Jeszcze dwa lata temu nie było siły na tym świecie, która wyciągnęłaby mnie na górską wędrówkę zimą. A bo zimno, bo trudno, bo nie mam sprzętu, bo lawiny, bo zimno… No i nieśmiertelne nie, bo nie! Na co komu zima, skoro można z łatwością chodzić od wiosny do jesieni? Problem z tym, że zima w górach ma to do siebie, że ciągnie się jak Trylogia Sienkiewicza, tym samym wyłączając z ulubionej aktywności na wiele miesięcy. No ale inni nie rezygnują przecież w tym czasie z górskiej działalności, więc może ja też bym spróbowała? Eeeee, przecież jest zimno, trudno, schodzą lawiny, nie mam sprzętu. To ja jednak podziękuje, poczekam do lata.
Latka leciały, a ja żyłam, unikając konfrontacji z ośnieżoną wersją gór. Co prawda miałam okazję liznąć zjawisko, jakim niewątpliwie jest „zima pełną gębą”, ale było to w zamierzchłych czasach, kiedy dopiero uczyłam się tolerować alkohol (czyli dawno, dawno temu). Jeździłam wtedy na zawody skoków narciarskich do Austrii, Czech czy Zakopca, ba, przetrwałam nawet narciarski obóz studencki (tam to dopiero była walka o życie). Przy okazji tych wyjazdów siłowałam się ze śniegiem sięgającym po pas, doświadczyłam przekleństwa przemoczonych butów oraz zgłębiłam problem sterczenia bez ruchu przez kilka godzin na mroźnym wietrze. Generalnie miałam żywe pojęcie o utrapieniach czyhających zimą, jednak wszystkiego zakosztowałam w bezpiecznej odległości od serca gór. Fajnie tak pofiglować w śniegu ze świadomością, że tuż za rogiem jest cywilizacja, że w każdej chwili mogę zabrać zabawki i wrócić na ciepłą kwaterę. Ale żeby tak od razu rzucać się w głębokie śniegi na górskich wertepach? Eeeeee, toż to żywioł! I miałabym się pchać w jego środek, taka malusia i słabiutka? Eeeeee, to nie dla mnie!
Z roku na rok uzależnienie od gór rosło. Wprost proporcjonalnie do uzależnienia rosła również tęsknota. Łatwo wywnioskować, iż brak kontaktu z górami przez długi zimowy okres zaczął mnie uwierać niczym stringi wiadomo gdzie.
Byłam jedną z wielu, którzy zimę utożsamiali przede wszystkim z komplikacjami, męczarnią, dyskomfortem, strachem i zimnem. Po co pchać się w ten świat, skoro można go podejrzeć z bezpiecznej odległości? Wystarczy odpalić kompa, wklepać jakiś frazes i po chwili cieszyć się krainą śniegu w wersji HD. Hmm, ale czy nie jest to aby lizanie cukierka przez szybę? Po kilku sezonach podglądania jak-inni-chodzą-zimą-po-górach stwierdziłam, że owszem. W końcu doszło do sytuacji do której dojść musiało – brandzlowanie się pięknymi, zimowymi zdjęciami już mi nie wystarczało. Nawet złapałam się na tym, że czytając czyjeś relacje, mimochodem układam w głowie swoje plany wycieczek. Fajnie byłoby zobaczyć to, zdobyć tamto… No fajnie, ale najpierw trzeba opuścić swoją strefę komfortu (czytaj: kanapę z kocykiem) i najzwyczajniej w świecie ruszyć własne dupsko.
I to jest ten przełomowy moment, którego nie warto spitolić. Zima to nie czas na spontaniczne i nieprzygotowane wyrypy. Adidasy na nogach, siatka z Biedry w łapie i motto „jakoś to będzie” może i przejdą latem na asfalcie do Morskiego Oka, ale zimą nie bardzo. Łatwo można zrazić się po wsze czasy do zimowych wędrówek albo co gorsza, zrobić sobie ała. A przecież chcemy przełamać strach i otworzyć nowy, biały rozdział w górskim życiorysie, co nie?
Nie będę się mądrować oraz udzielać rad jedynych słusznych i prawdziwych. Jeszcze nie upadłam na głowę, żeby po jednym wyjeździe strugać eksperta. Chociaż nie, w sumie to upadłam pod Wysoką w Pieninach, ale to nieważne. Chciałam powiedzieć, że moje zimowe doświadczenie nadal jest cienkie jak barszcz z paczki, więc nie mam prawa, wiedzy ani ochoty, by uczyć kogokolwiek bezpiecznego poruszania się w warunkach zimowych. Moją intencją jest przekazanie kilku prostych wskazówek osobom, które jarają się zimą z bezpiecznej odległości, ale boją się zrobić ten pierwszy, przełomowy krok. Przed chwilą sama byłam jedną z tych osób i wiem, że da się. Ba, nie dość, że się da, to jeszcze można z tego czerpać frajdę na tony!
Zatem jeśli szukasz informacji o tym jak zabrać się do pierwszych zimowych wycieczek oraz motywacji do wyjścia ze strefy komfortu – ten poradnik jest dla Ciebie.
GÓRY ZIMĄ – PORADNIK DLA POCZĄTKUJĄCYCH
1. RUSZ DUPĘ (to ten najbardziej motywacyjny punkt ze wszystkich)
Pierwsze i najważniejsze. Nigdy nie dowiesz się, czy zimowa turystyka jest dla Ciebie, jeśli nie spróbujesz.
2. NIE SZARŻUJ NA WSTĘPIE
Dobrze wiem co mówię, bo właśnie ten błąd mam na sumieniu. Zamiast zacząć od krótkich wycieczek, by organoleptycznie oswoić się z zimowymi warunkami, wypuściłam się na kilkudniową wędrówkę z dość ciężkim plecakiem. Czasem lubię się sponiewierać w górach, ale zimą jednak lepiej zacząć nieco łagodniej. Ja dobrze wiedziałam na co się piszę, ale jeśli Ty czujesz się niepewnie – nie przeginaj. Zimowe warunki bezlitośnie zweryfikują zbyt ambitne cele bądź braki kondycyjne. Szkoda byłoby zniechęcić się na samym początku, prawda?
3. ZACZNIJ SZABLONOWO
Masz na koncie letnie wejścia na Rysy, Orlą, może nawet Gerlach z przewodnikiem, więc siła rozpędu pcha Ciebie w wyższe partie gór. Ale hola hola! Myk polega na tym, że niemal całe letnie doświadczenie trzeba odciąć grubą kreską. Zimą należy nauczyć się chodzić od nowa, a to dlatego, że w pozornie dobrze znanych miejscach czyhają nowe zagrożenia, które dopiero z czasem nauczymy się rozpoznawać, a tym bardziej sobie z nimi radzić. Na razie zapominamy o zdobywaniu koronnych tatrzańskich szczytów i grzecznie wracamy w rejony przystające do naszego zerowego obycia z górską zimą. I nie ma co rozpaczać z powodu powrotu w doliny. Góry w zimowej szacie zaczarują, jak żona w sukni balowej po 20 latach pożycia – niby znasz na wylot, a jednak nowa kreacja Cię zaskoczy.
Dobrym początkiem będą dolinne i reglowe rejony Tatr (wujek Google pokaże wykaz zimowych szlaków w Tatrach dla początkujących w terenach względnie bezpiecznym lawinowo) oraz niższe pasma gór, jak Sudety czy Beskidy. Pamiętaj tylko, że hasło „niższe pasmo” nie jest synonimem braku zagrożeń. Nawet w tak wydawałoby się bezpiecznych „pagórach” istnieje realne zagrożenie lawinowe, choćby w rejonie Babiej Góry czy w Karkonoszach.
Nie da się zaprzeczyć, że góry zimą są większym wyzwaniem, dlatego na dobry początek wybierz proste i niedługie trasy. Fajnie, jeśli będą Ci znane w warunkach letnich (znajomość terenu przyda się w prawdziwie śnieżnych warunkach, kiedy wszystko będzie zasypane, łącznie z oznaczeniami) lub będą przebiegać w pobliżu schronisk (dobrze w obwodzie mieć ciepłe i bezpieczne schronienie). Im bardziej popularny szlak, tym większa szansa, że będzie przetarty, a co za tym idzie – doskonale widoczny oraz łatwiejszy do pokonania. Szlagierowa trasa to również spora szansa, że w pobliżu będą inni turyści, co z kolei może zwiększyć poczucie pewności, zwłaszcza podczas pierwszych wycieczek.
4. SPRAWDŹ PRZEBIEG SZLAKU
Jak wspomniałam wyżej, niektóre szlaki (np. Perć Akademików, Ścieżka nad Reglami pod Śnieżnymi Kotłami) są zamykane zimą z powodu wysokiego zagrożenia lawinowego. Istnieją również ścieżki, które w pewnym momencie oddalają się od znanych letnich przebiegów, tworząc tzw. warianty zimowe (np. szlak z Doliny Roztoki do schroniska w Dolinie Pięciu Stawów). Dowiedz się przed wyjazdem jak przebiegają zimowe szlaki w rejonie planowanych działań. Potrzebne informacje wyczytasz na mapach (yep, można z nich przeczytać duuuuużo ciekawych informacji – w opozycji do zadawania zbytecznych pytań na fejsbukowych grupach) oraz w przewodnikach. Możesz też swobodnie przetrzepać odmęty Internetów, tam aż roi się od relacji i praktycznych artykułów na temat zimowej turystyki.
5. SPRAWDŹ AKTUALNE WARUNKI W GÓRACH
Nawet banalny szlak może przysporzyć spore kłopoty. Serio. Zanim zdecydujesz się na wycieczkę koniecznie sprawdź prognozę pogody, komunikat turystyczny (na stronach parków narodowych, TOPR-u, GOPR-u). O aktualnych warunkach dowiesz się również na górskich portalach, forach, grupach oraz fanpejdżu o dużo mówiącej nazwie Aktualne warunki w górach.
To szalenie ważne, aby podczas pierwszych wycieczek nie wpakować się w trudne warunki. To nigdy nie jest wesołe, a dla początkujących prawdopodobnie będzie dramatyczne. Podczas śnieżycy można zgubić się nawet kilka metrów od schroniska i zamarznąć na śmierć. Lawina może w kilka sekund przekreślić Twoją przyszłość. Jeden fałszywy krok na zlodowaciałym zboczu może zakończyć się gipsowym opatrunkiem na wiele miesięcy. Mgła może skutecznie przysłonić wszelkie punkty orientacyjne, a wiatr na spółę ze śniegiem błyskawicznie zasypać jakiekolwiek ślady – wtedy dziecinnie łatwo pobłądzić oraz władować się w lawiniasty bądź przepaścisty teren. Nie chcę nikogo straszyć, ale uczulić, że trzeba wiedzieć jak jest, aby odpowiednio przygotować się do warunków, że lepiej wycofać się w porę niż zrobić o jeden krok za dużo, a czasem po prostu odpuścić całą wycieczkę i napić się grzańca w karczmie.
6. ZIMĄ ORGANIZM SZYBCIEJ SIĘ MĘCZY
Dobitnie się o tym przekonasz, nawet podczas niepozornego brodzenia w puchu po kostki. Przebijanie się przez zaspy sięgające pasa ociera się już o sport ekstremalny. 😉 Chodzenie w śniegu angażuje większą ilość mięśni, do tego organizm zużywa więcej energii na utrzymanie temperatury ciała, w efekcie zmęczysz się bardziej i szybciej niż myślisz. Sypki puch, roztopiona breja, zaspy po pas czy lód naprawdę utrudniają stawianie kroków. Czas wtedy pędzi niczym pendolino, a przecież zimą zmrok zapada tak szybko… Może trudno w to uwierzyć, ale niewinna wycieczka zaplanowana na pół dnia może zamienić się w 10-godzinną wyrypę. Kroniki ratownicze pełne są historii turystów, których przerosły warunki i nie byli w stanie dojść o własnych siłach nawet do schroniska.
Zimą zmęczenie dopadnie Cię znacznie szybciej i nie ma szans na długi odpoczynek (bo zimno, bo czas goni), tym bardziej na leniwy popas, czy wylegiwanie się na jakiejś malowniczej polanie (co ochoczo uskuteczniamy latem). Dlatego powtórzę raz jeszcze – zacznij od krótszych i mniej wymagających wycieczek, poznasz swoje możliwości kondycyjne bez hardcorowych epizodów na początku swojej zimowej przygody.
7. ZIMĄ JEST ZIMNO
Oczywista oczywistość, ale… No właśnie. Co innego bieganie po mieście czy spacerek po parku ze świadomością, że zaraz będziemy w cieplusim domu, a co innego wielogodzinne wystawienie się na działanie mrozu i wiatru. To niewiarygodne, że organizm potrafi wychłodzić się momentalnie, ale tak właśnie jest. Kiedy szłam z Przehyby na Radziejową było mi ciepło. Nic dziwnego, na leśnym odcinku wiatr nie hulał, ciałko rozgrzało się podczas podchodzenia. Szybko rozpięłam kurtkę i być może zdjęłabym jedną warstwę, gdyby nie wrodzone lenistwo. Uwaga: wystarczyła jedna minuta na wieży widokowej na Radziejowej, aby doprowadzić mnie do wycia z zimna. Dosłownie. Wiatr błyskawicznie odebrał wytworzone wcześniej ciepło. A teraz wyobraź sobie, że cały dzień wędrujesz grzbietem i jesteś wystawiony na siarczyste podmuchy. Brrr. Dlatego…
8. UBIERZ SIĘ ODPOWIEDNIO
Temat rzeka, godny osobnego artykułu. Nie od dziś wiadomo, że outoodorowe wyposażenie, szczególnie te dedykowane do uprawiania zimowej turystyki, kosztuje krocie. Spokojnie, nie trzeba wykładać tych kroci na początku zimowej przygody, no chyba że ma się kaprys i kabzę full of kasy. Nie od razu Rzym zbudowano i nie od razu musisz wychodzić na szlak wyekwipowany niczym Wielicki. Tym bardziej, jeśli zastosujesz się do powyższych porad, czyli zaczniesz łazęgowanie na spokojnie, a trasę dostosujesz do panujących warunków oraz kondycji.
Zakładając, że po górach chodzisz latem, w porywach również w okresie wiosenno-jesiennym, to zapewne znajdziesz w swojej szafie ciuszki o zacięciu outdoorowym. Zimą trzeba się troszkę doposażyć, nie zaprzeczam, ale na własnym przykładzie udowodnię, że budżetowa wersja zimowego outfitu sprawdzi się na pierwsze, niezbyt wymagające wycieczki.
- Buty to podstawa – Najlepiej, gdy są ciepłe, nieprzemakalne, wytrzymałe, przystosowane do raków półautomatycznych (to tak przyszłościowo). Ceny tych cudeniek zaczynają się od 1000 zł. Kiedy zima mnie wciągnie i zacznę na poważnie planować tatrzańskie tury, ten wydatek stanie się konieczny. Na razie zainwestowałam w impregnat (25 zł) i podczas pierwszych zimowych wycieczek śmigam w butach, które użytkuję od wiosny do jesieni. Nie wytrzymują całego dnia, trochę przemakają, ale ujdą w tłoku. W hardcorowych sytuacjach można ratować się woreczkami, które zakładamy na stópki, po wcześniejszej wymianie przemoczonych skarpet na suchą parę – nie próbowałam na sobie, gdzieś wyczytałam o tym patencie, „lecz nie wiadomo gdzie”.
- Ciepłe skarpety – Tym cieplejsze im gorsze buty. 😉 Mam skarpety Expansive Trekking Extreme (25 zł, 40 % wełny merino) oraz Smartwool „modelu nie pamiętam” (80 zł, ok. 80 % wełny merino). Oba wynalazki sprawdziły się zimą, przy czym te drugie znacznie lepiej. Zawsze warto mieć w plecaku zapasową parę.
- Bielizna termoaktywna – Nie wyobrażam sobie zimowej wędrówki z bawełną na grzbiecie. Jesteś w błędzie, jeśli myślisz, że zimą się nie spocisz. Spocisz się, a bawełniana bielizna nie przetransportuje wilgoci do kolejnej warstwy, o czym szybko i boleśnie przekonasz się na pierwszym lepszym postoju. Przeziębienie niemal murowane. Posiadam komplet bielizny (getry + koszulka) Brubeck Thermo, przeznaczony na jesienno-zimowe aktywności.
- Polar / bluza – Każdy ma, mam i ja. A dokładnie bluzę streczową Barracuda Elbrus. Tu również dobrze mieć zapasowy egzemplarz w plecaku.
- Kurtka – Porządna potrafi kosztować majątek. Na zimę zaleca się softshell bądź membranę – w zależności od warunków. Kurtka membranowa będzie bardziej pancerna, natomiast softshellowa lepiej „oddychająca”. Przy dobrej pogodzie polecam tą drugą, przecież jako początkujący będziemy unikać podłych warunków. Zresztą przy pierwszych wycieczkach nie ma co wydziwiać i należy zabrać co się ma – ważne żeby miało kaptur. W myśl tej zasady wygrzebałam z szafy starą nołnejmową kurtkę z Go Sportu, niby membranową, na pewno nie „oddychającą”. Dla pewności zapakowałam również wiatrówkę, ale ta nie doczekała się debiutu zimową porą. Mając w zanadrzu te trzy warstwy (bielizna, ocieplenie, kurtka) będziesz mieć swobodę kombinowania i dopierania odpowiedniego zestawu do warunków. Na podejścia i w ciepłe, słoneczne dni wystarczy bielizna + kurtka bądź wiatrówka, na zejścia i zimno zapewne założysz alle zusammen. Ważne by mieć pole manewru.
- Spodnie – Oczywiście najlepszym wyborem będą softshellowe tudzież membranowe, ale z braku laku można spokojnie założyć zwykłe trekkingowe (jak ja), tym bardziej jeśli pod portkami znajdą się ciepłe getry.
- Stuptuty – Śnieg to taka przebiegła bestia, która zawsze i z łatwością wedrze się do Twoich butów, co rzecz jasna nie jest miłym uczuciem. Do skutecznej walki staną ochraniacze, czyli popularne stuptuty. Dzięki nim śnieg nie oblepi, nie zamoczy nogawek i nie będzie sypał się do cholewek. Przed wyjazdem zakupiłam jeden z najlepszych modeli na rynku – Wisport Yeti (ok. 100 zł), a co!
- Rękawice – Ciepłe rękawice to jeden z ważniejszych elementów wyposażenia podczas zimowych wycieczek. O szybkie odmrożenie łapek nietrudno, a właśnie je ciężko rozgrzać, dlatego ciepłe i nieprzemakające rękawice są niezbędne. Porządna para potrafi kosztować nawet 400-500 zł, ale nie ma co się wygłupiać na etapie pierwszych zimowych wycieczek. Na swoją tułaczkę zabrałam przejściowe rękawice Black Diamond (model Heavy Weight), oraz narciarskie łapawice Chill Heat Wed’ze (zakupione w Decathlonie za 70 zł). Nosiłam obie pary naprzemiennie, w zależności od temperatury. Chill Heat dobrze sprawdziły się w sytuacjach, kiedy już myślałam, że stracę paluchy (#robieniezdjęćczasemboli) – w ciągu kilku minut powracało krążenie wraz z przyjemnym ciepełkiem.
- Czapka – Tu chyba nic nie trzeba wyjaśniać. Dodam tylko, że znam takich co preferują opaski termoaktywne na uszy, jednak przy mrozach czy silnym wietrze lepiej mieć ciepłą czapę. I uwaga na pompony! Te raczej ciężko będzie upchać pod kaptur albo kask…
- Buff – Od biedy może być szalik, choć przyznam, że nigdy w takowym po górach nie chodziłam i pojęcie nie mam, czy jest to wygodne przedsięwzięcie. Stawiam na bluzę z golfem + buff. Na rynku znajdziesz różne modele chust wielofunkcyjnych – od tradycyjnych z microfibry za 20 zł przez polarowe po wynalazki z Windstopperem.
9. ZABIERZ (oprócz standardowego wyposażenia):
- Kije trekkingowe – Nie każdy jest ich fanem, ale powiadam Wam, bez nich zimą chodzi się znacznie trudniej! Kije pomogą w utrzymaniu równowagi i sprawniejszym poruszaniu się po ośnieżonych szlakach. Pamiętaj, aby zamontować zimowe talerzyki i wio naprzód!
- Czołówkę – Czołówkę wraz z zapasowymi bateriami nosimy w plecaku zawsze. Tak, nawet jeśli porywamy się na niewymagającą półdniową trasę. Czy nie wspominałam wcześniej, że niewinna wycieczka zaplanowana na pół dnia może zamienić się w 10-godzinną wyrypę? Ano może i czasem tak się dzieje, a bez źródła światła można popaść w jeszcze większe tarapaty.
- Termos z herbatą plus wysokoenergetyczne przekąski – Wiesz, że gorąca herbatka podnosi morale? Szybko poznasz tę prawdę na zimowym szlaku. Zastrzyk kalorii też okaże się niezbędny, szczególnie gdy Twoja bułka zamarznie na beton.
- Raki / raczki / nakładki antypoślizgowe – Generalnie na pierwsze i łatwe poglądowe zimowe wycieczki sprzętu w postaci raków nie potrzeba. Jednak tej zimy życie wyraźnie pokazało, że w pewnych warunkach może wytworzyć się tak zwane lodowisko, które bezlitośnie i sumiennie pokryje wszystkie drogi, nie oglądając się, czy leżą wysoko w górach czy przecinają popularne doliny. Wtedy nawet spacer do Morskiego Oka stanie się cyrkowym wyzwaniem i wygrany ten, który posiada pomoce na nogach. Można pokusić się o zakup nakładek antypoślizgowych (kosztują od kilkunastu złotych, ale nadadzą się tylko na totalnie płaskie szlaki, a najbardziej w miasto) tudzież raczków (tutaj koszt oscyluje w granicach 30-180 zł), o ile aktualne warunki będą tego wymagać – patrz punkt 5. Z zakupem raków wstrzymałabym się do momentu, aż zyskam pewność, że po jednorazowym wykorzystaniu nie będą kurzyć się w szafie. Zawsze można wypożyczyć parę (w Zakopanem, w niektórych schroniskach, w sklepach outdoorowych – ok. 25 zł za dzień) i sprawdzić z czym to się je. O czekanie milczę nieprzypadkowo – nie przyda się na szlakach, po których powinien poruszać się początkujący. Zresztą, samo posiadanie czekana to pikuś, jeszcze trzeba umieć go używać, a tej wiedzy nie posiądzie się z Internetów. A nawet jeśli, to i tak trzeba sumiennie przekuć teorię w praktykę, najlepiej pod okiem wtajemniczonych.
- Folię NRC – W przypadku awaryjnej sytuacji folia termiczna zmniejszy utratę ciepła w organizmie. Koszt to ok. 10 zł.
- Naładowany telefon – Telefon trzymaj blisko ciała, aby bateria była jak najmniej narażona na działanie mrozu. Spakowanie power-banku nie będzie głupim pomysłem. Jeśli jeszcze nie znasz na pamięć numerów alarmowych do służb ratowniczych to koniecznie zapisz je w telefonie (GOPR oraz TOPR: +48 601 100 300 lub 985). Warto ściągnąć rekomendowaną przez ratowników darmową aplikację Ratunek – więcej info tutaj.
10. DZIEŃ JEST KRÓTKI I SZYBKO ROBI SIĘ CIEMNO
Kolejna oczywistość, prawda? A jednak 26 grudnia 2015 (ta data na zawsze zapisze się w historii „polskiego taternictwa”) ponad 100-osobowa grupa utknęła w rejonie Morskiego Oka. Część osób została na Włosienicy bojąc się schodzić po ciemku, część kwitła na Palenicy w ciężkim szoku, że zimą busy kursują tylko do zmroku, a więc do godziny 16.00. Nie bądź fujara, mądrze zaplanuj swoją wycieczkę i posprawdzaj lokalne połączenia, jeśli masz zamiar z nich korzystać. No i czołówka się kłania nisko.
Kiedy już oblecisz kilka mniej wymagających szlaków i stwierdzisz, że hu, hu, ha, zima nie jest taka zła, będziesz bogatszy o pierwsze (jakże cenne) doświadczenia oraz wiedzę, czego tak naprawdę brakuje w Twoim wyposażeniu. Zanim jednak ochoczo ruszysz w wysokie góry zapisz się na kurs zimowy, na szkolenie lawinowe – profesjonaliści wprowadzą Cię w tajniki zimowej turystyki. Dobrym pomysłem będą wycieczki w towarzystwie osoby już doświadczonej. Pasjonatów poznasz w lokalnych organizacjach górskich, na ściance wspinaczkowej czy forach i grupach internetowych. A nóż widelec znajdziesz dobrego kumpla i osobistego zimowego przewodnika.
Górska wycieczka w zimowych warunkach to zupełnie nowa jakość. Śnieg potrafi utworzyć scenografię jak z bajki, potrafi też być śmiertelnie niebezpieczny. Pamiętaj, że każdy kiedyś zaczynał od zera, popełniał mniejsze lub większe błędy. I wszystko gra, o ile te błędy popełniane są w łatwym terenie – zsumowane razem dadzą doświadczenie. W wyższych partiach gór mogą zostać niewybaczone…
Nie pozostaje mi nic innego jak powtórzyć hasło z początku listy: „rusz dupę” i przekonaj się, czy zima jest właśnie dla Ciebie!
Jeśli masz jakieś uwagi bądź chcesz podzielić się własnym doświadczeniem – wal śmiało, komentarze są dla Ciebie.
Górska piona! 😀
Madzia / Wieczna Tułaczka
PS. Zima troszkę dała mi popalić, troszkę oczarowała, ale przynajmniej wiem teraz jedno – sama pora roku to kiepska wymówka na unikanie górskich aktywności – trzeba spróbować, zanim wyda się osąd „to na pewno nie dla mnie”. Do zimy nie pałam miłością ślepą (jeszcze), ale zrozumiałam, że można z niej czerpać przyjemności o jakie trudno w innych sezonach. I już zacieram ręce na kolejne wycieczki w zimowej odsłonie! 😀
A tu macie sumę moich pierwszych zimowych przygód:
- Wiosenno-zimowy spacer z Jazowska na Przehybę
- Perła Beskidu Sądeckiego, czyli Radziejowa zimą
- Walka z lodem w Pieninach, czyli atak na Wysoką
- Bezspornie zimowy Turbacz
- Relacja z Wintercamp’u
- Morskie Oko i Rusinowa Polana
- Grześ i Rakoń
- Wschód słońca na Babiej Górze
- Zachód słońca na Śnieżce
- A chwilę póżniej… wlazłam na Kazbek i Elbrus!
***
Tu też jest fajnie:
Ja osobiście z czapek zrezygnowałem i na głowie noszę tylko buffy – jeden na szyi, drugi na głowie (ew. dwa jeśli jest bardzo zimno). I dla mnie jest to wystarczające.
Z rękawiczkami się zgadzam, że warto mieć co najmniej dwie pary – ja zwykłe mam 3: cienkie polarowe, grube polarowe i membranowe. Daje to komfort przy różnych warunkach 🙂
Zima nie jest zła 🙂 Powodzenia na kolejnych zimowych szlakach.
Wiesz, fryzura po zdjęciu buffa jest jeszcze gorsza niż po zdjęciu czapki. 😉
No i dzięki – postaram wprawiać się zimowo częściej. 🙂
Hehe, ale fakt, fryzura po buffie też się psuje.
Gratuluję zimowego debiutu! :), Jest inaczej, co nie? :D.
Tekst dobry i mam nadzieję, że wiele osób myślących o zimowym wyjściu będzie miało okazję się z nim zapoznać. Zimy nie trzeba się obawiać, ale trzeba być przygotowanym. I na pewno warto mieć więcej czapek, rękawiczek, buffów niż mniej. Będąc na górze fajnie trochę tam pobyć, a nie uciekać, bo wiatr, zimno, etc. A suche ciuchy z całą pewnością mogą pomóc (nie mówię o totalnej dupówie :))
Zastanawiam się, jak sprawdziły się stuptuty. Mają membranę? Moje pierwsze nie miały i irytowało mnie to. Od zewnątrz niby sucho, ale od wewnątrz już tak fajnie nie było. Mój pierwszy membranowy zakup dotyczył własnie stuptutów :).
No jest, jest. Przede wszystkim łydki mnie naparzają! 😉
Ja wybrałam stuptuty z Cordury. Wisport Yeti również są produkowane w wersji membranowej, ale po burzy mózgów (i przerobieniu wątków na ngt.pl) zdecydowałam się na pancerną Cordurę. Już mówię czemu. Jeśli będę zimą chodzić regularnie, to kiedyś sprawię sobie spodnie membranowe na gorsze warunki i wtedy zakładanie membrany na membranę wydaje mi się zbyteczne.
Ochraniacze zdały egzamin, nie przemokły ani troszkę, nie zapociły się od środka, ale na razie nic więcej nie mogę powiedzieć. 😉
Świetny, przydatny artykuł! Niedawno po zimowej wycieczce nad Morskie Oko (gdzie rzeczywiście przydały się nam podkładki antypoślizgowe) zdecydowałam się na pierwsze zimowe wyjście w Beskidy, konkretnie na Klimczok w Beskidzie Śląskim (szlak ten znam bardzo dobrze z letnich wypadów). Pomiędzy Dębowcem a Szyndzielnią, tak jak się spodziewałam droga była wydeptana, z Szyndzielni na Klimczok było już trochę gorzej, ale dalej ok. Nadmienię, że miałam na sobie dżinsy (hehe ;)), w plecaku gacie nieprzemakalne (i nieoddychające), które planowałam ubrać w ostateczności. Ostateczność nadeszła gdy przez niedopatrzenie wpadłam po kolana w śnieg przy wejściu do „Chatki u Tadka” 😉 Nieprzemakalne gacie miały iść na dżinsy, ale je zmoczyłam, więc wylądowały na getrach . Tyłek mi wymroziło na wietrze, że nie wiem 😉 W drodze zejściowej wybrałam inny szlak niż wejściowy, który okazał się miejscami zawiany i momentami brodziłam w śniegu po kolana i wyżej. Morale w takich chwilach spada, ale bardziej śmiałam się z własnej głupoty niż martwiłam. Droga ciągnęła się w nieskończoność, na szczęście trzeźwo myśląc prułam prosto szlakiem do Cygańskiego Lasu i na przystanek autobusowy zamiast skręcać jeszcze na Kozią Górkę, bo już zaczynało się ściemniać. Czołówki nie musiałam używać, ale miałam ją przy sobie, kupiwszy zawczasu po dwóch wycieczkach, gdzie szliśmy po ciemku (po łatwym prostym szlaku ale jednak). Zakończyłam wycieczkę zmęczona, ale z ogromną satysfakcją.
Przepraszam za długi komentarz, ale czytając Twój wpis idealnie przypominam sobie moją wycieczkę i widzę czego mi brakowało i w co jeszcze muszę zainwestować. To bardzo przydatny post. Mimo małego stresu bardzo dużo się podczas niej nauczyłam i przede wszystkim muszę potwierdzić – góry zimą są absolutnie bajkowe i nie mogę się doczekać kolejnego wyjścia 🙂
A no właśnie! Najlepiej iść samemu (na łatwy szlak), przekonać się co i jak i po chwili już samemu będzie się wiedziało jak lepiej ubrać się na kolejną wycieczkę. 😀 A jeansów współczuję. 😉 Kiedyś ubrałam je latem w Tatry, pech chciał, że rozpętała się ulewa, a jeansy po chwili ważyły tonę i zimne przyklejały się do ciała. Nigdy więcej! 😀 Tak jak pisałam – ważne, by takie głupie błędy popełniać na banalnych wycieczkach. 😉
PS. W sumie to ja też nie mogę się doczekać kolejnej zimowej wycieczki. 🙂
Czekałam na ten artykuł 😉 ech. chyba epopeję tu napiszę 😀 jak wiesz, też postanowiłam ruszyć tyłek tej zimy; i to już pod koniec października kiedy w Tatrach posypało już konkretniej 😀 Jak zobaczyłam MOKO i Gąsienicową w zimowej odsłonie, to odebrało mi mowę i zaczęłam czaić, dlaczego ludzie tak jarają się śniegiem w górach. Pierwsze wyjście skończyło się tygodniowym L4….bo tak mi było goraco, że się wyrozbierałam i piłam zimne piwo na zewnątrz w Murowańcu 😀
Tak czy siak, nie zraziłam się i stwierdziłam, że trzeba outfitu dokupić 😀 Nie chce mówić ile kasy poszło…. 😛 Btw fajnie że piszesz co masz,bo lepiej kupować rzeczy sprawdzone. Ja kupiłam – też Brubeck ale Active – 40% merynosa,super oddycha i ciepła jest,getry x 2 just in case ( merynos i light, też Brubeck – lubię ich 😉 ) spodnie zimowe z Decathlonu na przecenie były, też spoko. Skarpety niby porządne, niby do -25 stopni ale super ciepło mi nie było. Ale głowna inwestycja to kurtka z goretexu, która mam nadzieję będzie na lata, póki co jestem zachwycona 😉 Kumpel co niedawno na Kazbeku był ( więc myślę,że się zna) polecał 😉 Puchówkę tez mam ale ona słabo oddycha, raczej na postoje. Najgorszy problem z butami, chodzę w takich ze skóry licowej, na razie nie przemokły ale za ciepło nie jest 😛 W tym roku chyba nie będę juz inwestować w buty….
Wracając do zagrożeń zimowych – bardzo mi podziałało na wyobraźnię zdjęcie znad Czarnego Stawu Gasienicowego – ludzik na białym tle, taka mgła była…W zamieci też bym się nie chciała znaleźć, o lawninach nie wspomnę…Dlatego na razie skazana jestem na dolinki, albo właśnie takie małe górki jak w ostatni weekend. Myślę, że jak mi zapał nie odejdzie to w przyszłym roku trzeba będzie kurs turystyki zimowej zrobić 😀 no i jednak znaleźć jakieś towarzystwo, bo samemu zimą to jednak lepiej nie chodzić.
Duży plus zimy – nie ma ludzi na szlaku 😉 I jakaś taka cisza….Kiedy świeci słońce jest magicznie 😉
I tak czekam na lato, bo jestem ciepłolubna, ale cieszę się, że i ja się tej zimy ruszyłam 😀
„bo tak mi było goraco, że się wyrozbierałam i piłam zimne piwo na zewnątrz w Murowańcu” – eh no klasyczny błąd! 😀 😀
A jaką kurteczkę dokładnie kupiłaś? Też czaiłam się na portki z Dec’a, ale za duże dla mnie. Oj ze spodniami mam straszny problem i wszystko co przymierzam jest za luźne/za długie. Buty też mam do dupy na zimę, ale na takie wycieczki jakie na razie robię – ujdzie. Jeszcze muszę się w Tatry kopsnąć i ogarnąć te dolinki i regle i potem można pomyśleć o czymś poważniejszym. 😀
Kurtka THE NORTH FACE OROSHI GTX WOMEN’S, najlepiej leżała. Fajna była jeszcze Kurtka MARMOT NANO AS WOMEN’S ( i tansza) , ale ja z kolei mam kłopot bo mam za długie ręce i tułow, hehe i była nieco za krótka. Ponoć lepiej nie brać pac lite, bo nie jest wytrzymały. Promocja była – 20% to mi pomogło w decyzji 😀 Spodnie te granatowe 😉 przecena na 119 zl ale pewnie już małych rozmiarów nie było. Już widzę,że się rozciągają, ale to zakup taki na teraz, żeby dotrwać do cieplejszych dni. Jak się już napalę na zimowe góry, to kupię jakieś porządne.
Btw człowiek się uczy na błędach 🙂
Z kurtki myślę będziesz zadowolona. Bardzo fajna, swoją drogą, mam taką samą, tylko wersję męską 😉 Przy wyborze też rozważałem tego Marmota Nano AS na Paclite, ale stwierdziłem, że jak już mam wydać więcej kasy, to wolę kurtkę na Gore 3L, a nie 2,5L.
Teraz tylko sprawdzać na szlaku 😛
Jak dla mnie zima jest najlepsza 🙂 No i zimowe biwaki w szałasach i wiatach 🙂
Pozdrawiam i do zobaczenia może gdzieś w końcu na zimowym szlaku 😉
Podpatruję te Twoje biwaki i póki co podziwiam z daleka! 😀 Będzie ciepły sprzęt, to i porwę się na jakiś biwak kiedyś. 🙂
Pozdrawiam 🙂
Też mam na koncie epizody z woreczkami w butach (kiedy to moje buty raczej się nie nadawały do górskiego łażenia, ale w ogólniaku trzeba sobie było radzić). Z suchą, ciepłą skarpetą robią robotę i poratują na pewno. Na dłuższą metę nie polecam, coby kopytek nie zaparzyć. 🙂
Już oczami wyobraźni widzę Twoje zimowe Tatry. Skoro zacierasz łapki, to będzie petarda. Zima jest miodzio, ot co.
Workami można ratować się w jakiejś podbramkowej sytuacji. 😀 Łapki sobie zacierać mogę, ale czy będzie warun zimowy? Z tych bajkowych! 😀
Brawo, Brawo, Brawo…
Początek obiecujący. Miałem to samo kilka lat temu. Nikt wołami nie wyciągnął by mnie w zimie w góry. A potem się zaczęło… 7 godzinne torowanie po „nabiał” w śniegu na Baranią Górę… (gdy w warunkach letnich idzie się 2 godz.) i wsiąkłem na dobre.
Artykuł bardzo przydatny…
Buff – bardzo dobry gdy wieje mocno. Do tego zwykłe narciarskie gogle gdy jesteś w otwartym terenie przy silnym wietrze gdy ostre jak brzytwa cząsteczki śniegu nie dają otworzyć Ci oczu.
Na wszystkie poza Tatrzańskie górki raczki są bezkonkurencyjne. Ile razy potrafią pomóc aby czterech liter nie obić…
A potem… rakiety śnieżne… ale to już kolejny etap wędrowania.
Pozdrawiam
Marco
Te gogle i rakiety pominęłam z premedytacją, bo myślę, że to już kolejny etap wędrowania, jak złapie się zimowy bakcyl. 😀
Mam nadzięję, że początek obiecujący i z czasem będzie coraz lepiej. 🙂 Pozdrawiam!
Trochę za mało o czołówce, tymczasem przy zimowym krótkim dniu jest ona absolutnie NIEZBĘDNA. Zwłaszcza, że czasy przejścia szlaków znacznie się wydłużają (np. kiedyś w Bieszczadach trasę obliczona latem na jakieś 5-6 godzin szliśmy z koleżanką aż 10 godzin i złapał nas pełny zmrok). A baterie do czołówki, jeśli się ich nie używa, należy nosić pod kurtką, lub w wewnętrznej kieszeni kurtki, bo mocny mróz może je szybko „zgasić”.
Przecież napisałam, że czołówkę z dodatkowymi bateriami nosimy zawsze. Nawet, jeśli porywamy się na niewymagającą półdniową trasę, bo ta może przerodzić się w 10-godzinną wyrypę. Że dzień jest krótki, zmrok szybko zapada. Czołówka jest na liście i jeszcze przewija się w tekście. Miałam na różowo napisać czy jak? 😉
Cześć.
Przeczytałem całego twojego bloga-świetny.
Można powiedzieć ze twój blog to dla mnie nieodłączny element tatrzańskich wyjazdów, w końcu coś trzeba czytać jak warunki na górskie wypady nie dopisuje.
Jeżdżę w góry od jakichś 7 lat. Zawsze latem i zimą.
Powiedzmy ze letnie doświadczenie mamy takie same, choć nie…twoje jest większe:-). A ja więcej mam obycia w zimie.
Bardzo dobrze ze podchodzisz do tematu z rozsądkiem. Zimowe góry są inne niż letnie.
Ma to swoje plusy i minusy.
Ale dziewczyno;-) masz ten górski power który bije z niemal każdej relacji.
Nie obawiaj się zimowych gór, wystarczy tylko trochę rozsądku i instynktu samozachowawczego aby czerpać z zimowych gór, powiedzmy na poziomie zaawansowanego turysty.
Nie potrzebujesz butów za 1000zl jeśli będą to jednodniowe wypady z noclegiem na kwaterze czy schronisku.
Ja mam buty z Decathlon za 220 zł od paru lat, przystosowane do montażu rakiet śnieżnych i głębokiego sniegu i nigdy nie przemiekly. W połączeniu ze zwykłymi trochę grubszymi skarpetkami jest mi w nich czasem za ciepło.
Raki mogą być zwykle pasków, mam z Krupówek za 250 zeta, chyba najpopularniejszy model na szlaku jak patrze;-).
W rękach trzeba się nauczyć chodzić żeby sobie nie poranić nóg.
Absolutnie konieczne są grube i porządne stuptuty.
Choćby nie wiem jak siw uważało to zawsze jest ryzyko ze zqchaczysz rakiem o np łydę. Lepiej rozejdeć trochę stuptuty niż spodnie i się skaleczyc.
Najważniejsze rzeczy wpływające na bezpieczeństwo w zimie to brać poprawkę na krótki dzień, wędrować tak żeby zawsze mieć w zasięgu wzroku jakichś ludzi na szlaku (o co raczej nietrudno) i żeby szlak był przetarte, no i sprawdzić zagrożenie lawinowego.
Co jest najpiękniejsze dla mnie w zimie…to ta surowość i potęga gór.
Słońce świeci, -20 nie stopni, wiatr przewiewna chmury nad szczytami, morze chmur ściele się w dolinie. Coś niesamowitego.
Widzę że fotografujesz tak powiedzmy „ambitnej”. Ja tez, już od dawna.. Najlepsze zdjęcia wychodzą im większy jest mróz, kiedy powietrze jest przejrzyste jak krysztal. Zachody słońca są dla mnie najwspanialsze właśnie zimą. Kiedy poszczególnekolory zachodu zalewają biel zasniezonych gor. W związku z warunkami, czyli wszeogarniajaca bielą czasy otwarcia migawki są takie ze da rade robić ostre zdjęcia z ręki bez statywu. O ile nie używamy tele.
Co do rękawiczek, to długo szukałem modelu w którym bez problemu da się obsługiwać aparat. Ale da się.
Najlepsze są rękawiczki gdzie każdy palec jest uszyty z czterech części, daje to swobodę ruchów.
Im grubsze tym rękawice tym gorzej, niestety. Zależy jeszcze jak komu marzna ręce.
Rozpisałem się:-)… ale akurat siedzę na kwaterze a za oknem nieustanne kap,kap.
Życzę powodzenia w górskich wypadach zimą, na pewno tylko kwestia czasu jest aż pojawia się tu świetne relacje z tego i zdjęcia.
Z górskim pozdrowieniem i powodzenia.
P.s Sorki za liczne pewnie literowki, pisane ze smartfonow.
Cześć Krzysztof! 🙂
Dzięki za komentarz, ale na wstępię chciałam Ciebie zganić, że namiętnie czytasz mojego bloga, a dopiero teraz zostawiasz ślad. 😉 Nie krępuj się! 😛
Generalnie zgadzam się z tym co napisełeś. No może mam nieco inne zdanie dotyczące butów, w sensie takim, że jeszcze nie zaczęłam porządnie chodzić zimą, a już bym chciała takie wypasione lansiarskie buty wysokogórskie, a te kosztują tysiaka i więcej. Kobieca ułomność. 😉
Pogody życzę! 🙂
Gratulacje Tułaczko za pierwszy zimowy wypad! Góry w takiej scenerii to zupełnie coś innego. Ja np osobiście więcej wtedy cierpię 😛 Moje stopy i ręce bardzo szybko wyczuwają mrozik i wiecznie mam z nimi problem, ale coś za coś 😉 Niecodzienne krajobrazy, choinki uginające się od śniegu – zawsze korci mnie by go strzepać :D, włosy przeobrażające się w dzieło sztuki, ten dźwięk pod stopami… Dużo tych plusów, ale planowanie wycieczek zimowych to już poważniejsza akcja. Oczywiście wszystko dla ludzi, najlepiej myślących. Czekam na Twój pierwszy zimowy biwak. Ja swój mam już za sobą. Masakra 😀 Niedługo coś się w tym temacie u mnie pojawi. Pozdrowienia i uściski 🙂
Dzięki! 😀 Pewnie wcześniej bym się zabrała za zimę, gdybym miała bliżej w góry. 😛 Mnie to najbardziej denerwuje w zimowym wędrowaniu moja kiepska kondycja. 😀 Łydki mnie bolą przez ten śnieg i szybko sie męczę! 😀 No ale zaczęłam nad sobą troszkę pracować, może wytrwam. 😉
I co wy wszyscy z tymi biwakami? Już mnie wysyłacie na hardcory, kiedy ja ni mam ani puchówki ani śpiworka porządnego… 😛
Motywująco trzeba przyznać, bo ja najwyraźniej nadal tkwie w tym etapie gdzie zimno, bo lawiny, bo sprzęt 😀 Jestem fanką gór ale nie mam doświadczenia w zdobywaniu szczytów, więc mimo wszystko poczekam do wiosny :p Chciałam tu jeszcze ładnie zakomplementować, że świetnie się Ciebie czyta! 🙂
Bardzo dziękuję! 🙂 W takim razie trzymam kciuki, żebyś nabrała tego doświadczenia więcej, bo górołażenie fajne jest!
muszę napisać WOW!!! jak na razie to jestem fanem gór w zimowej odsłonie ale przemierzanych na nartach 🙂 powoli zaczynam jednak dojrzewać do skitourów – chociaż na razie moje podejście jest jak Twoje na początku na NIE …mam nadzieje, że się to szybko zmieni, ponieważ mnie to fascynuje i dość mam kolejek do wyciągów 🙂 Ciekawy opis odzieży niezbędnej. Na nartach zawsze w plecaku (ku zdziwieniu znajomych) mam zapasowe skarpetki i rękawiczki – te części ciała najszybciej mi marzną
Skitury to fantastyczna sprawa! Dla kogoś kto umie jeździć na nartach… 😀 Jeśli jeszcze się zastanawiasz to przestań natychmiast – będzie Pani zadowolona! 😉 Ostatnio wyszedł fantastyczny przewodnik o trasach dla skiturowców w Tatrach, może to pomoże przełamać wahanie – http://www.wiecznatulaczka.pl/moze-tatry-na-nartach/
Trafne spostrzeżenia (z resztą jak zwykle :)).
Do wyposażenia dodałbym jeszcze ciemne okulary. Jak dla mnie zimą to podstawa. Jeżeli przez kilka godzin idzie się odsłoniętym terenem i słońce odbija się od śniegu żadne mrużenie oczu nie pomaga. Wbrew pozorom okulary mogą się też przydać idąc w kompletnej mgle, kiedy wszystko dookoła jest białe – wtedy śnieżna ślepota też potrafi przysporzyć sporo problemów.
Co do skarpet to moje zdanie jest takie, że przy temperaturach w okolicach -20 stopni w normalnych, skórzanych, membranowych butach zawsze na początku trasy będzie nam zimno, bez względu na to jak grubą mamy skarpetę i czy jest z merynosa 😉 (na dodatek przy za grubej bywa ciasno, jest słabsze krążenie i efekt jest taki, że stopy trudniej rozgrzać).
Szalik się przydaje, przynajmniej jako opcja awaryjna. Jeżeli buff jest mokry od wydychanej pary i glutów, przy mocnym wietrze zawsze jest się czym jeszcze zawinąć 🙂
Jeżeli chodzi o kurtkę, biorąc pod uwagę jakie mamy ostatnio zimy, coraz częściej martwię się o to jak się nie przegrzać, zamiast jak tu nie zmarznąć. Jak dla mnie kurtka zimowa powinna mieć obowiązkowo zamki pod pachami. Fajną rzeczą jest też fartuch przeciwśnieżny, typowy dla kurtek narciarskich, ponieważ przy bardzo silnym wietrze dodatkowo chroni przed utratą ciepła.
Poza tym odnoszę wrażenie, że przy obecnych cenach ciuchów i sprzętu niektórzy mogą dojść do wniosku, że na zimowe łażenie może być ich nie stać 🙂 Mimo wszystko zachęcałbym do szukania czasem jeszcze tańszych alternatyw. Mniej znane marki wcale nie muszą być gorsze.
Jeżeli już na coś warto wydać większą kasę, żeby zimą czuć się komfortowo i bezpiecznie w górach to jest to porządny gps z wgraną mapą. Szczerze mówiąc dziwne, że jeszcze się nie zaopatrzyłaś w takowy. Ośrodek pod Durbaszką znalazłabyś wtedy bez problemu.
Ech… Kocham zimę… Uwielbiam śnieg… I mróz nie jest mi aż taki straszny… Moje pierwsze wyjście zimą w góry to był styczeń 2014… Nocne wejście na Śnieżkę… -24st. muszę przyznać, że zniosłam całkiem całkiem, byli tacy co tak marudzili, że masakra! Sama nie marudzę i nie lubię jak mi ktoś nad uchem ględzi jak to mu zimno i źle… ;)Wracając do wejście… to w sumie nie wlazłam… :/ Tak strasznie wystraszyłam się lodu, że masakra! Stwierdziłam, że skoro nie czuję się pewnie to lepiej nie ryzykować. Następne wyjście w góry skończyło się dla mnie bardzo źle 🙁 wchodząc na SzczeliniecWielki tak strasznie się potłukłam, że skończyło się to dwutygodniowym L4 🙁 a Lutowy upadek czułam w ramieniu aż do kwietnia. To było straszne. Cud, że się nie połamałam.
A ostatni „poślizg” miałam w te ferie w Górach Kamiennych wchodząc na Waligórę, oczywiście poślizgnęłam się na ludzie i takiego orła wywinęłam do tyłu, że szok. Ale jakby tego było mało na szyi miałam aparat… aparat tak strasznie przywalił m w głowę, że krew się polała.. ale obyło się bez szycia… Jestem z DolnegoŚląska więc kocham te nasze górki… Ktoś z Was może se pomyśleć, porąbana… (wyskakuje tu z Karkonoszami… Ale nie każdy ma Tatry pod nosem :P) I opisuje jakieś pierdoły! Bez bicia przyznaje się, że wysokie partie Gór to nie jest moja bajka. Alle już nigdy nie ruszę się bez raków !!! Jeśli chodzi o sprzęt to jest czołówka… nawet dwie… i baterie koniecznie bo lubię nocą chodzić po Górach 🙂 Raki też już mam 😀 A strój zimowy cały kupowałam w decathlon’ie… łącznie z butami których już nigdy zimą w góry nie ubiorę… I tu mam zamiar zainwestować konkretnie. Kurtka sprawdza się średnio, ale spodnie ocieplane… REWELKA, oczywiście leginsy mam zawsze jeszcze na sobie… też polecam kupiłam kiedyś w rossmanie dresowe szare leginsy… Skarpety narciarskie…:/ Też wiązałam onuce z reklamówek 😀 ech… A jeszcze muszę sprawić sobie nosidełko dla dziecka… ale jak widzę w jakich są cenach to się blada robię… :))
Na koniec dzięki wielkie za Twojego bloga !!!!!!!!! <3
Czytam… śledzę… Uczę się !!!!!
Dzięki Pozdrawiam 🙂
Dżizes ile wypadków w początkach górskiej kariery! Szacun, żeś się dziewczyno nie poddała! Śmigaj dalej, ale już bez tego typu przygód. Dzięki za komentarz i pozdrawiam. 🙂
Dobrze, że się ruszyłaś:). My właśnie wróciliśmy z Tromso i to co nas uderzyło to to, że prawie wszyscy uprawiają tam sport, bez względu na temperaturę, śnieg czy wiatr. Bo warunki to tylko warunki, wystarczy się odpowiednio ubrać i będzie dobrze. I tak właśnie jest:)!
Amen! 😀
PS. Swoją drogą – wytrwały naród.
NO I CO TERAZ? RELACJE ZIMOWE SIĘ SKOŃCZYŁY;)!CO MY BĘDZIEMY DALEJ CZYTAĆ?HELOŁ !!:p
Spokojnie, coś się ogarnie. 😛
Bardzo fajny, obszerny artykul. Moim zdaniem gory maja wiekszy urok zima niz latem :). Trzeba pamietac o sprawdzaniu pogody na biezaco.
Najwięcej mają jesienią! 😉 😛
Świetny tekst, faktycznie chodzenie zimą po górach to nie przelewki i faktycznie zimno dla wielu osob jest dobrą wymówką. Też sobie postanowiłam ruszyć dupę, zobaczymy, co z tego wyjdzie. Zimą góry mogą być naprawde cudowne. A jakie zdjęcia można zrobić Wow
No to niech wyjdzie jak najlepiej! 😀 Sama nie mogę się doczekać wycieczki w „przezimowej” scenerii.
Ha, ja miałem podobne odczucia co do zimy i zimowego łażenia po górkach. A bo to zimno, a ślisko, a bo można nie zauważyć jakiejś dziury pod śniegiem i skończyć ze złamaną nogą. Nałóg do gór jednak okazał się silniejszy i odkryłem parę zalet takiego zimowego wędrowania:
– można cieszyć się górami przez cały rok,
– Można doświadczyć zupełnie nowych rzeczy, a zimowe krajobrazy nie mają sobie równych,
– Zimą, przy temperaturach bliskich zeru (lub niższych) nie trzeba martwić się o błoto i kałuże bo idzie się po suchym, zamarzniętym podłożu (no, chyba że leży pół metra śniegu ale wtedy patrz punkt wyżej).
Nigdy nie byłam zimą w górach. Przyznam, że się trochę boję. Nawet po Twoim tekście.
Mój pierwszy wypad w góry z nocowaniem w terenie był właśnie w warunkach zimowych. Gorce o tej porze roku są piękne, ale bardzo mocno odczułem brak przygotowania od strony sprzętowej. Przyjechaliśmy w piątek wieczorem z dwoma bardziej doświadczonymi ode mnie kumplami i zrobiliśmy po ciemku podejście do pierwszego noclegu. Po tej pierwszej nocy w bacówce- gdzie wiatr hulał w szczelinach pomiędzy deskami przy minus 10 stopniach i jak się okazało później w letnim śpiworze- rano miałem ochotę pozbierać tyłek i wracać do auta. Ciepły posiłek, herbata i opier… od kolegi dodały motywacji do całodziennego marszu w sobotę. Następny nocleg w schronisku, gdzie był piec, łóżka z dodatkowymi kocami i plusowa temperatura w nocy to była bajka 😀 W niedzielę już tylko zejście do auta i potem oglądanie zdjęć oraz piękne wspomnienia 😉
Zimowy biwak bez wyposażenia? Hardcore! 😀 Ale zapewne nauka nie poszła w las. 😀
??? może to schronisko było (jest) na polanach obidowskich?
Do „Wiecznej tułaczki”. Z łezką w oku przeczytałem twój tekst. Moja przygoda z zimą w górach zaczęła się … dawno bardzo, jeszcze w latach 70-tych. Wspomnienia z „pobieranych nauk, czyli uczenia się na własnych błędach” pominę. Fakt, nie ma co wydziwiać, tylko ruszyć w góry z tym co się ma. Osobiście od pierwszego razu rozpocząłem biwakowanie na śniegu. Najpierw w namiocie marki „Mikrus”, potem preferowałem szałasy gorczańskie, potem kawałek folii rozpiętej na lince w lesie lub, o il;e śniegu było dość w wykopanej jamie. Bywało różnie, ale fajnie. Raki, rakiety to nabytek kilku ostatnich lat, wcześniej były narty śladowe. Jakoś tak się składało, ze zimowe wyrypy poza kilkoma zawsze były „solo”, więc trzeba było mocno uważać, aby nie zostać w górach do wiosny. Preferuję strefę lasu, ognisko grzeje jednak lepiej niż palnik benzynowy. Gaz w zimie się nie sprawdza. Dzięki za zajmujący tekst.
Zimą mogą też sprawdzić się nieprzemakalne skarpetki Dexshell.
Nie ma czegoś takiego jak łatwy szlak w górach. A już na pewno nie zimą.
Wpływa na to tak wiele różnych możliwych czynników że nie sposób opisać w kilku słowach czy jednym artykule.Można w „łatwym miejscu” chodzić 100 razy na luzie a za 101 razem dostać w kość ogonową jak nigdy w życiu. Po prostu gór nie można lekceważyć, żadnych i nigdy. Lepiej 5 razy się zastanowić i 3 razy zawrócić niż być największym cwaniakiem na cmentarzu. Zima ma swój niepowtarzalny urok ale wymaga dobrej kondycji, dobrego zdrowia, dobrego przygotowania, doświadczenia i myślenia.
Co do pogody to ważniejsze w zimie jest to co było przez ostatnie kilka dni i to co jest teraz. Żadna prognoza nie sprawdza się zawsze więc nie można na nich polegać. Co ci po tym że jest słońce i prószy lekki śnieg skoro nie wiesz na jakim podłożu leży śnieg, jaki jest i czy cię utrzyma czy pogrzebie. Lawiniaste może być większość górek a co za tym idzie niebezpieczne są też ich doliny i trzeba się nauczyć to rozpoznawać. Lawiny to nie tylko Tatry, bardzo lawiniaste są połoniny Bieszczadzkie a kilka lat temu nawet na Małym Skrzycznym w Szczyrku snowbordzista podciął lawinę. Trzeba też przewidzieć że jakiś kawałek trasy początkowo łatwej, może być niemożliwy do przejścia lub jego przejście zajmie wiele godzin. W Beskidzie Niskim częste są przeszkody wodne których nie da się obejść albo trzeba nadrobić wiele kilometrów. Łatwy letni bród może zimą stanowić groźne wyzwanie. Podobnie zejście mgły czy nagła kurniawa mogą zamienić się w walkę o życie. Zawsze trzeba być przygotowanym na spędzenie nawet kilku dni w takich warunkach.
Nie chcę tu straszyć ale wycieczki zimowe w góry są tylko dla tych którzy naprawdę rozumieją co robią i mają doświadczenie oraz liczą się z możliwymi konsekwencjami. Zima w górach daje wspaniałe doznania ale zaczynać trzeba z kimś kto się na tym naprawdę dobrze zna albo wybierać wyłącznie mocno uczęszczane szlaki spacerowe wokół miasta.
Ze wszystkich zagrożeń najgorsze jest „zagrożenie technologiczne” jak ja to nazywam. Złudna wiara w zapewnienia producentów i sprzedawców chłamu przeznaczonego raczej na ulice Warszawy niż w góry zimą, wiarę w zachwalaczy którzy zazwyczaj sami nigdy nie byli w takich warunkach.
Jeśli ktoś chce się przekonać że telefon nie będzie miał zasięgu, GPS także nie będzie działał i obydwa szybko padną, podobnie nie sprawdzą się supertechnologiczne hiper-duper wynalazki ubraniowe o ciężkich do wymówienia nazwach i cenie z kosmosu to zapraszam w Bieszczady albo wschodnią część Beskidu Niskiego. temperatury -30 czy -40C przy wietrze kilkadziesiąt km/h bywają tu dość częste.
Nic nie potrafi przebić zwykłej kufajki, gumofilców, kompasu za 5zł i podobnych niemodnych i tanich rozwiązań.
Tylko jak się w końcu jakaś zima pojawi bo od paru lat to żadnej zimy w zasadzie nie ma.
Pozdrawiam
Wiem coś o tym „wiem lepiej, byłem tu setki razy”… Na górnej części polany Rozdziele w Gorcach dwójka turystów we mgle i śnieżycy po prosty zawróciła na Turbacz, myśląc że idzie do schroniska Stare Wierchy… na moją uwagę, że idą źle usłyszałem „ja tu setki razy …” po godzinie w okolicach podejścia pod Obidowiec powiedzieli „już nigdy nie będę twierdził, że setki razy…”. W zimie najłatwiejszy szlak może, ale nie musi stać się śmiertelną pułapką, ostatnio też spotkałem turystki które zgubiły szlak na Stare Wierchy, więc nocą sprowadziłem je drogą dłuższą, ale pewną do Obidowej…
PS – zawsze mam z sobą zestaw przetrwania: śpiwór puchowy lekki, dwie folie i linkę… noc da się przetrwać.
Mgła i walka o życie? Trzeba być przygotowanym na spędzenie nawet kilku dni w takich warunkach? Lawiniasta większość górek? Być może to problem Bieszczad, z dala od cywilizacji, albo w wysokich partiach Beskidów (od Pilska wzwyż). Chodząc co sezon po Beskidzie Śląskim i Żywieckim nie byłem nigdy nawet blisko tych groźnych sytuacji, o których piszesz. Nigdy nie widziałem nawet lawiny.
Poza tym, żaden kompas i mapa nie zastąpi GPSa. Żeby nie mieć awarii, należy po prostu go chronić przez wodą, wilgocią, mieć najlepiej dwa urządzenia i do tego powerbank. Jak długo łażę po górach, taka kombinacja nigdy mnie nie zawiodła.
Co do gumofilców, to twoja rada jest skrajnie głupia i nieodpowiedzialna – jedną z rzeczy, która najszybciej załatwi piechura (w każdych warunkach) są odciski na stopach. Z urazem nogi daleko nie zajdziesz. Tym bardziej wędrówka zimą w przypadkowym obuwiu to proszenie się o nieszczęście.
Właściwie w kufajce, gumofilcach i z samym kompasem, to w zimę możesz wyjść wieczorem do wychodka, a nie w góry.
Chodzę po górach w zimie. Ostatnie 5 sezonów to Tatry. Zgadzam się z przedmówcą, softshelle, gps-y, raki i czekan za 2000zł, termo-ultra-super-aktywna kurtka, kurs lawinowy i zimowej turystyki górskich nie zastąpią ZDROWEGO ROZSĄDKU oraz kondycji. Oraz to o czym wspomniano-stopniowo, rysy, kościelec to nie są szczyty na pierwszy ani na drugi raz… Brawa dla autorki która mimo małego doświadczenia napisała bardzo mądry tekst.
Dziękuję za ten artykuł. Zimy w Tatrach doświadczyłem w sposób nieoczekiwany na przełomie września-października ubiegłego roku, kiedy to w trzy dni warunki zmieniły się od zupełnie jeszcze letnich poprzez ulewny deszcz do pół metra śniegu. Mimo braku zimowego ekwipunku dalej wychodziłem w górę, choć już nie tak wysoko, jak planowałem (Grześ, Rakoń, Trzydniowiański Wierch, Ornak). W każdym razie zostałem kompletnie zauroczony górską zimą i właśnie wybieram się w Tatry za kilka dni, tym razem lepiej wyposażony.
Wspaniały blog zakochałam się .Uroczy sposób pisania ,pełny humoru, ogromny dystans do siebie.Czytam od pewnego czas.W razie gorszych dni ,zawsze mnie rozwesela.
Też zakochałam się w Gorcach,wstyd się przyznać że dopiero w tym roku.Wcześniej mało o tych górach wiedziałam.Piękno zimowych szlaków poznałam w tym roku w Karkonoszach zdobywając Śnieżkę i jestem oczarowana.Zacznę na pewno chodzić .Zacznę od Gorcow bo mam najbliżej w te urocze góry. Pozdrawiam serdecznie.
Dziękuję! Tyle miłych słów…
No i życzę mnówstwa udanych tułaczek! 🙂
Zima…? Jest piękna:) i pewnie powiecie, ze nie powinienem tutaj o tym pisać ale zimą zabieram nartki śladowe i długie kije, reszta sprzętu to co latem i w drogę. Bajka…poezja, zmęczenie dziesięciokrotnie mniejsze niż w butach
ale uwaga, narty śladowe na stromych zjazdach lepiej zdjąć, sto razy trudniejsze niż zjazdowe:)
No to co…mogę coś jeszcze napisać, czy już mnie wywalacie z grona wędrowców? Nadmienię tylko, że narty człowiek wymyślił, by sobie pomóc , nie dla szpanu:)
Uwielbiam zimę, wbrew temu co ludzie myślą 🙂 Poza warto troche pocierpieć dla takich zdjęć ślubnych 🙂
Ten tekst można odebrać na dwa sposoby – ja go czytam jako: przekraczaj własne granice, stawiaj przed sobą w górach ambitniejsze cele. Przyszłoroczne urlopy na pewno nie będą, podobnie jak kilka poprzednich, odpoczynkiem rozumianym potocznie. Coraz bardziej chce mi się wstawać w środku nocy, by już o świcie pojawić się na szlaku. I schodzić o zmroku. Poznawać pasma górskie, gdzie mnie jeszcze nigdy nie było. I gdzie byłem już wielokrotnie.
Jeśli jednak chodzi o wędrowanie po górach zimą – cóż… Brzydzę się śniegiem, a w górach zimą, niezależnie od aury, zawsze jest biało. Pozostaje przez kilka miesięcy analizować mapy, planować, czytać tak świetne blogi jak ten 🙂
Zima ulubioną porą roku narciarzy 🙂 Nie ukrywam, że to i moja ulubiona pora roku w górach 🙂
Super tekst! Nareszcie osoba która opowiada z zaangażowaniem o swoim doświadczeniu a nie chamsko pozycjonuje i wciska „superaśne” produkty które każdy z nas „musi” zakupić bo innej opcji nie ma żeby wybrać się w góry.
Świetny wpis. Tak jakbym czytała o sobie! Też zawsze unikałam górskich zimowych wycieczek bo wydawało mi się to, że jest to tylko dla wyczynowców himalaistów, a nie dla takiej amatorki jak ja. Ale w końcu się zdecydowałam i nie było tak strasznie polubiłam górskie wojaże zimą. Choć zdecydowanie mam świadomość, że zima nie jest tak łaskawa jak lato. W zeszłym roku 5-kilometrowy szlak w Beskidzie Małym, który nie był nawet połową zaplanowanej trasy, szłam ponad 8h brodząc w śniegowodzie po pas – byłam wymęczona jak po 8 godzinach najgorszego treningu. Zimy nie warto się bać, ale nie można jej lekceważyć. Pozdro !