Nie jest szczególnie piękna. Ale kto by doszukiwał się w niej urody, skoro obok piętrzy się niesamowity Kazbek. Nie jest popularna. Ale kto by na nią właził, skoro obok stoi pięciotysięczny Kazbek. Nie jest też rozpoznawalna, choć doskonale widać ją ze Stepancmindy. No ale kto by jej szukał wzrokiem, gdy cały kadr dominuje Kazbek. Ta góra jest jak Adaś Miauczyński z „Nic Śmiesznego” – zawsze druga.
Orcweri zwróciło moją uwagę podczas pierwszego wejścia na Kazbek. Kiedy podchodzi się na Plateau, wielkie wypłaszczenie wyznaczające mniej więcej połowę drogi na szczyt, to właśnie Orcweri jest tą górą, która skupia na sobie wszystkie promienie wschodzącego słońca. Skoro z drogi na Mkinwarcweri ładnie widać Orcweri, to z Orcweri musi być genialny widok na Mkinwarcweri. Proste jak świński ogon. I kuszące jak niemiecki rynek pracy w latach 90-tych.
Podczas drugiej wyprawy na Kazbek zaczęłam się poważnie zastanawiać, jak wygląda droga na szczyt. Przeprowadziłam nawet wywiad środowiskowy i uzyskałam jednoznaczną odpowiedź: nie tak łatwo jak myślisz.
Kiedy więc dostałam propozycję od Ewy z agencji Mountain Freaks, żeby przed trzecią próbą na Kazbeku w ramach aklimatyzacji zmierzyć się z Orcweri… No pewnie, że się ucieszyłam! Szczerze mówiąc, o wiele bardziej niż na Kazbek, na którym szczytowałam już przecież dwukrotnie. I w ten oto sposób Adaś Miauczyński stał się dla mnie numerem jeden.
Orcweri (4350 m) przez Gruzinów zwany jest po prostu górą o dwóch wierzchołkach – Podwójnym Szczytem (ori znaczy dwa, a cveri to szczyt), a zatem nie zasłużył sobie nawet na porządne miano, jakim obdarowano Kazbek. Mkinwarcweri, czyli Lodowa Góra brzmi tak romantycznie, majestatycznie, wręcz mistycznie. A Podwójny Szczyt? No cóż, pospolita nazwa dla pomijanej góry. A jednak to Orcweri zaserwował mi prawdziwą ucztę widokową.
* Ilość użytych Orcwerich i Kazbeków w tym przydługim wstępie powala, co nie? Mała dygresyjka. Lepiej opowiem o wejściu. Diabelnie fajnym wejściu.

Widok z Kazbegi na kościółek Cminda Sameba, Orcweri (ośnieżony szczyt po lewej) i Kazbek (po prawej).
Właściwa droga na szczyt zaczyna się w Stacji Meteo (3653 m), czyli w miejscu, gdzie nomen omen zaczyna się także atak szczytowy na Kazbek. Dostaniesz się tam ze Stepancmindy przez słynny kościółek Cminda Sameba, przełęcz Arsha i lodowiec Gergeti. Odcinek ten opisałam we wpisie Kazbek – informacje praktyczne, gdzie odsyłam zainteresowanych.
Mimo że Orcweri nieco ginie w cieniu większej góry, to należy pamiętać, że to całkiem wysoki szczyt, znacząco przekraczający granicę 4000 metrów. Wymaga więc stosownej aklimatyzacji. My to zrobiliśmy tak:
- Dzień pierwszy został zarezerwowany na przyjazd do Stepancmindy (Kazbegi, 1800 m), odpoczynek, zakupy i powitalną suprę dla grupy.
- Dzień drugi to wjazd autami pod kościółek Cminda Sameba (2170 m) i podejście na Saberdze (3100 m), gdzie urządziliśmy biwak aklimatyzacyjny.
- Dzień trzeci to podejście na Stację Meteo (3653 m)
- Dzień czwarty to atak szczytowy na Orcweri.
Adaś lubi ranne ptaszki. To przez lodowiec, który najbezpieczniej pokonać, gdy jest zmrożony, a szczeliny zamknięte. Atak rozpoczęliśmy o 4.00, dobrze znaną mi drogą, gdyż początkowy etap jest wspólny dla obu wspomnianych tu wielokrotnie szczytów. Prowadzi boczną moreną lodowca Gergeti, oddzielającego masyw Orcweri (po lewej) od Lodowej Góry (po prawej). Szło się dobrze, gdy wszystko pod nogami było stabilne, zmarznięte i przyjemnie trzeszczało pod wibramowymi podeszwami. Na zejściu będzie zgoła inaczej – lód i śnieg zmienią się w mokrą breję, uwalniając wszystkie kamloty oraz piargi. Podłoże stanie się grząskie i niestabilne, choć większość osób z grupy żyła jeszcze wtedy w błogiej nieświadomości.
Tylko nasza grupa była na szlaku. Zespoły atakujące pięciotysięcznik kłębiły się o tej porze gdzieś w rejonie Plateau. Nam towarzyszyły szybko gasnące gwiazdy oraz sunia, która odprowadziła nas aż do czarnego krzyża (ok. 4000 m). Za tym miejscem ścieżki się rozchodzą – nasza odbija na lewo i wkrótce dociera pod szerokie pole lodowca Gergeti. Tam założyliśmy raki i spięliśmy się liną, by bezpiecznie przekroczyć lodowiec i wspiąć się po śnieżnym zboczu na połnocno-zachodnią grań Orcweri. Nasi przewodnicy sprawnie wyszukiwali właściwą drogę w labiryncie szczelin, więc jedynym naszym obowiązkiem było parcie w górę oraz walka o równy oddech. Niektórzy już na lodowcu odczuwali uroki wysokości i nieco rzadsze powietrze.
Ja cieszyłam się, że uległam podszeptom Madzi – mojej tentmate, dzięki której finalnie założyłam getry pod spodnie. Mimo słonecznej aury, wypizgało nas na lodowcu dość poważnie. Generalnie ubrałam się jak na Kazbek, przy czym gruba puchówka, puchowe rękawice i kurtka membranowa siedziały w plecaku na awarię, która szczęśliwie nie nadeszła. A i wystarczyła tylko jedna para ciepłych skarpet.
Na grzbiecie Orcweri zrobiliśmy dłuższy popas, czekając aż ostatni zespół dołączy do bandy. Znakomita szansa na uzupełnienie kalorii przed najtrudniejszą częścią trasy. I ich szybką utratę podczas foto-skoków. 😉
Przed nami piętrzyły się trudności w postaci skalistej grani prowadzącej prosto na wierzchołek. Ścieżka z początku dźwiga się na grań, lecz szybko ucieka na prawo, omijając najcięższe do pokonania miejsca. Mylisz się jednak myśląc, że ów trawers robi się szybko i przyjemnie. Zbocze, po którym idziemy jest strome i cholernie niestabilne. Powulkaniczne skały, kruszą się i wyjeżdżają spod stóp, a żaden uchwyt nie jest pewny. Trzeba iść bardzo czujnie, by nie zjechać z całym tym rumoszem skalnym i na dodatek nie zrzucić kamlotów na kolegów idących w pobliżu.
Ja się tam czułam swobodnie. Chodziłam już w podobnym terenie nie raz, więc miałam w sobie pewność siebie, która z kolei przekładała się na spokój i pewne kroki. Zwłaszcza że kilka dni wcześniej wlazłam na jeden z wierzchołków masywu Chaukhi, który w moich oczach zdaje się trudniejszy i jeszcze bardziej kruchy. Z tą opinią nie zgadza się Dominika, która z kolei uważa, że to Orcweri jest trudniejsze, a Chaukhi łatwiejsze – zupełnie na odwrót niż ja. Jednego jestem pewna – te szczyty są do siebie bardzo podobne pod względem trudności (porównuję tu granie w kopułach szczytowych), a ich odbiór zależy od indywidualnego spojrzenia. Jeśli spojrzymy na góry całościowo, to faktycznie szala przechyli się na stronę Orcweri – przez lodowiec Gergeti, który należy pokonać dwukrotnie w drodze na szczyt.
Wróćmy na „szlak”. Po długim trawersie dotarliśmy wreszcie na krawędź grani, by jej ostrzem wspiąć się na najwyższy wierzchołek góry. Ten odcinek robi największe wrażenie – wygląda na trudny i eksponowany. Dwie dziewczyny najzwyczajniej w świecie speniały na ten widok, chciały zawracać. Na szczęście uspokoiły nerwy, podjęły wyzwanie i stanęły na szczycie Orcweri (4350 m). Przy bliższym poznaniu grań okazała się nie taka straszna jak ją malują. Owszem, trzeba było się nagimnastykować i zachować szczególną ostrożność, ale jak to mówią – wszystko jest dla ludzi.
Cała nasza grupa mogła świętować i cieszyć się niesamowitą panoramą wokół! Wszyscy daliśmy radę. Good job!

Z każdym krokiem Kazbek prezentował się lepiej! Tutaj widać całą trasę od Meteo (po lewej) do Plateau (po prawej). Główny wierzchołek to ten drugi. 😉
Dla kilku osób ta góra okazała się tą najtrudniejszą i najwyższą w życiu. I choć po kilku dniach rekord ten został poprawiony Kazbekiem, to Orcweri zostawił potężny ślad w naszych wspomnieniach i serduchach. Był wyzwaniem, którego nikt się nie spodziewał, a my byliśmy pierwszą grupą z Mountain Freaks, która stanęła na wierzchołku. Szliśmy w nieznane na górę, o której nie mówi się w Meteo. Przetarliśmy szlak dla kolejnych grup i teraz możemy śmiało mówić: warto! Bo Orcweri to zajebisty szczyt [sic]!
Uwielbiam cię Adasiu!
INFORAMCJE PRAKTYCZNE:
- Orcweri jest znakomitym celem na aklimatyzację przed Kazbekiem, dla wszystkich tych, którzy nie mają oporów w przepastnym i kruchym terenie. Chwilami można się tu poczuć jak na Orlej Perci.
- Ze względu na odcinek graniowy i sporą ekspozycję, uważam Orcweri za nieco trudniejszy od Kazbeku, jednakże to Kazbek jest zdecydowanie bardziej wycieńczający!
- O Kazbeku i drodze do Meteo przeczytasz we wpisie: Kazbek – informacje praktyczne.
- O potrzebnym ekwipunku poczytasz w artykule: Mój sprzęt na pięciotysięcznik.
- Kolejna wyprawa na Orcweri rusza 10 sierpnia 2020 roku. Oczywiście ze sprawdzoną ekipą Mountain Freaks.
Górskie pozdro,
Madzia Wieczna Tułaczka
Ależ szkoda, że mnie nie było:( Piękna grań:)
fantazje wulkaniczne i Kazbek w tle palce lizać