muğla escort bayan aydın escort bayan çanakkale escort bayan balıkesir escort bayan tekirdağ escort bayan gebze escort bayan mersin escort bayan buca escort bayan edirne escort bayan

TATRY – SUMA WSZYSTKICH PECHÓW, czyli Koprowa Dolina zamiast Koprowego i Zawory na otarcie łez

TATRY – SUMA WSZYSTKICH PECHÓW, czyli Koprowa Dolina zamiast Koprowego i Zawory na otarcie łez

 

Uwaga! Osoby wrażliwe na marudzenie i krzywdę wyrządzaną ludziom przez los, proszone są o całkowite zaniechanie czytania poniższej relacji! Żeby nie było, że nie uprzedzałam. 😛 Odważnym przypominam o konieczności zapoznania się z początkiem tej jakże fascynującej opowieści, inaczej nie pojmie w pełni dramaturgii w przebiegu zdarzeń.

***

No więc wylądowaliśmy w słowackiej Szczyrbie (słow. Štrba) w poszukiwaniu kwatery. Troszkę bardziej niż mniej pogodzona z tym, iż ów wyjazd „delikutaśnie” odbiegał od ideału, wysiadłam z elektriczki wykończona niczym koń po westernie, zakwaszona i całkiem nieświeża, lecz pełna entuzjazmu i nadziei na odpoczynek. Jest stosunkowo przyzwoita pora, szybko odnajdziemy jakąś kwaterę, jedną z długiej listy wcześniej wyszukanych na internetach. Będzie szansa w końcu się umyć, wyspać i z nowymi siłami wyruszyć o poranku na Koprowy Wierch. Ten wyjazd nadal może stać się piękny!

Bardzo szybko okazało się, iż spis ulic nie zgadza się z zawartością moich notatek. Hmmm. Zaczepiamy jakiegoś miejscowego chłopaka, który potwierdza nasze obawy.

Tu nie Štrba. Tu jest Tatranská Štrba. Štrba 5 km drogą – wskazuje w stosownym kierunku.

Ale na bilecie elektriczki jak byk jest napisane Štrba, a nie Tatranská Štrba!

– Ano tak tu już jest. Od lat walczymy, żeby to zmienić, bo nie wy pierwsi trafiliście tam, gdzie nie trzeba. U nas to ciężko o nocleg, sklepik już nieczynny…

Szlag by to! Faktycznie, dziura z trzema uliczkami na krzyż i stacją benzynową. Pozostało drałować do tej Szczyrby przeklętej, co tylko przyprawiało mnie o płacz i zgrzytanie zębów. Ani nie miałam sił, ani ochoty na pokonywanie asfaltu, tym bardziej, że z rana czekałaby mnie powtórka z rozrywki. I to pod górkę, wrrrr!

Nie było wyjścia. Brak ciepłych śpiworów i większej ilości euro brutalnie dyskwalifikowało pomysły o biwaku czy powrocie do snobistycznego Szczyrbskiego Jeziora.

Po kilometrze psioczenia nagle uświadomiłam sobie, że na dobrą sprawę nie przebuszowaliśmy tej całej Tatrzańskiej Szczyrby pod kątem kwater. A może by tak cofnąć się i poszukać wnikliwiej? Wizja braku noclegowni i ponownego powrotu na asfalt do Szczyrby była przerażająca, ale byłam na tyle wycieńczona, iż wolałam zaryzykować zamarznięcie pod stacją niż dwukrotny „spacerek” w tę i z powrotem. Bo oczywiście o jakiejkolwiek komunikacji między tymi miejscowościami można było zapomnieć. Nie o tej porze.

Jest! Po kilku minutach penetracji wiochy znalazła się kwaterka. Thanks god!Dzwonimy, pukamy, wychodzi właściciel. Po krótkiej rozmowie w sprawie noclegu słyszymy, że teraz nie ma czasu, zaraz wraca. No okey, skoro nas nie spławił, to znaczy, że da nam ten nocleg, po cóż kazałby nam czekać na ganku. No to czekamy. 10 minut, 30 minut, godzinę. Agent pojawia się znowu mówiąc, że ma pokój, ale nam go nie da, bo to taki stary pokój, nieprzygotowany dla turystów. Na nic nasze błagania, zapewnienia, że nie na komforcie nam zależy, ba, że możemy nawet skorzystać z naszych śpiworów i karimat, byleby mieć kąt na tę noc, że są dwie cholerne Szczyrby i złe oznakowanie na biletach, które wyprowadziło nas na manowce, że jesteśmy wymęczeni, że kolano boli, nie damy rady dojść do Szczyrby i w ogóle pięknie prosimy. Dziadu nic, nieugięty. Jedynie zaproponował, że podzwoni do pozostałych kwater i zapyta o miejsca. Tych oczywiście w całej wsi nie było, ale owego pana w ogóle to nie obeszło. Nas przeciwnie. Przystąpiliśmy do kolejnego ataku, szczerze przekonując, że warunki mamy głęboko w poważaniu, chcemy tylko dach nad głową i o świcie zmywamy się w góry. Nic z tego, dziadu był bezwzględny, a widok moich łez tylko go rozbawił. Tak, bo jak na tatrołajzę przystało, poryczałam się jak dziecko – z tego zmęczenia, niemocy i wizji doczołgiwania się do Štrby. Niejasna sytuacja trwała kolejną godzinę, w końcu dziadowi zmiękło serce i zgodził się nas przenocować za 10 euro od osoby. Tylko posprząta i przygotuje pokój. Luksusów faktycznie nie było, ale przecież nie to się liczyło. Możliwość zmycia z siebie dwudniowego brudu i położenia się do łóżka warta była każdego centa. Szkoda tylko, że załatwienie pokoju trwało tak wiele czasu i mogliśmy usnąć dopiero po 23.00.

Pobudka była dość bolesna, jak to o 4.00 rano. Planowaliśmy ruszyć pierwszą elektriczką o 5.00, by dać sobie jak największe szanse na zdobycie Koprowego Wierchu i dotarcie przez Dolinę Hlińską oraz Gładką Przełęcz do Pięciu Stawów Polskich. Niestety, poranek zaczął się od niespodzianki. Skradamy się jak koty przez korytarz, nie chcąc budzić naszego średnio uprzejmego gospodarza, który śpi w najlepsze w pokoju obok. Że śpi – wiemy po głośnym chrapaniu. Zonk. Drzwi oddzielające korytarz od reszty domu zamknięte jak zaklęte. Szarpanie nie pomaga. Co za…! Umawialiśmy się, że pacan zostawi je otwarte. Dobrze wiedział, że wychodzimy na pierwszą kolejkę! Czyżby zrobił to specjalnie? Nawet nie ma co przytaczać kuluarowych rozmów, domyślacie się zapewne, iż jad lał się strumieniami. Śpiocha udało obudzić się dopiero po pewnym czasie, toteż do Szczyrbskiego Jeziora dotarliśmy z półtoragodzinnym poślizgiem, lekko poddenerwowani. No bo jak na trzeźwo oszacowałam ilość czasu, a przede wszystkim wątłe siły me, to już wiedziałam, że o Koprowym należało zapomnieć. I tak z Koprowego zrobiła się Koprowa… Damn it!

Plan zastępczy na ten dzień wyglądał następująco:

SZCZYRBSKIE JEZIORO – MAGISTRALA TATRZAŃSKA – DOLINA KOPROWA – DOLINA KOBYLA – ZAWORY – GŁADKA PRZEŁĘCZ – WALENTKOWY WIERCH (może zachodzik słońca?) – GŁADKA PRZEŁĘCZ – DOLINA PIĘCIU STAWÓW

Zgadnijcie jakiego punktu nie udało się zrealizować? Ale po kolei…

Szczyrbskie Jezioro

Szczyrbskie Jezioro. W tle Krywań, Skrajne Solisko, Szczyrbski Szczyt oraz Grań Baszt.
Cała opisana panorama tutaj.

Szczyrbskie Jezioro, widok na Kończystą

Hotel Patria wyróżnia się nad Szczyrbskim Jeziorem. Ponad nim góruje Kończysta.

Wycieczkę zaczęliśmy nad Szczyrbskim Jeziorem. Piękna panorama na Tatry w mgnieniu oka ukoiła nerwy – za to kocham góry!

Pierwszy etap wędrówki to około 2-godzinny spacer czerwono znakowaną Magistralą Tatrzańską do Trzech Studniczek, gdzie zaczyna się niebieski szlak prowadzący w głąb Doliny Koprowej. Magistrala jest w pewnym sensie odpowiednikiem naszej Ścieżki pod Reglami, w pewnym sensie – bo jednak znacznie różni się długością i atrakcyjnością. Jedno i drugie na korzyść słowackiego szlaku.

Magistrala Tatrzańska

Magistrala Tatrzańska

Magistrala Tatrzańska

Nad Jamskim Stawem

Nad Jamskim Stawem… Choć pewnie bardziej interesuje Was domowy alternatywny sposób na suszenie odzieży outdoorowej 😉

Z Magistrali Tatrzańskiej

Do końca nie umiem rozpoznać, czy to jeszcze Kopy Liptowskie, czy już Tatry Zachodnie…

Krywań z Tatrzańskiej Magistrali

Krywań od południa

Może i okazję na Koprowy szlag trafił, ale z drugiej strony cieszyłam się z możliwości przejścia Doliny Koprowej. Rzadko pojawia się w relacjach, jeszcze rzadziej na wszelakich górskich grupach fejsbukowych. Czyżby legenda o tym, jakoby łatwiej tam było nadziać się na niedźwiedzią kupę aniżeli turystów była prawdziwa? Zaraz się przekonamy.

Trzy Studniczki

Przy rostaju szlaków na polanie Trzy Studniczki

Dno Koprowej Doliny osiągamy na rozstaju szlaku pod Gronikiem (Rázcestie pod Grúnikom, 1104 m) po niespełna godzinnej wędrówce od leśniczówki Trzy Studniczki. Już po kilkunastu minutach wierzę w legendy o przewadze kupek nad turystami. Tych (turystów, nie kupek) naliczyliśmy łącznie 7 egzemplarzy, od momentu opuszczenia Magistrali do Gładkiej Przełęczy. Misiowych odchodów było znacznie więcej. I tak jakoś tuż przy szlaku, co dodatkowo przyprawiało o delikatny dreszczyk emocji…

Dolina Koprowa

Dolina Koprowa oraz Liptowskie Kopy

I tylko pojąć nie mogę, po jakiego diabła wylali tam asfalt?? Poza tym szczegółem idzie się wybornie. Szlak wznosi się bardzo łagodnie, miejscami prowadzi nawet płasko, zatem z łatwością można skupić się na nietypowych widokach, które obejmują grzbiety Liptowskich Kop z lewej (eh, marzenie…) i grupę Krywania z prawej.

Krywań z Doliny Koprowej

Krywań od zachodu prezentuje się przepięknie

Wkrótce docieramy do ciekawego miejsca – od głównego traktu odchodzi znakowana ścieżka (ok. 5 min pod górę) do Niżniej Niewcyrskiej Siklawy (Dolný Nefcerský vodospád). Dwustopniowy wodospad spada z progu z wysokości ok. 40 metrów. Warto zwrócić uwagę, że ustawiony wcześniej drogowskaz kusi informacją, jakoby dróżka prowadziła do Kmet’ov vodospád, czyli Pośredniej Niewcyrskiej Siklawy, która tak naprawdę ukryta jest wyżej w lasach. A szkoda, bo to jedna z najwyższych tatrzańskich kaskad (ok. 80 m). Cóż, taki galimatias.

Niżnia Niewcyrska Siklawa, Dolina Koprowa

Niżnia Niewcyrska Siklawa

Niżnia Niewcyrska Siklawa

Pod wodospadem

Gdzieś w okolicy wodospadu asfalt zamienia się w szuter, a droga coraz śmielej zdobywa wysokość. Wkraczamy w lasy zwane Ciemnymi Smreczynami. Towarzyszą nam widoki na mur Hrubego oraz Pośredni Wierszyk, grań opadającą z Koprowego Wierchu. W takich okolicznościach przyrody decydujemy się na dłuższy popas. W decyzji umacnia nas wygodna wiata. Że takie wygody na takim zadupiu?

Dolina Koprowa

Dolina Koprowa, po lewej Krzyżne Liptowskie, Skrajny Goły Wierch oraz Zadni Goły Wierch.

Dolina Koprowa

Wiata przy wylocie Dolinie Hlińskiej, w tle Kopy Liptowskie

Koprowa Dolina

Popas należał do konkretnych

Mijając wylot Hlińskiej Doliny już w pełni rozumiem skąd brak turystów w tym zakątku Tatr. Brak schronisk to raz. Dwa to odległości. Trzeba mieć nie lada motorek w dupie, aby sprostać pętelce prowadzącej znad Popradzkiego Stawu przez Koprową Przełęcz Wyżnią, już nie wspominając o Koprowym Wierchu, którego pominięcie śmiało można nazwać grzechem. W drugą stronę, czyli pętelka obejmująca Zawory i Cichą Dolinę wcale nie prezentuje się korzystniej, przeciętny turysta raczej nie podoła takim odległościom. Jest jeszcze trzecia możliwość – spacer do Ciemnosmreczyńskiej Doliny, niestety w tym przypadku szlak jest ślepy i kończy swe podboje nad Niżnim Ciemnosmreczyńskim Stawem, czytaj: trzeba wracać tą samą drogą. I to by było na tyle w kwestii legalnych rozwiązań.

Grań Hrubego z progu Kobylej Doliny

Grań Hrubego

My mamy jeszcze inny plan, wobec czego na rozstaju pod Ciemnymi Smreczynami podążamy za zielonymi oznakowaniami w stronę przełęczy Zawory. Aby tam dotrzeć należy pokonać próg wiszącej Doliny Kobylej. Jest trochę podchodzenia, nie ukrywam, jednakże z każdym krokiem odsłania się coraz bardziej imponująca panorama na otoczenie Doliny Ciemnosmreczyńskiej, Piarżystej i Hlińskiej.

Tatry Wysokie z progu Kobylej Doliny

Z progu Kobylej Dolina na Szpiglasowy Wierch, Cubrynę, Koprowy Wierch i piramidalna sylwetka Pośredniego Wierszyka, Szczyrbski szczyt i po prawej Mur Hrubego w chmurach

Szlak do Kobylej Doliny

Szlak do Kobylej Doliny

Takie ławeczki to ja lubię! Z widokiem na Ciemnosmreczyńską Siklawę i Cubrynę.

Szpiglasowy Wierch od strony słowackiej

Liptowskie Mury wraz ze Szpiglasowym Wierchem z bardzo nietypowej strony…

Przyznam szczerze, iż ten zakątek Tatr szybko wkradł się w me serce – to miejsce odludne, kameralne, pełne urokliwych widoków, takich oryginalnych, nieoklepanych. Aż strach opiewać wdzięczności tejże doliny, ze strachu przed zadeptaniem. Sami rozumiecie. 😉

Kobyla Dolina, szlak na Zawory

Kobyla Dolina

Kobyla Dolina

Kobyla Dolina, po lewej Liptowskie Mury, na środku Cubryna i Grań Koprowego Wierchu, po prawej Szczyrbski Szczyt oraz Mur Hrubego

Ciemnosmreczyńskie Stawy

Zbliżenie na Ciemnosmreczyńskie Stawy

Szlak na Zawory

Ostatnie metry na Zawory

Przełęcz Zawory (Závory, 1876 m) uważam za jedną z najpiękniejszych w całych Tatrach. Nie wyróżnia się wysokością, panorama obejmuje tylko nieduży fragment Tatr Wysokich i Zachodnich, jednakże okolica epatuje magicznym klimatem, o jaki coraz trudniej zarówno po polskiej, jak i słowackiej stronie grani. Sam Walery Eljasz pisał: „Słynie w świecie ten widok, i kto go raz stąd przy pogodzie oglądał, nie zapomni nigdy”.

Zawory, panorama

Z Zaworów na Cichy Wierch, Liptowskie Kopy, Czerwone Wierchy (w tle) oraz Walentkowy Wierch i Gładki Wierch

Na Zaworach

Niektórzy lekceważą urok tego miejsca… 😉

Nie miałam szczęścia do pogody idealnej, Tatry Wysokie po części pochowały się w chmurach, nieco upośledzając panoramę, na szczęście Zachodnie trzymały się dzielnie. Wiecie co to oznacza – trzeba będzie kiedyś tam wrócić, co uczynię z nieukrywaną przyjemnością!

Zawory, Tatry

Zawoooooory! 😀

Szlak na Gładką Przełęcz

Gładka Przełęcz oraz Gładki Wierch

Czerwone Wierchy z Zaworów

Zbliżenie na Rycerowe Kopy oraz Czerwone Wierchy

Liptowskie Kopy

Liptowskie Kopy to jedno z miejsc zakazanych, a wiadomo, że to smakuje najbardziej… 😛

Dolina Wierchcicha

Dolina Wierchcicha, jakoś tak islandzko wygląda, prawda?

Zawory od Gładkiej Przełęczy (Hladké sedlo, 1994 m) dzieli 15-minutowe podejście. Wstyd przyznać, ale już wtedy czułam się przeciorana na całego. Jak wiecie z pierwszej części relacji, nie byłam w najlepszym stanie, toteż widok Walentkowego Wierchu (2156 m) nie kusił tak bardzo, jak powinien. Tatrołajza do potęgi! Rzadko odpuszczam w górach, jednakże czas się kurczył, do zachodu słońca nie pozostawało dużo czasu, a chmury obniżały się coraz niżej. Nic nie wskazywało na świetlny spektakl, tak więc olaliśmy szczyt i skierowaliśmy się nieistniejącym już szlakiem na stronę Doliny Pięciu Stawów.

Gładka Przełęcz

Gładka Przełęcz. Z bardzo niemoralnym szlakowskazem, jak bardzo – przekonacie się w tej relacji. 😛

Gładka Przełęcz, panorama na Dolinę Pięciu Stawów.

Panorama z Gładkiej Przełęczy na otoczenie Doliny Pięciu Stawów wcale nie odstaje od zaworowej. Warto podkreślić, że obejmuje wszystkie pięć, a nawet sześć stawów (Wole Oko). Po lewej Walentkowy Wierch, Świnica pod chmurką, dalej Orla Perć, daleko w tle Tatry Bielskie, następnie Opalony i Miedziane oraz Gładki Wierch po prawej.

Walentkowy Wierch, fragment grani

Fragment grani Walentkowego i ściana Świnicy w tle

Kozi Wierch

Zachodnie zerwy Koziego Wierchu

Kozi Wierch z Gładkiej Przełęczy

Zbliżenie na Zamarłą Turnię, Kozie Czuby oraz Kozi Wierch – najtrudniejszy fragment Orlej Perci

Dolina Pięciu Stawów

Przedni, Mały i Wielki Staw, nad którymi góruje Opalony Wierch. po lewej Tatry Bielskie, po prawej wyłania się Lodowy Szczyt.

Dolina Pięciu Stawów Polskich

Dolina Pięciu Stawów

Zejście z Gładkiej Przełęczy

No to schodzimy… jak tylko kije rozkręcimy 😉

Gładki Wierch

Gładki Wierch

Liptowskie Mury z Doliny Pięciu Stawów

Szpiglasowy pod chmurką, Kostur w słońcu

Dolina Pięciu Stawów, rozstaj szlaków

Mostek nad Roztoką każdy zna. W tle Opalony Wierch.

Liptowskie Mury

Liptowskie Mury, tym razem z dobrze znanej strony

A w Pięciostawach sajgon jak zwykle. Przyzwyczaił się człowiek do niemal bezludnych ostępów i spokoju, aż tu nagle trafił w sam środek bitwy. Bitwy o wolne miejsce przy stole, bitwy o miejsce w kolejce do baru, bitwy o prysznic, wreszcie przegranej bitwy o skrawek podłogi. Nie wiedziałam, że wystarczy odwrócić wzrok, by ktoś rozłożoną już karimatę (wraz ze śpiworkiem) zwinął i zajął miejsce z pomocą własnych klamotów. Eh…

Finalnie wylądowaliśmy w przedsionku. Co zabawne, kiedyś już tam spałam, w akompaniamencie rozwleczonego po całej posadzce „Zygfryda”. Tym razem wylądowałam pomiędzy drzwiami a śmietnikami do segregacji odpadów, wszem i wobec uznając to miejsce za wysoce nieszczęśliwe. Nie dość, że ludziska całymi stadami kursowali do 2.00 w nocy w te i wewte (imprezka przed schronem musiała być przednia), przy okazji z zawziętą regularnością szturchając mnie drzwiami, czasami po mnie depcząc, a nawet oblewając piwem, to jeszcze darli mordy i trzaskali owymi drzwiami, że jak pieski kocham – nie dało się zmrużyć nawet jednego oka! A myślałam, że będzie mi chrapanie przeszkadzać. 😀

Kiedyś miałam romantyczne podejście do schroniska w Pięciu Stawach. Wiecie, najbardziej górskie ze wszystkich, najwyżej położone w Polsce i takie tam. Już kolejny raz przekonałam się, że klimat coraz bardziej trąci jajem i warto odłożyć na porządny puch, aniżeli męczyć się w „Sardynkowie”, jak zaczęłam nazywać to miejsce.

Schronisko w Dolinie Pięciu Stawów

„Piątka”

Schronisko w Pięciu Stawach

Chyba całe schronisko zjadło śniadanie w plenerze 😉

Schronisko w Pięciu Stawach

Po oczkach widać, że spaćku nie dali… 😛

Po takiej nocy o regeneracji nie mogło być mowy. Nie wspomając o nastroju. A że nie udało się pospać ani minutki, to i sił zabrakło, by udać się na wschód słońca w rejon Świstowej Czuby. Kolejny szczwany plan wziął w łeb. Nie pierwszy i nie ostatni podczas naszej feralnej wycieczki. We wstępie tej miażdżącej optymizmem historii wspominałam o spotkaniu z blogierami – Kasią i Rudą. Misternie układałam wszystkie trasy (i te pierwotne i te wtórne), by tego dnia zawitać właśnie do Piątki. Mieliśmy wspólnie zaatakować Krzyżne i okolice, potem naradzić się wspólnie w kwestii dalszych celów. Nawet udało się zarezerwować pokój w Murowańcu na kolejny nocleg. Niestety rano dotarły do mnie wieści, że dziewczyny odpuszczają, nie widziały sensu przyjazdu, w sytuacji, gdy pogoda miała się upodlić na całego. Cholibka! W wyniku takich wieści odechciało nam się wszystkiego. Co tu robić? Iść na Krzyżne? A może przez Kozią Przełęcz, bo szybciej do Gąsienicowej? A może pal licho pokój w Murowańcu i wracać do Zakopca? Ale Doliną Roztoki czy może przez Świstówkę? No i najważniejsze. Kiedy z tych chmur pierdolnie?

Szlak w Dolinie Pięciu Stawów

Hej ho! Hej ho! Na Kozią by się szło!
W tle Gładki Wierch oraz Gładka Przełęcz

Pierdolnęło wkrótce po burzliwej dyskusji, gdy ledwo dotarliśmy pod żółty szlak na Kozią Przełęcz, na którą finalnie żeśmy się zdecydowali. Ulewa była na tyle sroga, że wróciliśmy do schroniska z podkulonymi ogonami, gdzie przeczekaliśmy kilka godzin najgorszego oberwania. Tam postanowiliśmy dać sobie już spokój z Tatrami. Warunki na kolejne dni nie prezentowały się optymistycznie, ja byłam w pożałowania godnej formy, nie widzieliśmy choćby jednego powodu, aby przedłużać agonię. Trochę szkoda było czterech dni w Tatrach, bo tyle jeszcze mieliśmy do dyspozycji, ale decyzja zapadła. Wracamy do domu!!

Gtań Kotelnicy

No i poszło! Nad granią Kotelnicy ciemno, mokro…

Niestety pech jeszcze nas nie opuścił. Wpadłam na genialny pomysł, aby portki przebrać na spodenki. Deszcz nie ustawał, a ja nie miałam ochoty siedzieć na dworcu tudzież w autobusie w mokrych gaciach. W Zakopcu miałam z powrotem ubrać długie spodnie i wyszłoby całkiem sprytnie, gdyby nie mały szczegół. Otóż z tego całego niewyspania i zmęczenia zostawiłam spodnie w damskim klopie, o czym przekonałam się dopiero w przydworcowym barze. Wnerw był niesamowity, bo i portasy były nowe, na domiar złego bardzo fajne i wygodne. Ze schroniskiem udało mi się skontaktować dopiero następnego dnia. Owszem, odsyłają zguby bez problemu, niestety mojej nie odnaleziono. Jakaś podła pinda przywłaszczyła sobie moje spodnie. Do dziś żyję nadzieją, że pękły jej sami wiecie gdzie.

Schronisko w Pięciu Stawach

Ostatnie w spodniach… 😛

Myślicie, że to koniec „przygód”? He he! W zanadrzu chowam jeszcze jeden peszek, już z kategorii czysto komunikacyjnych. Przedwczesne zejście z gór przytrafiło nam się w weekend. Tak, dobrze myślicie. Afera z połączeniami godna programu „Uwaga”, lecz nie ma sensu wdawać się w szczegóły – wierzcie, że mogłabym z tego napisać osobną relację. Dość powiedzieć, że udało mi się wyszarpać ostatni bilet do Bydgoszczy, gdzie wylądowałabym o 3 w nocy. Dla Tomka miejsc nie było, nawet w Polskim Busie z Krakowa do Torunia. Biedak miał w opcji przejażdżkę do Krakowa, tam Inter City do Warszawy i po kilku godzinach połączenie do Bydgoszczy. Wielogodzinna i wieloprzesiadkowa podróż oczywiście za oszałamiającą kwotę.

Ale to w ostateczności, bo istniała szansa na miejsce w moim autobusie, tyle że trzeba było dopaść kierowcę i grzecznie o nie poprosić (system rezerwacyjny na stronie linii nie jest kompatybilny z tym na dworcu, mogło się okazać, że pojedyncze miejsca się znajdą). Otóż nie znalazły się, jak kierowca poinformował Tomka, nie zaglądając nawet na listę pasażerów. Jak się wzburzyłam! W kilkanaście minut zebrałam siły, a raczej odwagę i poszłam do kierowcy ze szczwanym planem zrobienia z siebie idiotki. A co mi tam… Z początku zbył mnie, ale zaczęłam prosić, wymyśliłam historię o chorej matce, braku połączeń, konieczności nagłego powrotu do domu. Frustracja i złość na cały ten pechowy wyjazd dały się we znaki, łezki popłynęły, „kierowcowe” serce zmiękło. Po 10 minutach skomplikowanych obliczeń miejsce do Bydgoszczy się znalazło. Ba, nawet cztery miejsca! Nie można było tak od razu? Naprawdę musiałam tak aktorzyć i schować godność do kieszeni?

Najważniejsze, że wróciłam triumfalnie z biletem w ręku. Mogliśmy razem wrócić do domu. Oczywiście jazda w spodenkach w chłodną wrześniową noc, w połączeniu z wyczerpaniem oraz niewyspaniem zaowocowała (jakżeby inaczej) chorobą!

Coś niefortunny ten wyjazd był. Od początku do końca nic nie szło zgodnie z planem. Wróciliśmy pokonani (głównie ja, bo Tomek tylko mi towarzyszył w niedoli), o kilka dni za wcześnie, bez żadnego szczytu na koncie, bez spotkania ze znajomymi i nieco stratni finansowo. Bywa i tak. Cieszę się, że poznałam nowe miejsca w Tatrach (Koprowa, Zawory, Rohatka), o reszcie przygód wolę zapomnieć, przynajmniej na jakiś czas. Dlatego niezmiernie cieszy mnie fakt dokończenia tej relacji. Wreszcie! Może nieco przydługiej i zbyt szczegółowej, lecz szczerze przyznam, że pisałam ją dla siebie. Z nadzieją, że za kilka lat wrócę do tej historii, tym razem płacząc ze śmiechu.

 

Z górskim pozdrowieniem,

Madzia / Wieczna Tułaczka aka Tatrołajza

 

PS. No to sobie pomarudziłam. Wybaczycie?

 

***

Po więcej marudzenia zapraszam na:

Facebook   Instagram

 

 

 

39 komentarzy

  1. Niech tej osobie co te spodnie ukradła, zawsze brzydka pogoda w Tatrach towarzyszy… 😉

  2. No wreszcie! Długo kazałaś nam czekać na finał. 🙂

  3. Rzeczywiście pechowo. Niby nic takiego się nie stało, a jednak wiecznie coś nawalało. Obyście wyczerpali limit pecha w Tatrach 🙂

  4. Piękne zdjęcia! Nie znam tej części Tatr, a widoki znanych od tej nieznanej strony są wisienka na torcie.

  5. Och… serce rwało na samo wspomnienie Zaworów… Mnie również zauroczył ten zakątek Tatr, choć Koprowa trochę przynudnawa 😉

  6. Pawiany są wszędzie.
    Czas zainwestować w prawo jazdy, auto i zdobywać góry w stylu alpejskim 😉 Podjeżdżamy na najbliższy parking, wchodzimy – schodzimy i na kwaterę. Włala. Tylko w nogach zostaje kilkadziesiąt km. na raz.
    Dodatkowo dojazd w góry łatwiejszy, awaryjnie można spać w samochodzie lub mieć tam zakietrany namiot i śpiworek.

    • Wieczna Tułaczka

      A kto Ci powiedział, że nie mamy prawka i auta? 😉 Jak się cofniesz w relacjach, to zobaczysz, że i takie pętelki z noclegami na kwaterze nie raz przerabialiśmy. Teraz mam fazę na chodzenie przełajowe i auto nie jest wtedy potrzebne.
      Pozdrawiam 🙂

      • A to przepraszać 😉
        Patrzę ze swojej perspektywy starego gramola turlającego się 700km w góry z centrum Mazur.
        Pozdrawiam i zabieram się za czytanie starszych relacji 🙂

        • Trzebaby być burżujem by autem jechać w góry.. no chyba, że masz elektryka ;>

          • Burżujem? Dojazd z Giżycka do Zakopanego samochodem to ok. 160zł w jedną stronę. Dwie osoby pociągami i autobusami wychodzi drożej. Auto to najtańszy i najwygodniejszy sposób dojazdu.

            Do zobaczenia za dwa tyg. w Tatrach 🙂

  7. wow! i wreszcie część druga nastała:)jak miło! pomimo waszej niedoli super się czytało!zdjęcia cudo:)

  8. Relację fajnie się czyta, choć nie zazdroszczę Wam tego pecha, a i portek bardzo żal. Toż o taką kumulację ciężko. Nie wiem, komu zaleźliście za skórę. 😉

  9. Widoki przepiękne! Aż chce się ruszyć na wyprawę 🙂 Pozdrawiam 😉
    http://www.womanfromforest.blogspot.com

  10. Przeczytałem i ja… Składam wyrazy największego ubolewania za straty mentalne i materialne… Mimo wszystko w tej niedoli Tatry łzy ocierały (nie licząc towarzysza), a czytelnik w mojej osobie oko nacieszył, poznał miejsca gdzie łatwiej spotkać niedźwiedzia niż istotę ludzką i jest szczęśliwy, że jego takie dramaty nie spotkały :-))…
    Pewnie jeszcze nie raz łzy popłyną… ale te z radości… z tatrzańskiego piękna :-)…
    Życzę udanych wypraw i jeszcze lepszych relacji…
    PS. Marudzenie… w relacjach mile widziane :-).

  11. Kurczę, bardzo fajnie sie czyta te relacje, zdjęcia piękne i w ogóle… Ale tak sobie myślę, czy to jednak dobrze pisać i (chcąc nie chcąc) promować takie miejsca? „Przyznam szczerze, iż ten zakątek Tatr szybko wkradł się w me serce – to miejsce odludne, kameralne, pełne urokliwych widoków, takich oryginalnych, nieoklepanych. Aż strach opiewać wdzięczności tejże doliny, ze strachu przed zadeptaniem. Sami rozumiecie.” No właśnie, strach 🙂 Szkoda trochę tych miejsc, bo już takich w Tatrach niewiele zostało, na pozaszlakach coraz więcej ludzi… Pozdrawiam!

    • Wieczna Tułaczka

      Też się czasem zastanawiam czy warto. Z drugiej strony ludzie są leniwi, tam daleko, szlaki długie, dojazd średni… Większości i tak się nie chce, dlatego wciąż oblegają te same miejsca. 😉

  12. Uwielbiam twoje relacje. Pokazujesz miejsca o których wiele osób nie ma pojęcia. Fajnie się to czyta. No i współczuję utrudnień. Czasami tak bywa 🙁

  13. hej! w związku z tym że wybieram sie na Kozi Wierch z piątki, pisze z pytaniem jak oceniasz szlak jeslio chodzi o trudność, zaliczyłam juz Szpiglasową I Szpiglasowy Wierch , schodziłam łancuchami do Pięciu Stawów, były to moje pierwsze łancuchy w Tatrach troche ze strachu się spociłam, ale pokonałam , mam ochote na wiecej, na troszke adrenaliny, jednak mimo wszystko uwazam się za początkująca jeszcze czy Kozi Wierch z piątki będzie odpowiednim aby zbierać doswiadczenie w wyższych partiach Tatr ?:)

    • Wieczna Tułaczka

      Kozi Wierch z Pięciu Stawów jest łatwiejszy od łańcuchów pod Szpiglasem! Spokojnie dasz radę. 🙂 Nie ma tam sztucznych ułatwień, idzie się po kamiennych schodach, problem mogą sprawić jedynie piargi zaścielające fragmenty szlaku. Tuż pod szczytem przydadzą się łapki, ale trudno nie jest. Spokojnie dasz radę! 🙂
      Pozdrawiam

  14. Ale tam pięknie! Przyznaję, że średnio lubię chodzić po górach, ale podziwianie widoków rekompensuje wysiłek włożony w podejście:)

  15. Ach te Twoje straty… Trochę mnie nie dziwią, jesteś tak pochłonięta zupełnie czymś innym, że nie zdziwię się
    gdybyś kiedyś napisała, ze zapomniałaś założyć spodnie…;) Jesteś typem kobiety szalonej i jak widzisz szaleją za Tobą inni…:)
    PS tylko bez podtekstów proszę…

  16. Zawsze mnie ciekawiło. Nie „boicie się” załapania mandatu za chodzenie poza szlakami? Szczególnie ten z Gładkiej Przełęczy do Piątki jest świetnie widoczny nawet ze schronu.

  17. No bardzo pechowy ten wyjazd, ale czasem tak bywa. Też kiedyś miałem taki wyjazd, że nic nie szło zgodnie z planem i również szybciej go zakończyłem, bo szkoda było się męczyć dłużej…

    Szkoda spodni. Zresztą przygody z noclegami też nie zazdroszczę. Grunt, że to już za Tobą

  18. Na prawdę widoki są prze śliczne, aż nie mogę uwierzyć że nigdy nie byłam w górach, w następne wakacje muszę namówić chłopaka żebyśmy pojechali, pewnie wystarczy jak mu te zdjęcia pokaże 😀

  19. NO ZDJĘCIA CUDOWNE – ZNANE NAM OBRAZKI, ALE JAKOŚ Z INNEJ RĘKI I INNEGO OKA – JAKBY BARDZIEJ PRZYKUWAJĄCE UWAGĘ, pozdrowienia dla wykonawców za te obrazy i txt;

  20. Mnie też w tym roku prześladował pech, chociaż paradoksalnie to i tak wyszedł najlepszy urlop w całym moim nędznym życiu.
    Zaczęło się od bólu zęba, chociaż jakimś cudem wysiłek okazał się mieć pewną rolę terapeutyczną. Później przyszła niestrawność i nie był to raczej kac, bo chociaż można o mnie mówić dużo złych rzeczy, ale z pewnością nie żebym był abstynentem to jednak kac chwyta raczej o 5 rano a nie 17. A mnie chwyciło już po powrocie z Kopy Kondrackiej atakowanej czerwonym szlakiem ze Strożyńskiej. To mój pierwszy dwutysięcznik, nie licząc Szpiglasowej Przełęczy rok temu. Gdy już odchorowałem swoje ( trwało to ze trzy dni, w chwilach poprawy nawiedziłem termy w Chochołowie i Białce) zaatakowałem Trzydniowiański Wierch. Niestety kiepska pogoda, słaba widoczność i spotkanie dwóch lekko spanikowanych dziewczyn spowodowały, że nie odważyłem się już iść dalej. A miał być jeszcze bodaj Jarząbczy. Następny dzień to była klapa podobnej do tego, co pisała autorka. Źle zinterpretowałem mapę i poszedłem bez sensu w czarny szlak z Kościeliskiej do Chochołowskiej. Nic tam nie było poza kupą błota. Jedynym pozytywem było spotkanie bacy z owieczkami. Były jeszcze pieski. Następny dzień najlepiej zapisał się w mojej pamięci i to w dużej mierze pozytywnie. Wtedy zaatakowałem Starobociański przez Ornak, zgodnie z sugestiami autorki. Początkowo myślałem zresztą tylko o Ornaku, ale jakoś poniosło. Cóż. Pogoda był tragiczna, wszystko we mgle, ale spotykało się śmiałków co dodawało motywacji. Zarówno osoby samotne, rodziny, grupy znajomych, osoby świeckiej jak i duchowne, a nawet … wycieczki z przewodnikami. Wrażenie zresztą robiło to niezłe, takie otulone chmurami granie i szczyty dostarczały niemal mistycznych uniesień. Jeśli niektórzy mówią, że ,,nie chodzi o to żeby zobaczyć, ale żeby przeżyć” to właśnie wtedy. Do Iwanickiej Przełęczy było zresztą spokojnie. Potem niestety nasilił się deszcz, a ja zapomniałem peleryny, miałem tylko nieprzemakalną kurtkę. I to właśnie dlatego musiałem resztę tatrzańskiego etapu urlopu spędzić na suszeniu ciuchów i butów w strachu żeby i reszty nie zalać, bo czasem wyjście na zakupy było nielada ryzykiem, że nie będzie w czym do domu wracać.
    A poza tym…termy, knajpy, dansingi. I tak czasem leciał, że mimo wszystko urlop udany. Szkoda tylko, że nie udało się zapuścić w Tatry Wysokie, chociażby na Krzyżne. A w planach był jeszcze Szpiglasowy Wierch, Wrota Chałubińskiego, Zawrat być może od Hali Gąsienicowiej, myślano nawet o Kozim Wierchu, oczywiście od Piątki. Ale coś musi zostać na przyszły rok. Byle tylko zdrowie i stan portfela pozwolił.

  21. Świetne! Przepiękne zdjęcia 🙂
    a pech to pech, czasem się tak zdarza 🙂
    Powodzenia na kolejnych wyprawach!

Leave a Reply to Wieczna Tułaczka Cancel reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *

*

*

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.