W tym roku jak zwykle miało być inaczej i jak zwykle mój sportowy duch okazał się mistrzem leżingu. Nie ćwiczyłam, nie biegałam i w niemal odleżynowym stanie w góry pojechałam. Oczywiście nieco przesadzam, jakieś podrygi uskuteczniałam, ale nie dały one nawet zalążka przeciętnej kondycji. A czemu od tego zaczynam relację z tegorocznych wakacji w Tatrach? Ano dwa pierwsze dni zmasakrowały mnie do tego stopnia, że nie dałam rady zrealizować marzenia, które będzie musiało poczekać sobie na lepsze czasy. Plan się przez to nieco zawalił, ale suma sumarum i tak wyszło całkiem nieźle: cztery planowane szczyty padły, później pogoda wymusiła zamianę Łomnicy na Sławkowski, ale to nie szkodzi, bo tam akurat było fantastycznie. Pozostała jedna zadra – cel główny wypadu, czyli to moje wielkie tatrzańskie marzenie nie zostało dziabnięte. Dobrze, że nie ucieknie.
Plan wędrówki zaczęłam ogarniać na 3 tygodnie przed wyjazdem. Trasy wejściowe i zejściowe, ewentualne wycofy, wycieczki zastępcze… Topografii do ogarnięcia było co nie miara, a kiedy już dopracowałam szczegóły i ustaliłam optymalną kolejność, wyłożyłam kawę na ławę przed przyszłą ofiarą tychże rozbojów. Robert przyjął planisko na spokojnie. Z czasem wyszło na jaw, że nie chciał zbijać mnie z pantałyku, ale i tak wiedział swoje: za dużo na raz! Też mi to przeszło przez łepetynę, poza tym kto to widział 9 dni stabilnej i słonecznej pogody w Tatrach, a właśnie takiej potrzebowałam do moich niecnych celów. No nic. Się zobaczy jak będzie.
Poza szczegółowym opracowywaniem tras, musiałam zainwestować w sprzęt: większy plecak, tropik, matę, cieplejszy śpiwór, kask. Na dobrą sprawę „przepiłam” ze dwa wyjazdy w góry, ale ponoć wielkie rzeczy wymagają poświęceń. 😉
Do rzeczy. Tuż przed wyjazdem pochwaliłam się na FB, iż wyjazd zaczynam od ataku na Rysy. Grzecznie przemilczałam fakt, że będą to te niższe Rysy, ale to szczegół. W końcu te wyższe również miały paść, niejako stały mi na drodze do Słowacji.
Przed jakimkolwiek atakiem na jakiekolwiek Rysy musi stać się rzecz nieunikniona – męcząca całonocna podróż do Zakopanego. To za jej sprawą wytaczam się na zakopiański dworzec niczym zombie – chwiejnym krokiem, z zaczerwienionymi oczami, a tym razem i przygarbiona od wściekle ciężkiego plecaka. Tak, tak, pamiętam, że w Beskidach też narzekałam na przyciężki wór, a teraz marzyłam by nieść tamto brzemię… Mój nowiusieńki plecak (jakże ładny i lansiarski) to 1,7 kg, śpiwór to samo, tropik 1 kg, mata i kask to razem 0,7 kg, do tego ciuchy, jakieś kosmetyki, apteczka, ładowarki, akumulatory, kije, aparat, statyw, latarka, wszelkie inne szpargały (jak ręcznik, laczki, proszek do prania, itd.), faneberie w postaci malinówki i Lorda Wawasora (później Wam go przedstawię), no i żarcie na 2 dni. Acha, jeszcze siata zapasu suchego prowiantu na cały tydzień. Czujecie to na grzbiecie? Oddam honor, Robert wymienił się ze mną śpiworkiem (jego ciut lżejszy), tachał zapas wody i wziął tyle żarcia ile zdołał, ale nie zmienia to faktu, że byłam zbyt przeciążona na wysokogórskie szlaki.
Asfaltówka do Morskiego Oka wlokła się jak nigdy. Próbowaliśmy pocieszać się nawzajem, że jakoś to będzie, ale gdy tylko wylądowaliśmy w Starym Schronisku, to skończyło się tak:
Trudno było przebić się przez plażę, a nie mniejszy ruch panował w podejściu nad Czarny Staw pod Rysami. Za to widoki na Niżnie Rysy cudne!
Nad wodą upragniony popas (kogoś nie męczy to podejście?) i nerwowe wyliczanie, czy w tym tempie zdążymy na zachód słońca. W rozmowie przewijają się hasła w stylu: „już nie mogę”, „za ciężko mi”, „nie zdążymy”, ale obietnica słonecznego szczytowania i związany z tym lans motywują nas do dalszego trudu.
Powyżej Czarnego Stawu „atmosfera się rozrzedza”. Czasami napotykamy niedobitki schodzące z Rysów, ale o tej godzinie jest już w zasadzie luźno. A widoki cud, miód i malina.
Nasycam się nimi, chłonę z otoczenia ile wlezie, by napędzić obciążone mięśnie. Tak po prawdzie, to ciało odmawiało posłuszeństwa, ale umysł już skaził się Tatrami. Nie było innej opcji, jak wleźć do góry, choćby i na czworakach!
Co niektóre mijane osobniki dorzucały do pieca, bo gdy słyszy się 10 raz hasło „Nie za późno na Rysy?”, to wierzcie mi, że można stracić cierpliwość. Co ciekawe, nikt z tych osób nie zadał tego pytania w trosce o nas (tak przynajmniej to odbierałam), nie zapytał, czy aby na pewno wiemy co robimy. Za każdym razem było to coś na kształt wyrzutu, gniewnego prychania, a nawet aluzji, że chyba nas popieściło. Riposta była jedna – godzinę od szczytu jest Chata pod Rysami. Niektórzy chyba zapominają, że jest jakiś świat poza polskim wierzchołkiem Rysów, że poniżej szczytu jest łatwo dostępne schronisko. Co prawda mieliśmy inne plany, ale to już była nasza sprawa.
Na Buli pod Rysami zrobiliśmy dłuższy popas, celem uzupełnienia kalorii przed atakiem szczytowym. Siły już wtedy jechały na rezerwie, a trochę żmudnego podejścia jeszcze nam zostało. Czas grał na naszą niekorzyść – zachód słońca zbliżał się wielkimi krokami.

Panorama z Buli pod Rysami: po lewej Mięgusze, pośrodku Czarny Staw i Morskie Oko, a ponad nimi Miedziane i Opalony Wierch (za nimi grań Orlej Perci oraz Wołoszyn), po prawej Żabia Grań.
Jeszcze chwilę szliśmy zgodnie z oznaczeniami, ale powyżej pierwszych łańcuchów odbiliśmy w kierunku żlebu opadającego z przełączki pomiędzy głównym a południowym wierzchołkiem Niżnich Rysów.
Co ciekawe, jedyną trudnością jest sypkie podłoże, o czym boleśnie przekonałam się następnego dnia. Idzie się mozolnie. Frajdy w tym nie ma, za to trzeba bardzo uważać jak i na co się staje, bo dosłownie wszystko ucieka spod nóg, a to ani fajne, ani przyjemne.
Dopiero pod szczytem natrafiliśmy na większe głazowiska, tam kije zaczęły przeszkadzać, przydawały się łapki. W końcu (po nie lada walce) stanęliśmy na upragnionym i z dawna wymarzonym szczycie.

Na pierwszym planie Wołowy Grzbiet i Czarny Mięguszowiecki, dalej Grań Baszt, Hlińska Turnia, Szczyrbski Szczyt, na kolejnym planie Wielkie Solisko, Furkot oraz Hruby Wierch ze swoją granią, nad wszystkim króluje Krywań.

Szpiglas i Miedziane. Dalej Gładki, Walentkowy, Świnica i Mały Kozi Wierch. Po lewej Czerwone Wierchy.
Długo nie czekaliśmy na spektakl. Gdy słońce obniżyło swoje loty szturchnęłam Roberta kijem i kazałam stanąć na posterunku. A potem to już było focenie, wzdychanie, pstrykanie i wielkie WOW!
Panorama z Niżnich Rysów jest fenomenalna! Nie tak rozległa, jak z wyższego brata, ale w zamian na szczycie panuje kameralna atmosfera. Do tego wisienka na torcie, czyli widok na Rysy o jaki trudno z innego miejsca.
Zdjęcia robione były za pomocą trzęsących się rąk, w akompaniamencie szczękających zębów. O ile słońce robiło w dzień całą temperaturę, o tyle po jego zachodzie wyszło zimno z worka. Początkowo planowaliśmy kimnąć się w Tomkowej Jaskini, ale nie mieliśmy już ani siły, ani ochoty na jej poszukiwania. Pragnienie było tylko jedno – wcisnąć się w śpiwór i natychmiast zasnąć. Decyzja była szybka. Rozbijamy się na szczycie! Niestety pierwsza walka z tropikiem została przegrana – zmęczenie, przemarznięcie oraz pośpiech w jego rozkładaniu i po kilku godzinach rezultat okazał się opłakany…
Po ciąg dalszy relacji i fotki ze wschodu słońca zapraszam tutaj: Niżnie Rysy – drugie starcie, a potem masakra na Rysach.
Pozdrawiam,
Madzia / Wieczna Tułaczka
***
Tu też jest fajnie:
Zapierające dech w piersi widoki! Podziwiam za wytrwałość i wytrzymałość! I pogoda Wam dopisała,bo cudne zdjęcia. Z niecierpliwością czekam na dalszą relację.
Dzięki! 🙂 Jak się nie ma kondycji, to trzeba być wytrwałym . 😉
Gratki za wytrwałość, widoki piękne 🙂 Ciąg dalszy zapowiada się interesująco… 😉
Na pewno będzie 😀
Wyprawa świetna, fotki świetne…wszytko super 🙂 gratuluje 🙂 A z ludźmi schodzącymi z Rysów i dogadujących gdzie się biorę jak idzie burza to faktycznie nie przegada i nie rozumieją że z drugiej strony prędzej się można schronić w słowackim schronisku 😉
Dzięki! 🙂 Jak błąkałam się po słowackiej stronie, to tam ludzie inaczej reagowali, zdecydowanie nie tak agresywnie. 😉
Tak jak już wspominałam na FB.. Twoje relacje są lepsze niż niejeden thriller 😛 trzymający w napięciu 🙂
Zazdroszczę!! I szacun!!
Elizabeth B.
Że Hitchcock w górskich butach? 😉 😀
DOKŁADNIE!!!! Nic dodać nic ująć 😀
Świetne zdjęcia!
:*
Tekst świetny, jak zwykle zresztą. No i doskonałe (jak zwykle zresztą) zdjęcia. Zwłaszcza te na wschód. Wycięty z otoczenia widok na Staroleśny potrafi zaskoczyć. Dlatego dałaś go jako cover photo? Cienie przy zachodzącym słońcu trochę inaczej modelują znane z dziennego oświetlenia kształty i, przyznam się, potrzebowałem trochę czasu aby te panoramki na wschód rozkminić. A mogłabyś zdradzić techniczne szczegóły zdjęcia ze słońcem na dłoni? Jest rewelacyjne. Pozdrawiam
Dziękuję! 🙂 Zdjęcie okładkowe wybrałam, bo po prostu bardzo podobał mi się kadr. 😛
A jeśli chodzi o zdjęcie ze słońcem, to jego parametry wyglądały tak: f/6,3 długość ekspozycj i- 640 s EV +0,3 ogniskowa 30 mm obróbka Robert VS 😀
Wszystko jasne, tylko ta obróbka…VS to „Very Special (Old Pale)”?
Hahaha 😀 VS nie ma nic wspólnego z alkoholem 😉
aaa cudowne! uwielbiam Twoje wpisy.
Obłędne fotki 🙂 Nic tylko czekać na tych co Ci doklejanie gór w photoshopie wytkną 😀
Zbyt szybko zakończony opis malowniczego wieczoru 😉
Gratulacje, wyrazy podziwu i szacunku za nie lada wyczyn. Czy mogłabyś udostępnić swoje zdjęcia w pełnej rozdzielczości?
Spoko, będzie ciąg dalszy. 🙂
PS. Zdjęcia obrabiam na potrzeby bloga i fb, czyli tylko w rozdzielczości 900×600.
Coś pięknego! Takie widoki warte są tego potu spływającego po tyłku 🙂 uwielbiam to! Fajna relacja, a zdjęcia przepiękne!!!!
Tak zwana złota godzina? 🙂 Zbliżenie na Małą Wysoką i Staroleśny Szczyt najbardziej mi się podoba. Super.
No to dowaliłaś do pieca. Turbo-Bomba! A z tym za dużo na raz, to mamy coś wspólnego. Tak nas przynajmniej podsumował mój małżon. 😀
Cudny zachód, panoramy z takim światłem przepiękne. Jama wymiata! 😀 Gratuluję udanej wyprawy!
Piękne widoki!!! Panoramy zapierają dech w piersiach. Może kiedyś będzie mi dane zobaczyć je na własne oczy 🙂
Hej, wypisujecie się w książce wyjść na takie wypady?Bo mam dylemat.
Też mam dylemat, dlatego się nie wpisuję. 😉
Super widoki na prawdę góry są piękne. Warto się wybrać własnie na taką wyprawę i zobaczyć jak to jest my z żoną w przyszłym roku będziemy przecierać te szlaki.
Super widoki zdjęcia mi się bardzo podobają, sama chciałabym tam jechać nie ma co zazdroszczę strasznie, mam nadzieje że kiedyś odwiedze to miejsce, pozdrawiam cieplutko
Bardzo fajny post, podobają mi się zdjęcia te jezioro jest magiczne mogłbym łowić rybki nad nim dzien i noc, sam chciałbym tam pojechać .
Dlatego kocham góry te widoki są przepiękne. Na prawdę warto się wybrać w góry.
W taką pogodę właśnie wybrałbym się w góry 😉 Na prawdę fajny klimat, podoba mi się bardzo taka wycieczka i zwiedzenie. Na prawdę obszernie wszystko napisane.
Piękne widoki, zdjęcia są wprost przecudowne. Na żywo ten widok pewnie robi jeszcze lepsze wrażenie 😉
To co przedstawiacie na obrazkach znad M. Oka czy Cz. Stawu jako Niżnie Rysy (2430m) to w rzeczywistości Skrajna Turnia w Niżnich Rysach (2389m). Jak pewnie sami pamiętacie, Czarny Staw jest z Niżnich Rysów niewidoczny, więc logiczne że i z dołu nie widać piku 2430. Pytanie: czy próbowaliście trawersować na Skrajną Turnię? Byłby bardzo wdzięczny za jakiekolwiek wskazówki, jak tam dotrzeć z głównego wierchołka. Pozdrowienia
Zdjęcia są wręcz epickie, mogłabym na nie patrzeć i patrzeć. Uwielbiam czytać o takich wyprawach, jest w nich coś magicznego 😉