PATOLOGICZNA MAJÓWKA – DZIEŃ I (7.05.2016)
TRASA: KUŹNICE – DOLINA JAWORZYNKA – PRZEŁĘCZ MIĘDZY KOPAMI – HALA GĄSIENICOWA – PRZEŁĘCZ MIĘDZY KOPAMI – BOCZAŃ – KUŹNICE
Moja majówka miała być hardcorem. Nie w sensie górskim, w tym aspekcie akurat zamierzałam powrócić do dolinnych korzeni, jednak patrząc całościowo na te 2 tygodnie nie umiem znaleźć innego określenia. No może jeszcze „patologia”. I nie ważne czy wybiegałam w myślach do tego okresu z przeszłości w przyszłość, czy w teraźniejszości macam przeszłe wydarzenia. Było jak być powinno. Wróć. Było jak spodziewaliśmy się, że będzie.
Pewnie oczy przecierasz ze zdumienia, próbując doszukać się sensu w tym wstępie. Wszystko dlatego, że nie znasz Smilera. Otóż Smiler, w Polsce znany jako Werson, Weruś, sis przyjeżdża w odwiedziny raz na jakiś czas, zamieniając mój kącik zwany domem w melinę. Hulaj dusza, piekła nie ma! Nie ma czasu na odpoczynek, sen jest dla frajerów, a bajzel staje się synonimem dobrej zabawy. Oczywiście im większy, tym lepiej.
Tym razem Smiler zawitał na 2 tygodnie, rozciągając w czasie majóweczkę do nietypowych rozmiarów. W ruch poszły piwka, przełamywane dla smaku białym Chardonney, za podkłady robiły chipsy, paluszki, pizze, kebaby i czekoladki Toblerone (tak, ledwo dopinam spodnie). A to wszystko w rytm naszej pieśni, o nostalgicznym tytule „Patology”, zmontowanej naprędce na Krupówkach kilka lat temu.
Po tygodniu hulanek i swawoli na bydgoskiej ziemi, trzy patole ruszyły na podbój Zakopanego. Ciężki to był dla mnie okres. Oj tak. W Zakopcu bywałam dużo, ale traktowałam to miasto zawsze jako dodatek do gór – jak zostało czasu z wycieczki, proszę bardzo, możemy iść na spacer, splądrować muzea, pokręcić się po karczmach, powłóczyć się bez celu, ładu i składu. Why not. Ale tym razem było inaczej – to góry miały stanowić dodatek do Zakopanego.
I tu pojawił się zgrzyt. Już w trakcie nocnej podróży coś mną targało. Czułam w kościach, że wracam we właściwe miejsce, trawił mnie zew górskiej przygody, a wizja ciorania po szlakach zatruwała przepity umysł. Nie chciałam przełknąć tej gorzkiej pigułki z napisem „Zakopane”. Potrzebowałam przestrzeni, powietrza, perspektywy, zmęczenia innego niż daje kolejna nocna posiadówa w obrębie kanapy. Fakt, obiecywałam, że się dostosuję, przetrwam z uniesioną głową Główny Szlak Karczm Krupówkowych (GSKK), ale widząc szeroką panoramę Tatr z Zakopianki (jak na złość, widoczność w dniu przyjazdu była bajeczna) wiedziałam już, że nie wyrobię. NO NIE WYROBIĘ! Za rzadko bywam w górach, żeby przepuścić taką okazję. Tu musi zadziałać Agent!
WYCIECZKA NA HALĘ GĄSIENICOWĄ
Z dworcem witamy się o 7 rano. Niezbyt gorliwie po całonocnej podróży. Na mieście dziwnie pusto, cicho, aż mamy wrażenie, że terkot walizek za chwilę obudzi pół Zakopanego. Nic z tych rzeczy, do kwatery docieramy bez aferki. Właścicieli jeszcze nie ma, ale wygrzebuję klucz z umówionego miejsca, dzięki czemu możemy zabunkrować się na kilka godzin przed oficjalną porą meldunkową.
To jest najtrudniejszy moment. Zawsze! Nagle trudy podróży dają się we znaki, zmęczenie wyłazi na wierzch, a łóżko przywołuje ze zdwojoną siłą. Spać. Spać! SPAĆ! Sama nieomal walnęłam się jak długa, na szczęście przytomności umysłu starczyło na prosty rachunek sumienia: jak teraz zaśniemy, to przepadniemy do późnego popołudnia, a potem to już starczy czasu tylko na browara. O nie!
Tonem nie znoszącym sprzeciwu zarządziłam wycieczkę na Halę. Zagoniłam patoli (w tym siebie) do ogarnięcia bardziej stosownej garderoby i po 30 minutach maszerowaliśmy na przystanek busa. Część grupy (chyba nie muszę wskazywać palcem?) nieco kręciła nosem, co nawet byłam w stanie zrozumieć. Przecież jakakolwiek wycieczka po długiej podróży i nieprzespanej nocy (i po tygodniu balowania) wymaga sporego ładunku zaangażowania i sił witalnych. Energia w nas kulała, lecz w końcu wszyscy zgodnie przyznali, że szkoda zmarnować tak pięknie zapowiadający się dzień.
Nie będę szczegółowo rozpisywać się o tej wycieczce, bo o czym tu rozprawiać. Milionowe podejście na Halę (Smilera drugie) nie przyniosło przełomowych doznań, nie przerodziło się w walkę o życie (choć i tego typu wyrypa nam się przytrafi podczas majówki – w oczach Smilera) i nie zaskoczyło niczym szczególnym. No może tym, że milionowy pobyt na Hali znów wypalił, a tak dobrze znany układ szczytów raz jeszcze i niezmiennie zachwycił.
Dzień był piękny, widoczność dobra i chyba już bardzo stęskniłam się za Tatrami, skoro napstrykałam na wycieczce ponad 600 zdjęć! Sześćset zdjęć z doliny! A nawet nad staw nie podeszliśmy… Dysk mi dyszy i jęczy na te słowa. Część z Was pewnie też, ale spokojnie – nie zamęczę Was taką ilością zdjęć. Nie, nie, nie. Ograniczę się do 39 i dla odmiany, postaram się pokazać Gąsienicowy rejon w nieco innych ujęciach, choć kilku tradycyjnych obrazków też nie zabraknie. No sami oceńcie jak wyszło.

Oho! Szlak wyremontowany! Znacznie wygodniej teraz, do niedawna w tym miejscu była walka z osypującym się zboczem.

Gdy przed laty wzięłam Wersona na Halę było deszczowo i pochmurnie, teraz wreszcie mogłam pokazać za co uwielbiam ten fyrtel. 😀

Okienko widokowe na Boczaniu: Czerwone Wierchy, intrygujący z tej mańki Długi Giewont, w dole Kalatówki.
Drugiego dnia stoczyłam się jeszcze niżej. Ale kto powiedział, że każdy kolejny cel ma być wyższy i bardziej honorny od poprzedniego?
Z patologicznym pozdrowieniem 😉
Madzia / Wieczna Tułaczka
***
Tu też jest fajnie:
Jakim obiektywem robione zdjęcia? 🙂 🙂
Nikkor 16-85 mm 🙂
Szacun! Niezła wyrypa 😉 Ale poważnie – trzeba się czasem dostosować, ja też zabieram siostrę w góry za dwa tygodnie i planujemy z bazy w Kalatówkach wejść na Kopę, albo jak siostra się zgodzi z Kopy na Kasprowy i zejśc do Murowańca na piwo 😉 Ja kondycji nie mam,ale jak byłyśmy ostatnio ( kilka lat temu) to podobno nieźle dałam jej w kość 😛
Ale 600 zdjęć z Hali Gąsienicowej???? 😀 W sumie nie dziwię się, to był piękny dzień, super na zdjęcia. A my chyba się minęłyśmy o kilka minut bo ja byłam w okolicach dworca między 8 a 8.30:-D
Ps. Zapiecka nie znam, w którym miejscu?
O półtorej godziny się minęliśmy. 😉 Zapiecek w połowie Krupówek. Dobre żarcie i bardzo dobra kapela. Lubimy tam chodzić. 😀
Sama byłam zaszokowana ilością zdjęć… 😀
PS. Siora była na szlaku Kaspro-Gejwont, Szpiglasowy, więc coś tam potargać ją można po góach, no ale śniegowe warunki tak czy siak wykluczyły wyższe partie. A Twojej siostrze życzę dużo sił! 😀
no to czekam na ciąg dalszy 😀
a skąd Brodka na kwaterze? (ostatnie zdjęcie)
Eeee, Brodka ma więcej włosów na głowie. 😉 😀
Że też mnie tam nie było…. Ech… :'(
No szkoda… Chociaż nie wiem czy Zakopane by przetrwało. 😉
600 zdjęć z samej doliny. Nieźle Cię poniosło 😀
Poniósł mnie melanż. 😉
Toś pofociła. Jak zła. 😀
600 fot z samej Hali? Ambitnie 😀 Dobrze, że karta pamięci dała radę 😉 A potem pewnie było w domu: „I po co robiłam tyle zdjęć? Teraz to muszę oglądać i coś wybrać na bloga…” 😉
Jesteście fajnie zbzikowani. Tak trzymać. Szkoda tylko, że minęliśmy się na tych szlakach …. jakieś 50 lat temu :).
Pozdrawiam.
P.S.
W kwestii samotności w górach: to indywidualny wybór. Każdy ma prawo go dokonać, a krytykanci to kanapowcy.