. Dopiero pod samym szczytem ścieżka robi się mniej dogodna, ale dla nikogo nie powinna stanowić większych problemów. Samo podchodzenie nie utknęło mi w pamięci jakoś szczególnie, za to widok z Koziego już tak. Chmury nieco popsuły ten spektakl, ale miejsce i tak mnie głęboko oczarowało i do dziś twierdzę, że to jedno z najpiękniejszych miejsc widokowych w Tatrach.
Z jednej strony hipnotyzują Tatry Wysokie ponad Doliną Pięciu Stawów, a z drugiej otoczenie Doliny Gąsienicowej. Znakomicie widać też lwią część samej Orlej Perci z przykuwającym wzrok zejściem z Kozich Czub. W oddali majaczą sylwetki Tatr Zachodnich. No baja.

Zejście z Kozich Czub, w tle Świnica. Pamiętam, że wtedy wybełkotałam coś w stylu: „O ja pier***ę! W życiu tędy nie zejdę! Mowy nie ma. Nie mam zamiaru się zabić. Po roku zlazłam… 😀
Baję trza było zostawić i w końcu zmierzyć się ze słynną percią. Problem w tym, że fragment szlaku od Koziego Wierchu nijak się ma do legendy, ot trawers poniżej grani wśród skał. Większych emocji dostarcza dopiero widowiskowa Przełączka nad Buczynową Dolinką, która na stronę Pięciu Stawów obrywa się niezłą lufą. W drugą stronę wcale nie jest przyjemnie, a bo właśnie z przełączki opada Żleb Kulczyńskiego, znany ze swojej uciążliwości. Przy suchej skale nie jest nie wiadomo jak trudny, choć przy potknięciu idzie się poturbować na skałach, zwłaszcza, że żleb daje całkiem obiecujące możliwości sturlania się aż na dno Koziej Dolinki… Pamiętam, że schodziłam „Kulczykiem” bardzo ostrożnie i pamiętam jak bolały mnie kolana. Co tu dużo gadać – było stromo i niewygodnie.
Wkrótce opuściłam Żleb Kulczyka (w dół zbiega czarny szlak do Koziej Dolinki) i po krótkim trawersie stanęłam u stóp komina pod Czarnym Mniszkiem. To był mój moment prawdy. Naczytałam się opinii, że to najtrudniejsze miejsce tego odcinka, przeglądałam też mnóstwo zdjęć, na których komin dęba staje. Ejże? I tym kominem naprawdę da się wejść? Ano da się. I to bez większych problemów. To prawda, że z daleka wygląda na ciężki orzech do zgryzienia, ale stojąc u jego stóp można wyluzować. Uff, komin jest porządnie urzeźbiony, z boku ciągnie się łańcuch, widać nawet jakieś klamry. Bułka z masłem dla tego, kto nie boi się stromych ścian.
Powyżej komina Orla znowu zwalnia i bez żadnych problemów wyprowadza na Zadni Granat. Panorama z najwyższego z Granatów jakoś szczególnie nie chwyciła mnie za serce, więc szybko skierowałam się na sąsiedni Pośredni Granat.
Tam w końcu czaił się dreszczyk emocji, bowiem ścieżka kluczy granią wśród skał wymuszając czujność i używanie wszystkim czterech łap. I to mi się właśnie podobało. Tak sobie wyobrażałam Orlą Perć, a nie jakieś pitu pitu i trawersowanie chodnikiem Czarnych Ścian.
W końcu dotarłam do słynnej – mrożącej krew w żyłach i gotującej największym twardzielom jaja na miękko – szczeliny. Co niektórzy ludzie za głupoty na Internetach wypisują… Przepaść tam ponoć ziele okrutna, przejść się po ludzku nie da i co w ogóle TPN wyprawia, że dopuszcza tam ruch turystyczny, skoro po łańcuchu może przejść co jedynie linoskoczek.
Nie tylko da się przejść po ludzku, ale i z palcem w nosie obejść, więc nie mogłam się nadziwić skąd te krwiożercze historie na temat jednej, niewinnej szczeliny w skale. Jako że dzierżyłam aparat, to od razu skierowałam się do obejścia, by zrobić lansiarską fotę, zatytułowaną: „Krok nad przepaścią”.
Pstryknęłam, poszłam dalej i za chwilę dotarło do mnie rozpaczliwe: „A ja?!? Ja też chcę przejść to owiane sławą miejsce”! Cofnęłam się obejściem i stanęłam przed wyzwaniem. Fakt, w pierwszej chwili poczułam się nieswojo. „A jak noga mi się obsunie i wpadnie do szczeliny? Toć idzie ją złamać, albo cnotę stracić w nadmiernym rozkroku…” 😉 Kronika TOPR-u milczała o tego typu konsekwencjach zatem szybko odgoniłam głupoty z głowy i dałam wielkiego susa. I już.
Krótkie skalne podejście wyprowadza na Skrajny Granat. Moim zdaniem tam jest widokowo najfajniej ze wszystkich Granatów, a to za sprawą nietuzinkowego widoku na ścianę Pośredniego z linią Orlej Perci w tle.
Jako że na Skrajnym Granacie kończyłam pierwszy etap wędrówki Orlą Percią, to pozostało mi zejście żółtym szlakiem nad Czarny Staw Gąsienicowy. Zejście to niezmiennie kojarzy mi się ze słowem UPIERDLIWY, a owa upierdliwość wynika z niezliczonej ilości drobnicy zalegającej zwłaszcza górne partie ścieżki. Tam jest oczywiście dość stromo (no bo jakby inaczej) i kiedy dodać do tego osuwający się pod butami rumosz skalny, to równanie pokazuje oczywisty wynik. Kolana podczas takiego zejścia dostają w kość, a na usta cisną się te mniej eleganckie słowa.
Widoki na Czarny Staw Gąsienicowy są przyjemne, ale już chciałoby się dobić do brzegu. Mniej więcej w połowie drogi ścieżka robi się stabilna, a pod nogami dominują kamienne stopnie. Człowiek może w końcu puścić zwieracze, ostudzić emocje i delektować się wizją zimnego piwka w bliskim już Murowańcu.
Właśnie wtedy dał się słyszeć warkot nadlatującego śmigłowca. Sokół przefrunął nam nad głowami i skierował się ku Orlej Perci, którą dopiero co szliśmy… Dziwne myśli kłębią się wtedy w łepetynie. Kurde, ja z taką łatwością przeszłam ten odcinek, a ktoś inny ma kłopoty… Może ktoś zleciał ze skały, może pośliznął się i doznał tylko kontuzji, może ktoś zasłabł? Na takie pytania nikt nie odpowie, pozostaje warkot śmigła, który przeszywa ciszę i przyprawia o gęsią skórkę.
Dopiero Kronika TOPR-u wyjaśniła co się wtedy wydarzyło: „Po godz. 15-tej do TOPR dotarła informacja, że idący Żlebem Kulczyńskiego 37-letni turysta z Łodzi we mgle pomylił drogę i wszedł w Rysę Zaruskiego. Doszedł do miejsca skąd nie ma drogi odwrotu. Prosi o pomoc. W tamten rejon ratownicy polecieli śmigłowcem. Po desancie w pobliżu oczekującego na pomoc turysty, założono mu trójkąty ewakuacyjny, w którym został windą wciągnięty na pokład śmigłowca i przetransportowany do Zakopanego.” Na szczęści facet nie forsował zejścia, przypadkiem zapuścił się w zbyt trudny teren i zrobił co należało – zadzwonił po pomoc. Dzięki temu skończyło się tylko na strachu.
W takim nieco refleksyjnym nastroju dotarłam na Halę, a wkrótce potem do Kuźnic. Tego dnia dosadnie dotarło do mojej łepetyny, że góry to nie przelewki i nawet w pozornie łatwym terenie może przytrafić się kuku. Każdemu. Ktoś przygotowany może pobłądzić we mgle, ktoś sprawny fizycznie może zjechać się wraz z ruchomym kamlotem, jeszcze inny pośliznąć się na oblodzeniu. Różne wypadki chodzą po ludziach, oby było ich jak najmniej.
Reasumując, okiełznywanie Orlej Perci warto zacząć od jej najłatwiejszego odcinka, tj. od Koziego do Granatów. Mnie osobiście było tam całkiem łatwo, ale przypomnę, że nie paraliżują mnie strome i eksponowane miejsca, a i warunki miałam porządne. Brakowało mi troszkę wędrówki ścisłą granią, bo czerwony szlak najczęściej trawersuje zbocza, za to kilka razy wyprowadza na kapitalne miejsca widokowe.
PO TOPOGRAFICZNE SZCZEGÓŁY I OPIS ORLEJ PERCI ODSYŁAM TUTAJ:
NAJFAJNIEJSZE MIEJSCA NA OPISANYM ODCINKU ORLEJ:
- Kozi Wierch – wierzchołek dysponuje absolutnie fenomenalną panoramą.
- Przełęczka nad Buczynową Dolinką – zejście z Przełączki jest niewygodne i upierdliwe, ale sam widok na nią jest zajebiaszczy.
- Komin pod Czarnym Mniszkiem – idealne miejsce na lansiarskie foty w skale.
- Zejście z Pośredniego Granatu – dla mnie taki pierwszy graniowy odcinek perci, krótki bo nie długi, ale zawsze coś.
- Skrajny Granat – przepyszne widoki, zwłaszcza na Orlą Perć.
MIEJSCA MOGĄCE PRZYSPORZYĆ WIĘCEJ ZACHODU:
- Zejście Żlebem Kulczyńskiego – stromo, bywa ślisko, spod nóg usuwa się piarg, przy potknięciu można nieprzyjemnie się sturlać i poważnie poobijać.
- Rejon Granatów (zwłaszcza Pośredniego i Skrajnego) – nie licząc jednej mały klamry i łańcucha nad szczeliną jest to teren pozbawiony sztucznych ułatwień, miejscami stromy. Przy chmurach i słabej widoczności można stracić orientację, także trzeba uważnie obserwować oznaczenia.
Liczę na to, że nie pojawią się głupie komentarze w stylu: „Z tego tekstu wynika, że Orla to łatwy szlak i zachęcisz mnóstwo osób, które nie będą przygotowane na takie wyzwanie. A potem biedni ratownicy będą ryzykować życie, by ściągać tych delikwentów z grani, a jak komuś się coś stanie, to ty będziesz mieć ich na sumieniu!” Tak jak napisałam we wstępie, dokładny opis szlaku zawarłam artykule „Orla Perć”. W tej relacji skupiłam się na moich (i tylko moich!) doświadczeniach oraz przeżyciach. Wszelkie próby rozwleczenia tego na ogół turystów są imbecylne, bowiem każdy chodzi po górach na własną odpowiedzialność. Każdy ma inne doświadczenie w kwestii obycia ze skałą i ekspozycją, ponoć też rozum, więc niech sam podejmuje decyzje na co go stać podczas górskiej wycieczki. Amen.
Pozdrawiam,
Madzia / Wieczna Tułaczka
***
Tu też jest fajnie:
Hej!
Wcześniej wchodziłem tylko na Śnieżkę, więc jestem górskim żółtodziobem.
Jako że Orla Perć była moim marzeniem od wielu lat postanowiłem spróbować (po poczytaniu blogów Twojego i Gosi)
Co mi się udało:
1 dzień: Brzeziny – Murowaniec – Zawrat – Kozia Przełęcz – Murowaniec – Brzeziny
2 dzień: Odpoczynek (czyli Gubałówka – oczywiście pieszo)
3 Dzień: Brzeziny – Murowaniec – Żleb Kulczyńskiego – Skrajny Granat – Murowaniec – Brzeziny.
To tyle jeśli chodzi o OP ( później próbowałem Mięguszowieckiej przełęczy ale burza pokrzyżowała szyki a później już urlop się skończył )
Orla perć.
Sam szlak, widoki, przeżycia – wspaniałe
Technicznie dla mnie nie było tak źle – wręcz po wszystkich łańcuchach, klamrach no i drabince super mi się wspinało. Gorzej z kondycją – ale nad tym jeszcze popracuję.
Czyli dało się na pierwszy raz – może nie całość ale fragmenty to i tak dla mnie (straszny mieszczuch ze mnie) dużo.
No pobiegałem trochę (coś ponad miesiąc) przed wyprawą.
Dzięki za bloga, który wiele mi pomógł w przygotowaniach
Jeszcze tam wrócę dokończyć dzieła. Kto raz spróbował już nie ma odwrotu
Mojej kochanej żonce, która mi towarzyszyła też się spodobało
Przeżycia i widoki z OP – niezapomniane.
Do czasu powrotu w góry będę zaglądał na Twojego bloga by jakoś przetrwać
Pozdrawiam serdecznie
Jacek
Bardzo udany wyjazd, zwłaszcza jak na pierwszy raz! Brawo! 😀 Na Chłopka wróćcie koniecznie, a i inne szlaki czekają. 🙂 Pozdrawiam 🙂
Świetna trasa, właśnie wybieramy się z moja dziewczyną na taki wypad i szukamy, gdzie można znaleźć takie miejsca.
Kurcze, ja zrobiłem to samo, choć mgły nie było i wszedłem (jak się później okazało) w Rysę Zaruskiego..Dopiero przy takiej wielkiej buli (nazwa chyba coś od Kozy jest..) do mnie dotarło, że coś nie tak i to nie ten szlak, bo już miałem tam włazić..nawet analizowałem czy nie lepiej by było wejść do samej góry, bo chyba gdzieś na Orlej bym wyszedł.No i przy wielkim strachu ale bardzo ostrożnie planując każde 2 kroki naprzód i próbując zachować spokój i opanowanie schodziłem w dół..a było ślisko, bo taka woda jakby leciała gdzieniegdzie, ale udało się, dopiero na dole spotkałem zdziwionych tym widokiem ludzi.
Wow, nigdy nie widziałam, ani nie byłam blisko żadnego wypadku w Tatrach i też zawsze trochę chojrakowałam, bo mi się wydawało, że wszystko to dla mnie pestka. Oczywiście tylko trochę. Ale taka historia ze śmigłowcem daje do myślenia.
Mnie też się zdarza chojrakowanie, a ważne jest by wciąż pamiętać, że wszystko się może przytrafić – choćby złamanie nogi na znakowanym szlaku w wyniku utraty równowagi na poluzowanym głazie (ostatnio sobie, za przeproszeniem, niemal ryj obiłam). W górach trzeba się wciąż pilnować. 🙂
Hej, mam pytanie 🙂 czy dużo płacisz za te wszystkie podróże? Przebrnęłam dzisiaj przez całego Twojego bloga i jestem zachwycona <3 ja dopiero rozpoczynam swoją tułaczkę, już raz byłam w Tatrach, za tydzien jadę kolejny raz. Czy dużo wchodzi za wszystko? Czekam na odpowiedź, pozdrowienia 🙂
Tyle ile muszę. 😉 Staram się płacić jak najmniej – jak mam okazję, to zabieram zapas jedzonka (np. owsianki, słodycze, zupki), w górach staram się spać w schroniskach, a ostatnio i próbuję biwakowania. Najgorsze są dojazdy, bo w ulubione góry mam daleko i to zawsze są spore koszty.
Po prostu odkładam każdą luźną złotówkę – wolę wydać ją na jakiś wyjazd niż na pierdoły.
Pozdrawiam 🙂
W tym roku byłam drugi raz w Tatrach. Roku temu je pokochałam, pomimo paskudnej pogody.
Rok temu wypad był znacznie krótszy i całkiem spokojny, chociaż i tak, jak dla żółtodzioba zdobycie Giewontu, piesze wycieczki przez cały dzień w deszczu i burzy, były nie lada wyzwaniem, pokazały mi, że mogę więcej. W tamtym roku zaliczyłam Kasprowy, Halę Gąsienicową, Czarny Staw Gąsienicowy, Morskie ( dla mnie to wyczyn, bo długa asfaltówka z mnóstwem wiary, to najgorsza przeprawa w całych Tatrach 🙂 ) Dolinę Pięciu.
W tym roku zapragnęłam mocniej i wyżej. Pogoda była świetna, a pierwsza wycieczka odbyła się na Słowację, na Małą Wysoką z Łysej Polany- droga fatalna, większość przez las, dłuuuga, monotonna. Dopiero pod koniec zaczęły się prawdziwe góry, szczyty. Łatwo poszło, chociaż te ponad 30km totalnie mnie wykończyło.
Kolejna wyprawa odbyła się na Świnicę, przez Kasprowy. Na Świnicy zaczęło grzmieć, wracałam przez Zawrat, Dolinę Pięciu do Palenicy. Ulewa, która skutecznie utrudniała przeprawę przez Zawrat, ale ta adrenalina, to było coś pięknego.
Kolejna wyprawa- Rysy, niestety nieudana. Za późno wyszłam, za duże kolejki przy łańcuchach, za gorąco, zbyt przeceniłam swoje możliwości. Przy Buli z partnerem postanowiliśmy zawrócić, co było dla mnie ciosem w serce, gdyż nigdy się nie poddawaliśmy. Ale dwa dni później nie daliśmy za wygraną. Z samego rana postanowiliśmy znowu podejść. Drogę do Morskiego pokonaliśmy w 1,20, na Czarnym Stawie pod Rysami byliśmy w niespełna dwie godziny, także pełną parą, przed tłumami zaczęliśmy się wspinać na Rysy. Udało się. Wracaliśmy tę samą drogą.
Niestety na tym urlopie nie zdążyłam zaliczyć Koziego Wierchu, co było w planach oraz zobaczyć Czerwone Wierchy. Za rok myślę, że po raz trzeci się tam wybiorę i dokończe to co zaczęłam. Zobacze czego jeszcze nie zobaczyłam. Na pewno podejmę się Olrej Perci, jeżeli finanse pozwolą, chciałabym zaliczyć Gerlach.
Tatry to wspaniale miejsce. Ja za każdym razem gdy tam jestem pokonuje swoje lęki, słabości, przekraczam własne możliwości, pobijam rekordy. To w Tatrach dopiero widzę i czuję, że mogę więcej niż mi się wydaje 🙂
powiem tak – jak widze kominek pod Czarnym Mniszkiem to robi mi sie slabio 😀
„antyczne” outfity rządzą 😉 sama mam takie zdjęcia w kolekcji
Ten kominek wcale nie jest taki trudny – są o wiele gorsze miejsca na Orlej. 😉
A jeśli chodzi o ciuchy… miałam o wiele gorsze outfity. 😀 Tutaj jeszcze jako tako się prezentuję. 😀