Trzeba zacząć się spowiadać z tegorocznych wakacji w Tatrach… Oj działo się, działo! Choć jak tak trzeźwo na to spojrzeć 😉 to miało dziać się o wiele więcej. Mam na myśli samo stawanie na tatrzańskich szczytach, bo jak tak sumiennie podliczyć statystyki, to przez 10 dni udało nam się zdobyć 1 (słownie: jeden) szczyt. No tak, kogo by tu winić? Oczywiście pogodę 😀 Może były po drodze jeszcze tatry (ale te zapuszkowane), parę błędnych decyzji też by się znalazło, ale nie da się ukryć, że zewnętrzna aura działała zdecydowanie na naszą niekorzyść i zapodała nam ledwie jeden jedyny dzień, nienaszpikowany piorunami czy ulewami. Za to ta sama aura sprzyjała integracji i zespoliła grupkę obcych sobie osób w całkiem zgraną i (co tu dużo mówić) zajebistą paczkę 😛 We wcześniejszym wpisie możecie poszpiegować jak to się bawiliśmy i zdobywaliśmy szczyty alternatywne.
Ale zaraz, zaraz, o czym ja tu… Aha! Przecież jednym osiągnięciem mogę przyszpanować 😀 Co prawda była to druga nasza wycieczka podczas tego urlopu, ale że jedyna zakończona pełnym sukcesem, to zacznę właśnie od niej. Tiru riru, czymś pochwalić się muszę, więc zacznę z grubej rury – od Mięguszowieckiego Szczytu Czarnego 😛
Na wstępie muszę się przyznać, że nie było mi łatwo… Tak jakoś wyszło, że kondycja mi w tym roku leżała i kwiczała, cosik próbowałam ją ocucić, jednak za późno się za to zabrałam. Nie pozostało mi nic innego jak ostrzec współtowarzyszy. Spoko, mówili. Będzie lajtowo, my lubimy wolno chodzić, mówili. Niech ich wszystkich szlag! 😉 A początek naprawdę nie zapowiadał tego, że będę miała krwiożercze myśli na szlaku…
Jak to w grupie bywa, wynikły różne organizacyjne pierdoły i na Palenicę zajechaliśmy o godzinie skandalicznej, bowiem około 7.00 rano. Szliśmy równo i miarowo, myślę sobie – będzie spoko. Na Włosienicy doznałam szoku nr 1. W mordę jeża nietoperza, oni rozsiedli się tam na odpoczynek i jadełko! Nigdy w życiu nie przyszło mi do głowy rozbić tam obóz, to przecież do Morskiego Oka jest rzut beretem i to tam zawsze robiłam pierwszy postój. No dobra, myślę, faktycznie lajcik, do tego zapowiada się dłuuuugi i przyjemny dzień w górach 😀
Drugi długi popas nastąpił tradycyjnie nad stawem. Było drugie śniadanie, lansiarskie focie, żarty i głupoty. W końcu trzeba było ruszyć kupry i przetransportować je do kolejnej bazy, nad Czarny Staw Pod Rysami. Eh, popularny to szlak i pewnie większość z Was nie raz klęła na te strome kamloty, które zdają się nie kończyć. Dodajcie jeszcze prażące już słońce (tak niestety jest, kiedy wychodzi się na szlak o bulwersującej godzinie) i macie obraz wymęczonej i spoconej grupki (a przynajmniej jej części). No to co? Popas nr 3 😀
Janusz brutalnie zakończył sielankę i zarządził natychmiastowe wejście na zieloną ścieżkę. Pewna siebie wlazłam na szlak, ale już po chwili okazało się, że inni prysnęli, a Tomek i ja grzejemy tyły. Krzyczę do Janusza: „no i czego tak pędzisz”? Odpowiedź sprawia, że doznaję szoku nr 2: „normalnie idę, musimy nadgonić 2 godziny, za późno wyszliśmy na szlak”. WTF? Witki mi opadły, słońce wyprażyło resztki energii i wlokłam się w rezultacie niezbyt żwawo, za to sukcesywnie w górę, wypluwając na każdym metrze kawałek płuc 😉
Gdzieś w Bańdziochu dogoniłam część ekipy. Nie że ja przyśpieszyłam, oni pauzowali 😛 Gosia wypaliła, że źle jej się idzie, a ja sobie myślę: kurde, to jak ona wygina, gdy ma dobry dzień? Szczerze mówiąc nie chciałam znać odpowiedzi 😉 Trzeba było gonić tego wymiatacza, co to narzucił rzeźnickie tempo, ruszyliśmy więc w kierunku północnych ścian Kazalnicy. Wynikły z tego dwie pozytywne rzeczy: wkroczyliśmy w zbawienny cień i wypatrzyliśmy sylwetkę Janusza, gdzieś hen wysoko. Nie wiem czy w końcu skapnął się, że zostawił nas daleko w dole, czy zajął się w końcu foceniem, a może znudziła mu się samotna wędrówka – fakt jest taki, że dał się dogonić na odległość głosu. Skwapliwie skorzystałam z okazji i wysapałam do tej cholery: „dojadę cię, jak tylko Cię dogonię”! Wkurw w moich oczach kazał mu uwierzyć w groźby, bo chyżo popędził w górę, nie czekając aż dojdę na odległość ramienia 😉

Ten etap szlaku jest zdecydowanie monotonny, ot ścieżyna wyłożona kamlotami, pnie się jednostajnie w górę – nic ekscytującego. Chyba, że spotkacie niedźwiedzia 😉
Niezmiernie ucieszyłam się przy pierwszych trudnościach. Tak już mam, że tam gdzie szlak pnie się monotonnie w górę, ja poruszam się topornie. Ożywam w trudniejszym terenie, budzi się we mnie kozi pierwiastek, dostaję zastrzyk energii i adrenaliny 🙂 Skalne kominy i rynny pokonuję gładko. Słynne miejsce, gdzie perci towarzyszy lufa (tam umocowane są klamry) mijam bez mrugnięcia okiem. Na kolejne kominy wspinam się niemal z lekkością godną elfa. Ostatni odcinek na Kazalnicę to znowuż mozolne i pozbawione trudności podejście, więc przemierzam je w mniej popisowym stylu 😉

O to to! „Zatrważające” miejsce podcięte jeszcze straszniejszą lufą 😛 Przy tej pogodzie idzie pokonać je z palcem w …nosie 😉
Zaczepiłam też w drodze Piotrka, jednego z wymiataczy w naszej ekipie, czemu on tak generalnie pędzi w tych górach. Odpowiedział: „nie po to cały rok trenowałem, żeby teraz wolno chodzić”. Bez zastanowienia odparowałam: „nie po to cały rok leżałam na kanapie, żeby teraz nap***lać” 😉 Ot i tak powstał tytuł posta i motyw przewodni 😉
Popas na Kazalnicy był krótki, zbyt krótki. Zrobiliśmy kilka zdjęć i Gnębiciel znów coś zaczął mamrotać o goniącym nas czasie. Oglądam się za siebie, patrzę, nic nas nie goni, ale nie chcą mi wierzyć i popędzają na grań opadającą z naszego celu. Ten odcinek bardzo lubię – wąska ścieżka wije się zboczami Czarnego Szczytu Mięguszowieckiego tworząc słynną „galeryjkę”. Szło się sprawnie, widoki dopisywały, szybko osiągnęliśmy Przełęcz pod Chłopkiem.

Ścieżka jest wąska, czasami zbliża w pobliże lufy (jak na focie), ale nie uważam iż jest to szlak szlak bardzo trudny, a takie chodzą słuchy. Przy stabilnej pogodzie i suchej skale jest nawet łatwo 😛 Dla kogoś kto nie ma oporu patrzeć na świat z góry 😀
Postój na przełęczy był znów skąpy, ale zdążył połechtać nasze ego – spotkani przypadkiem ludzie zadawali mnóstwo trudnych tatrzańskich pytań, a my znaliśmy wszystkie odpowiedzi 😉 W tym miejscu osoby wrażliwe i nerwowe proszone są o nie czytanie dalszej części posta, albowiem będzie „Ballada o Mięguszu Czarnym” 😛
Ballada o Mięguszu Czarnym
Tam nie wolno, powiecie. Hmmm, jak ktoś bardzo chce to wolno 😉 Nie podam jednak szczegółów topograficznych, nie odpowiem na pytanie czy to legalne – jeśli ktoś szuka informacji, to jest naprawdę bogata literatura na ten temat i to całkiem legalna 😉
Janusz tego dnia to istny despota! Zmusił mnie do założenia na głowę zielonego nocnika, który ponoć miał pełnić funkcję kasku 😉 Panowie ruszyli przodem, my z Gosią za nimi. Ścieżka z początku była bardzo wyraźna, później jakby mniej, ale nasi przewodnicy zgrabnie wyszukali prawidłową drogę i wyprowadzili nas na szczyt 🙂 W dół było trudniej, wszystko wyglądało jakby inaczej, stromiej, udało nam się nawet wleźć nie tam gdzie trzeba. Suma sumarum bez strat w ludziach i naskórku powróciliśmy na przełęcz. Dreszczyk emocji, nieznane rewiry, nowe widoczki… Było fantastycznie!! 😀

Na pierwszym planie Mięguszowiecki Szczyt Pośredni i Wielki. W tle sporo się dzieje: np. po prawej Miedziane i grań Orlej Perci.
O drodze zejściowej z Przełęczy pod Chłopkiem nie ma co rozprawiać. Wróć! No przecież! Wyobraźcie sobie, że jakimś cudem wygięłam za Januszem i to tak, że zatrzymała mnie dopiero tafla Czarnego Stawu pod Rysami 😀 Na resztę poczekałam sobie z dobrych 25 minut, bo chyba gdzieś w trakcie zgłodnieli i musieli uzupełnić brzuszki.
Jeśli szukasz opisu trasy i trudności, kilku wskazówek oraz zdjęć ze szlaku, to zapraszam do klikania poniższych linków:
– Opis szlaku na Mięguszowiecką Przełęcz pod Chłopkiem część I
– Opis szlaku na Mięguszowiecką Przełęcz pod Chłopkiem część II
Na koniec obejrzyjcie sobie filmik z podejścia szczytowego – made by Janusz 🙂
No pięknie 🙂 Gratuluję zdobycia Czarnego, bardzo fajny szczycik, szczególnie na poza-szlakowe początki (w naszej karierze był pierwszy). Pamiętam jeszcze dobrze, jak się na niego wybraliśmy, też deczko za późno i na szczycie zamiast widoków mieliśmy całkowite mleko 🙁 Ale w zeszłym roku udało się już coś dostrzec 🙂
A co do tegorocznego lata i deszczu… No cóż 😛 Nie tylko Wam zmył plany 🙂 Ale lato się jeszcze nie skończyło (olać ten wczorajszy śnieg), a kto wie, może i jesień okaże się bardzo przyjazna tatrzańskiemu łazikowaniu 🙂
P.S. Do twarzy Ci w tym, jak to ujęłaś – „nocniku” 😀
Dzięki 🙂 no Wy pochodzicie jeszcze ostro! 🙂 dla mnie lato w Tatrach się skończyło…
Patrzę i patrzę i wzroku nie mogę oderwać. Zdjęcia fenomenalne!
Mięguszowiecka Przełęcz wygląda tak beztrosko od południa 🙂 Ale podejście na Czarnucha sprawiło, że spociły mi się dłonie 🙂 Gratuluję odwagi! To niezwykłe, odkrywać to, czego z mapą nie można zobaczyć 🙂 Chylę czoła i czekam na kolejne raporty z tatrzańskich zdobyczy 🙂
Dzięki bardzo 🙂 a szlak nie jest taki trudny, polecam! 🙂
Dobrze, że nie zdążyłem dojechać w tą sobotę, taka gonitwa to nie dla mnie i nie dałbym rady. 😉 Ja za to mam lepszy wynik, na te 6-7 dni w Tatrach, żadnego szczytu poza Orlenem, parę dolin i jedna przełęcz. 😀 No ale tak jak pisałem, na szczyty i tak nie dałbym rady. 😛
Fajna relacja jak zwykle i super zdjęcia. 🙂
PS: Widzę, że „nocnik” Ci się spodobał. 😉
Bo na szczyty trzeba sobie zasłużyć 😛 a nocnik jest bombowy, już dawno takiego lansu nie doświadczyłam 😉
Jeśli chodzi o różniste podejścia w Tatrach to to nad Czarny Staw pod Rysami jest jak dla mnie jednym z najmniej lubianych 🙂 Bardzo ładne zdjęcia, nowy aparacik? :>
Ja też nie przepadam za tym podejściem. Jakieś takie męczące i skondensowane jest. Aparacik faktycznie nowy 🙂
W „nocniku” Ci do twarzy. 😉 Ty się przyznaj lepiej, że kolegę jakimś bacikiem smagałaś w trakcie podejścia. Dlatego tak bidulek uciekał. 😉 A szlaczek… miodziunio.
Może jakiś pejczyk by się znalazł w plecaku… 😉 😀
Bardzo ładnie zdjęcia. Narobiłaś mi smaka żeby znowu po górach pochodzić 🙂
fantastic relacja i fotki jakby podobne , kto wie czy to nie najpiekniejszy szlak w Tatrach?
pozdr,…
Na pewno jeden z najpiękniejszych 🙂 pzdr
Świetna relacja, bardzo podobają mi się zdjęcia 🙂 A Mięguszowiecki Czarny jest całkowicie legalny – wystarczy wpisać się w książce wyjść taternickich w Morskim i nie ma żadnych obaw o mandat czy komentarze typu 'nie wolno' – no i wspomniany 'nocnik' jak do każdej wspinaczki trzeba mieć, ale to już jest raczej oczywiste 😉
Pozdrawiam!
Akurat ta droga legalna nie jest. Idzie po słowackiej stronie.
Gratulacje, pozytywnie zazdroszczę tego szczytu. My się na niego wybieramy od kilku lat i dojść nie możemy 🙂 Piękne zdjęcie i jak zawsze fajnie napisane 🙂
O Was się nie martwię, wkrótce tam dojdziecie 😀